Dzień P
Maszerowaliśmy długo, nawet bardzo, zanim Carter zarządził przerwę. Rozłożyliśmy się głodni i spragnieni. Razem z Riley’em i Adamem ruszyliśmy na polowanie po okolicznych sklepach. Dziewczyny były zbyt zmęczone, ponadto uważały, że to do mężczyzny należy zdobywanie pożywienia. Ponieważ lubię chodzić zaoferowałem się. Riley chciał choć na chwilę uwolnić się od Sereny, a Adam chyba zgłosił się aby zrobić mi na złość.
Szliśmy obok siebie w kompletnej ciszy dopóki Riley nie rozpoczął niezobowiązującej pogawędki na nudny temat.
Każdego z nas uradował widok opuszczonego sklepu, bo oznaczało to, że trzeba przestać gadać i wziąć się do roboty. Adam znalazł możliwie największy kamień, by stłuc nim szybę. Dla mnie było to dość śmieszne.
-Jak wejdziemy? -zapytałem. -Wszyscy się pokaleczymy
-Od paru zadrapań nikt jeszcze nie umarł
-Ale od zakażenia umarły tysiące
-Masz lepszy pomysł?
-Owszem. Wybijemy szybę w drzwiach wejściowych i potem pomajstrujemy trochę przy zamku
-Niech ci będzie, ale jak się nie uda, próbujemy moim sposobem- czyżby się poddał? Było to takie niezgodne z cechami, które mu nadałem. Momentalnie zdałem sobie sprawę, że to przecież normalny chłopak, a ja zrobiłem z niego jakiś ideał śmiertelnika.
Po krótkiej szamotaninie udało nam się wejść, ponadto byliśmy cali i nie zadrapani. Adam przyznał, że mój pomysł był lepszy. Riley zaczął rozglądać się dookoła wypatrując jakichś dobrych łupów.
-Co powiedzie na sałatkę szpinakowo-groszkową w zalewie kukurydzianej?- zapytał
-Brzmi ohydnie- stwierdził Adam. -Ale zalicza się do jedzenia do tego przydatnego, więc pakuj- podał mu niebieską ekologiczną torbę. Do środka poleciało parę puszek.
-Myślicie, że już zauważyli naszą nieobecność?- zapytałem
Spojrzeli po sobie
-Na pewno- odparł Adam i zaczął grzebać w makaronach
-Lepiej nie, nie mamy jak go ugotować, a surowego nie będzie nikt jadł- stwierdziłem
-Kto wie, może mamy w grupie smakoszy od surowego makaronu- wrzucił dwa opakowania do środka. Pokręciłem tylko głową i udałem się na dział mrożonek. Cuchnęło tu, a jedzenie na pewno nie było zdatne do spożycia.
-Uważasz, że ktoś pokusi się na chipy bananowe? -stanął przy mnie Riley
-Ja chętnie więc pakuj- odparłem. -Chyba znalazłem żurawinę
-Nie ma to jak jedzenie żarcia chomika
-Przesadzasz, zawsze możesz zacząć polować, jak dawniej
-I zacznę, jak tylko skonstruuję łuk. Wtedy będziemy się pożywiać jak szlachta
-Albo jak Jaskimosi
-Chłopaki znalazłem coś- usłyszeliśmy Adama. Oboje zaczęliśmy iść w jego stronę.
-Ohyda- stwierdziłem zatykając sobie nos. Pod kasą leżała skulona, zasuszona sprzedawczyni, cała powita pajęczynami. Adam z Riley’em przybili sobie piątkę i wybuchnęli śmiechem.
-Dobra, już jesteśmy poważni, musimy znaleźć jeszcze jakieś inne sklepy, za takie łupy nas wyśmieją- przerwałem im
-W pobliżu widziałem dwa- poinformował Adam.
W pierwszym z zauważonych sklepów jedyną rzeczą przydatną do spożycia było wino, naprawdę dużo wina.
-Im starsze tym lepsze- śmiał się Riley. Adam odlał sobie trochę do swojej sakiewki, Riley przemycił napój w pustej butelce.
-Nie ma to jak wyruszyć na misje z koneserami alkoholu- stwierdziłem sarkastycznie
-Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma- powiedział Adam
-Na pewno żałujesz, że zamiast coli znalazłeś litry wina
-No widzisz, teraz rozumiesz jaka to niepowetowana strata
Z drugiego udało nam się wynieść nieco więcej. Obfitował on w dobrze wędzone szynki, które mogłyby stać na stole 20 lat i się nie zepsuć.
Kiedy wróciliśmy inni rzucili się na nas, dopiero Carterowi udało się ich uspokoić
Po obfitym, pierwszym i ostatnim tego dnia posiłku wszyscy byli zbyt najedzeni by rozmawiać. Ja również, mój brak apetytu minął bezpowrotnie. Opchałem się jak jakiś zwierz i zasnąłem ciesząc się, że pierwszy dzień tej samobójczej misji minął tak miło i spokojnie.
Dzień R
Gdzieś o drugiej godzinie Tina obudziła mnie na wartę. Akurat dzieliłem ją z Danielem. Daniel to w ogóle szalenie ciekawa postać. Na wszystko ma odpowiedź. Podczas tych dwóch godzin przegadałem z nim więcej niż z kimkolwiek w ciągu mojego życia. Zaczęło się niewinnie. Od uścisku ręki, wymienienia ulubionych zespołów. Potem zaczęliśmy jak w transie obgadywać całą obsadę Gry o Tron. A potem, chichotaliśmy jak dziewczyny, śmieszyło nas w przybliżeniu wszystko. Tylko w jednym momencie przestraszyliśmy się, ponieważ coś poruszyło się w krzakach. Okazało się, że to tylko wiewiórka. Cieszyłem się, że nie jestem z Riley’em, ponieważ on najprawdopodobniej chciałby ją upolować. W każdym razie dwie godziny minęły jak z bicza strzelił.
Oficjalna pobudka była około południa, słońce strasznie dopiekało, zrzuciliśmy z siebie grube kurtki, swetry oraz czapki. Mieliśmy cienki ubiór oraz ciężkie buty. Staraliśmy się wędrować w cieniu, ale dużo przestrzeni było nieocienionych. Cieszyłem się, że mamy spory zapas jodyny, która oczyszcza wodę.
Początkowo doskwierał nam tylko niemiłosierny upał. I było by wspaniale gdyby tylko on nam nie sprzyjał.
Carter na miejsce postoju wybrał opuszczoną farmę. W okolicy nie było śladu żywego ducha. Wiem, bo zrobiliśmy sobie dwugodzinny obchód i wysłaliśmy patrole. Byliśmy daleko ostrożni, zgodnie z myślą „lepiej dmuchać na zimne niż się potem sparzyć”.
Nie wiem co poszło nie tak, w każdym razie nasze oko nie dostrzegło zagrożenia, które mogło położyć kres naszej wędrówce. Postanowiliśmy przenocować w stodole, na sianie, tak jak kiedyś żyły niższe warstwy społeczne.
