Wybaczcie, że tak długo nic nie pisałam, ale brak weny to paskudna choroba dotykająca każdego pisarza (chyba). Jeszcze raz bardzo przepraszam i obiecuję poprawę! Mimo wszystko, to już dziesiąta część Pitcha Blacka, a to przecież nawet nie połowa tego opowiadania. Mam nadzieję, że Was nie zanudzę. Z dedykacją dla trzech pierwszych osób, które skomentują, a co!
Pozdrawiam, Kira
Jack
Miami rozkochało go w sobie do szaleństwa. Z zaciekawieniem rozglądał się dookoła, nieprzytomnym z upojenia wzrokiem, chłonąc urok tego miasta. Widział, że Ginny podśmiewuje się z niego ukradkiem, choć sama wydawała się być zauroczona Miami. Pełno tu było kolorów, zapachów i dźwięków, całkowicie różniących się od tych w Nowym Jorku. Panował przyjemny gwar, dosłownie czuło się beztroską, wakacyjną atmosferę, która trwała w tym miejscu chyba przez cały rok. Jednak tym, co było najlepsze, była bryza. Ten znajomy, ukochany przez Jacka zapach morskiej słonej wody, unoszący się w powietrzu. Krew Posejdona w jego żyłach aż buzowała, sprawiając, że ciało wołało: „WODA!!!”.
„Nie, nie, nie, nie, nie, nie!” – zawołał do siebie w myślach, odpędzając myśl o kąpieli i kręcąc energicznie głową. „Mam misję do spełnienia, a to nie czas na zabawę.” Z pełnym żalu westchnieniem, dogonił dziewczynę i wziął ją za rękę. Czas skupić się na ich zadaniu.
Znalezienie sklepu z materiałami inżynierskimi było trudne. Znalezienie takiego sklepu, w którym sprzedadzą sześć litrów oleju silnikowego dwojgu siedemnastolatków, graniczy z cudem. Za czwartym razem, kiedy pokazano im drzwi, Ginny nie wytrzymała i wydarła się na pracownika, zapominając o dobrych manierach oraz miłym, przyjaznym uśmiechu. Jack zauważył, że parę razy wplotła w zdania greckie przekleństwa. Miał nadzieję, że gostek nie rozumiał greki, bo były to naprawdę niemiłe obelgi pod jego adresem. Dwudziestopięciolatek momentalnie zmiękł pod wpływem najgroźniejszego ze spojrzeń Ginny. Jej oczy stawały się wtedy ciemne jak chmury burzowe i miało się wrażenie, że zaraz wystrzelą z nich pioruny. Chłopak bez słowa nabił rachunek. Wychodząc, Jack posłał mu przebiegły, rozbawiony uśmiech, którego nie powstydziłoby się żadne dziecko Hermesa. Widział jak tamtemu przebiega po plecach nieprzyjemny dreszcz. Roześmiał się i zamknął za sobą drzwi. Razem z Ginny chwycili za specjalne rączki przymocowane do metalowej beczki, chcąc ją podnieść. Unieśli ją na parę centymetrów, po czym natychmiast odstawili z powrotem z głośnym brzękiem.
– Pieroństwo – jęknął Jack. – Ciężkie!
– Rzeczywiście, nie spodziewałam się, że to tyle waży – Ginny wzięła się pod boki, patrząc krzywo na baryłkę. – Niestety, musimy sobie jakoś z tym poradzić.
– To co, na trzy?
Ginny przytaknęła.
Jeszcze raz złapali uchwyty.
– Raz…
– Dwa…
– Trzy…!
Zaciskając zęby, udało im się przejść do końca przecznicy. Potem znów musieli się zatrzymać, by złapać. Jack przejechał ręką po włosach z tyłu głowy. „To będzie dłuuuga droga”.
Pokonywali kolejne metry, odpoczywając co chwila i wyraźnie wzbudzając zainteresowanie ludzi. Tak, z pewnością mieli z nich niezły ubaw. Jack obiecał sobie, ze jak wrócą do Obozu to zaproponuje Chejronowi wprowadzenie nowych ćwiczeń. „Przenoszenie ważących tonę metalowych beczek z olejem silnikowym.” Ciekawe ilu będzie chętnych?
