Dzień I
Pamiętam że krzyczałem. Darłem się w niebogłosy, byłem przerażony. Patrzyłem na martwe ciało, powoli blednące, przez zahamowany obieg krwi. Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą się wydarzyło. Chciałem do niego podbiec, przywrócić mu puls, ale moją akcję ratunkową przerwał potok granatowych kurtek, który naraz wtargnął do pokoju, odsuwając mnie na bok. Kiedy zapytali co się stało, nie mogłem wydobyć głosu. Byłem zbyt rozkojarzony, nie rozumiałem tego co się wydarzyło. Po obiedzie zebrała się komisja, komisja, która miała omówić przyczyny tajemniczej śmierć mojego przyjaciela. Padały różne scenariusze, kiedy ja opowiedziałem prawdziwą wersję, wszyscy zamilkli.
-Ale to był jego syn- odważyła się powiedzieć jedna dziewczyna, ale skarcona spojrzeniem przełożonej zamilkła zaraz.
-A więc są tak słabi- usłyszałem z końca sali. Nie mogłem dostrzec osoby wypowiadającej te słowa.
-Czy mówił coś?- zapytała Michi, jedna z założycielek. Pokręciłem głową. Moje zaprzeczenie było kłamstwem, ale nie chciałem wywoływać grupowej paniki. Tutaj ściany mają uszy. Niech mnie już zostawią w spokoju, nie chcę im tego opowiadać, nie chcę o tym mówić nikomu.
Kiedy zostałem sam, starałem się przestać o tym myśleć. Czas zatarł słowa Apolla, ale pozostawił wyraźny obraz jego martwego syna. Dlaczego to zrobił? Znienawidziłem bogów jeszcze bardziej. Tak bardzo że roztrzaskałem w pył plastykową figurkę z wizerunkiem Hadesa. To była jedyna rzecz jaką postanowiłem zachować, ten posążek został podarowany mi przez Biancę. To jedyna rzecz jaka mi po niej została. Poprawka, to była jedyna rzecz.
Dzień J
Dzisiaj chowamy Oktawiana. Chciałem wyprawić mu pogrzeb, ale tutaj to zabronione. Tym bardziej, że nie znamy dokładnej przyczyny śmierci. Kadra obawia się, że mógł on zapaść na jakąś groźną chorobę zakaźną, mimo tego iż z mojej wersji wydarzeń, prawidłowej wersji, nic takiego nie wynika.
-Musimy być przygotowani i na taką ewentualność- mówi Jim, jeden z pracowników laboratorium. Mimo iż sekcja nic nie wykazała i tak ciało mojego przyjaciela zostaje wywiezione poza granice obozu. Tam je „unieszkodliwią”
Nie mam dzisiaj nastroju na nic. Na jedzenie, ćwiczenia, życie. Nie schodzę na trening, nie pokazuję się w stołówce. Jeden dzień, tylko jeden dzień przeznaczony na odpoczynek należy się mojej osobie.
Dzień K
Dzień laby szybko minął, trzeba zmierzyć się z uciskającą rzeczywistością. Już w stołówce otaczają mnie szepty. Szepczą dzieci, młodzież, dorośli, kadra, pracownicy kuchni, nawet założyciele. A ja siadam obok Riley’a i tylko patrzę w talerz, na to co się na nim znajduje. Niezbyt apetyczny widok.
-Jak się trzymasz?- pyta Riley
-Jest spoko- wzruszam ramionami. I na tym kończy się nasza rozmowa. To i tak dobrze. Przez najbliższy miesiąc, rok, przez całe życie nie chcę rozmawiać o przepowiedni i o tym co z niej wynika. Wiem, że już niedługo będę musiał podjąć jakieś działania w tej sprawie. Na razie chcę się tylko cieszyć błogim spokojem i nieświadomością.
Kiedy wracam do pokoju zastaję przed drzwiami wysokiego szatyna. Mijam go obojętnie, ale on podąża za mną. Otwieram drzwi, a on wchodzi bez ogródek. Siada na moim łóżku i czeka aż ja też usiądę.
