Wysyłam to tylko dlatego, że pustki na blogu. W innym wypadku nie zdecydowałbym się wysłać tak świeżego tekstu, o takiej tematyce.
Dedykacja dla Carmel, za jej wieczny entuzjazm
Ile pamiętam z moich dziecięcych lat? Sporo, a właściwie prawie wszystko. Każdy szczegół. W pamięci najbardziej zapadła mi twarz. Szyderczo uśmiechnięta, o zakrzywionym orlim nosie. Spod okularów patrzy na mnie para oczu, błyszczących szaleństwem, rządzą mordu i niewyjaśnioną troską, zmieszaną z zauroczeniem. Nadal budzę się w nocy słysząc głęboki, męski głos, który rozbrzmiewa gdzieś niedaleko mojej twarzy.
To co powinno być koszmarem, napawa mnie poczuciem bezpieczeństwa. Nie pamiętam domu. Nawet nie wiem, czy w ogóle było miejsce, które mogło nosić to miano. Nie wiem czy kiedykolwiek miałam swój pokój, kąt w którym walały się zabawki. Byłam pewna jednego – miałam siostrę. Razem przechodziłyśmy to od początku, aż do teraz. I choć minęło ponad sześćdziesiąt lat, to brniemy dalej razem i nie zmieniamy się. Czas nie odciska na nas swojego piętna. Nigdy nie odejdziemy. Zostaniemy aż po kres świata, bo takie nasze przeznaczenie.
Jestem X, razem z moją siostrą Y, przeżyłyśmy Holocaust.
*** *** ***
X
*** *** ***
Nie pamiętam, jak się tam znalazłam. Jedno z nielicznych z tamtego okresu wspomnień to Y przytulona do mnie i nieprzyjemny chłód na stopach, gdy dreptałyśmy powoli po błotnistej drodze. Potwory. Było ich pełno. Próbowali wyglądać, jak ludzie, ale byli zbyt chudzi, za bladzi. Mama, której twarzy nie mogę sobie przypomnieć, ściskała mocno kołnierzyki naszych kaftaników. Dłonie jej się trzęsły. Nie wiem jak wyglądała, ale jestem pewna, że była piękna, zjawiskowa.
Stanęliśmy przed wielką bramą, nad którym wisiał napis. Górował dumnie nad naszymi głowami. Stópki grzęzły mi w błocie, które było wszędzie, pomimo słonecznej pogody. Upał wzmagał smród, który wydzielały potwory dyszące z wysiłku. Dźwigały wielkie wory, kilofy i łopaty. Niektóry maszerowali z taczkami wypełnionymi różnościami, przez kamienie, kończąc nawet na czymś, co złudnie przypominało resztki człowieka.
Czy się bałam? Nie. Nie miałam w zwyczaju się lękać. Podświadomie wiedziałam, że matka tego nie chce.
Stanęliśmy w długiej kolejce, pośród przepychających się i lamentujących ludzi. „Teraz nas będą segregować. Jedni trafią do drużyny biało niebieskich, drudzy do czarnych”. Mężczyzna stojący na początku ubrany był w ciemno zielony mundur. Spod czapki wystawały jasne kosmyki włosów. Krzyczał coś w niezrozumiałym języku. „Schnell! Move!”. Uścisk matki zelżał, a ja poczułam ten nieprzyjemny, metaliczny posmak w ustach. „Rozegrajcie to dobrze, spełniajcie polecenia, a zwyciężycie.”.
Patrzył na nas z góry i uśmiechał się upiornie. Biel jego zębów zapadła w mojej pamięci. Wyglądał jak drapieżnik, który znalazł ranną zdobycz i szykuje się, by zacisnąć kły na jej gardle. Wrzasnął kilka słów. Dwóch żołnierzy stanęło na baczność i zasalutowało. Patrzyłam na nich z dziecięcą ciekawością, trzymając się matczynej nogawki. Kolejny bulgot z ust oficera.
Jeden żołnierzy wyciągnął w moją stronę ręce. Złapał mnie pod pachy i uniósł z łatwością. Złapałam go za szyję i spojrzałam na matkę. Nie pamiętam jaki miała wyraz twarzy, nie pamiętam jej właściwie w ogóle. Chciałam za nią krzyknąć, ale uniosła palec do ust nakazując milczenie.
*** *** ***
Y
*** *** ***
Przez okno małego pokoju widziałam surowe, ceglane budynki stojące wzdłuż żwirowanych ulic. Siadałam na taboreciku i przytulałam policzek do parapetu, wbijając wzrok w potwory chodzące kamiennymi dróżkami. Nie widziałam matki, ani razu. Nawet przez chwilę, chodź wypatrywałam jej zawzięcie. Każdego dnia miałam nadzieję, że pojawi się i przytuli mnie do swojej piersi. Tak się nie stało.
Szczęk drzwi uchylających się z wolna obwieszczał przybycie gościa. Pan w długim, czarnym płaszczu usiadł przy mały stoliku. Sięgnął do aktówki leżącej u jego stóp. Wyjął z niej lniany woreczek, zawiązany na kokardkę brązowym sznureczkiem.