Kiedy zaczęło się ściemniać, usłyszeliśmy wycie. Od razu wyskoczyliśmy z posłań. I zdążyliśmy jeszcze dojrzeć jak coś na postać wilkołaka rozszarpuje Denis, która miała wtedy wartę. Potem usłyszałem tylko krzyk Tiny, tak rozpaczliwy, że odciągnąłem ją na bok i zacząłem uspokajać.
Riley z Adamem ruszyli w pogoń za zwierzo-potworem, usłyszałem strzały i bestia padła nieżywa.
Niestety nie był to jedyny potwór w okolicy. Już po chwili nasza osada była okupowana, przez wilki o srebnych pazurach, które wydłubywały sobie drogę do środka. Tina opanowała w końcu szloch.
Było ich dużo, i nie posiadaliśmy na ich temat żadnych informacji. Było jasne, że w bezpośrednim starciu polegniemy. Nawet z super mocami, nie byliśmy gotowi na tak liczny atak.
Nie wiedziałem w którą stronę mam uciekać. Nawet Carter nie miał żadnego planu.
-Złapmy się za ręce- zawołałem. Spojrzeli na mnie jak na idiotę, więc złapałem Riley’ a oraz Serenę. Reszta chcąc, nie chcąc dołączyła. Nie miałem żadnego punktu docelowego. Myślałem tylko: wszędzie byle nie tutaj, nie tutaj. Pierwszy wilk przedarł się do środka, za nim kolejne. Nie wiedziałem czy zdążę, zaczęła nas otaczać czarna poświata, miałem jedynie nadzieję, że obejmie ona każdego. Jeden wilk dopadł Daniela i wtedy się teleportowaliśmy.
Znaleźliśmy się 8 kilometrów wstecz od miejsca w którym byliśmy. Carter nie był zadowolony, ponieważ cofaliśmy się. Ja tylko się cieszyłem, że każdy żyje. Serena zajęła się Danielem, który miał rozerwane ubranie.
-Żeby tylko nie wdało się zakażenie- mówiła do siebie
Po chwili moja euforia minęła. Zdałem sobie sprawę, że była to nasza pierwsza przeszkoda i że daliśmy plamę na całego. Naraz stałem się markotny. Tina ponownie wpadła w szloch, Amber starała się ją pocieszyć, co niezbyt jej wychodziło.
-Powinienem wziąć wartę- wyrzucał sobie Carter. Chciałem go pocieszyć ale mnie odepchnął.
-Jestem beznadziejny- mówił. Nie wiedziałem jak mam na to zareagować. Nie znałem dobrze Denis, niemniej jednak bardzo jej żałowałem. Nikt z nas nie mógł już zasnąć, każdy jedynie udawał, że śpi.
Dzień S
Kolejny dzień powitał nas ostrym słońcem. Parokrotnie przecierałem oczy, ale i tak miałem mroczki. Carter obudził nas wcześnie, bo stwierdził, że musimy nadrobić zaległe kilometry. Szliśmy szybko, Riley nadawał tempo naszego marszu. Co jakiś czas, powtarzaliśmy „lewa, lewa, lewa, prawa, lewa” , żeby utrzymać krok. Mimo to każdy był raczej markotny. No i wszyscy byliśmy głodni.
Zatrzymaliśmy się w opuszczonym miasteczku. Każdy rozszedł się, żeby szukać prowiantu, o wyznaczonej godzinie mieliśmy spotkać się koło starej fontanny, już dawno obeschłej z wody. Ja dołączyłem się do Riley’a i Sereny i razem szukaliśmy czegokolwiek co by się nadawało do jedzenia. Byliśmy dosyć w niewygodnym położeniu, ponieważ większość zapasów pozostała w stodole, z której udało nam się uciec. Riley zabrał część broni, Serena cały dobytek medyczny, ale nikt nie zatroszczył się o prowiant.
-Szkoda mi Tiny- zaczęła Serena. -Też kiedyś miałam młodszą siostrę, zrobiłabym wszystko żeby ją odzyskać- wyznała.
-Ja miałem dwóch braci, nieherosów, niestety oni też przepadli- wyznał Riley
-Może królestwo Hadesa już działa i wszyscy trafili do Elizjum- zasugerowałem, ale nie pocieszyłem tym, ani go, ani jej.
-No w każdym razie, chłopaki trzeba się sprężyć, bo jak tak dalej pójdzie to nie znajdziemy niczego i reszta nas wyśmieje -rzuciła Serena i weszliśmy do opuszczonego sklepu
-Mam chipsy, nawet za bardzo nie śmierdzą- krzyknęła Serena
-Odłóż nie nadają się- powiedział Riley
-Nie mamy nic innego
-Lepiej nic nie zjeść, niż zjeść coś co lata swojej świetności miało dekadę temu
-Mam parę puszek kukurydzy i groszku- pocieszyłem dziewczynę.
Kiedy dołączyliśmy do reszty okazało się że nasze łupy, wcale nie były takie skąpe. Pozostali mieli rzeczy co się w żadnym wypadku już do spożycia nie nadawały. No poza Adamem, on miał wór pełen makaronu. Uśmiechnięty od ucha do ucha zatrząsł nim.
-Może znajdziemy jakieś palniki- stwierdziłem.
I faktycznie w niektórych mieszkaniach były ciągle czynne kuchenki gazowe. Trzeba się było jednak z nimi obchodzi bardzo ostrożnie. Zjedliśmy makaron z kukurydzą, pomidorami konserwowanymi i groszkiem. Zupki chińskie, które również Adam upolował, zostawiliśmy na później, bo można, chociaż nie powinno się, jeść je na surowo.
-Dzisiaj żadnych niespodzianek- stwierdził Carter, kiedy słońce już zaszło, a my przebyliśmy naprawdę szmat drogi. Mógł to powiedzieć, bo po zachodzie słońca można już dzień pochwalić. Noc zapowiadała się spokojnie. Aż za spokojnie. W powietrzu, może mi się wydawało, czuło się coś co przyprawia o ciarki.
-Masz ze mną wartę- poinformował mnie syn Apolla. Przytaknąłem.
Kiedy było już ciemno zapaliliśmy kilka świec. Ustawiliśmy je w krąg, tak że tworzyły fantastyczne wzory. Nie mogłem przestać na nie patrzeć, chociaż wiedziałem, że powinienem się skupić na wypatrywaniu niebezpieczeństwa.
-Gdzie właściwie podążamy, Carter?- zapytałem
-Na północ, tylko i wyłącznie w kierunku północnym- odpowiedział
-Dlaczego?
-Bo tam jest statek
-Skąd ta pewność?
-Potwory nawiedzają wyłącznie półkulę północną
-A to skąd wiesz?
-Bo byłem na południu, jest spokojne
-Może żadnego nie zauważyłeś
-Nico, jestem pewny. Wiem, że podążamy w dobrą stronę
-Skąd?