-Nico prawda?- pyta. Kiwam głową. -Carter- podaje mi rękę. Ma mocny i pewny uścisk.
-Co cię do mnie sprowadza?- pytam
-Nie wiem, może śmierć mojego brata- odpowiada
-Jesteś synem Apollina?
-Tak się złożyło.
-Masz może jakieś wieści co do przepowiedni?
-Od razu skaczesz na głęboką wodę, nie zapytasz mnie o moje zainteresowania, przeszłość, rodzinę? Przecież mnie nie znasz.
-No dobrze. Więc, um… Czym się interesujesz?
-To głupie pytanie. Jak możesz pytać o coś takiego, kiedy krąży nad nami wizja śmierci. Naprawdę powinieneś patrzeć na wszystko bardziej trzeźwo. Najważniejsza jest realizacja przepowiedni i właściwe jej odczytanie.
-Więc ponawiam moje wcześniejsze pytanie
-Wieści może i nie mam, ale może uszczknę trochę prawdy. Wiem, że niektóre wersy mogą być dla Ciebie niejasne. Ty za to możesz zdefiniować te, których ja nie rozumiem.
-Dużo rzeczy nie rozumiem, po pierwsze czego ”statek przewrotny”, gromy pewnie chodzi o Jasona. Ale skąd ty w ogóle znasz treść przepowiedni?
-Myślisz, że tylko Oktawian miał objawienie. Przyśniło mi się dokładnie to samo co jemu i pozostałym dzieciom Apollina.
-Wiedzą wszyscy?
-Nie, no oczywiście, że nie. Umiemy trzymać język za zębami.
-Ile was jest? Ile przetrwało dzieci tego boga?
-Ja, moje dwie siostry i jeden brat. Razem czworo, teraz, bez Oktawiana.
-Czy wszyscy tak jak ty są gotowi podjąć współpracę?
-I oddać swoje życie dla wyższych celów? Dobrze to ująłeś. Wszyscy pójdziemy za tobą, a nawet więcej, poświęcimy się żeby ratować twoje życie.
-Dlaczego? Nie wymagam takiego poświęcenia.
-Bo jesteś kluczem. Ty jeden możesz to zakończyć.
-Jak się wydostaniemy? Każde przejście jest pilnowane. Nie można tutaj kichnąć bez nadzoru kamer.
-Dlaczego w ogóle myślisz, że będziemy uciekać? No dobra, masz rację. A ja mam kolegów, którzy chętnie nas wypuszczą. Nawet nie wiesz, ile osób liczy na Ciebie. Jesteś naszą ostatnią nadzieją. Każdy wierzy w powodzenie naszej misji.
-Każdy? Czy tu istnieje jakieś podziemie? Czy każdy jest zamieszany w działalność konspiracyjną? Zresztą nieważne, nigdzie nie idę, zanim nie dowiem się o co chodzi z tymi fragmentami przepowiedni, których nie rozumiem. Nie chcę aż tak ryzykować.
-Mogę dać ci tylko połowiczne odpowiedzi. Wiesz przecież, że przepowiedni nie należy rozumieć dosłownie. Gdyby, kapłani tłumaczący Pytię wiedzieli o tym, zapobiegło by to wielu zgonom.
-Więc jak ty niedosłownie rozumiesz ”statek przewrotny”
-Nie wiem, ten wasz Leo na pewno był niezłym specem. Może zainstalował na pokładzie jakieś przerzutnie. Zresztą dowiemy się na miejscu.
-Zamierzasz zejść pod poziom morza?
-Wiele zamierzam, teraz nie ma czasu żeby dokładniej przedyskutować te plany. Cholera w ogóle nie ma już czasu na nic, jestem umówiony. Wybacz- mój rozmówca wstaje, otwiera drzwi i wychodzi.
A ja zostaję sam w moim pokoju z głową zapełnioną nowymi informacjami. Czy Oktawian wiedział o tym wszystkim? Na pewno, ale dlaczego mi nie powiedział? A Carter, to kto ma być? Jego zastępca? Wyznaczył mi opiekuna w razie swojej śmierci? Muszę odpocząć, poważnie należy mi się odpoczynek. Bo, …. bo wszystko zamiast się uprościć jeszcze bardziej się zagmatwało.
