Biegnę szybko przez podwórko. Twarz mam czerwoną, czuję ciepło na policzkach. Ze zdenerwowania potykam się o własne buty; tak to już jest, jak się trenuje sprinty przełajowe w trepach. Dopadam do drzwi, same otwierają się pod impetem uderzenia, chyba wbiegłam za szybko, bo trzaskają w ścianę, słyszę tylko głośne łupnięcie, klamka pewnie zostawia ślad na ścianie. Z sufitu obsypuje się tynk, cholera, jak tak dalej pójdzie, to do końca wakacji więcej go będzie w wykładzinie niż gdziekolwiek indziej… Zrzucam buty, a sama zwalam się na wersalkę, towarzyszy temu głośny jęk, no tak, zapomniałam, że to babcina wersalka, gdzie od desek dzieli mnie tylko cienki kocyk. Otwieram laptopa, zanim załaduje się edytor tekstu zerkam jeszcze na drzwi, na pokój, żadnego potwora nie widać, więc tylko puszczam playlistę do pisania i… jazda z tym koksem.
***
Jak co dzień jadę przez las. Jak co dzień mój rumak parska i zgrzyta, buntując się przeciwko stromym podjazdom i wszędobylskim korzeniom. Jak co dzień okulary zsuwają mi się z nosa, ale nie mam czasu ni możliwości ich poprawić – i tak nic by to nie dało. Jak co dzień świat skacze mi przed oczami i jak co dzień nic na to nie mogę poradzić. Jak co dzień jadę dostarczyć nektar do obozu. Wszystko jest jak co dzień. Więc jak co dzień goni mnie zgraja potworów.
Chcą mnie dopaść i powalić, chcą, żebym porzucił misję, żebym przyznała, że nie ma dla nich mocnych. Ale ja się tak łatwo nie dam. Popędzam wierzchowca łydkami, on to rozumie i przyspiesza. Razem jesteśmy niepokonani.
Skręcam gwałtownie, a rower protestuje, wolałby wjechać w kałużę. Ja nie, bo wiem, że przez trzy dni padało, i że jeżeli wjadę w tą kałużę, to będę musiała zsiąść. A wtedy one mnie dopadną. Przebrnęłam przez piachy, przejechałam pod tamtymi sosnami, gdzie szyszek, że głowa mała, wspięłam się na wielką górkę, więc i tu, przy źródełku się nie poddam.
W końcu wyjeżdżam z mroku, las mam już tylko po prawej stronie, po lewej pole, żyto rośnie wysoko, do żniw zaledwie kilka tygodni. Droga tu taka, że pewnie przyjdzie chłop z kosą, bo kombajn by się nawet nie zmieścił, a ciągnik – zakopał.
Pokonuję jedyne skrzyżowanie na trasie, skręcam w lewo, ale nie martwię się zasadami, że zjechać do środka drogi, wystawić rękę… To nie działa na nieoznaczonych gruntówkach, nie w szczerym polu, tu nie wolno oderwać ręki od kierownicy, bo się traci panowanie nad rowerem. Prędkość za dużo, piach za głęboki, zakręt za ostry, kamieni za gęsto. Aż się prosi o kraksę.
Jakieś dwie minut później wjeżdżam na szosę, to półtorapasmówka prowadząca przez tą do kolejnej wsi, tam kończy się na jakimś płocie. Jadę lewą stroną, bo tam nieparzyste numery, nikt by się przejmował samochodami, jeden, może dwa na godzinę przejadą, zwłaszcza w letni wieczór, i to jeszcze kiedy trwa mecz..! Mijam dom, drugi, zatrzymuję rower przy piątym. Tu już mogę być spokojna, bo pod daszkami i na gankach są jaskółcze gniazda, jaskółki, jedyne, co jest w stanie powstrzymać potwory.
To cel podróży, pół minuty odpoczynku przed drogą powrotną. Dobrodziejka mówi, ze Demeter dopisała, i że jutro będzie też i ambrozja, już się cieszę, bo co jak co, ale jagodzianek lepszych niż tam nie uświadczysz w całym boskim świecie.
Żegnam bardziej się niż kogokolwiek innego, wychodzę, zarzucam plecak, w nim ambrozja, wsiadam na rower i ruszam szybko w drogę powrotną. Bo wejście na szczyt to dopiero połowa sukcesu, trzeba jeszcze zejść… Tak i tu, moją misja jest dostarczenie ambrozji do obozu, nie samo odebranie jej.
Jadę polną ścieżką, slalomem wymijam krowie placki i kałuże; nie żebym się brzydziła, jedyne co, to to, że łatwo na nich wpaść w poślizg, a ziemia jest twarda, twardsza nawet od babcinego tapczanu. I nie chodzi nawet o ból, raczej o potwory, które w mig by mnie wtedy dopadły.
Przeżywam chwile grozy, gdy, już w lesie, noga ześlizguje mi się z pedału, zjeżdżam akurat z górki, a piach tu głęboki, koło ryje bruzdę, musze używać dużo siły, by utrzymać je prosto, bo nie skręciło o dziewięćdziesiąt albo i więcej stopni w bok.
