Ale dawno nie wysyłałem. O.o A miałem to napisane od trzech miesięcy, XD. Dedykacja dla Chio, za wsparcie i za bycie Chio (xD), dla Cass, za bycie najmilszą osobą na świecei i dla Anniee, ona czytała to przedpremierowa i skomentowała tak, że zacząłem pisać następną część.
Ich głosy były o wiele piękniejsze od głosu Jenny. Przeplatały się ze sobą, jakby tworząc sieć magii wokół nas. Dźwięki były słodkie jak czekolada, silne jak atakujące wojsko, obezwładniające jak fala przypływu. Przenikały mnie, opanowując każdy zakamarek mojego ciała. I najdziwniejsze było to, że to uczucie zdawało się miłe. Traciłem kontrolę, nie musiałem się niczym martwić.
Ich skala była niesamowowita, pieśń obejmowała najniższe dźwięki, ale też te wysokie, sprawiając, że moje uszy wręcz chciały się kłaniać w zachwycie nad wspaniałością tych głosów.
Tacy młodzi, tacy piękni,
tacy bystrzy, tacy zręczni.
Cieszycie się niewinnością,
Płyniecie po niebie na chmurach idealizmu.
Ach, wy młodzi.
Tacy silni…
Czułem satysfakcję z tych pochwał, obmywające mnie strumienie słów oplotły się wokół mojego umysłu. Nie czułem nic, oprócz zaufania do tych pięknych, niezwykłych głosów.
Ale też tacy słabi.
I my, kiedyś takie byłyśmy.
I my, kiedyś młodością się cieszyłyśmy.
Miałyśmy władzę, bogactwa i miłość.
Dłonie białe jak słoniowa kość.
Ale wtedy, ktoś zaśpiewał od nas piękniej,
Nawet skały wysłuchały jego pieśni ponętnej,
Zazdrość przeszywająca nasze ciała,
Zejść do morza nam kazała.
Melodia stała się bardziej wyważona i dramatyczna, czułem jak po policzkach spływały mi strumienie łez. Byłem smutny, moje serce ważyło tonę. Jak on mógł im to zrobić? JAK?!
I za to, co nam wasz pobratymiec zrobił,
Za to jak naturę do tańca skłonił.
Tak jak my cierpiałyśmy od śpiewu Orfeusza…
Jak ktokolwiek mógł je skrzywdzić? Te biedne, niewinne śpiewaczki o niebiańskich głosach były najbardziej uroczymi osobami, jakie dano mi poznać.
Tak i wy cierpcie, śmiertelnicy!
Ból przeszył moje ciało jak błyskawica, miałem wrażenie, że każda komórka mojego organizmu płonie. Chciałem krzyknąć, ale jeszcze ostrzejszy sztylet bólu wbił się w moją głowę, a ja wręcz czułem, że przebija czaszkę i wyłania się z drugiej strony, wyrastając z czoła. Moje ciało zagruchotało o posadzkę. Każda nuta, każdy dźwięk, ciągle niebiańsko piękny miażdżył mi mózg, wbijał się w niego głęboko jak nóż w ciasto.
Jak nas cięli,
Niech i was tak tną!
Moje ciało rozpadało się na kawałki, cięte tysiącami magicznych mieczy. Każdy wbijał się pod innym kątem, każdy coraz mocniej od poprzedniego. Każda tkanka została poszatkowana, moje kości pokrojono na plasterki, skóra stała się mieszaniną krwi i cielistych skrawków.
Każde słowo sprawiało mi ból, dokładając więcej cierpienia. W tamtej chwili wiedziałem, że już nigdy nie wstanę, że na zawsze pozostanę kupką czerwono-białych organicznych szczątków.
Jak my płonęłyśmy,
Tak i wy płońcie!
OGIEŃ. To słowo zyskało dla mnie zupełnie nowe znaczenie. Płonęła moja skóra. Płonęły moje kości i mięśnie. Płonęły moje serce i mózg. Pożoga szalała po całej powierzchni mojego ciała, czułem wypalane ścieżki, układające się w wyrazy: „słaby”, „bez znaczenia”, „głupi”, „brzydki”, „tchórz”. Moje włosy już dawno powinny były stać się skręconymi, sczerniałymi witkami, rozsypującymi się przy dotyku. Każdy nerw palił się jak źdźbło trawy. Cała moja istota była jednym, wielkim płomieniem, dymiącym bólem. A każda sylaba była jak podpałka, jak kula ognia. Każda litera była płonącym meteorytem, wypalającym dziury w moich płucach i żołądku.
Jak my zamarzałyśmy,
Tak i wy zamarzajcie!
Zimno powinno być ulgą. Naprawdę powinno po tym płonięciu. Nie było. Moje ciało cięły lodowate ostrza, palce kostniały, nos zamarzał, serce stawało się bryłą lodu. Powinienem był się rozpaść w płatki śniegu, zginąć. Nienawidziłem tej cudownej pieśni i jednocześnie ją kochałem. Coś zmuszało mnie bym ją kochał. Nie chciałem już cierpieć. Nie obchodziło mnie to ratowanie świata. Chciałem zginąć, chciałem końca bólu, chciałem spokoju. Chyba wrzeszczałem, ale nie słyszałem tego. Jedynym dźwiękiem był diabelski śpiew tych cholernych syren. Rzuciłem się po podłodze, wyginając się, wyczuwając jak moje stawy chrzęszczą i zamarzają. Już dawno temu nie powinienem był nic czuć.