Dzień L
-Więc jakaś pseudo-grupa, zamierza stać się twoimi żywymi tarczami?- pyta Riley sarkastycznie. Powiedziałem mu o wszystkim, musiałem się komuś wygadać, teraz żałuję.
-Nie rozumiesz?- pytam go z wyrzutem. -Oni wszyscy na mnie liczą, wierzą, że to ja zaprowadzę w końcu pokój- dodaję.
-Nico, nie chcę umniejszać twojego ego, ale skąd wiesz, że nie był to jakiś psychotyczny fanatyk? Nawet nie wiesz ile ich tu chodzi- rozgląda się dookoła, jakby chciał wskazać każdego.
-Wybacz, masz rację to ja jestem naiwny- wstaję i obrażony odchodzę. Wiem, że zachowuję się jak naburmuszone dziecko, ale teraz zaczynam wątpić w prawdomówność nowego kolegi. Co ja o nim wiem? Ma na imię Carter. No i cóż, podoba mi się. Bo jest tak różny od Percy’ego, Jasona, Riley’a. Czyżby tak mnie zauroczył, że dałem wiarę jego chorym teoriom spiskowym. Riley poniekąd otworzył mi oczy. Jestem za bardzo naiwny.
-Nico- głos Cartera wyrywa mnie z rozmyślań. Staję naprzeciw mojego największego sojusznika lub nieogarniętego człowieka, który zamroczył mi na chwilę oczy.
-Carter, możemy porozmawiać? -pytam na wpół pewnie. Nie patrzę mu w oczy. Tchórzę.
-No jasne, przecież nie będziemy się całować- rzuca Carter i razem idziemy, jego pokoju.
Jak różny jest on od mojego. Wszystko: kolory, ułożenie mebli, meble. Najbardziej moją uwagę przyciągają liczne obrazy i zdjęcia. Więc taka jest największa pasja mojego nowego przyjaciela.
Zaciekawia mnie jedno zdjęcie wyróżniające się, na tle pozostałych. Przyglądam mu się bliżej. Początkowo zdawało mi się, że przedstawia dwie niezbyt urodziwe kobiety, teraz widzę, że jest to ujęcie dwóch zarośniętych mężczyzn. Zapewne są to hipisi, mają długie, ale piękne włosy, które gdzieniegdzie są pozawijane w dredy. Po raz pierwszy w życiu widzę tak fantastyczną fryzurę. Wyglądają na bardzo zrelaksowanych, pozują do zdjęcia.
-To byli dobrzy ludzie. Ben i Serdik- mówi Carter podchodząc do mnie.
Patrzę na jego twarz, staram wyczytać się jakiekolwiek emocje.
-Szkoda, wielka szkoda, że tyle tak wspaniałych ludzi podzieliło tak paskudny los- dodaje
-Wiem coś o tym- mówię, wspominając moich wszystkich przyjaciół. I tych co za przyjaciół uważałem.
-Carter- odrywam się od wpatrywania się w to jedno zdjęcie. -Mówiłeś poważnie? To nie są jakieś twoje urojenia, naprawdę tyle osób się zmobilizowało? -pytam.
-Dlaczego wątpisz? -odpowiada mi pytaniem na pytanie. -Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środków- dodaje.
Patrzę na niego długo i ostro. W końcu daję wiarę jego słowom. Może jestem najbardziej naiwnym człowiekiem na świecie, ale co tam.
-Co możesz mi powiedzieć o przepowiedni?
-Dużo, ale nic ponadto co sam już wywnioskowałeś
-Mówiłeś, że wiesz więcej
-Kusiłem cię
-Chciałbym się spotkać z resztą
-Nie, chciałbyś przekonać się czy jakakolwiek reszta istnieje. Owszem istnieje udowodnię ci, że to nie moje chore ambicje
-Nic takiego nie powiedziałem
-Nie musiałeś, sam wywnioskowałem co o mnie sądzisz
-Więc jak będzie, zorganizujesz jakieś spotkanie?
