Mam nadzieję, że tym razem nie pozjadałam słów.
Postaram się aby następne części były dłuższe.
Dedykacja dla Amorki (jeszcze raz dziękuję, że sprawdziłaś), Jane, Carmel, nico_23 i Quickdroo.
Miłego czytania,
Annabeth1009
Leżałam na łóżku, gapiąc się w pomalowany na biało sufit. Wszystko mięśnie bolały mnie po treningu z Annabeth.
Po kolacji miałyśmy wyruszyć na misję. Już się bałam co to będzie. Wyprawa herosa na świat pełen potworów, to przecież istne samobójstwo. Ej, skąd mi się wzięła taka myśl? To chyba przez zbyt długie przebywanie z córką Minerwy… Ateny. Annabeth jest przecież córką Ateny. Dłonią przetarłam oczy. Gdzieś w oddali rozległ się odgłos gongu, wzywającego na kolację. Obolała dźwignęłam się z łóżka. Cały świat zawirował mi przed oczami. Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc wyzbyć się czarnych plamek. Ktoś złapał mnie za ramię, odruchowo odepchnęłam tą osobę.
– Spokojnie, chciałem tylko pomóc.
Wszystko powoli przestawało się obracać, a ja odzyskałam zdolność normalnego widzenia.
Zwróciłam wzrok w stronę chłopaka.
Był niski i tęgi. Miał krótko ostrzyżone, rude włosy. Ubrany był tak jak wszyscy, w pomarańczową koszulkę z logo Obozu.
– Przepraszam, to odruch – zdążyłam jeszcze powiedzieć.
– Jedenastka! – krzyknął Connor. – W szeregu zbiórka przed domkiem!
Wszyscy zgromadzeni zaczęli wstawać i wychodzić na zewnątrz. Ominęłam rudowłosego herosa i wyszłam z pomieszczenia.
Przed wszystkimi zamieszkanymi domkami odbywała się zbiórka. Promienie zachodzącego słońca padały na budynki, nadając im jasno-pomarańczowy kolor.
Connor i Travis zaczęli sprawdzać listę, a następne poprowadzili nas do pawilonu jadalnego.
Spaliłam ofiarę, prosząc bogów abym dotarła z powrotem do Obozu w jednym kawałku. Usiadłam na brzegu ławki i westchnęłam ciężko, wertując wzrokiem mój talerz. Annabeth przystanęła koło naszego stolika i powiedziała do mnie:
– Lepiej coś zjedź, później, możesz nie mieć okazji. Uwierz mi, walka gdy jest się głodnym wcale nie jest różowa.
Blondynka oddaliła się i przysiadła się do swojego rodzeństwa.
Na nowo spojrzałam się w jedzenie. Gdzieś w głębi duszy, wiedziałam, że córka Mine… tfu, Ateny ma rację. Mimo to nawet nie tknęłam posiłku.
Wychodząc na zewnątrz, usłyszałam:
– Hej, ty!
Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. W moją stronę szła wysoka dziewczyna. Jej brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, jakby trafił ją piorun.
– Jestem Melanie, córka bogini Hybrys – nastolatka uśmiechnęła się do mnie szeroko. Wyglądała jakby wypiła za dużo kofeiny, albo Kool Aidu. – To razem ze mną idziesz na misję, wiesz? – Chwyciła mnie za lewą rękę i pociągnęła za sobą dalej mówiąc. – Musisz się spakować, bo nie pójdziesz na misję bez niczego. Chejron kazał ci przekazać, że wyruszamy za pół godziny.
Dlaczego to zawsze mnie spotyka taki los? Idę na misję z dziewczyną, której włosy chyba dawno nie widziały szczotki albo grzebienia. Mogłam tylko modlić się do bogów, żeby przyjaciółka Melanie była mniej zwariowana od niej. Tak, marzenia…
Brunetka nadal ciągle nawijała o tym jak to będzie wspaniale, kiedy to już wyjdziemy poza teren Obozu. Odprowadziła mnie tuż pod drzwi jedenastki.
– Hmm… dzięki – przerwałam jej paplaninę – Może powinnaś pójść się spakować?
– Racja, racja. Zobaczysz jak będzie wspaniale – powtórzyła po raz dwudziesty tego dnia.
Melanie puściła moją dłoń i skocznym krokiem, ruszyła w stronę swojego domku.
Weszłam do środka i zbliżyłam się do swojego łóżka. Ktoś za mną chrząknął znacząco. Odwróciłam się gwałtownie. Za mną stała Annabeth, trzymająca w rękach plecak.
– To ci się chyba przyda – powiedziała wręczając mi przedmiot.
– Dziękuję – Annabeth uśmiechnęła się lekko i bez słowa wymaszerowała przez drzwi.
Otworzyłam torbę, w środku leżały, spakowane wszystkie potrzebne rzeczy – ambrozja, nektar, ubrania na zmianę. Dorzuciłam tam mój sztylet, który od walki z córką Ateny, leżał nieruszony w szafce obok łóżka.