Doszli jeszcze kawałek, by przystanąć koło sklepu na kolejną przerwę.
– Co powiesz na coś zimnego do picia? – zaproponowała Ginny, wskazując głową na sklep.
Chłopak przytaknął energicznie, wyrażając pełną zgodę.
– Jasne. Bardzo chętnie.
– Coś konkretnego?
Jack zastanowił się przez chwilę.
– Wodę, najlepiej niegazowaną – odparł w końcu.
– Okay. Zaraz wrócę – uśmiechnęła się do niego, po czym zniknęła za drzwiami marketu.
Brunet oparł się plecami o pomalowaną na paskudny, zielonkawo-miętowy kolor ścianę, westchnąwszy cicho. Spojrzał na beczkę z nienawiścią i kopnął ją leciutko.
– Same przez ciebie problemy – mruknął pod nosem.
Nagle z ciemnej uliczki, czy raczej wąskiego przejścia między sklepem a betonowym murkiem o wysokości półtora metra, wyłoniła się grupka dziewiętnastolatków. Typowy gang uliczny obecny w każdym mieście. Zauważywszy Jacka, obejrzeli go sobie od stóp do głów, niby dyskretnie, i zaczęli coś między sobą szeptać, trącając się przy tym łokciami. Któryś z nich zachichotał, rzucając w jego stronę szybkie spojrzenie. Jack mimowolnie sprawdził, czy wygląda w porządku i, czy wszystko ma na swoim miejscu. Granatowe trampki, dżinsy, miecz, przypasany do boku, (którego nie mogli przecież widzieć), szara koszulka 30 Seconds to Mars… Raczej nie powinien wywoływać takiego zainteresowania. Chyba, że kolesie nie lubią Jareda Leto…
Najwyższy z grupy, najwyraźniej ich przywódca, mocno opalony blondyn o dziwnie intensywnych brązowych oczach, ubrany pomimo wysokiej temperatury, w białą bluzę z kapturem, czapkę z daszkiem i szare spodnie z krokiem w kolanach wyszczerzył zęby do Jacka, a reszta o mało nie pokładała się ze śmiechu. Heros uniósł jedną brew. Już dłużej nie mógł udawać, że nie zwraca na nich uwagi. Cała piątka odwróciła się na piętach i poszła przed siebie nadal się śmiejąc. Kiedy już prawie zniknęli mu z oczu, Jack poczuł znajomy chłód przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa. Jego instynkt zawsze tak działał, gdy w pobliżu znajdował się potwór. Rozejrzał się szukając niebezpieczeństwa, ale nie dostrzegł niczego niepokojącego.
– Już jestem! Co jest…? Coś się stało? – Ginny z zaniepokojeniem spojrzała mu w oczy. Najwyraźniej wydał jej się zdenerwowany.
– Nie, wszystko w porządku – odpowiedział, biorąc z jej rąk butelkę z wodą i przywołał na twarz uspokajający uśmiech.
– Na pewno?
– Mhm. Na pewno.
Jednak sam był nie do końca przekonany, czy to, co powiedział było prawdą.
Pomimo wszelkich przeszkód, udało im się w końcu dotrzeć do opuszczonej przystani, gdzie cumowało Argo II. Junior dostrzegł ich już z daleka i witał się z nimi wesołymi gwizdami. Zaczynała mu już doskwierać samotność. Herosi z ulgą odstawili beczkę na drewnianą kładkę, rozglądając się za czwórką swoich przyjaciół. Na szczęście, nie musieli na nich długo czekać. Już po paru minutach pojawili się na leśnej ścieżce z siatkami pełnymi jedzenia oraz… ciuchami?! Dziewczyny bardzo zadowolone z siebie wymachiwały torebkami, a Misiek i Jamie wlekli się za nimi z udręczonymi minami.
„Dzięki ci Posejdonie, że z nimi nie poszedłem!” – podziękował w myślach Jack.