-Oczywiście, przecież powinieneś poznać swoich towarzyszy
-Tak, ja przyprowadzę Riley’a. To mój przyjaciel, zresztą tak jak my wszyscy pragnie zemsty na Gai
-Jest półbogiem?
-Tak, synem Aresa
-Dzieci Aresa powinny stanąć po naszej stronie
-A jest jakaś przeciwna?
-Miejmy nadzieję, że nie. Ale podstawionym szpiegiem może być każdy- kiedy to mówi, przypominam sobie o Reynie. To na mnie działa jak kubeł zimnej wody. Zaraz trzeźwieję i zdaję sobie sprawę jak poważna jest sytuacja. I, że ja, nie kto inny stoję w samym centrum tajfunu.
Dzień M
-Poważnie, on robi ci pranie mózgu. Nie możesz wierzyć we wszystko co usłyszysz- wyrzuca mi Riley.
-Dlatego dzisiaj zabieram Cię ze sobą. Udowodnię Ci, że nie są to jakieś moje rojenia- odpowiadam. Riley wzrusza ramionami. Obok naszego stolika przechodzi Serena. Kobiety raczej nie zapuszczają się w te rejony, ponieważ to zabronione. Puszcza oko do mojego przyjaciela i przechodzi dalej otoczona zachwyconymi spojrzeniami innych chłopaków.
-Przyprowadź ją- sugeruję. Riley kręci głową.
-Nie będę ją w to mieszał. Już ciebie staram się z tego wyciągnąć- mówi po czym wstaje i podąża za swoją dziewczyną. A ja dziwię się, że żaden pracownik z kadry nie uważa ich zachowania za dziwne i niczego się nie domyśla. A może ludzie się domyślają, a nawet są pewni, ale nic nie mówią, bo sami też łamią niektóre przepisy. Może nie wszyscy się poddali tak surowemu regulaminowi. To i zachowanie Riley’a utwierdza mnie w przekonaniu, że Carter ma racje. Ludzie są gotowi podjąć opór.
Około piętnastej, tuż po obiedzie udaję się z Riley’em do pokoju Cartera. Kiedy wchodzimy zastajemy grupkę osób cisnąca się na jednoosobowym łóżku. Zebranie jeszcze się nie rozpoczyna, czekamy na resztę. Rozglądam się. Dużo osób patrzy lub zerka niedyskretnie w moją stronę. Budzę powszechne zainteresowanie. Wchodzą kolejni i rozsiadają się na podłodze. Moją uwagę przyciąga dziewczyna, bardzo ładna zresztą, która siada po turecku na wykładzinie. Czy pisałem, że w pokoju Cartera jest wykładzina? Cała pobrudzona zaschniętą farbą. Widać, że w tym pomieszczeniu dużo czasu spędza artysta. Wracając do nieznajomej. Ma na sobie niebieski podkoszulek i spodnie tak porozciągane, że zmieściłaby się w nie jeszcze jedna dziewczyna jej pokroju. Głośno żuje gumę, od czasu do czasu udaje jej się uformować z niej balon.
W końcu wchodzi Carter i wszyscy cichną. Ja siadam sztywniej, bo wiem co teraz nastąpi. Carter przedstawi mnie pozostałym, którzy wiedzą o mnie więcej niż ja sam.
-Witam wszystkich, dzisiaj omówimy nasze plany dotyczące zbliżającej się misji. Ważne, żeby wszystko zostało dopowiedziane, nie będziemy już mieli czasu na dalsze takie zebrania. Również ponowne takie spotkanie mogłoby wzbudzić wątpliwości u osób, które nie patronują naszym działaniom. Na wstępie chciałbym podziękować Roy’owi za to, że umożliwił nam zebranie się tutaj. Wiemy jak trudno było wmówić niektórym strażnikom, że nasze zebranie jest z gruntu niewinne- rozległy się gromkie oklaski do których dołączyłem. Riley siedział nieruchomo w ogóle nie zainteresowany tym co właśnie się dokonywało.
