Z czasem może wyślę jakieś ilustracje do tego AU.
Anyway, dedyk dla każdego, kto to skomentuje, bo zależy mi na waszej opinii.
Enjoy!
Ziya121
******************************************************************
Ciężkie, metalowe drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do ciemnego pokoju wpadła struga światła. W pomieszczeniu nie było okien, oświetlała je tylko samotna żarówka zwisająca smętnie z wysokiego sufitu, w tej chwili zgaszona. Jakiś duży obiekt zasłonił jasność zza drzwi i przemówił znudzonym głosem:
-Perseusz Jackson, masz gościa.
Chłopak wstał ze swojej pryczy i podszedł do strażnika. Jego muskulatura robiłaby wrażenie, gdyby nie to, ze dla Percy’ego to nie był mężczyzna o nazwisku Jones, ba, dla niego nie był nawet człowiekiem. Biedny dzieciak, musieli nieźle wyprać mu mozg, pomyślał Steve Jones. Szarpnął chłopca za koszulę i pociągnął korytarzem. Percy wyrwał mu się i dalej szedł sam, czując kroki tuż za sobą. Wsiedli do windy i pojechali na parter- piętro spotkań. Korytarze, drzwi i mijani ludzie byli tylko plamami w różnych odcieniach szarości, jak wszystko tutaj. Przez chwile Steve’a uderzyła ponurość tego miejsca i poczuł obrzydzenie do samego siebie, ze uczestniczy w czymś tak dołującym. Czy spadłem aż tak nisko?, spytał sam siebie, gdy resztki jego ludzkich uczuć, które z czasem nauczył się w tym miejscu skrupulatnie zwalczać doszły do głosu, zaraz jednak upomniał sam siebie. Czasy są ciężkie, a on musi utrzymać żonę i dziecko, nie może sobie pozwolić na wybrzydzanie. Rób, co do ciebie należy i zgarniaj forsę.
Doszli do szerokich, dwuskrzydłowych drzwi, tak samo szarych jak reszta budynku. Mięśniak uchylił drzwi i wpuścił Percy’ego przodem, sam zaś stanął tuż przy drzwiach
w pozie koncertowego ochroniarza i przyglądał się katem oka chłopcu i brązowowłosej kobiecie, Sally Jackson.
*****
Percy wpadł do mieszkania, ledwo zdoławszy uciec wielkiemu piekielnemu ogarowi i od razu udał się korytarzem do salonu. Przy ich starym i dość małym stoliku siedziała jego mama i przyglądała mu się z troska. Na blacie leżała paczka niebieskich żelków, które szybko powędrowały do ust Percy’ego. Sally zmusiła się do uśmiechu i wstała, by go uściskać. Pachniała tak jak zawsze: domem i bezpieczeństwem. Percy usiadł naprzeciwko niej i przyglądał się matce w milczeniu. Miał jej tyle do powiedzenia, jednak nie chciał jej martwić… Wiedział, że mama bardzo przeżywa jego przygody związane z bogami. Uśmiechnął się do niej, ale ona nadal miała ten zmęczony wyraz twarzy. Tak rzadko się uśmiechała…
-Kiedy tu szedłem, całą drogę deptał mi po piętach ogromny piekielny ogar, wiesz? Ale powiedziałem sobie, że nie będę z nim walczył, tylko trzymał go na odległość, bo wiem, że nie lubisz, gdy przychodzę w podartych ubraniach…-przerwał, widząc wyraz twarzy matki. W jej oczach zalśniły łzy, które szybko starła wierzchem dłoni.
-Słuchaj, mamo, wiem, że to nie jest najlepszy moment, tuż po bitwie o Manhattan, kiedy nie zdążyłaś się mną nacieszyć i w ogóle, ale muszę ci coś powiedzieć. To jeszcze nie koniec, bo jest taka przepowiednia… No, i ona zwiastuje koniec świata. Mówi coś o siedmiu herosach, i razem z Annabeth podejrzewamy, że może chodzić o nas. Przepraszam, mamo, naprawdę wolałbym spędzać z tobą i Paulem więcej czasu, ale wiesz jak to jest…
Sally rozpłakała się już na dobre, ukryła twarz w dłoniach i szlochała w nie cicho. Percy’ego zabolało serce, gdy zobaczył reakcje matki, ale musiał już wracać do Obozu, poza tym bal się, ze mama będzie chciała go zatrzymać w domu. Wstał więc i ruszył do drzwi, gdzie już czekał na niego piekielny ogar, który chyba go śledził. Zaniepokoiło go to, ale wciąż nie atakował, bo jego siły po ostatecznym starciu na Olimpie w zeszłe lato się wyczerpały i nie był w dobrej formie, ale zanotował w pamięci, by powiedzieć o tym Annabeth.
Szedł znanymi mu ulicami Nowego Jorku, aż do bariery na Wzgórzu Herosów. Westchnął z ulgi, że ogar nie zaatakował i przeszedł przez granicę.