-Czuję to
-Ja nic nie czuję. Oprócz żalu. Szkoda mi tych wszystkich, którzy zginęli
-Wiem, mi też. Miałem dobre życie
-Opowiedz mi
-Po co? Przecież tobie i tak nie jest lekko
-Potrafię słuchać
-Ale rzadko się odzywasz
-Ale słuchać umiem
-Miałem dwie siostry. Młodsze, śliczne, wesołe
-Były heroskami?
-Nie, ani jedna. Ale były cudowne, chociaż często dokuczały, kiedy przychodzili do mnie koledzy
-Tak to już jest z młodszym rodzeństwem
-I mama też była wspaniała. Wyszła za mąż za człowieka sukcesu, miałem wszystko czego tylko chciałem
-Dogadywałeś się z nim?
-Jeśli przez dogadywanie uważasz nie wtrącanie się w swoje życie nawzajem, to tak dogadywałem się
-Przykro mi. Sam miałem dwie siostry. Były lepsze
-Od kogo?
-Ode mnie, gdyby któraś z nich żyła, poradziłaby sobie w tej sytuacji sto razy lepiej
-Dobrze sobie radzisz
-Nie żartuj, ciągle leje w portki
-Jak każdy tutaj, nie jesteś wcale taki wyjątkowy- powiedział. Uśmiechnąłem się.
-Nigdy nie chciałem, nie urodziłem się by zostać kimś wyjątkowym
-A jakim?
-Szarym, zwyczajnym, pospolitym, ale dobrym
-Dlaczego dobrym?
-Zawsze chciałem być dobry. To największa cnota
-Jesteś dobry. Jak możesz nie zdawać sobie z tego sprawy?
-Reyna była szpiegiem, a ja tego nie zauważyłem. A może nie chciałem zauważyć? Nie wiem, teraz wydaje się to takie oczywiste
-Nic nigdy nie jest takie jakie się wydaje
-Naprawdę, co przez to rozumiesz?
-Na przykład ty. Czego innego się po tobie spodziewałem. Miałem cię za zimnokrwistego mordercę. Teraz wiem, że jest inaczej
-Nadal mnie nie znasz
-Więc uchylmy rąbka tajemnicy- powiedział, nachylił się do mnie i mnie pocałował. Było to jak muśnięcie motyla. Takie delikatne, niezwykłe, przyjemne.
-Teraz już wiesz o mnie wszystko- wydukałem. -Chyba będę musiał cię zabić- Carter roześmiał się i potem znów mnie pocałował. Tym razem odwzajemniłem pocałunek. I czerpałem z tego niewypowiedzianą radość. W powietrzu unosił się słodkawy aromat zapachowych świec. Ich poświata odbijała się na naszej skórze, przygrzewała kiedy wędrowałem palcami po jego twarzy i rozpalałem jego usta czułym pocałunkiem.
Dzień T
Nigdy jeszcze nie spałem tak dobrze. Spałem jak przysłowiowe niemowlę. Cały dzień towarzyszył mi smak cukierków. Czekałem tylko chwili w której znajdę się z Carterem sam na sam. On wcale mnie nie unikał, czego się spodziewałem. Myślałem, że tak jak i ja, uzna ten występek za chwilę słabości, ale nie było tak. Szliśmy obok siebie, rozmawialiśmy, było dobrze. Tak jakbyśmy byli jedynie przyjaciółmi, kompanami, towarzyszami drogi.
-Coś ty taki wesoły?- zapytał Riley
-Wszyscy przeżyliśmy ostatni dzień, z czego tu się smucić?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Ale nawet ja wiedziałem, że moja radość jest nienaturalna.
Już tylko kilka mil dzieliło nas od celu podróży. Carter był pod tym względem bardzo dokładny.
Ja widziałem tylko rozciągający się ocean, on przenikał przez powierzchnię wody.
-To tutaj- powiedział w końcu
-Dziwne- zauważył Adam
-Co takiego?- zapytałem
-Nie uważacie, że jest tu jakoś za spokojnie? Myślicie że Matka Ziemia ot tak o porzuciła okręt, nie zastawiając żadnej pułapki?
-Nie wiem, właściwie nie myślę, ale może cenna uwaga- stwierdził Carter
-Statek przewrotny- przypomniałem sobie. Wszyscy odwrócili się w moją stronę.
-Co to ma do rzeczy? -zapytała Tina
-Może faktycznie warto wziąć to pod uwagę. Pójdę na zwiady-powiedział Carter
-Idę z tobą- zaofiarowałem się
-Nie ma mowy. Tam może być cokolwiek, nie będę ryzykował życia jedynego, co może ocalić ludzkość
-Chyba za dużo ode mnie oczekujecie. Powinniśmy iść wszyscy. W grupie siła, nie rozdzielajmy się póki nie jest to konieczne
-Nico ma rację- wtrąciła Amber. -Później możemy się zgubić. Albo co gorsza mogą nas porwać. Nikt z nas nie jest odporny na ból, jeśli poddaliby nas torturom, wyśpiewalibyśmy wszystko
-Cenna uwaga, dobra idziemy wszyscy- zakończył Carter i razem ruszyliśmy na molo.
Motorówka do której wsiedliśmy nie była na początku dobrze zaopatrzona. Brakowało podstawowych przyborów, nie było też wystarczającej liczby kamizelek, a na myśl o kąpieli w tej lodowatej wodzie sztywniało mi ciało.
-Zawsze się zastanawiałem jak rozbitkowie mogą jeść tą mąkę- powiedział Adam
-Muszą, nie mają chyba innego wyjścia- stwierdziłem
-Ale dlaczego nie włożą tutaj nic normalnego? Czegoś jadalnego?- zapytał
-Nie wiem co się dzieje z jedzeniem po zetknięciu z wodą, ale najwyraźniej nie wpływa ona na jego jakość. Może produkty w takiej formie dłużej by się uchowały- wzruszyłem ramionami
-Mam tylko nadzieję, że nie będziemy zmuszeni do jedzenia tego- rzucił na koniec Adam i się oddalił.
-Ja również, ja również mam taką nadzieję
-Na pewno zapali? -zapytałem
-Nie wiem, nie jestem synem Hefajstosa, ale znam się co nieco na silnikach. Jest dobrze. Tylko przydałoby się trochę więcej paliwa- stwierdził Riley
-To da się załatwić- stwierdziłem. -Amber, weź Tinę i razem poszukajcie jakiegoś paliwa- poprosiłem. Dziewczyna chyba była zadowolona, że w końcu może się czymś zająć. Wstała, zabrała koleżankę i razem odeszły na poszukiwania
-Jakie to ma obciążenie? -zapytał Carter
-Powinno nas pomieścić- odpowiedział Riley -Ale obawy budzi ten terkot. Nie wiem skąd się bierze, sprawdziłem wszystko
-To stara łódka, ma już swoje lata- stwierdził Carter -Ale lepsza taka niż żadna- dodał
Minęły jakieś trzy godziny zanim motorówka była przygotowana do wypłynięcia. Każdy z nas miał na sobie grubą kamizelkę, mimo iż słońce doskwierało niemiłosiernie. Jakimś cudem pomieściliśmy się wszyscy i w końcu ruszyliśmy w głąb oceanu.