-Chciałbym również przedstawić Nica, który po wielu namowach postanowił w końcu podjąć współpracę i zrobić wszystko aby zapewnić powodzenie misji- tu wskazał ręką na mnie. Nikt się nie odzywał, a ja siedziałem jak na szpilkach. Wszyscy się we mnie wpatrywali. Carter widząc, że mnie to płoszy, przeszedł do dalszej części. Rozsiadł się na jedynym wolnym krześle i zaczął
-Jak wiecie musimy wyruszyć najpóźniej za dwa dni -powiedział. Ja tego nie wiedziałem, mało nie opadła mi szczęka. Dlaczego nikt mi nigdy o niczym nie mówi.
-Już dzisiaj musimy wybrać osoby które wyruszą z nami na tą misję. Pozostała część będzie starała się maskować naszą nieobecność. Wiem, że jest to daleko niebezpiecznie, więc nie będę zmuszał nikogo do podjęcia jakiejkolwiek roli
-Ile osób może wyruszyć? To znaczy ile osób przewidujecie zabrać? -zapytała dziewczyna, która wcześniej przykuła moją uwagę.
-Biorąc pod uwagę okoliczności, organizację oraz prognozy, którymi się kierowałem, myślę o dziewiątce
-Riley- szarpnąłem przyjaciela. -Zgłoś się- błagałem.
-Odejmując mnie, ciebie i Nica pozostaje sześcioro do wyboru- powiedział niedbale Riley.
-Cieszę się, że się dobrowolnie zgłaszasz- powiedział Carter. -Kolejni ochotnicy powinni pamiętać, jak niebezpieczna może okazać się ta wyprawa- dodał
Po pokoju przeszedł szum, wszyscy naradzali się.
-Ja pójdę- wstała dziewczyna, ta którą się zainteresowałem. Podeszła do Cartera i przedstawiła się.
-Amber Denees, domek Afrodyty- powiedziała i stanęła obok Cartera
-Ja również- podniósł się chłopak, którego kojarzyłem z Obozu Herosów -Daniel Simons, domek Hermesa
-Mamy już dwójkę, jeszcze tylko czworo- powiedział Carter
-My również się zgłaszamy- zawołały dwie dziewczyny, bliźniaczki, ładne i szczupłe blondynki. -Denis i Tina Milscote, domek Demeter
-Wspaniale, jeszcze tylko dwójka
-Zgłaszam się- w pokoju zapadła cisza. Odwróciłem się. Wysoki, szczupły, czarnowłosy chłopak spoglądał na mnie wyzywająco. Przedarł się przez tłum, który mu ustępował. Śledziłem wzrokiem jego kroki. -Adam Black, domek -nastąpiła przerwa. Pogrywał sobie z nami, chciał wprowadzić nutkę grozy. -Domek Tanatosa- zatkało mnie. To Tanatos miał dzieci?
-Ktoś jeszcze? -zapytał Carter
-Moja dziewczyna- odparł Riley. -Nie jest herosem, ale zna się na pierwszej pomocy. I jest zaradna-dodał
-Jesteś pewny- zapytałem go, a on potaknął.
-Zabije mnie, jeśli jej w to nie zaangażuję- uśmiecha się. -Nico, każdy lubi poczuć się jak buntownik i walczyć z systemem
-Pozostali, którzy chcą się jeszcze zaangażować, proszę żeby zostali. Reszta może już iść, jeśli najpierw złoży przysięgę dozgonnego milczenia- niektórzy wyszli, większość jednak została.
Zrobiło się trochę luźniej, łatwiej było oddychać.