****
Steve pokręcił głową ze smutkiem, gdy jego podopieczny wszedł do Sali Wspólnej, miejsca, w którym chorzy z całego działu spotykali się codziennie. To była część psychologicznych eksperymentów szpitala: czy chorzy są w stanie żyć w społeczeństwie stworzonym przez ich samych? Na tym pietrze były same dzieciaki, nastolatkowie, którzy dość mocno siedzieli w gównie choroby psychicznej. Był, co prawda, jeden dorosły: koleś, który zatracił się w miłości do koni tak bardzo, ze zwariował. Stracił czucie w nogach po upadku z wierzchowca i trochę mu odbiło. Kiedy jeszcze szpital nie był podzielony na strefy według wieku i zaawansowania choroby siedział ciągle w tej sali i teraz za nic nie chciał przenieść się piętro wyżej, tam, gdzie jego miejsce.
Steve przypomniał sobie krótkie spotkanie matki z synem, dla którego
nie ma ratunku, bo jego problem siedzi w głowie. Przypomniał sobie łzy bezsilności i cierpienia, które żłobiły błyszczące szlaki na jej policzkach, gdy jej syn bredził od rzeczy. Było mu naprawdę szkoda tej kobietki.
Przez okno w drzwiach do Sali pomachał znajomej, która siedziała tam całymi dniami i współistniała z chorymi. Czasem Steve się zastanawiał, jakim cudem ona sama nie zwariowała, ale wiedział też, że do tej roboty wybierani są tylko ludzie o łagodnym podejściu do pacjenta, którzy są zdolni do opiekowania się nimi, jednocześnie nie zakłócając ich urojonej rzeczywistości. Ponoć chorzy nazywali ich satyrami i nimfami, a im to nie przeszkadzało, tak wiec cały szpital przechrzcił ich na paniusie z lasu i kolesiów z włochatymi tyłkami.
Steve poszedł korytarzem prowadzącym do ich szpitalnej kawiarni, zostawiając Salę i zamkniętych w niej wariatów samym sobie.
****
-Tak, już mówiłam, nasz pacjent wyruszy dziś po południu. Dopiero we wtorek? Dobrze, ale proszę pamiętać, że to my staramy się ocalić pański szpital, i że nie wysyłamy naszego pacjenta w obce miejsce z własnej inicjatywy. Dziękuję, do widzenia.
Słuchawka białego telefonu stacjonarnego z hukiem opadła na stos papierów, rozrzuconych po blacie. Harmony Evelyn Richardson-Aldania przesunęła dłonią po zmęczonej twarzy. Była tylko sekretarką dyrektorki szpitala, ale i tak wyglądało na to, że wszystko jest na jej głowie. Męczyło ją to, ale wiedziała, że to, co robi jest częścią czegoś większego i wiedziała dokładnie, co musi zrobić. Wezwała do siebie zaufaną „nimfę”, by przekazać jej rozkazy. Lekarka zjawiła się po kilku minutach, które Harmony spędziła w ciszy, pozwalając odpocząć zmysłom. Kiedy drzwi otworzyły się i do gabinetu weszła kobieta, Harmony wyprostowała plecy i wróciła do swojego oficjalnego, ponaglającego tonu, którego używała w takich sytuacjach:
-Doktor Montgomery, pacjent Perseusz Jackson dziś stąd wyjeżdża. Zostanie odesłany do innego zakładu w celu zbadania zachowań chorego w nowym otoczeniu. Proszę go przygotować do podróży…
-Ależ, proszę pani, nie sądzę, by to był dobry pomysł… Pacjent Jackson jest ważną częścią społeczeństwa, które stworzyli sobie chorzy i uważam, że usunięcie go z zakładu nie zostanie przyjęte spokojnie…
-Wiem, co robię, pani doktor. Proszę wykonać polecenie, spakować chłopca i zaprowadzić go do sali Y206, tam będzie czekał specjalista, który zajmie się zabiegiem.-Przerwała, zauważywszy minę doktor Montgomery. Westchnęła z irytacją.-Tak, zdaję sobie sprawę, że zabieg z sali Y206 nie jest do końca bezpieczny i zatwierdzony przez rząd, ale proszę wykonać moje polecenie. Zaprowadzi tam pani chłopca i poczeka na korytarzu, żeby później zabrać go prosto do samochodu jadącego do jego nowego domu. I proszę znaleźć kogoś do sprzątania pokoju po pacjencie. Dziękuję, może pani już wyjść.
****
Doktor Natasha Montgomery była przerażona czekającym ją zadaniem. Rozważała nawet ucieczkę z pracy, byleby nie wykonywać polecenia. Postanowiła jednak sprostać
zadaniu, bynajmniej nie z poczucia obowiązku czy czegoś w tym rodzaju, a raczej z obawy o swoją posadę. Dlatego, przemierzając korytarze szpitala psychiatrycznego powoli godziła się z tym, czego musiała dokonać jeszcze tego dnia.