Myślałem, że będzie to trwało krótko, w końcu jak szeroki może być ocean? Okazuje się, że bardzo.
W połowie drogi musieliśmy zahaczyć o wyspę, żeby zrobić postój. Każdy z nas był spocony i wyczerpany. Bardzo się cieszyłem z faktu, że mogę w końcu zrzucić z siebie tą kamizelkę.
To była ładna wyspa. Słoneczna, piaszczysta, ale również obfitująca w rozmaite owoce. Jednym słowem raj na Ziemi. Leżałem na piasku i patrzyłem do góry. Na niebie nie było nawet jednej chmurki. Było błękitne tak jak oczy Jasona. Och, Jason, teraz gdy mi się przypomina widzę wysokiego, smukłego blondyna o twardym i nieustępliwym spojrzeniu. Zawsze tak wyobrażałem sobie Adonisa. Przy Jasonie Percy wydawał się taki szary jakby wyrwany z innej rzeczywistości. Przy Jasonie każdy wydawał się szary i nieatrakcyjny. Nawet jego dziewczyna, chociaż była córką Afrodyty. Nie wiem kiedy zakochałem się właściwie w synu Jupitera. Chyba wtedy jak zapewnił, że mnie rozumie, że to normalne, że to nic nadzwyczajnego. Był dla mnie zastępcą Percy’ego. Bo wiedziałem, że tamten nigdy nie zwróci na mnie uwagi. Za bardzo był zapatrzony w swoją szarooką blondynkę. Wiem, że niedługo potem wyruszyłem z Reyną i satyrem. I już więcej go nie zobaczyłem. Ani go, ani Percy’ego, ani Hazel. Czas zatarł ich rysy w mojej głowie pozostały jedynie imiona. Mimo to zapach oceanu i świeży powiew wiatru nadal przypominają mi o synu Posejdona. Pierwsza miłość nigdy w nas nie umiera. To my jedynie przez nią umieramy.
-To dziwne- dosiadła się do mnie Amber. -Przypomniał mi się mój pierwszy chłopak-powiedziała.
Nie wiedziałem czy mam traktować to jako żart czy serio. Może tylko ze mną flirtowała.
-Nie myślałam o nim, nie to niemożliwe, czemu akurat teraz? -zapytała nic nie rozumiejąc.
-Co takiego się stało?
-Zostawił mnie, zostałam sama na bal końcoworoczny. To było wstrętne. A teraz myślę o nim jak o najponętniejszym kochanku
-Mi przypomniała się Alexa, moja pierwsza dziewczyna, gotka, uczyniłem z niej kobietę- pochwalił się Adam
-To chyba nie na to czas- wyrzuciłem mu
-Nie to rzeczywiście dziwne, ja nie mogę przestać myśleć o Stanie- wyznała Serena.
-Kim jest Stan? -zaraz wtrącił się Riley
-Co tu się dzieje? -wstałem, ale za nim zdążyłem cokolwiek zrozumieć Daniel był pożerany przez syrenę
-Daniel- Tina rzuciła się w jego stronę, ale Carter ją zatrzymał
Adam rzucił w potwora duży kamień, ale w ogóle jej nie zranił.
-Nie może wyjść z wody. Trzymajmy się lądu -zawołałem. Jednak nie do każdego to dotarło. Riley zbliżył się tak, że woda obmywała jego gołe stopy. Rzuciłem się za nim, nie miałem zamiaru pozwolić mu tak głupio umrzeć. Złapałem go i odepchnąłem, ale wtedy doleciał mnie niebiański śpiew. Ogarnęło mnie uczucie błogości, chciałem uciekać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa, po chwili sam zacząłem zbliżać się w kierunku wody. Nie obchodziło mnie już nic, teraz jedynie podążałem za słowiczym głosem.
-Nico daj mi rękę- usłyszałem Cartera. Dostrzegłem go. Miał czymś zalepione uszy. Bardzo krzyczał, ale chyba nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Podałem mu rękę, chwycił mnie i zaczął mi coś wcierać w małżowiny. Wokół naszej wyspy zebrały się tysiące syren. Widziałem je, ale nie słyszałem, więc byłem bezpieczny. Splądrowały naszą motorówkę, ale nie tym zamierzałem się teraz przejmować. Jak się stąd do cholery wydostaniemy? Może odpłyną? A co jeśli nie? Upadłem na kolana, to było takie poniżające, ale nie miałem innego pomysłu. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem czy ten zadziała.
-Posejdonie, błagam, oszczędź nas, oszczędź, bo chcemy pomścić twojego syna. Pomszczę Percy’ego, Annabeth, każdego kto znajdował się na tym okręcie i uratuję ludzi, którzy przeżyli, ale proszę teraz ty uratuj mnie. Mnie i moich przyjaciół, błagam, ich też oszczędź, bo są dobrzy
-Afrodyto, bogini miłości, wiem, że jedynie w twoich oczach nie jestem grzesznikiem. Błagam zabierz ode mnie te syreny, które manipulują moją miłością. Błagam zabierz, te sybille, które zwodzą nas na pokuszenie. Nie pozwól im pożreć już więcej żadnych kochanków.
Jak rozpaczliwa była moja prośba. Wzywałem Posejdona, Afrodytę, mając jedynie nadzieję, że mnie ujrzą. Że na chwilę wyjrzą ze swoich spraw, wyzbędą się egoizmu i pomogą. Wiedziałem jedno. Z syrenami nie wygramy. Nie są nieśmiertelne, ale na pewno są od nas silniejsze. Ta substancja oklejająca nasze uszy w końcu się stopi, a my pozostaniemy na ich łasce. Przepadniemy jak setka marynarzy, którzy zapuścili się tak daleko w ocean. Którzy nawiedzili tą wyspę, uznając ją za chwilową ostoję. Jeśli góra nam nie pomoże wszyscy skończymy na dnie oceanu, albo co gorsza zostaniemy zjedzeni żywcem.
Nic nie następowało, chociaż prawie płakałem. Modliłem się, błagałem, wyżalałem. Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że bogowie nam pomogą.
Syreny przestały śpiewać. Skąd wiem? Wyspa przestała drżeć, tak jak drżała podczas ich śpiewów. Schowały się, odpłynęły, odpuściły sobie. Nie wiem czy była to boska interwencja, czy jedynie czysty przypadek. Zagrożenie zniknęło. Tak samo jak ciało Daniela.
Dzień W
Nasza motorówka została zniszczona doszczętnie. Bardzo żałowałem, że nie ma z nami kogokolwiek z domku Hefajstosa. Myślałem co Leo zrobiłby na moim miejscu, ale stwierdziłem, że takie rozumowanie do niczego mnie nie doprowadzi. Musiałem się skupić, wszyscy musieliśmy. Tina pochlipywała, wiem, że ciężko było jej uwierzyć w to jak sytuacja jest poważna.