-Nico, czy chcesz się z nami czymś podzielić? -zapytał Carter. Riley popatrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-Widziałem się z Apollinem- nastała cisza. -O tym zapewne wiecie, nie wiecie jednak, że doszło między nami do wymiany zdań- dodałem, żeby przerwać milczenie. -Powiedział mi, że bogini rośnie w siłę, kto wie co to znaczy. Powiedział, też że mamy mało czasu, więc zapewne wyznaczyła już datę, kiedy zamierza pogrążyć cywilizację ludzką w niebycie. Dlatego musimy się śpieszyć- nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo idzie mi opowiadanie o tym. Oni słuchali, może część wyciągnęła wnioski, którymi jednak nie chciała się ze mną podzielić.
-Dobrze, omówimy więc teraz kwestię tego, kto jak może się przyczynić do ocalenia ludzkości…
Dzień N
-Nie wydaje ci się to dość sztuczne? -zapytała Serena. Do tej pory patrzyłem na nią przez pryzmat jej blond włosów. Teraz musiałem stwierdzić, że oprócz nienagannej urody, jest również bardzo inteligentna.
-Myślę, że są ze mną szczerzy. Po co mieli by cokolwiek udawać? Przecież są tak samo zdesperowani jak i my- stwierdziłem. Przyszedł Riley i podał Serenie kubek herbaty. Upiła łyk i znowu podjęła rozmowę.
-Potrzebujemy z 20 bandaży, tabletek do zbijania gorączki, tabletek przeciwbólowych, penicyliny, środków odurzających, morfiny, PCP
-Zrób listę, przekażę ją Carterowi. Po co ci PCP?
-Na wszelki wypadek. Chyba nie wierzysz, że wszyscy wyjdą z tego cali? PCP tak otumania człowieka, że staje się zupełnie bezwolny. To ważne, żeby mieć coś takiego przy sobie.
-Pewnie masz rację, nie brałem takiej okoliczności pod uwagę
-Nie tylko w to musimy się zaopatrzyć- wtrącił się Riley. -Pozostaje kwestia broni. Nie sądzę, żeby miecze były odpowiednie. Musimy być przygotowani na wszystko. Przydadzą nam się radary, sonary, broń palna. Myślę, że również powinniśmy się zaopatrzyć w cięższy kaliber. Granaty i bomby powietrzne to za mało.
-Chcesz brać ze sobą bomby?
-Niekoniecznie, ale jeśli będzie potrzeba wysadzenia czegoś. Ewentualnie może być i dynamit.
-A jeśli coś się odblokuje podczas marszu? Wszyscy zginiemy na miejscu.
-To mało prawdopodobne, wszystko zabezpieczymy
-Proszę omów to z Carterem. Nigdy nie miałem głowy do broni
-Tak zrobię
-Więc pakujmy się- zmieniła temat Serena.
-W ubrania zaopatrzymy się na miejscu- stwierdził Riley
-Myślisz, że to chciałam ze sobą wziąć? Za kogo ty mnie masz? Myślałam raczej o prowiancie, nie wszędzie jest dostępny.
-To prawda, lepiej za w czasu o tym pomyślmy. Ważniejsza jest jednak kwestia czystej wody. Czy w tym wypadku można liczyć na jodynę? -zapytałem Serenę
-Na jodynę można liczyć zawsze- odparła
-Nie chciałem się kłócić- zaczął Riley, ale zanim dokończył Serena opuściła jego pokój. Pozostaliśmy tylko we dwoje.
-To fajna dziewczyna- stwierdziłem
-Wiem- odparł Riley. -To ja jestem dupkiem- i na tym skończyła się nasza rozmowa.
Cały dzień przeszedł mi na rozmyślaniu o zbliżającej się misji. Pojutrze z samego rana wydostaniemy się poza granice Ośrodka. Będziemy zwarci i gotowi. Zabierzemy ze sobą środki palne oraz benzynę co nie stanowi najlepszego połączenia. Ale wszystko jest zabezpieczone, Carter powiedział, że o to zadbał. Zastosował się zarówno do rad Sereny jak i Riley’a. Myślę, że jest on specem w organizacji i raczej nigdy niczego nie zapomina. To pożyteczna cecha. Jutro o tej godzinie będę starał się zasnąć ale mi się nie uda. Wiem, ponieważ zawsze w przeddzień jakiegoś ważnego wydarzenia chodzę nabuzowany i ani w głowie mi spanie. Jeśli teraz położę się spać to może uda mi się wyspać za wszystkie czasy.