Wtedy zza drzew wyłonił się gang dziewiętnastolatków, który brunet widział wcześniej. Jeden z nich złapał Jamiego od tyłu, trzech innych zagrodziło drogę Evie i Rozi, a Misiek został popchnięty gwałtownie na stary dąb. Jack z Ginny zamarli na sekundę, nie wiedząc jak zareagować. Dopiero gdy ten, który trzymał Miśka, uniósł go z łatwością na całą długość swojego ramienia, dobyli broni. W rękach dziewczyny pojawił się łuk, a Jack dobył miecza. Zaczęli dostrzegać prawdziwe oblicza oprychów. Wysocy na pawie trzy metry, z mięśniami twardymi jak stal, brązowymi ramionami pokrytymi tatuażami, zżółkłymi i ostrymi zębami i pojedynczymi, nabiegłymi krwią oczami na środku czuł. Cyklopi.
Dali się złapać jak dzieci w pułapkę nastawioną przez cyklopów. Żenada. Michael złapał dłoń potwora, która zaciskała się coraz mocniej na jego szyi. Udało mu się zgiąć nogę, przyciągając ją do swojej piersi i kopnął stwora w szczękę. Cyklop puścił go, jęcząc z bólu. Był to ten blondyn, którego Jack wziął za szefa. Nie pomylił się w ocenie. Pozostali cyklopi widząc przywódcę w tarapatach, wściekli rzucili się na półbogów. Jack przetoczył się pod nogami cyklopa z ogromnym złotym kolczykiem w uchu i dźgnął go pod kolano. Z rany popłynął ichor. Chłopak podniósł się na nogi, zamachnął mieczem, po czym trafił potwora w żebra. Mocno zdenerwowany jednooki natarł na Jacka z głową zwieszoną nisko niczym byk.
– Zaraz cię zjem! – ryknął.
– Ustaw się w kolejce – odparł syn Posejdona. Wykonał ruch ręką jakby ciągnął linę i przywołał wodę z zatoki. Chlusnął nią prosto w twarz cyklopa, robiąc jednocześnie unik przed jego pięścią. Jack skierował ostrze miecza w górę. Prostując się, wbił klingę w gardło cyklopa. Ten wybałuszył oczy, wywalił jęzor i krztusząc się, rozpadł w pył.
„Zostało czterech.”
– Jack, uważaj!
Chłopak w ostatniej chwili odskoczył w bok, unikając zmiażdżenia przez padającego cyklopa. Stojąca na jego barkach Rozi, kopnęła go z całej siły w kark, aż coś chrupnęło. Potwór krzyknął, a córka Chloris zeskoczyła na ziemię, uderzając dłońmi w konkretne miejsca na jego ramieniu. Blokowała przepływ krwi i paraliżowała nerwy. Była to niezwykła umiejętność, którą nabyła podczas lat treningu w Obozie. Gdy cyklop rąbnął głucho o ziemię, nie mogąc się ruszyć, nadepnęła mu na dłoń. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk łamania kości, a palce stwora wygięły się nienaturalnie. W tym samym czasie nadbiegł Jamie, który zadał ostateczny cios, przebijając potwora na wylot swoim świetlistym mieczem.
– Pomóżmy pozostałym! – zawołał biegnąc w stronę walczącej trójki, a Jack i Rozi pobiegli za nim.
Eva razem z Ginny ładowały w dwóch mniejszych cyklopów strzałę za strzałą. Misiek natomiast chlastał swoim spiżowym ostrzem pierś ostatniego. Jack rzucił się na pomoc przyjacielowi. Zakradł się od tyłu, następnie celując mieczem w krzyż blond cyklopa. Zauważył, że miał tam wytatuowany napis: „PRZYSTOJNIAK”. Jack poczuł lekkie mdłości. Zaatakowali równocześnie z synem Aresa. Potwór jednak nie był taki głupi. Wykonał obrót, przesuwając się w bok, przez co chłopcy dosłownie padli sobie w objęcia.
– Co?!
– Ehhh?!
Cyklop wybuchnął śmiechem.