A teraz słuchajcie, śmiertelnicy.
W agonii jesteście,
W agonii jeszcze pozostaniecie.
Ale niedługo.
Nagle poczułem, że umieram. To było inne uczucie, bardziej dramatyczne, ból przybrał na sile i zaczął być wirem, wciągając mnie w czarną dziurę. Miałem wrażenie, że każda komórka odrywa się ode mnie, tak że stawałem się jedynie mgiełką przepełnioną bólem. Coraz mniej materialny, coraz bardziej zbuntowany, coraz bardziej cierpiący. Potężna pieśń zacisnęła się wokół mnie, kręcąc gehenną we mnie jak tornadem, bolesnym, najeżonym mieczami cyklonem.
Spróbowałem ze wszystkich sił przestać rzucać się po posadzce. Udało się, choć ból stał się potężniejszy, czułem się tak, jakby ktoś jednocześnie mnie miażdżył i rozdzierał na kawałki. Spojrzałem na syreny. Lśniły im oczy, usta poruszały się, wykorzystując niebiański głos do zadawania nam najgorszego bólu, jakiegokolwiek doświadczyłem. Nie miałem już nadziei ani świadomości kim jestem, skąd przyszedłem, co miałem zrobić. I wtedy zobaczyłem otwierające się drzwi w delikatnym rozbłysku czerwonego światła. Nikt nic nie usłyszał, głosy syren były zbyt potężne. Nie zdążyłem niczego zobaczyć, bo magia sprawiła, że z bólu zawyłem jeszcze głośniej niż wcześniej i upadłem twarzą na posadzkę.
A teraz, nasi drodzy,
Zamkniecie oczy, zawyjecie z bólu…
I umrze…
Nagle śpiew ustał i zamienił się w okrzyk bólu. I to nie mój. Rozbrzmiały trzy wrzaski, tak szybko, jakby stało się to jednocześnie. Nadchodząca śmierć i gehenna opuściły moje ciało. Czułem się pusty. Oczyszczony, wybawiony. Doceniłem swoje poprzednie życie, praktycznie pozbawione cierpienia.
Z wielkim wysiłkiem uniosłem głowę, uklęknąłem i zobaczyłem trzy wirujące jeszcze kupki żółtego proszku. Nad nimi stała Asia, lśniąca czerwienią, Błogosławieństwem Aresa, i dzierżąca długą włócznię. Uśmiechnęła się do nas z troską, a zanim do nas dobiegła, zdążyłem tylko powiedzieć słabym głosem „Dziękuję” i wyszczerzyć się lekko. Potem zemdlałem.
O.O Nie czytałam poprzednich części, przyznaję się bez bicia. Ale… Po prostu brak mi słów, przez następny tydzień nie będę mogła sklecić normalnego zdania, więc przepraszam za ten bez składny bełkot.
Ale… To było takie GENIALNE! PIĘKNE! Arcydzieło… Nie wiem co więcej napisać ;_; Kocham Twój styl pisania, jest taki… Lekki i płynny, że nie mogłam oderwać wzroku i kiedy zobaczyłam, że już skończyłam czytać, miałam ochotę kogoś zabić…
Może lepiej przestanę bełkotać i napiszę składniejszy komentarz kiedy się ogarnę… Co nie nastąpi zbyt szybko.
Wiesz, że to jest genialne, prawda? Prawda? PRAWDA? Tak, prawda! Ja to wiem, ty to wiesz, każdy to wie!
Normalnie, ja tyle nie wytrzymam, Stasiu. Dlaczego ty tak pięknie piszesz, a nie przesyłasz tego tak często? Dlaczego? No dlaczegooo? Btw. całą noc myślałam o tym co będzie później. No wiem co będzie później, ale później, no wiesz, po tym co przeczytałam :3
To jest genialne i tyle. Dzieło świata, kurczaczki! Normalnie zakochałam się ;-; Ty wiesz, że ja podczas czytania chciałam sobą zastąpić Stasia. No wiesz, którego Stasia xD Nosz, ty tak genialnie opisujesz te jego emocje, ten ból którego doświadcza! N I E S A M O W I T E! *.*
Twój styl pisania jest oryginalny, piękny, świetny, lekki i taki… No jakbyś wiedział jak to opisać, jakbyś to sam czuł kiedyś, wcześniej… Po prostu tak, że można wczuć się w twoich bohaterów, nawet jeśli są oni płci przeciwnej! Cudoowne *-*
Co do tego rozdziału, części czy co to tam jest… Piosenka tych syren (czy jak one się nazywały (mermeoidy? xd)) jest… taka… cudo! Normalnie, piękna poezja, sama słyszałam już tą piosenkę w głowie. A te komentarze z opisami bólu… Kurcze, cóż, taka gehenna… Całkiem chciałam wstąpić na miejsce Stasia.
Dobra, trochę za długi komentarz, co? No cóż…
Dziękuję za dedykacje~! <3