Rozwiązał go i wysypał zawartość na stół. Miedziane zębatki, metalowe śrubki i kawałki żelaza potoczyły się po stole. Z brzdękiem upadły na blat i zastygły w bezruchu. „Y, pobawimy się?”. Zawsze było tak samo. Przychodził, przynosił woreczek, wysypywał złom na stolik. Zeskakiwałam ze stołeczka i siadałam naprzeciwko Profesora. Tak kazał się wszystkim nazywać. Profesorem.
Usiadłam na krzesełku naprzeciwko niego. „Nie krępuj się”. Wzięłam w rączki zębatkę i obejrzałam ją dokładnie. Czułam czujne spojrzenie Profesora, analizował każdy mój ruch, każde drgnienie palca. Skręcałam śrubki z zaskakującą łatwością. „Co to będzie, mała Y. Co konstruujesz tym razem, co?” Byłam małomówna, kontakt słowy mnie przerażał. Wolałam milczeć, w skupieniu analizując budowę zwierzęcia o bujnej grzywie wokół majestatycznego pyska. Masywne, umięśnione łapy z miedzi. Stalowe zębiska z opiłków.
Profesor milczał. Skręcałam kawałki metalu, wyginając je w różne strony. Bawiłam się tym zapominając o otaczającej mnie rzeczywistości. Zabrzmi to jakbym była obłąkana, ale… Metal jest moim przyjacielem.
Dokręciłam ostatnią śrubkę i postawiłam na stole lwa mieniącego się różnymi kolorami metalu. „Kim jesteś Y, kim wy jesteście?”
Niesamowite, naprawdę. Ciekawy pomysł, który został bardzo dobrze zrealizowany Gratuluję. Tekst zmusza do refleksji, ja nie potrafię tak pisać. Bardzo mi się to spodobało.
Do tego tekstu udało mi się dobrać wczoraj (zgadnij jak?), ale i tak jestem nim zachwycona. Masz lekkie pióro i gładki styl, tylko pozazdrościć. Do tego twoje pomysły są niebanalne; tutaj sprawiłaś, że wszystko jest owiane nutką tajemnicy i czuć łyżeczkę stołową wspomnień, co daje świetne opko 😀
Ja i mój entuzjazm dziękujemy za dedyke.
Opko niesamowite, naprawdę wciąga. Jest owiane nutką tajemnicy, co daje świetny efekt. Znalazło się kilka błędów:
zabrakło może dwóch przecinków, ale jak ktoś nie jest przyzwyczajony do szukania błędów to tego nie zauważy.
Znalazłam jeden błąd bardziej rzucający się w oczy: „(…)Jeden żołnierzy(…)”??? Albo zapomniałaś o „z” albo źle napisałaś wyraz. Jednak nic poza tym nie znalazłam.
Pomijając to, opko naprawdę świetne. Naprawdę bardzo mi się spodobało
rządzą mordu- ma być żądza mordu- „rz”, kiedy chodzi o rządzić, a „ż” -żądać. Żądza pochodzi od żądać.
„Stanęliśmy przed wielką bramą, nad którym wisiał napis”- brama ma rodzaj żeński
„Niektóry maszerowali” -niektórzy
Stanęliśmy- z tego co czytam były tam trzy kobiety, więc może być stanęłyśmy
biało niebieskich- tak powinno się pisać: biało-niebieskich
znalazł ranną zdobycz – masło maślane, ranna ofiara, przecież jeszcze jej nie posiadł
trzymając się matczynej nogawki- brzmi to tak jakby ciało tej matki zawierało ową nogawkę, może to tylko smaczek literacki, nie wiem
„Jeden żołnierzy” -zgubiłaś „z”
„Nie widziałam matki, ani razu.”- przed „ani” nie daje się przecinka chyba, że są wyliczenia
„kontakt słowy mnie przerażał” -słowny, kontakt słowny
Więcej błędów nie widzę, opowiadanie wydaje się fajne, chociaż nie dostrzegłam jeszcze żadnego powiązania z holocaustem (to się zazwyczaj pisze małą literą). Ciekawe, pisz dalej, a żeby uniknąć tak oczywistych błędów, jak użycie złego rodzaju, po napisaniu opowiadania, przeczytaj je jeszcze raz, wtedy sama je zweryfikujesz.
No bardzo ciekawe. Podobało mi się, choć to chyba dopiero początek jakiejś serii, prawda? Bo brakuje sensu tego wszystkiego. Ale nie narzekam, wszystko dobrze napisane. Prawdę mówiąc nie wiem co myślec. po części zgadzam się z przedmówcami, że świetne, ale z drugiej strony nie wciągnęło mnie aż tak bardzo, że czytałam z niesamowitym skupieniem. Przeczytałam. jest dobrze, nawet bardzo 😉 ciekawi mnie jak to potoczysz.
A co do dedykacji… HAHAHAHAHAHAHAHAH mój carmelek i jej entuzjazm? i to WIECZNY? Hahahahahah carmelek chodź tu i im powiedz, że są w błędzie ;’) Bo to co mi piszesz nie brzmi jak wieczny entuzjazm :3 ale cóż, w końcu to ty zmobilizowałaś wszystkich ;p
Ciekawe i wciągające. Podoba mi się pomysł. Jak najszybciej pisz ciąg dalszy. 😛
Dobrze napisane, ale grząski temat. Zafascynowała mnie Y i z chęcią poczytam kontynuację ;3