– Zabawni mali herosi – powiedział grubym głosem, ocierając łzę z oka. – Dawno nie miałem takiej zabawy. Wiecie… – zerknął w stronę walczących dziewczyn. – Tamte heroski są całkiem, całkiem… Może zostawię je sobie, jako maskotki?
– Po moim trupie!
– Tknij je tylko!
Z dzikim okrzykiem naskoczyli na zaskoczonego cyklopa. Jack przywołał potężną falę wody. Michael ciął mieczem. Gdzie popadnie. Trzydzieści sekund później było po wszystkim.
Krzyk Ginny przerwał ich zadowolenie. Jeden z pozostałej dwójki potworów, trzymał ją za włosy i podniósł wysoko do góry. Dziewczyna wierzgała nogami, a jej twarz wykrzywił grymas bólu.
– Ginny! – krzyknął Jack, pędząc w jej stronę. Drugi stwór podstawił mu nogę, zagradzając przejście. Chłopak potknął się i upadł na ziemię. Misiek oraz Jamie zostali odepchnięci jednym machnięciem ręki jednookiego olbrzyma w stronę pomostu. O mały włos wpadliby do wody. Rozi wyczarowała silne, grube pędy, które owijały się teraz wokół kostek cyklopów i pięły coraz wyżej. Ten trzymający Ginny, schylił się, chwycił rośliny, po czym napinając mięśnie, spróbował je wyrwać. Liny napięły się z ostrzegawczym brzękiem do krańców wytrzymałości i pękły.
– Dość tego!
Eva podniosła się z klęczek, trzymając za bok. Zamknęła na moment oczy. Jack z niedowierzaniem patrzył jak dziewczyna zaczyna lśnić. Lśnić słonecznym blaskiem, a z jej ciała zaczyna bić ciepło. Nawet cyklopi zrobili głupie miny, nie wiedząc, co się dzieje. Wszyscy wpatrywali się w Evę. Dziewczyna otwierając oczy, napięła cięciwę łuku. Spomiędzy jej palców wyłoniła się strzała, jakiej jeszcze nigdy nie widzieli. Długa, idealnie prosta, przypominająca formą promyk słońca. Ku swojemu zdumieniu Jack stwierdził, że to jest promyk słońca. Eva wypuściła strzałę, trafiając bliższego potwora w serce. Ledwo grot przebił jego skórę, rozpadł się w proch. Ostatni członek gangu zdążył tylko powiedzieć:
– Ups.
Jack rzucił się do szaleńczego biegu, chcąc złapać spadającą Ginny. Chwycił ją w ramiona, po czym oboje upadli na tyłki. Córka Ateny na szczęście była jedynie trochę przestraszona i poturbowana. Herosi jeszcze raz przenieśli swój wzrok na Evę. Zielonooka blondynka oddychała głęboko, zaciskając pięść na jakimś wisiorku. Nagle uśmiechnęła się szeroko. Zadarła głowę do góry i patrząc w niebo zawołała:
– Jestem Evangelina Williams, córka Apolla, obdarowana Błogosławionym Darem Słońca!
– No więc… możesz nam to wyjaśnić?
Siedzieli na ogromnym kraciastym kocu, który rozłożyli na pokładzie i trochę onieśmieleni wypytywali Evę o jej nową moc. Dziewczyna zarumieniła się.
– To zaczęło się w nocy przed naszym wyjazdem – zaczęła. – Tak jak wam mówiłam, Apollo odwiedził mnie, dał kilka wskazówek i… dał mi to. – Wyciągnęła zza bluzki wisior w kształcie słońca na złotym łańcuszku. – Powiedział, że dzięki niemu odnajdę w sobie siłę, moc ukrytą głęboko we mnie. Myślę, że chodziło mu właśnie o to.
– Czyli wtedy, kiedy walczyliśmy z potworem morskim…? To było to samo? – spytał Jamie.
Eva przytaknęła.
– Ale jak w ogóle na to wpadłaś? W sensie, wiedziałaś o tym całym… Darze Słońca? – Jack wykonał nieokreślony ruch ręką, próbując ubrać w zdanie myśli, które zaprzątały mu głowę.
