Witam. Dawno nie pisałam, trochę wyszłam z wprawy, ale mam nadzieję, że nie wyszło tak źle. Czytacie na własną odpowiedzialność, żeby nie było, że chcę dzieci demoralizować lub coś innego. Jeśli przeczytacie całe, to automatycznie macie błogosławieństwo Wielkiej Pandy :3
Ostatni raz przeciągnęłam pomadką o brzoskwiniowym odcieniu po swoich ustach, po czym wykrzywiłam świeżo pomalowane wargi w zalotnym uśmieszku do własnego odbicia w lustrze. Byłam zadowolona z efektu, jaki dał mi kosmetyk. Sięgnęłam do ozdobnego koszyczka po czarną maskarę i użyłam jej, mimo, iż moje rzęsy już z natury były długie i w kolorze głębokiej czerni, a przynajmniej tak określiła je kosmetyczka u której byłam tydzień temu. Nie powiem, że mi to nie schlebiło. Po dłuższej chwili stwierdziłam, że te dwa produkty jak najbardziej mi wystarczą, jeśli chciałam jedynie wyglądać naturalnie, jednocześnie podkreślając moje pełne usta. Nie byłam wielbicielką nakładania na twarz wszelkich możliwych mazideł, które wielkie koncerny kosmetyczne starały się nam wcisnąć. Zwłaszcza dziś, kiedy w pełni byłam zadowolona z mojej cery. Po ostatnim zabiegu kosmetycznym moja skóra odzyskała swój kolor, który nie wiedzieć czemu ostatnimi czasy nieco stracił na intensywności, co powodowało u mnie wściekłość, gdyż byłam dumna ze swojej oliwkowej cery. Na szczęście wszystko wróciło do normy, a ja znów mogłam spokojnie zasypiać, nie martwiąc się, że tracę swoje piękno.
Niekiedy oczywiście lubiłam poświecić nawet godzinę na wykonanie pełnego makijażu, ponieważ tak samo, jak dobieranie stroju, koiło to moje nerwy i sprawiało, że nie wybuchałam niczym wulkan w Pompejach. Przeczesałam szczotką brązowe włosy, po czym spryskałam je odżywką w sprayu. Natychmiast otuliła mnie słodka woń jaśminu, mojego ulubionego zapachu. Większość moich kosmetyków pachniała właśnie tą wonią. Kremy, odżywki, mgiełki do ciała – wszystko o zapachu jaśminu. Przeczesałam włosy dłońmi dla lepszego efektu i byłam już prawie gotowa, wystarczyło jeszcze tylko ubrać mundurek szkolny, więc wstałam od toaletki, by skierować się do garderoby, która znajdowała się w osobnym pomieszczeniu. Drzwi do niej prowadziły oczywiście od mojego pokoju. Średniej wielkości pomieszczenie było moim prywatnym królestwem, w pełni urządzonym przeze mnie, według własnego gustu, bym dobrze się w nim czuła. Wieszaki z ubraniami rozciągały się wzdłuż pobocznych ścian prezentując najpiękniejsze z moich ubrań. Reszta z nich wylądowała w dużej, stylowej szafie w moim pokoju. Z ciężkim sercem musiałam je tam schować, ponieważ w moim małym raju nie starczyło już dla nich miejsca. Dwie duże pułki wypełnione po brzegi butami znajdowały się na końcu pomieszczenia, naprzeciwko drzwi przez, które przed chwilą weszłam. Torebki znalazły sobie wygodne miejsce na półkach nad wieszakami, a kolekcja biżuterii została ułożona w specjalnie przeznaczonych do tego celu komodach robionych na zamówienie. Na samym środku stała niewielka, beżowa kanapa, na której uwielbiałam przesiadywać i wpatrywać się w moje cudeńka. Po części można uznać to za dziwne, ale mimo to uwielbiałam spędzać czas wśród swoich ubrań. Czasem były dla mnie lepszym towarzystwem niż fałszywi ludzie, którzy mnie otaczali.