Pod koniec trasy zaliczam jeszcze spotkanie trzeciego stopnia z podłym haszczem, chce mi się podlec wplątać w szprychy, ale odtrącam go w pędzie dłonią, czego potem nieco żałuję; haszcz okazuje się być przerośniętą pokrzywą. Znów, uodporniłam się już ze trzy lata temu, dzięki kolego, którzy mnie zapędzili w pokrzywy prosto po kąpieli w rzeczce, jednak to łaskocze, a łaskotanie w dłoni, przy trzydziestu na godzinach na szutrowej drodze, gdy goni cię zgraja potworów… No, nie jest to to, co heroski lubią najbardziej.
W końcu dojeżdżam do podwórka, ale nadal nie jestem bezpieczna, one zaraz tu będą. Zeskakuję z roweru i wprowadzam go do garażu, przemykam do domu, a w kuchni wyjmuję z plecaka butelkę. Wracam do sieni zmienić buty, ze znoszonych adidasów na znoszone trepy, idąc do dużego pokoju wyciągam z szafki dwa kubki. Nalewam do pełna, jeden podaję mamie, drugi biorę sama.
Jak co wieczór, muszę wypić kubek mleka. „Żebym była duża i silna.” Nienawidzę tego. Ale gdybym kiedykolwiek piła nektar, to ręczę, że smakowałby właśnie tak. Świeżym, jeszcze ciepłym mlekiem, prosto od krowy.
***
Z wycieczki po mleko wróciłam już dwie godziny temu. W trakcie jazdy układałam sobie w głowie ten tekst, tworzę porównania… Mojej wsi do obozu herosów. Zaczęło się od mleka jako nektaru, od wyprawy po nie jako misji i od komarów w roli potworów. A potem…
***
Playlista powoli się kończy, i dobrze, bo przyszedł czas na wspomnienia i marzenia. Na razie jestem sama w mojej szopie, w moim osobistym domku w naszym Obozie Herosów. Ale już niedługo przyjadą ludzie, przyjedzie więcej półbogów, i będziemy razem badać lasy, walczyć z drzewnymi potworami, podejmować misje odnalezienia bobrów i tajemniczego ziela. Będziemy robić zakłady, w których stawką będzie herbatka piołunowa, będziemy zmagać się z upałem, z burzami i z nudą. Zbudujemy szałasy i forty w lesie, ja znów będę wiązała strzechę, będziemy toczyć zacięte boje w siatkę, badmintona i remika, nauczymy się grać w kilka nowych planszówek…
Wieczorem pójdziemy na ognisko i zostaniemy tam do drugiej, do trzeciej, na nas, młodych, spadnie obowiązek zagaszenia go, co też chętnie uczynimy. Wtedy rozejdziemy się, każdy do swojej miejscówki: szopy, domu, namiotu, przyczepy, i każde pogrąży się w swoim własnym świecie. Ja otworzę dziennik, a potem tomik poezji; zawsze coś przeglądam przed snem. Na lato wybrałam Poświatowską, która zawsze będzie mi się kojarzyć z Percym i herosami – a dokładniej z Arachne, dzięki której ją poznałam. Słowa nie wyrażą mej wdzięczności.
A potem położę się spać, myśląc o planach na następny dzień w Moim Obozie Herosów.
***
Mowa odautorska: Wszystko co powyżej, jest autentycznym zapisem mojego wczorajszego wieczoru. Także i wycieczka, i pomysł, żeby ją tak opisać… Wszystko. Ale! Ludzie, mam genialny plan. Otóż, niech każdy napisze takie coś, napisze, jak wyglądają jego wakacje… Albo jak wyglądałyby, gdyby był herosem, a żył tak, jak żyje. No proszę was, takie krótkie miniaturki… Półżartem, półserio. I powstanie nam saga wakacyjnych opek. To jak, piszecie się na to? Błagam, powiedzcie, ze tak.
Kiva
Super, raczej nie napiszę opowiadania o własnych „herosowych” wakacjach, bo nie piszę najlepiej opowiadań. Ale twoje jest super.
To możesz napisać wiersz, bo z tego co kojarzę, to umiesz… Albo narysować coś, tu już nie wiem, jak z tym stoisz.
Kiva, wspominałam już jak genialna jesteś? To wspaniały pomysł! Ja się na to na pewno piszę :3
Co do opka… To co mogę powiedzieć? Jest piękne, ale nie masz pojęcia jak się cieszyłam, kiedy znalazłam jedną literówkę XD
Prędkość za dużo, ->Prędkość za duża
I to tyle ^^ Co jeszcze miałam dodać… Czemu zawsze ty wpadasz na takie fajne pomysły? ;_;
„Żegnam bardziej się niż kogokolwiek innego, ”
Tu chyba raczej powinno być „siebie”
A mimo tego to zauważyłam jeszcze wykrzyknik po kropce. ( „.!” )
No, w każdym razie BARDZO BARDZO mi się podobało
Właściwie ja mogę napisać to opowiadanie, ale… niech ktoś pierwszy/drugi to zrobi XD
Kogo obchodzą jakieś tam wyżej wypisane błędy XD To jest świetne! Właśnie takie jak napisałaś pół-żartem; pół-serio. Co do pomysłu, piszę się! I to jak najbardziej. Kto wie, może wyjdzie nam z tego coś ciekawego? 😀
Postaram się coś napisać. Ukraińscy herosi, nadchodzę! XD
Taaak, to świetny pomysł 😀
Kiva, ciesz się.i świętuj bo oto wyślę takie opowiadanie