Podszedłem do Cartera, który rysował na piasku prowizoryczną mapę.
-Znowu potwory- stwierdziłem
-To dobrze- odpowiedział. -Znaczy, że podążamy we właściwym kierunku, że jesteśmy blisko
-Jeszce ani razu z niczym nie walczyliśmy
-Na to jakoś szczególnie nie narzekam
-Daniel, to był super gość
-Nie łam się, nikt nie może się wyłamać teraz, gdy już jesteśmy prawie u celu
-Coraz bardziej wierzę w bezsens tej misji. Jak wydostaniemy się z tej wyspy? A jeśli tu zostaniemy na zawsze to co? Podobieramy się w pary i założymy nową cywilizację?
-Nie mów na zawsze, bo nic nie jest na zawsze. Każdy kiedyś umrze. My też, ale nie tutaj. Na pewno nie zgniję na tej wyspie.
-Pozostaje nam odbudować łódź. Nie brak nam rąk do pracy, tylko nikt nie wie jak się za to zabrać
-Ma pływać i wszystkich pomieścić. To nie może być trudne.
Akurat, nie da się z niczego zrobić czegoś jak się nie jest Macgajwerem. A my no cóż.
-Dobra ludzie, Nico, Adam, Riley załatwcie jakieś cholerne drewno. Dziewczyny owoce to wasza działka. Serena zostań, przydasz się bardziej mi -zakomunikował Carter tonem nieugiętego dowódcy. Wszyscy odeszliśmy, żeby jak najlepiej wypełnić powierzone nam zadania.
-Nie podoba mi się to- mruknął Riley. -Po co mu Serena? -zapytał
-Przerżnie ją jak trak w tartaku- odpowiedział Adam na co Riley trącił go łokciem.
-Jest dobrą organizatorką- stwierdziłem
-Dobra to który z nas ma ręce siepacze? -zapytał Adam
-Fakt trzeba by skombinować coś ostrego- powiedziałem i zacząłem się rozglądać
-Jest tu masa kamieni- zauważył Riley
-Może lepiej korale, kamieniami możemy to najwyżej zbombardować- stwierdziłem
-Z chęcią. Mi bardzo dobrze zrobi zimna kąpiel- powiedział Adam i wskoczył do wody. Dla mnie był to szczyt głupoty. Na bank się przeziębi. Serena go zabije. Po chwili chłopak wynurzył się z zakrwawioną ręką. Rzucił mi pod nogi piękny koral.
-Nie mogłeś go czymś owinąć, jest cały w twojej krwi
-Wybacz panie antyspontan ale nie wszyscy myślą tylko o konsekwencjach.
-Riley zajmij się tym, zaprowadzę tą sierotę do Sereny
-O nie, z przyjemnością udam się z Adamem do Sereny- powiedział mój przyjaciel i oboje zniknęli za licznymi drzewami.
Więc jedyne co mi zostało to odciąć gałęzie koralem. Nie było to zbyt trudne, Adam wyszukał bardzo ostry koral. Po wszystkim był tylko trochę stępiony i uznałem, że warto go zachować.
Wieczorem wszyscy zebraliśmy się wokół ogniska. Ściąłem za dużo gałęzi, więc nadwyżkę przeznaczyliśmy właśnie na ognisko. Było przyjemnie. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, jedliśmy owoce i zagryzaliśmy je rybami, które złowiła Amber. Nigdy nie chwaliła nam się że tak świetnie wędkuje.
Adam miał założony opatrunek, całe szczęście rany nie były zbyt głębokie. Uśmiechał się od ucha do ucha rozpuszczając fałszywe plotki o romansie Cartera z Sereną.
W nocy to właśnie z nim miałem wartę.
-Ładna ta wyspa, ale może się znudzić- stwierdził
-Tobie wszystko szybko się nudzi- odpowiedziałem
-Wiem, taki już jestem, co poradzić. Na pewno nie chciałbym żyć tak jak ty
-Jak ja? O czym ty mówisz?
-Myślisz, że tego nie widać? Nico masz wypisane na czole ”ciota”, przepraszam ”gej”
-Ktoś jeszcze wie?
-Nikt oprócz tych, którzy biorą udział w tej misji
-Wspaniale, dlaczego nie pochwaliłeś się wcześniej swoim odkryciem?
-No wiesz, mam wrodzoną nieśmiałość, czasem naprawdę lękam się odezwać- szturchnąłem go
-Po co się zgłosiłeś na tą misję? Chciałeś zażyć adrenaliny? Czy przygoda jest warta życia?
-Oczywiście. Uwierz, za głupsze rzeczy ludzie umierali, ja chcę się tylko dobrze bawić
-A teraz? Bawisz się dobrze?
-Nie mogę narzekać na nudę
-Dlaczego nigdy wcześniej cię nie poznałem
-Rzadko bywałeś w obozie. A jak już byłeś to liczył się dla ciebie tylko Percy
-O nim też wiesz?
-Wiem o tobie wszystko
-I jak ci się przedstawiam
-Nuda, dodałbym trochę pikanterii
-Co byś zmienił?
-Nie wiem, może kolor włosów. Nie lubię gdy ktoś mnie dubluje
-Wybacz, że matka dała mi ten okrutny gen
-Z naturą nie wygrasz, wiem to. Od tygodnia staram się przekonać Tinę, ale ona jest nieugięta. Tylko beczy.
-Straciła siostrę
-I Daniela
-Byli razem?
-O czym ty myślisz w ciągu dnia? Czy to nie było oczywiste? Lizali się przy wszystkich. Nie żeby mi to przeszkadzało.
-Czasem się wyłączam
-Naprawdę, nie wierzę. Jesteś najbardziej trzeźwą osobą jaką znam
-To był sarkazm?
-Wcale
-Jesteś całkiem fajny. Chyba cię lubię
-Nawet się nie waż. Potrafię zabić z premedytacją
Tej nocy zdobyłem nowego przyjaciela, który wcale nie był taki jak mi się początkowo wydawało. Jedyne czego się obawiałem, było to, że stracę wszystkich, których udało mi się polubić, a sam jedyny ujdę śmierci.
Dzień U
Dzisiaj powstał nasz wspaniały okręt. Dobra, serio to udało nam się zbić parę desek i nieporadnie je skleić tym co akurat było pod ręką. Nie robiło to dużego wrażenia, ale jeśli dobrze pójdzie to
uda nam się zapuścić na głębszą wodę. Spakowaliśmy torbę owoców oraz trochę innych potrzebnych rzeczy i ruszyliśmy. Całe szczęście udało nam się uratować z motorówki prawie wszystkie kamizelki, więc utonięcie nam raczej nie groziło. Jeżeli ktoś spadnie do wody jedynie zamarznie.
-Kierunek Północ- krzyknął Carter
Riley zaczął poruszać się prowizorycznym sterem w stronę północną.