Chwyciłam swój mundurek w którego skład wchodziła niebieska, plisowana spódniczka przed kolano, biała koszula, na to nałożony czarny sweterek oraz tego samego koloru krawat. Dobrałam do tego czarne balerinki, kilka bransoletek oraz pierścionek. Wychodząc z garderoby chwyciłam czarną torbę i na koniec spryskałam się perfumami.
– Rochelle? – Usłyszałam pukanie do drzwi.
– Moment! Jestem prawie gotowa! – krzyknęłam jako odpowiedź, w międzyczasie wrzucając kilka drobiazgów do wnętrza torebki. Omiotłam wzrokiem pokój, sprawdzając czy niczego nie zapomniałam. Wychodząc z pokoju, przystanęłam na chwilę przed dużym lustrem, zilustrowałam swoje odbicie krytycznym wzrokiem, po czym cicho westchnęłam. Minęły dwa dni, odkąd zerwaliśmy z Blaisem, od tamtej pory ten się do mnie nie odzywał, a ja jak jakaś żałosna ofiara schroniłam się w bezpiecznych murach domu, by nie musieć mijać go na szkolnych korytarzach. Powiedziałam tacie, że źle się czuje, co nie mijało się tak bardzo z prawdą, więc pozwolił mi zostać w domu, jednak dziś musiałam zmierzyć się z rzeczywistością. Nie mogłam chować się przed nim całe życie. Byliśmy ze sobą siedem miesięcy, które odeszły w zapomnienie z powodu głupiej kłótni i zazdrości. Myślałam, że z nim może być inaczej, że w przeciwieństwie do moich byłych, zrozumie, że nie mam wpływu na to, że podobam się innym chłopakom. Jednak tak jak pozostali, przestraszył się moich adoratorów.
Nie usłyszałam pukania do drzwi, więc przestraszyłam się trochę, kiedy nagle poczułam ciepłą dłoń na swoim ramieniu. W lustrze odbiła się sylwetka Marise, pokojówki, opiekunki i gosposi w jednym, która stanęła za mną. Musiała wejść do pokoju podczas moich przemyśleń.
– Wyglądasz pięknie. Niech Blaise zobaczy jaką śliczną dziewczynę stracił.
– Jasne – mruknęłam, nie wierząc w słowa kobiety.
Wspólnie z blondynką zeszłyśmy po schodach na parter. Wchodząc do jadalni zauważyłam, że mój ojciec już siedzi wyprostowany przy stole, zawzięcie wpatrując się w komórkę. Nie zauważył nawet, kiedy weszłam do pomieszczenia. Opadłam na krzesło, a Marise zniknęła za drzwiami kuchni.
– Dzień dobry, tato – powiedziałam po chwili, wiedząc, że mężczyzna sam z siebie nie oderwie się tak szybko od urządzenia. Najwyraźniej dobrze postąpiłam, bo podniósł wzrok z ekranu i na mnie spojrzał. Na jego twarzy od razu pojawił się ciepły uśmiech.
– Chelie, witaj słońce. Czujesz się już lepiej? – zapytał z troską.
– Tak jakby – wyjaśniłam.
– Złamane serce to choroba najgorsza z możliwych. – Spojrzałam na niego zdziwiona. Skąd on to wiedział? Brunet jakby czytając mi w myślach pośpieszył mi z odpowiedzią. – Marise ma za długi język.
– No tak, mogłam się tego spodziewać. – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Coś ciekawego w wielkim świecie? – Wskazałam na telefon, trzymany przez ojca.
– Muszę pojechać do Paryża wprowadzić kilka poprawek do projektów najnowszych torebek, myślałem, że nie będzie to konieczne, a jednak. Powinienem wrócić jutro po południu lub wieczorem. Wiem, że koleżanki miały dzisiaj u ciebie nocować, a nie chcę was zostawiać samych, więc może poproszę Marise, żeby została na noc. – Na te słowa wyprostowałam się, jak struna.
– Nie! Mam na myśli, że przecież Marise ma jutro rocznicę ślubu, więc… no wiesz. To tylko jedna noc, mam już siedemnaście lat, jestem odpowiedzialna. Obiecuję, że nie spalimy domu. – Uśmiechnęłam się słodko, to zawsze działało.