Dzień O
Wszyscy zgromadziliśmy się przy wyjściu już o jedenastej. Tutaj cisza nocna jest od dziesiątej co bardzo sprzyja tym okolicznościom. Postanowiliśmy przyśpieszyć termin naszego wyjścia, w razie gdyby ktoś miał za długi język i coś mu się tam niechcący wyrwało. Dobrowolnie by nas nie puścili, trzymają nas tu jak w klatce i od czasu do czasu dokarmiają, żebyśmy nie poumierali z głodu. Więc nawet nie mogę marzyć o legalności tej wyprawy.
Jest chłodno mimo iż w ośrodku temperatura jest kontrolowana. Myślę, że specjalnie ochładzają noce, żeby za dnia uzyskać efekt dość świeżego powietrza. Mimo wszystko znajdujemy się w metalowej bańce i nie jest to zdrowe zarówno dla nas jak i dla przyszłych pokoleń. Jeśli uda mi się powrócić zasugeruję małe zmiany. Bo jeśli uda mi się przeżyć, moja osoba na pewno będzie miała dosyć duże znaczenie i inni będą się liczyli z moim zdaniem. Chyba po raz pierwszy w życiu stanę się kimś na tyle ważnym by stanowić prawo. Wiem, że to na razie tylko marzenia, ale fajnie by było coś osiągnąć.
-Czy jesteś pewny, że uda nam się wymknąć niepostrzeżenie? -pytam Cartera. Puchowa kurtka ładnie komponuje się z jego miodowymi oczami i włosami o kolorze płynnej czekolady. Nie, Nico opanuj się przecież, teraz najważniejsza jest misja.
-Jestem przekonany że Roy i jego koledzy przeprowadzą nas niepostrzeżenie- mówi. Dalej idziemy w ciszy. Serce wali mi za każdym razem kiedy reflektory zbliżają się w moją stronę. Carter powiedział, że one tylko oświetlają okolice, ale i tak się obawiam, że może ktoś siedzi na bocianim gnieździe i nas zauważy.
Dołącza do mnie Riley, ponieważ Serena weszła w dyskusję z bliźniaczkami od Demeter.
-Obawiam się, że ich moce mogą być mało użyteczne- stwierdza Riley.
-Zgłosiły się, a to się ceni- odpowiadam
-Nie chodzi mi o to, że są słabe, ale mało mogą nam zaoferować
-Nikogo nie selekcjonujemy, pamiętasz
-Córka Afrodyty może posłużyć się czaromową, syn Hermesa przyda się jeśli będzie potrzeba coś wykraść.
-Dlaczego traktujesz ich jak przedmioty?
-Wybacz, że patrzę trzeźwo na sytuację. Ja potrafię się bić, Serena przyda się w razie jakiegoś urazu, Adam jest bardzo potężny
-Jesteś z nim na ty?
-O co ci chodzi? Każdego staram się poznać bliżej. Jedna z tych osób może w przyszłości uratować mi życie.
-Ale innych nie wymieniłeś z imienia
-Masz jakieś kompleksy? Czego się obawiasz? Przecież Black jest po naszej stronie
-Przepraszam, nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje. Kiedy tylko go zobaczyłem, to jakby opadła na mnie jakaś fala żółci. A wiem, że przecież potrzebujemy potężnych sojuszników
-Przestań się zadręczać takimi rzeczami. Adam to fajny gość, dziewczyna od Afrodyty i te od Demeter są niezłe, ale nawet się nie imają do Sereny, a Daniel zna świetne dowcipy. Nie będziemy się nudzić
-W razie czego może przed śmiercią uda nam się zgasić boginię- mówię i wybuchamy śmiechem.
Nikt tak jak Riley nie potrafi rozładować napięcia.
Agat
Było ciężko, ale przeczytałam do końca.
Tak, tak, tak. Carter zamiast Oktaviana to jest to. Mam tylko nadzieję, że to nie on jest tym szpiegiem. Mam też trzy pytanka.