– Nie. Wcześniej nie miałam pojęcia, że istnieje taki dar. Żadne z dzieci Apolla w Obozie nie wykazywało takich zdolności. Wygląda na to, iż jestem jedyna – dodała zawstydzona. – Próbowałam znaleźć jakieś wskazówki, jakiś sens w tym co mówił mi ojciec. Jednakże nic nie przychodziło mi do głowy – wzruszyła ramionami. – Dopiero podczas walki… Miałam wrażenie, że słońce dodaje mi energii, budzi coś w środku. Czułam ciepło rozchodzące po całym ciele. Skupiłam się na tym uczuciu i jakoś… wiedziałam, co mam robić. Oh wybaczcie, nie umiem tego wyjaśnić!
Rozi ścisnęła ją za rękę.
– Wyjaśniłaś nam to doskonale. Zresztą, Evo to jest niesamowite! Odkryłaś w sobie nowy talent! To fantastyczne!
Wszyscy zgodzili się z córką Chloris. Naprawdę, było to imponujące.
Eva roześmiała się. Trochę z ulgą, trochę z czystej radości. Jack ją rozumiał. Zaczął się zastanawiać, jak on by się czuł, gdyby nagle odkrył nową umiejętność. Z jakiegoś powodu poczuł mroźne igiełki wbijające mu się w skórę na czubku głowy. Mimowolnie odwrócił się za siebie, ale oczywiście nikogo tam nie było. „Nie… to niemożliwe” – powiedział sobie w myślach, łapiąc się na tym, że spodziewał się tam ujrzeć Chione – boginię śniegu.
Nagle Ginny poderwała się z miejsca z przerażonym wyrazem twarzy.
– Ginny, co się stało? – zapytał. Dziewczyna wyglądał jakby nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy raczej płakać.
– Jack – powiedziała powoli. – Obawiam się, że zostawiliśmy w Miami olej silnikowy.
– Że co?!!!
Oh god, współczuję Evie, kiedy będzie musiała walczyć w nocy :/ hahahha energia czerpana ze słońca chyba jej się raczej wtedy nie przyda :3
A poza tym, to chciałabym zobaczyć Jacka i Miśka jak szarżowali na tego cyklopa ^^ i wpadli w sobie w objęcia. Ja chyba nawet jakbym zaraz miała zostać maskotką cyklopa, zaczęłabym dusić się ze śmiechu 😀
Rozdział super, jak każdy z resztą- co tu dużo mówić i pisać 😉
Jak zobaczyłam tytuł, to pisnęłam ze szczęścia 😀
Dobra rada: nie róbcie tego w pokoju pełnym dorosłych z rodziny.
Kiedy przeczytałam o wpadających sobie w objęcia chłopakach, to zaczęłam się tak strasznie śmiać, że chyba już moi krewni planują, do jakiego psychiatryka mnie wsadzić :’)
No, Eva wreszcie ogarnęła tę moc. Moja krew :3
Co ja będę dużo mówić… znaczy pisać- kocham to opko
*I Miśka oraz Evę xD Ale to wiadooomooo 😉 *
Co tu dużo mówić, w życiu nas nie zanudzisz. Piszesz świetnie, lekko i płynie, a Eva i Misiek są cudowni. Zakładam ich oficjalny fanklub, co mi tam <3333
Jesteście kochane 😀 Bardzo Wam dziękuję za wszystkie miłe słowa. Postaram się jak najszybciej napisać kolejny rozdział.
Trochę się spóźniłam z tym komentowaniem, ale może kiedyś przeczytasz ten komentarz ;D
Jesteś genialną autorką opek- narracja z jaką się prowadzisz zachwyca! Humor jest w dużych ilościach, mimo wyniosłego i niemal dorosłego słownictwa jakiego używasz. Kocham to! Oczywiście, najbardziej wielbię Miśka! 😀 Wiem, na jakiej podstawie go stworzyłaś (przy prologu pierwszej, pierwszej serii wysyłałaś linki) i znam ten serial więc trochę mnie śmieszy, jak kilkakrotnie moj młodszy brat go oglądał.
Czekam na kolejne prace!