-Same owoce i woda. Jakbym był jakąś modelką przed sesją- żalił się Adam
-Zawsze możesz jeszcze skorzystać z naszych ocalałych zapasów- uśmiechnąłem się. -Mąka dobrze robi na cerę- dodałem, a on rzucił we mnie mango.
Nie tylko Adam marudził. Marudzili wszyscy. Ja oczywiście również. Bo żadna frajda poruszać się po tak głębokiej wodzie w podziurawionej kamizelce i na niezbyt stabilnej łajbie.
Nagle Carter zerwał się przerywając wszystkim ich wywody.
-To tutaj- powiedział
-Gdzie? -zapytałem, bo nic nie dostrzegłem. Inni też się rozglądali. Z wody wynurzał się kawałek drewna, ale to nie mógł być ten słynny Argo II. W to nie uwierzę.
Podpłynęliśmy bliżej i zdołałem uchwycić wzrokiem przeżartą solą tabliczkę z nazwą. Oczy zaszły mi łzami ale powstrzymałem płacz. Oni wszyscy na mnie liczą, nie mogę wyjść na mięczaka i rozwiać wszelkie wątpliwości.
-Jak dostaniemy się na pokład? -zapytałem łamiącym się głosem
-Nie wiem czy w ogóle jest sens tam włazić. To wygląda na wrak- stwierdził Adam
-Tam jest wskazówka- powiedziałem. -Ona da nam przewagę- dodałem
-Tego nie wiemy. Może też nas sprowadzić na manowce- wtrąciła Amber
-Chcę tam iść- zakomunikowałem i złapałem krawędź wraku. Po chwili szamotania wszedłem na pokład
-Wygląda na opuszczony- stwierdziłem
-To mogą być tylko pozory- powiedział Carter -Podaj mi rękę
-Jesteś pewny?- zapytałem
-Chcę to zobaczyć- odpowiedział. Za jego przykładem cała załoga weszła na kadłub.
Wydawało się, że okręt jest opuszczony. Sfajczony łeb Festusa zdobił szczyt masztu.
-Schodzimy pod pokład? -zapytała Tina
-Jasne- odpowiedziałem
Szedłem pierwszy, nie chciałem ryzykować życia nikogo. Na dole ziało pustką.
-Gdzie podziały się ciała? -zapytał Riley. Wzruszyłem ramionami.
-Może uległy rozkładowi? -zasugerował Adam
-W tak krótkim czasie? -było to pytanie retoryczne. Jasne, że ciała się nie rozłożyły. Ktoś je zabrał. Albo pożarł.
-Ta podłoga bardzo trzeszczy- stwierdziła Amber. Była to cenna uwaga. Faktycznie panele skrzypiały przy każdym kroku. Chwilę się nad tym zastanowiłem.
-Coś jest pod podłogą- powiedziałem w przypływie natchnienia
-Skąd ta myśl? -zapytał Carter
-Nie słyszysz. Taki głuchy odgłos- wszyscy zaczęliśmy tupać.
-Musimy jakoś wywalić te deski- stwierdził Carter
-Leo nie spartaczyłby roboty. Na pewno są mocno przymocowane- uznałem patrząc na panele.
-To nam trochę zajmie- uznała Amber
-Nie, jeśli to wysadzimy- włączył się Adam. Wszyscy spojrzeliśmy na niego. Pierwsza odezwała się Tina.
-Popieprzyło cię, wtedy okręt zatonie
-Niekoniecznie- powiedziałem patrząc na syna Tanatosa. -To solidna konstrukcja, Leo przewidział, że może dojść do eksplozji i wzmocnił podłoże
-Więc postanowione, ale jak zdołamy uciec? -zapytał Riley -Nasza łódka nie odpłynie na wystarczającą odległość. Wszyscy spłoniemy.
-Nie jeśli ktoś się poświęci- powiedziałem. -I biorę to na moje barki- dodałem
-Nie ma mowy, tracąc ciebie, stracimy jakąkolwiek szansę na ratunek tego świata- powiedziała Amber. -I tak jestem nieprzydatna – ciągnęła
-Nie mów tak- przerwałem jej. -Ja mogę teleportować się cieniem i…
-Bzdura, skończysz w oceanie, nie potrafisz tego kontrolować- rzuciła gniewnie. -To moje zadanie, wiem, że tak powinnam postąpić- wszyscy milczeli.
-Amber proszę przemyśl to. Tu chodzi o twoje życie. Straciliśmy już dwójkę kompanów. Nie mogę -przerwała mi
-To moja decyzja- jak miałem protestować?
Wręczyliśmy jej laskę dynamitu i bomby powietrzne jakby pierwszy wybuch nie przebił drewna. Zaopatrzyliśmy ją w prowiant. I zostawiliśmy, samą, bezbronną z zapalnikiem. A ja zacząłem wątpić w słuszność naszej misji.
Odpłynęliśmy na długość 30-stu kilometrów ale i tak usłyszeliśmy wybuch. Wstrząsnął wodą, niemal nie spowodował wywrócenia naszego okrętu. Nazywają ich ”różową mgiełką”. Ofiary wybuchu nazywają różową mgiełką, ponieważ tylko to z nich pozostaje. Amber- piękna, solidna, nieustraszona Amber. Jak mógłbym się nie wzruszyć jej poświęceniem. Płakałem. Po raz pierwszy od dawien dawna płakałem. Płakali wszyscy. Ale ja chyba najbardziej. Bo poświęciła się, żebym ja nie musiał tego robić.
Dzień X
Kiedy przypłynęliśmy, zastaliśmy czarną dziurę na bezkresnym oceanie. Z okrętu pozostało niewiele. Weszliśmy ponownie na pokład, którego wiek świetności dawno minął. Jak dobrze, że drewno nie jest dobrym przewodnikiem ciepła.
-Coś tu jest- powiedział Adam, pokazując na małą skrzynkę. Podszedłem bliżej.
-Nie wiem co może być w środku- szepnąłem do przyjaciela. -Zabierz ich na naszą łódź- poprosiłem. Zrobił co mu kazałem.
Wieko nie ustąpiło od razu. Musiałem chwile przy nim pomajstrować. Z perspektywy pewnie wyglądałem jak małe dziecko próbujące otworzyć torbę z cukierkami. Byłem tak podekscytowany, tak napalony. W końcu udało mi się. Zamek puścił. Ale teraz z kolei ja byłem zbyt przerażony, żeby podjąć dalsze kroki. Po chwili jednak pokonałem tą fobię. Uchyliłem, a po chwili otworzyłem całość.
W środku znajdowała się bejsbolówka Annabeth, Orkan Percy’ego, Pas z narzędziami Leona. Nie rozumiałem dlaczego mieliby chować swoje rzeczy. Oglądałem dalej. Sztylet należący do Piper, Róg Obfitości, sztabka złota, zapewne zdobycz Hazel. Same cenne artefakty. Po co mieliby je ukrywać? Przecież powinni byli się nimi bronić? Nagle usłyszałem groźny warkot. Zatrzęsło pokładem. Na przeciw mnie stanął potężny piekielny ogar. Wyszczerzył kły.