– Nie jestem tego pewien, porozmawiamy o tym potem. – Mój ojciec chciał zakończyć dyskusje, ale nie dałam się tak łatwo, musiałam dostać to co chciałam.
– Tato, Marise idzie do domu, a koleżanki u mnie nocują. – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zgadzasz się?
Czterdziestodwuletni mężczyzna zamrugał kilkukrotnie powiekami, jakby nie wiedząc co się właśnie stało. Spojrzałam na niego uważnie. Wszyscy mówili, że byłam do niego podobna, jednak ja tego tak nie widziałam. Jedyną cechą, która nas łączyła była oliwkowa cera i nic poza tym. Moje włosy były wprawdzie brązowe, jednak o wiele jaśniejsze od jego, które były bardzo ciemne, prawie wpadając w czarny odcień. Moje oczy były ciemno brązowe, jego zaś niebieskie. Posiadaliśmy inne rysy twarzy, kształty nosa… Musiałam wdać się w matkę, której nawiasem mówiąc nigdy nie poznałam.
– Oczywiście słońce, ale Henry będzie miał na was oko.
Nie do końca poszło po mojej myśli. Henry był naszym szoferem, dobrze dogadywał się z moim ojcem, więc na pewno tę jedną noc spędzi u nas w domu, ale nie narzekałam, sam kiedyś powiedział mi, że nie rozumie „babskich spraw” (zapewne dlatego, nie ma jeszcze żony), więc nie musiałam obawiać się, że będzie się wtrącał do mojej małej imprezy. Uśmiechnęłam się zadowolona, po czym zaczęłam jeść śniadanie, które przyniosła Marise.
W drodze do szkoły nie myślałam o niczym konkretnym. Myśli płynnie przepływały przez głowę, nie zatrzymując się na delikatnym temacie Blaisa, choć wiedziałam, że godzina naszego spotkania wkrótce wybije. Samochód prowadzony przez Henry’ego sunął cicho po asfalcie w kierunku Prywatnej Szkoły Imienia Jean-Jacques Rousseau’a. Siedząc na tylnym siedzeniu wyglądałam przez otwarte okno, wpatrując się w mijane budynki i ludzi. Chłodny, wiosenny wiaterek wpadał do wnętrza auta bawiąc się kosmykami moich włosów. Napawałam się świeżym powietrzem. Po chwili przed nami pojawił się kompleks nowoczesnych budynków otoczonych żelaznym ogrodzeniem. Szofer zatrzymał się na chwilę przed dużą bramą, bym wysiadła, życzył mi jeszcze powodzenia, po czym odjechał. Mimo wczesnej pory na otwartym dziedzińcu panował już tłok. Nastolatkowie w szkolnych mundurkach przechadzali się pomiędzy wysokimi budynkami ciesząc się ostatnimi minutami wolności przed kilku godzinną nudną gadaniną. Nauczyciele z teczkami pod pachami kierowali się już do klas, mając zamiar uporządkować swoje notatki zanim pomieszczenia wypełnią się zgrają zaspanych uczniów. Pośród nich wszystkich byłam ja. Dziewczyna, która mimo iż uczęszczała do tej luksusowej placówki od samego początku swojej edukacji, czuła się lekko nieswojo. Po kilku dniach ciszy i spokoju znów została wrzucona w głośny świat nastolatków.
Zaciekawione spojrzenia moich rówieśników paliło wręcz moją skórę, ale nie dałam tego po sobie poznać. Razem z Blaisem byliśmy dosyć popularną parą wśród uczniów. Każdy chciał być tacy jak my, idealni i zakochani, ale to wszystko już pękły, wszyscy wiedzieli, że ze mną zerwał. Również moja nieobecność nie umknęła ich uwadze. Bogaci nastolatkowie właśnie takimi wydarzeniami żyli, delektując się niepowodzeniem swoich wrogów. Mimo mojej popularności, miałam świadomość, że nie każdy mnie wielbił. Uniosłam dumnie głowę, zachowując dobrą minę do złej gry. Wkroczyłam na teren szkoły pewnym krokiem, kołysząc przy tym lekko biodrami. Przedstawienie czas zacząć.