Zarzuciłam torbę na plecy i wyszłam przed domek, chcąc przejść do miejsca, w którym miałyśmy się spotkać. Tylko gdzie miałyśmy się spotkać? Ze świstem wypuściłam powietrze z płuc.
– O tutaj jesteś! Właśnie miałam po ciebie iść, wiesz? Zobaczysz, będzie wspaniale.
– Tak, na pewno… – Melanie najwyraźniej nie usłyszała sarkazmu w moim głosie, bo uśmiechnęła się szerzej i pociągnęła mnie w stronę sosny Thalii.
Druga dziewczyna już tam czekała. Nie zwróciła zbytniej uwagi, że przyszłyśmy, bo podziwiała swoje długie, różowe tipsy. Z resztą cała była ubrana była w tym kolorze. Jej kręcone, blond włosy opadały kaskadą na ramiona.
– Van – pisnęła Melanie, rzucając się w ramiona blondynce.
– A kto to?
– To…
– Isabelle – przedstawiłam się.
– Vanilla. Masz może lusterko? – zwróciła się do mnie. Pokręciłam przecząco głową.
– Wiesz Van? Opowiadałam właśnie Isabelle jak to będzie wspaniale…
Dziewczyny zaczęły między sobą świergotać, w ogóle nie zwracając, że stoję tuż koło nich.
– Ekhem…– obie odwróciły głowę w moją stronę. – Może już pójdziemy?
– Czekamy na transport – powiedziała Vanilla, po czym znów zagłębiła się w konwersacje o kosmetykach.
– Na transport?
– No… Coś tam Chejron wspominał, że musimy znaleźć transport…
– Ale transport przecież sam nas znajdzie – dokończyła za nią Melanie.
Miałam teraz wielką ochotę pacnąć się ręką w czoło. Czy to mnie musi mnie to spotykać?
– Raczej nie sądzę, chyba same będziemy musiały go znaleźć.
– Transport nas nie lubi? – do oczu Melanie napłynęły łzy.
No pytam się, dlaczego ja???
Przejechałam dłonią po twarzy.
– Może panią podwieźć? – zapytał ktoś za mną.
W tym samym czasie.
Przedzieraliśmy przez las, miałam już serdecznie dość. Dwa dni temu ten palant o imieniu Lucas, wysadził w powietrze nasz transport. Czarna ciężarówka w jednej chwili poszła z dymem. A co później powiedział? „To wszystko dla naszego dobra.” Ta, dla naszego dobra… Od dwóch dni zrobiliśmy szmat drogi. Podróżowaliśmy głównie busami i na piechotę. Gdy dziś rano dotarliśmy do Nowego Yorku ten palant stwierdził, że się przejdziemy. „Bo to dobrze zrobi naszemu zdrowiu.”
Tak więc teraz przedzieraliśmy się przez las, gonieni przez wściekłą empuzę, którą wcześniej zraniła Ava.
– Gdzie biegniemy? – wydyszała Ava.
Spojrzałam na nią. Czarne włosy rozwiewał wiatr, a na policzkach wykwitły czerwone niczym maki rumieńce.
– Zapytaj swojego ukochanego.
– Jak tylko uciekniemy – sapnęła – przebiję cię sztyletem.
– To będzie najwspanialszy dzień w moim życiu – wyszczerzyłam się do niej pomimo zmęczenia.
– Lucas, daleko jeszcze?
– Nie wiem – warknął. – Możecie się choć na chwilę zamknąć?
– Ja dalej nie biegnę – Ava zatrzymała się w miejscu.
– Ava… – zaczął Lucas.
Zza krzaków wyskoczyła rozwścieczona empuza.
– Witajcie kochani – warknęła. – Na pewno będziecie wspaniałym śniadaniem.
Dzięki za dedykację ^^ Moją opinię już znasz 😉
Nie dopatrzyłem się błędów, opko fajnie się czyta. Dziwne jest to że Chejron zgodził się wysłać na misje takie osoby (oprócz głównej bohaterki). Dzięki za dedykę.
ja??? —– razi mnie, jeśli jest więcej niż jeden znak zapytania. Wystarczy jeden, wszyscy i tak zrozumieją, te podkreślenie jest niepotrzebne.
Nie lubię pojedynczych zdań, więc początek mnie lekko zraził, gdyż było tam ich parę, ale tak to czytało się dobrze. Coraz lepiej sobie radzisz piórem i choć to nie perfekcja, to jestem po prostu zachwycona, że słów nie zjadłaś. No, na reszcie nie masz ochoty na słowa, a i błędów nie zauważyłam, toteż rażące w oczy nie są, więc jest fajnie. Lubię tą bohaterkę, która szczotki nie widziała, jakoś tak mi pasuje.
Jedna uwaga: naprawdę nie usłyszeli tej empuzy? Bardziej by mi pasowało ,,Rozległ się huk i zza krzaków wyskoczyła”, ale to, tak samo jak znaki zapytania, są moją osobistą uwagą. Tak to nie mam nic do narzucenia, oby tak dalej!