-Pani O’ Leary? -popatrzyłem ogarzycy w oczy. Tak to na pewno była ona. Naraz z groźnego potwora zmieniła się w słodkiego szczeniaka, skoczyła na mnie i zaczęła lizać. Podrapałem ją za uchem.
-Poznajesz mnie dziecinko? -zapytałem. Na znak odpowiedzi oblizała mój lewy policzek. Wstałem.
-Chodź przedstawię cię reszcie załogi -krzyknąłem i pobiegłem do przyjaciół.
-Patrzcie kogo mam- zawołałem wskakując na pokład. Ogarzyca wskoczyła zaraz za mną, sprawiając, że nasz okręt się zachybotał. Adamowi bardzo spodobał się nowy towarzysz. Zaczął się z nią bawić jak z małym psem.
-To ona była w skrzyni?- zapytał Carter. Wybuchnąłem śmiechem, ale zaraz się opanowałem. Przecież Amber oddała życie aby umożliwić mi dostęp do tych rzeczy. Wręczyłem przedmiot Carterowi.
Chłopak zaczął wyciągać wszystko po kolei i dokładnie się temu przyglądać. Po kolei wyjaśniłem mu do czego co służy i jak tego używać.
-Nie wiem dlaczego to porzucili- przyznałem. Carter zastanowił się.
-Może w ten sposób chcieli ci coś przekazać. A może zostawili w nich cząstkę siebie, tak jak ten czarodziej, no jak mu tam?
-Voldemort
-Właśnie, może te przedmioty mają moc, którą pragnie posiąść Gaja
-To żaden kamień filozoficzny. Tylko pamiątki. Dla mnie mają wartość sentymentalną, ale dla potężnej bogini na cóż mogą się przydać?
-Nico przestań myśleć tak tuzinkowo. Może osobno są to jedynie mało znaczące artefakty, ale razem mogą tworzyć coś, … potężnego
-Więc dobrze, że to my jesteśmy ich w posiadaniu
-Tak to na razie jedyny plus jaki dostrzegam. Jesteśmy kilometry od jakiegoś lądu.
-A kierunek? Nadal Północ?
-Nie, teraz pozostaje nam czekać
-Czekać? Na co mamy czekać?
-Aż Gaja zgłosi się po naszą własność- uśmiechnął się. A ja wiedziałem, że wyknuł właśnie jakiś pierwszorzędny plan.
Dzień Y
Bawiłem się pudełkiem z braku innego ciekawego zajęcia. Oglądałem skrzynię z każdej strony. Dopiero po kilku godzinach dostrzegłem, że jest z nią coś nie tak. Zacząłem majstrować przy jej ściankach. Zauważyłem, że dno jest dużo grubsze od pozostałych ścian. Naciskałem na nie tak długo, aż odskoczyło z głuchym odgłosem.
-Tu coś jest- zawołałem resztę. Popatrzyli na mnie.
-Podwójne dno?- zapytałam Carter
-Chyba tak- odpowiedziałem. -Ale wewnątrz nic nie ma- podałem mu skrzynkę.
-Nie poczekaj tu coś jest- dodałem zauważając inskrypcję na wyciągniętej płytce.
-Odczytasz? -zapytał Adam
-Chyba tak, nie jest to po grecku- stwierdziłem. -To angielski, dawno go poznałem
-Więc czytaj- powiedział Riley
-Kiedy to takie dziwne- uznałem.
Wszystko stopmy, zagotujmy
I podgrzejmy, gar szykujmy
Wszystko razem zamieszajmy
Mięso z ogara dodajmy
Teraz formujmy naboje
Co się jawią czystą mocą
Niechaj potęga wybuchnie
I przybędzie nam z pomocą
Wszyscy patrzyli po sobie. Adam przytulił się do Pani O’Leary.
-Nie możemy jej poświęcić- przerwał ciszę.
-Spokojnie, możemy złapać innego ogara- powiedziałem
-Nieprawda, to musi być ona- uznał syn Tanatosa. Pogłaskał ogarzyce za uchem. -Inaczej jej by tam nie było. Na pokładzie, ktoś specjalnie, tak to skonstruował, żeby wyskoczyła jak zdobędziesz skrzynię
-To prawda, ona również jest związana z Wielką Siódemką- wtrącił Carter.
Podszedłem do Pani O’Leary. Tak bardzo cieszyłem się kiedy wyskoczyła. Dlaczego nie może być to inni piekielny pies? Dla niej mógłbym zejść do Podziemia i uprowadzić jakiegoś zastępczego ogara.
-Przybijmy do lądu, przecież nie będziemy na tej łódce odprawiać czarów- powiedziałem.
Usiadłem koło Pani O’Leary i ją głaskałem. Szeptałem jej słowa pocieszenia do uszka. Obiecałem, że kiedyś uda jej się odrodzić. Że mimo swojej natury, również jest potworem, a one przecież nie umierają nigdy. Głaskałem ją i pieściłem. Całowałem po ogromnej główce.
Niestety już po paru godzinach dobiliśmy do wyspy. Carter zarządził obchód. Ja zostałem z Tiną, Sereną i Panią O’Leary.
Po paru godzinach wrócili do nas pozostali.
-Tu jest jakaś kolonia- oznajmił Carter
-Ludzka? -zapytałem
-Tak, może powinniśmy do nich dołączyć- stwierdził
-Na co czekamy? -zapytałem
Ruszyliśmy z naszą skrzynką i ogarzycą w stronę, gdzie chłopaki zobaczyli cywilizację.
-Ej, tutaj- zawołał Riley.
Mała grupka odwróciła się, a kiedy nas dostrzegła zerwała się do biegu. Przestraszyliśmy się, bo biegli do nas tak, jakbyśmy byli pieczonym mięsem.
-To kanibale- krzyknąłem i wszyscy zaczęliśmy uciekać.
Adam zatrzymał się i rzucił w jednego z nich nożem. Trafił prosto w serce napastnika.
-Jesteśmy za słabi- stwierdził Carter.
-I zaprowadzili nas w kozi róg- dodała Tina. To prawda. Znajdowaliśmy się pod wulkanem, któremu groziła erupcja. Słyszałem gotującą się lawę. Wolałbym skoczyć w rzekę ognia niż znaleźć się w jelitach jednego z naszych oprawców.
-Co teraz?- zapytał Adam, rzucając nożem w kolejnego i znowu nie chybiąc.
-Masz więcej takich noży?- zapytałem.
-Niewiele- odpowiedział. -Nie wykończę nimi watahy
-Inaczej ona wykończy nas- powiedziałem.
Adam znowu rzucił nożem w mężczyznę, który się do nas zbliżył. Jednak grupa nie wycofała się.
-Mało wam ich zabiłem? Z takiej ilości mięsa można przyrządzić obfity posiłek- krzyknął syn Tanatosa
Carter zaczął ostrzyć o wulkaniczną górę strzałę.