„Dwie lekcje za mną, jeszcze tylko cztery”, pomyślałam wychodząc z resztą uczniów z sali biologicznej. Miałam za sobą już dwie godziny udawania, że wszystko jest w porządku, a sztuczny uśmiech miałam chyba wyćwiczony do perfekcji. Jedynie mięśnie twarzy mnie bolały. Nie miałam złudzeń, że kilkoro uczniów zauważyło moją duchową nieobecność, ale miałam nadzieję, że ten uśmieszek ich nieco zmylił. Poprawiłam pasek torby zwisającej mi na ramieniu i ruszyłam ku wyjściu z budynku. Pech chciał bym po drodze natknęła się na Mandy, do której nie pałałam chęcią. Przyjaźniłyśmy się kilka lat temu, potem jednak dostrzegłam, że dziewczyna wpędzała mnie w same kłopoty i działała na moją niekorzyść, więc zakończyłam przyjaźń. Czasem potrafiła być miła, ale przez większość czasu była przebiegłą… nieważne. Nie mając ochoty na pogawędkę starałam wmieszać się w tłum uczniów – na próżno, szatynka dostrzegła mnie i kierowała się już w moją stronę. Wymusiłam po raz kolejny uśmiech na twarzy, nie chciałam się teraz z nikim kłócić i dać ludziom więcej powodów do plotkowania.
– Rochelle, skarbie – zaszczebiotała, kiedy była już wystarczająco blisko, żebym mogła ją usłyszeć.
– Cześć, Mandy. Chciałaś coś?
– Dowiedzieć się jak się trzymasz, słyszałam o tobie i Blaisie. Tak mi przykro.
„A ja jestem Jezusem”, przemknęło mi przez myśl.
– Jest w porządku. Dzięki za troskę. – Chciałam już odejść, ale ta mnie zatrzymała.
– Wiem, że różnie między nami było, ale zawsze możesz na mnie liczyć. – Uśmiechnęła się sztucznie, po czym odeszła do swoich równie fałszywych koleżanek.
– Prędzej oczy sobie wydrapię – mruknęłam do siebie.
W tamtej chwili miałam nadzieję spędzić resztę przerwy w spokoju, najlepiej jak najdalej od tych wszystkich ludzi. Poczułam złość, kiedy ktoś szturchnął mnie w ramię, ale okazało się, że to była jedna z moich przyjaciółek – Valerie.
– Czego chciała od ta jędza? – spytała na wstępie nawet się nie witając.
– Nic takiego. – Machnęłam ręką, ale zapomniałam, że blondynka nie lubi, gdy ktoś tak robi. Dla niej jest to wulgarniejsza wersja „odczep się”. Nie wiedziałam skąd jej się to wzięło. Na szczęście nie zwróciła na to uwagi.
Jeżeli prolog jest tak długi to ja się boję co wymyślisz w normalnych rozdziałach ;-;
Ale przeczytałam
Nie umiem wytłumaczyć, czemu mnie to wciągnęło. po prostu masz taki… lekki i naturalny styl, który pochłania czytelnika od razu. moze czasami wydawały mi się niektóre zwroty wymuszone na siłe, byleby uniknąć powtórzeń, jednak większość była lekka i przyjemna. Tak się własnie to czytało- lekko i przyjemnie. Niby długie, jak ujęłam na początku, ale nie dało się tego zauważyć- czytasz, czytasz i nagle koniec Bardzo fajne
Cóż, błędy… raz czy dwa znalazłam jakąś literówkę, ale nawet nie chce mi się jej teraz szukać ;p
Czekam na ciąg dalszy, bo na prawdę masz świetny styl.
Ty niby wyszłaś z wprawy?
Podczas czytania wyłapałam literówkę, ale jestem na tyle leniwa, że nie chcę wypisywać błędów.
Rochelle jest córką Afrodyty. Ładna, bogata, jej ojciec jest projektantem, nie zna matki… Wszystko się zgadza. Na początku myślałam, że chcesz celowo zmylić czytelnika, czy coś, ale po zastosowaniu przez główną bohaterkę czaromowy nie mam żadnych wątpliwości.
Czekam na kolejną część.
