– Witaj! – Wykrzyknął Generał na widok Przybysza eskortowanego przez Elzy – Niestety musisz najpierw przejść serię testów, ale potem dostaniesz ciasto i zorganizujemy imprezę powitalną! Przepyszne ciasto! Najlepsze jakie jadłeś!
Generał naprawdę cieszył się, że jego oddział welzów zamalował wszystkie napisy na ścianach komnat testowych. Napisy były w języku elfów i brzmiały głównie „The cake is a lie”, ale ich znaczenie było czystym kłamstwem, więc nie ma sensu nawet ich tłumaczyć.
***
– Pobudka! Czarowanie jest najfajniejsze rano! – Primosz darł papę w samym środku nocy, to znaczy o wschodzie słońca – Pospieszcie się, bo nie dostaniecie swoich Sakred Giiirów!
Chcąc, nie chcąc wstali, umyli w skromnie, lecz gustownie urządzonej łazience (Myślicie, że jak się naparzają z mieczy i czarów, to są brudni? To nie średniowiecze!), ubrali i wyszli na dziedziniec. Szybko go opuścili, bo Primosz narzekał, że nie umyli zębów, a z brudną paszczą nie można czarować. W końcu czyści niemal całkowicie stawili się przed ich nauczycielem, mistrzem i mentorem… to znaczy, druid dopiero miał zacząć ich uczyć, ale nie zagłębiajmy się w tak mało istotne szczegóły. W każdym razie Primosz wyciągnął ze stojącego nieopodal worka dwa nieduże przedmioty i podał je Przybyszom. Przy bliższych oględzinach przedmioty te wyglądały jak bransolety z okrągłą tarczą, na której widniała cyfra zero (Dla niekumatych: 0).
– To są wasze Sakred Giiiry – Wyjaśnił Primosz – Pokazują Wasz poziom energii magicznej, którą fachowo nazywamy maną. Mana jest wszędzie: w drzewach, w kamieniach, w powietrzu. Jedne rzeczy mają jej więcej, inne mniej. Z czasem nauczycie się, skąd ją najlepiej czerpać, ale na razie wystarczy Wam informacja, że sami automatycznie, powoli pobieracie manę z otoczenia. Jest to powolne, ale zawsze coś. – Wypił kilka łyków ze stojącej na podeście szklanki – Sorry, zaschło mi w gardle…
– Co to znaczy „sorry”? – Zapytał Karmas
– To w języku elfów oznacza „przepraszam”. Mniej więcej. W każdym razie różne czary zużywają różną ilość many. Załóżcie teraz Sakred Giiiry. Tam trzeba zapiąć… O, właśnie. Doskonale.
Bransolety zajaśniały słabą niebieską poświatą. Nie był to oczobijny blask, ale właśnie delikatna aura. Cyferki na wyświetlaczu JJaya pokazywały 13, a Karmasa 15.
– Im mocniej świeci, tym więcej many? – Domyślił się JJay.
– Sam bym tego lepiej nie ujął. Na razie możecie użyć bardzo prostego zaklęcia – Primosz podał im książkę wyjętą z worka.
– Magia dla bardzo początkujących – Przeczytał z okładki Karmas.
– Tak. Strona ósma – Zadysponował druid
reszta na
http://hadesik13grr.blogspot.com/
Troszkę zbyt chaotycznie, ale nie mam nastroju na komenty dłuższe od opowiadania, więc wybaczę ;p
Całkiem ładnie i schludnie prowadzisz akcję, więc jest ok. Humor też jak zawsze niczego sobie, niemalże szpikujesz nim tekst, wplatając go w każdą linijkę. To ciekawy zabieg, bo niewiele osób może się poszczycić taką umiejętnością.
Co tam jeszcze powiedzieć? NIE PISZ W OPOWIADANIU ZWROTÓW GRZECZNOŚCIOWYCH DUŻĄ LITERĄ.
(poznajesz komentarz? ;p)
Mana. Aż przyszła mi ochota na Skyrim. Nie wiem czemu.
-Mana jest wszędzie.- Jak ja po ostrej imprezie. To znaczy ja nie jestem wszędzie po imprezie…. a może? To od dziś moje motto. Opko obłendne.