1. Carter jest Grekiem czy Rzymianinem (bo Apollo/Apollin, mówi się na i greckiego boga i rzymskiego) ?
2. Ile oni właściwie mają lat? Bo to musiało trochę trwać, ta budowa tego ośrodka i w ogóle
3. Oktawian i Carter są braćmi tylko od strony boga?
Pisz choćby dla mnie samej.
1. Rzymianin jak Oktawian
2. Nie od razu Rzym zbudowano. Nie kierując się już nawet tym, że przecież po takiej Apokalipsie rąk do pracy było niewiele, myślę że budowa ośrodka trwała z dwa lata. Nie był to bunkier zbudowany za w czasu, taki jak teraz stawiają naiwniacy stawia na Apokalipsę zombie. Dajmy na to, że ośrodek jest czynny (zamieszkany) od roku. Więc Nico ma jakieś 16/17 lat.Carter i Riley też gdzieś koło tego. A reszta jest na razie nieważna.
3.Tak
Było ciężko, potwierdzam. ZAWCZASU piszemy łącznie. Moje oczy bolą do tej pory.
Lepsza treść niż forma, muszę to napisać. Mnie osobiście coraz mniej się to podoba – ale to niczym nieuzasadniony kaprys.
Akcja gna niczym Grover, gdy tylko zobaczy burrito. Może nie do końca, bo gna drętwo (akcja), natomiast satyr… nie, on pędzi, z gracją przeskakując nad stołami, omijając kamyki, balansując na cienkiej kładce… i tak dalej. Tak też powinno być z opkową fabułą.
Poza tym notorycznie gubisz znaki interpunkcyjne, nie wiem, czy wiesz, ale tak sie składa, ze gdy piszemy wypowiedzi bohaterów w mowie niezależnej, tak zwane dialogi, to nadal należy (zazwyczaj) stawiać kropki tudzież pytajniki lub wykrzykniki na końcu wypowiedzi.
Fakt, zasugerowałam się Twoim komentarzem pod innym opkiem, ale… To jest jak szkolne wypracowanie. A właściwie, co to za forma, dziennik Nica? Czy ten podział na dni jest tylko dla wygody czytelnika i autora?
No i mój konik (jeden z wielu): dialogi. Drętwe jak nie wiem, spróbuj tak kiedyś pogadać ze znajomymi. Rozumiem, że zamiana mowy mówionej na pisaną jest po prostu niemożliwa, jednakowoż ci bohaterowie gadają jak roboty. Albo aktorzy w kiepskiej sztuce. Bynajmniej nie tej zwanej życiem.
Ciekawam, coś wymyśliła, jednak… Trochę mnie to nuży. Tak minimalnie. Weź jakoś urozmaić ten tekst, co?
Czy ja wiem, mi się ta część dużo bardziej podoba od poprzedniej (bez urazy). W ogóle taki podniosły styl tych wypowiedzi, jakby wypowiadali się nie nastolatkowie, a jacyś uczeni. Od razu człowiek sam żałuje, że nie potrafi się tak wyrażać. Ale ja zwalam to na to, że Carter jest synem Apollina, więc ma pewnie jakieś zdolności retoryczne.
Zazwyczaj nie dodaję komentarzy pod moim opowiadaniem, bo uważam, że to trochę nieuczciwe samemu sobie nabijać komentarze, ale zapytałaś mnie o coś, więc odpowiem.
Wiem, co to mowa niezależna, ale moje dialogi, są złożone prawie z samych zdań oznajmiających. Więc pytajniki, bądź wykrzykniki nie są potrzebne.
Forma to dziennik. Nic dodać nic ująć. I tak, ten podział na dni jest dla wygody, dla oddzielenia jednego dnia od drugiego. Pomysł zaczerpnięty z gwiezdnych wojen, podobał mi się dziennik pokładowy.
I gdzie ja napisałam zawczasu osobno? A jednak, teraz to widzę. Za ten błąd przepraszam, że też autokorekta tego nie wyłapała.