PS. Geje? Ślub? Błagam, opisz to!
Cały długi komentarz zginął w odmętach Internetu… Więc streszczę go w punktach.
1) Długie jest i fajne
2) Miałam rację, jesteś geniusz
3) Czasami stawia się przecinek przed słowem, za którym jest który (np. to zdanie)
4) Przecinek przed ‚by’ jest tylko, gdy zamiast ‚by’ można napisać ‚aby’
5) Nie lubię Francji
6) Nie lubię bohaterów o beznadziejnych inicjałach, dajmy na to RRR
7) Nie lubię imienia Rochelle
8) Wiesz o makijażu więcej niż ja i koleżanek razem wziętych
9) Zanudziła mnie pierwsza część
10) I tak chcę więcej.
Wredny blog rozwalił mi ósmy podpunkty -‚-, Też cię kocham, wredoto jedna! Najpierw zżera komentarze, a potem wypacza treści…
Zapowiada się naprawdę ciekawie. Bardzo podoba mi się twój styl. Taki przyjemny do czytania Ja chcę więęęęcej!
Nie wydaje mi się, żebyś wyszła z wprawy – opko czytało się dobrze, masz dość wciągający styl, choć mogło się tam coś więcej zadziać, ale rozumiem: to było bardziej przedstawianie postaci i jej sytuacji. Ale mam nadzieje, że R nie będzie córką Afrodyty, ale może Ateny lub coś takiego… byłoby dużo ciekawiej.
Ale córki Afrodyty są spoko! Czytałam naprawdę wiele prac, w których takie dziewczyny były dobrymi, zdecydowanymi, mądrymi, dzielnymi, ciekawymi postaciami. I myślę, że Twoja bohaterka również nas nie zawiedzie.
Passie, Ty wiesz, że kocham Twój styl. <3
Ojciec bi mnie zaskoczył 😀 Mam nadzieję, że to jakoś rozwiniesz w dalszych częściach. Tak samo jak surogatka. Oryginalnie, muszę przyznać.
Było parę literówek, ale lol. Kogo to obchodzi? 😀
Lecę czytać dalej :*
Racja! Nie każdy dzieciak musi być, nie wiem, dzieckiem Ateny lub Posejdona, żeby było ciekawie. Mam nadzieję, że nie schrzanię tej postaci.
Już nawet nie wiem czemu wrzuciłam tam bi, chyba miało to być coś konkretnego, ale już tego zamysłu nie pamiętam XD Więc nie wiem czy te postacie coś wniosą.
Jako iż miałam skomentować Twoje ostatnie opowiadanie (5 rozdział) dobry miesiąc temu, co mi jak widać nie wyszło (mam nadzieję,że mi to wybaczysz 😀 ) to postanowiłam skomentować wszystkie poprzednie rozdziały. (można to w sumie uznać jako moją rekompensatę).
Opowiadanie bardzo dobrze sue czyta – teoretycznie na razie nic ciekawego się nie dzieje to mimo to chce się czytać dalej.
Pułki – półki (niby mały błąd, ale tak jakoś rzucił mi się w oczy.)
„(…)naprzeciwko drzwi przez, które przed chwilą weszłam.” (ten przecinek strasznie mi tu nie pasuje :\ Jak coś to bardziej pasowałoby”(…)naprzeciwko drzwi, przez które przed chwilą weszłam.
W jednym zdaniu użyłaś cztery razy „że”. Nie jest to jakiś wielki błąd, ale…nie brzmi (?) ładnie…
Nie wiem czemu, ale najbardziej polubiłam Marise. 😂😂p Cała ja – lubię postacie, które są albo postaciami drugoplanowymi albo nic nie znaczącymi. Główna bohaterka jest dobrze ‚stworzona’/opisana. Widać jej charakter, wygląd,zachowania itp. Łatwo ją sobie wyobrazić.
I stwierdzam, że to jest pierwsze opowiadanie o herosach, którego akcja nie toczy się w Ameryce.
Bardzo przepraszam, że tak długo musiałaś czekać na komentarze.😞 Pisz dalej a ja lecę czytać i komentować kolejne rozdziały 😁