-Stępiły się- uznał. Po chwili strzelił i strzała przeszła przez ciało grubej kobiety, która zaczęła zawodzić.
-Musimy zabić ich wszystkich? -zapytała przerażona Tina.
-Inaczej nas pożrą. To piranie- odpowiedziała jej Serena
Carter znowu wystrzelił, a Adam rzucił nóż.
-Mam pomysł- krzyknęła Tina. -Oni mnie nie rozumieją, prawda? -zapytała ciszej
-Raczej nie, to jakieś plemię- uznałem. -Może nawet nie zdają sobie sprawy z tego co stało się z światem
-Zatrzymam ich- zaoferowała się córka Demeter. -Fauna mi sprzyja. A tu jest mnóstwo fauny- dodała
-Nie zdążysz uciec- odparł Carter
-Wcale nie zamierzam- odpowiedziała.
Gruby mężczyzna podszedł do Sereny. Riley zdzielił go grubym kijem, co wystarczyło, żeby go unieszkodliwić.
-Jesteś pewna?- zapytał Carter Tiny.
-Oczywiście- odpowiedziała. -W końcu do czegoś się przydam
-Nie ma mowy- przerwałem im. -Możemy uciec cieniem
-Gdzie? Na otwartą wodę? -zapytała sarkastycznie Tina. -Nie panujesz nad swoją mocą, a teraz gdy jesteśmy już tak blisko nie warto tak ryzykować
-Tina…. -nie wiedziałem co powiedzieć. Carter złapał mnie i wszyscy zaczęliśmy się wspinać po wulkanicznej górze. Wszyscy oprócz Tiny.
Przystanąłem na chwile i zobaczyłem co odgrywało się na dole. Kanibale były więzione przez korzenie, kwiaty, konary. Mimo to jeden z nich dostał się do Tiny. Zaczął ciągnął ją za włosy, które zamieniały się w liany. Chwilę się broniła, miałem przez moment wrażenie, że uda jej się uciec. Niestety tamten założył jej gilotynę i przybliżył do siebie. Usłyszałem tylko piskliwy krzyk, zanim przegryzł jej tętnice szyjną.
Dzień Z
Dotarliśmy do jakiejś górskiej jaskini. Tam wyłożyliśmy wszystkie składniki, oraz wykuliśmy z kamienia coś na postać garnka. Dobra, Riley wykuł, ale pomógł mu w tym w dużym stopniu mój koral, który rzeźbił w skale. Wiedziałem, że się jeszcze na coś przyda. Teraz pozostało tylko przywołać ogara. Pani O’Leary przestraszyła się kanibali i uciekła.
-Już czas- powiedział Carter.
Zawołałem ogarzycę. Przybiegła i polizała mnie po całej twarzy. Drapałem ją za uchem. Potem zostawiłem ją i wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na pierwszej skale. Wiedziałem co właśnie teraz odbywa się w jaskini. Próbowałem wyrzucić to z głowy, ale nie potrafiłem. Później przypomniałem sobie Denis, której prawie nie znałem. Daniela- który już od pierwszej chwili zrobił na mnie korzystne wrażenie. Amber- dziewczynę, która poświęciła się, żebym mógł zdobyć składniki na ten eliksir. Tinę-dziewczynę, która oddała swoje życie, żebyśmy mogli uciec. Na koniec przypomniałem sobie Oktawiana, który pozwolił wejść w swoje ciało Apollinowi, który go wypalił, żeby pokazać mi jak ta misja jest ważna. Wszystkie te ofiary miały utwierdzić mnie w przekonaniu, że jestem najważniejszy. Że moje życie jest ważniejsze niż ich. Nie wiem dlaczego tak pomyśleli. Nie wiem dlaczego wszyscy oni to we mnie pokładają nadzieję. Jeśli zawiodę, ich śmierć, śmierć ich wszystkich będzie bezpodstawna. Nie mogę na to pozwolić. Pomszczę ich, pomszczę ich wszystkich niszcząc Matkę Ziemię.
-Skończyliście? -zapytałem, kiedy wróciłem do jaskini po jakiś trzech godzinach.
-Tak, już po wszystkim- oznajmił Carter, podając mi coś w kształcie pocisku
-Jak je zrobiliście? -zapytałem. -Przecież nie mieliście tu potrzebnych materiałów- zastanawiałem się wkładając pocisk do kieszeni.
-Długa historia- odpowiedział. -Riley był kiedyś harcerzem
-Co teraz, idziemy w górę, czy wycofujemy się? -zapytałem
-Do góry, myślę, że ta góra ma kosmiczne znaczenie
-Wulkan jest czynny, może niedługo wybuchnąć
-Zapewne, ale jest on kluczem, nie pytaj mnie skąd wiem
-Muszę
-Po prostu tak czuję. Jestem dzieckiem Apollina, rzadko zawodzi mnie intuicja
-Więc do góry?
-Do góry
Upał doskwierał niemiłosiernie, ponadto musieliśmy uważać na spadające odłamki skalne.
Zatrzymaliśmy się kiedy zaczęło już zmierzchać.
-To dobre miejsce na obóz- powiedział Riley tonem znawcy.
-A jakbym chciał skorzystać z latryny? -zapytał Adam
-Kibel we własnym zakresie- odpowiedział mu syn Aresa
-Za to dam wam tylko jedną gwiazdkę- krzyknął syn Tanatosa rozkładając się na skale.
Patrzyłem w niebo. Było nienaturalnej barwy. Nad górą krążyły sokoły. Nie, może były to orły. Nie, nie wiem co to było, ale zaczęło zbliżać się w naszą stronę w zastraszającym tempie. Zanim zdążyłem ostrzec resztę szpony potwora zahaczyły o moje ramiona. Musiałem bardzo krzyczeć, wiem, że bardzo krzyczałem oddalając się od naszego obozu. Pozostali patrzyli na mnie odlatującego nic nie rozumiejąc.
Agat
Było długo, ale przebrnęłam.
Twoje dialogi to poezja. Może nie umywają się do Analise (wczoraj przeglądałam), ale są takie patetyczne, ja tak lubię.
Zastrzeżenie:
Czemu oni nie używają swoich mocy? Zabiłaś już czwórkę, mam nadzieję, że nikt więcej nie zginie. Nawet nie chcę myśleć, co zrobiłaś z Panią O’Leary. Jak do tej pory, zero walki. Ale mi to nie przeszkadza, bo nie lubię opisów, tego jak się biją.
Błędy: interpunkcja, ale mi to nie przeszkadza
Od siebie: Adam jest świetny. Rzadko spotykam się z opowiadaniami takimi jak twoje. Już nawet nie czytam go ze względu na Nica, tylko dlatego, że nie irytuje mnie żadna postać. Zachowują się dorośle, odpowiedzialnie, zero użalania się nad sobą.
Czekam na dalszy ciąg, nadal nie wiem kto jest szpiegiem. Najpierw podejrzewałam jedną z bliźniaczek, ale teraz gdy obie nie żyją, nie wiem kto to może być. Pisz dalej.