Natasha była jedną z najdłużej pracujących w sektorze C osób, naprawdę nieźle orientowała się, co się dzieje w umysłach nastolatków na Sali oraz na czym opierają się ich urojenia. Pacjenta Jacksona pamiętała jeszcze jako dwunastolatka, a pacjentkę Chase jako siedmio- lub ośmioletnie dziecko. Jak to się właściwie stało, że w tak młodym wieku wykryto u nich chorobę psychiczną? Zawsze zastanawiała się, co sprawiło, że tak duża ilość nastolatków była zamknięta w pułapce nieistniejącej rzeczywistości, która dla każdego z nich była taka sama. Natasha wiedziała, że we sprawę wplatani są rodzice dzieciaków, ulokowani piętro wyżej, w sektorze D. W trakcie swojej wieloletniej kariery dowiedziała się, że dwudziestu kilku mieszkańców sektora D jest związana z dzieciakami z piętra niżej w dość oczywisty sposób, mianowicie: każdy nastolatek z sektora C miał jednego zdrowego rodzica, żyjącego poza murami psychiatryka oraz jednego, który był mieszkańcem sektora D. Biorąc pod uwagę to, że dzieci była ponad setka, a dorosłych kilka razy mniej wychodziło na to, że część pacjentów z sektora C to przyszywane rodzeństwo o jednym wspólnym rodzicu z piętra wyżej. Może to coś z genami? Albo ze środowiskiem dorastania, jakie stworzyli dzieciakom zwariowani rodzice?, spytała Natasha sama siebie, po czym potrząsnęła głową, otrząsając się z zamyślenia.
Wróciła do postaci Percy’ego Jacksona i czekającego go dziś zabiegu, co do którego Natasha miała tyle wątpliwości, co piegów na obficie zakropkowanym nosie.
****
Annabeth martwiła się, gdy Percy zniknął z Obozu. Nie mogła go nigdzie znaleźć, chociaż przeszukała cały teren. A przecież gdy widziała go ostatni raz, odszedł tylko z powodu jakiejś niegroźnej sprawy jednej z nimf… Jej niepokój narastał z mijającymi godzinami i nadchodzącym zmrokiem. W końcu, gdy położyła się w domku Ateny ogarnęło ja tak złe przeczucie, że nie zmrużyła tej nocy oka. Jej chłopaka nie było w domku numer trzy ani nigdzie na terenie obozu, była tego pewna. A to absolutnie nie wróżyło nic dobrego…
*****************
PS: Zwróćcie uwagę na inicjały Harmony.
PS2: Błagam o komentarze i ewentualnie pomysły na tytuł!
Herosi jako chorzy psychicznie nastolatkowie i Obóz jako psychiatryk- świetny pomysł i do tego super napisane Ciekawa jestem jak to rozwiniesz Co do tytułu to nie mam pojęcia. Pozdrawiam ;0
Super pomysł! Czekam na ciąg dalszy.
Pomysł- geniusz, serio. Chylę czoło.
No, zobaczymy, co z tego powstanie. Więc wypatruję cd
Hahahahahahahahahahaahah przepraszam, nie powinnam się z tego śmiać, ale sposób w jaki Chejron awansował na mianą osoby psychicznej jest genialny <3
A tak ogólnie, to bardzo dobrze opisane.Oczywiście, ja mam pewne 'ale' do pewnych spraw i niektórych 'niuansów' jednak nie widzę sensu pisania ich- odebrałyby tylko tej pracy wiele dobrego i wyszłabym na hipokrytę… A nie widzę sensu niczego tej pracy zabierać, bo jest bardzo dobra. Szkoda, że tylko tyle komentarzy, mam nadzieję, że choć więcej osób przeczytało, nie komentując…
Bardzo fajne, na prawdę. 😀
Mi się podoba, choć spotkałam się już z głównymi bohaterami książek (Harry Potter itp.), którzy byli chorzy psychicznie, ale i tak całkiem oryginalne. Fajnie, że napisałaś to i z perspektywy Percy’ego i ,,zdrowego” bohatera.
Tylko…. albo to jakoś ominęłam (jeśli tak, to przepraszam), albo nie napisałaś na jaką chorobę są chorzy. No nie wiem, schizofrenia może lub coś takiego?
http://rickriordan.pl/2014/01/dzieci-inne-niz-inni/ (Annabeth24)
Od razu mi się skojarzyło. Jeżeli odbierzesz to, jako wytykanie plagiatu, to od razu mówię: nie. Po prostu mi się skojarzyło 😉 Może czytałaś, może nie. Na prawdę, nie obchodzi mnie to. Opko bardzo dobre, jak napisała carmel, super, że oczami dwóch postaci z różnymi myślami- chory i zdrowy.
Bardzo fajne Na prawdę, czytałam z przyjemnością, zaintrygowało mnie. Monika.m ma rację, też skojarzyłam z pracą Ann24 😀 Ale też nie wytykam kopi ;p Twoja praca się różni, jest całkowicie oryginalna 😉
Jak tak myślę, to najbardziej podoba mi się zamaskowanie codzienności z tym herosowaym światem. Trafnie i dobrze to zrobiłaś. 😀 Wow.
Jestem na TAK!
Mi też się bardzo podoba