Dzień A:
-Nie mówisz serio- oskarżyłem go o krzywoprzysięstwo. Bo to prawda, wolałem go niesłusznie oskarżyć niż uwierzyć w realizm jego słów.
-Po co miałbym kłamać?- zapytał trzeźwo. Wiedziałem że prawda leży po jego stronie. Ale ja póki co nie chciałem w nią uwierzyć.
-Rozmawiałeś z ojcem?- zapytałem zmieniając temat. Nie żebym się tym interesował.
-Nie- odpowiedział krótko. Popatrzyłem na niego dokładniej, nie przypominał siebie. I nie mówił jak dawny Oktawian. Zachowywał się wręcz jak jego przeciwieństwo.
-Dlaczego się z nim nie skontaktowałeś?- zapytałem zaintrygowany.
-Nie widzę w tym sensu- odrzekł. -Bogowie nas opuścili, nie uważam żeby kontakty z nimi przez portal należały do zdrowych relacji- miał w tym słuszność. A jednak chciałem wiedzieć więcej.
-Jak się z nich korzysta?- rzuciłem od niechcenia. Ale bardzo chciałem poznać odpowiedź na to pytanie.
-To proste, musisz złożyć ofiarę -wzdrygnął się. Widziałem, że się wzdrygnął, widziałem to dokładnie.
-Jaką ofiarę?- popatrzyłem prosto w jego oczy.
-Inną- padła krótka odpowiedź, której nie zrozumiałem. Mimo to przejęła mnie grozą.
-Inną?- niech mi to do cholery wyjaśni.
-Oni są słabi, nie wystarczy im już wielkanocny baranek- rzucił z kpiną. I.. poczekajcie. Pogardą, tak w jego głosie można było wyczuć niemały niesmak. -Ludzka ofiara- popatrzył wyzywająco na mnie. Mi te słowa zmroziły krew.
-Ludzie są na wymarciu, jak mogą tego wymagać?-przewrócił oczami.
-Tylko część ciała- wskazał na moją rękę.
-Coś ty- rzuciłem mu w oczy gniewnie. Nigdy nie poświęciłbym własnej ręki aby skontaktować się z Hadesem. W ogóle ograniczyłbym nasze kontakty do minimum. Najlepiej żebym nigdy już nie musiał się z nim widzieć.
To czego dowiedziałem się od Oktawiana wzbudziło we mnie odrazę do wszystkich bogów. Zapłonąłem niemą nienawiścią do całego ich grona. I po raz pierwszy przyszło mi na myśl że może wizja zakończenia tego świata, tej cywilizacji nie jest wcale taka negatywna…
Dzień B:
-No i czym się przejmujesz? -rzucił od niechcenia Riley. Nie mogłem uwierzyć że na nim ta wiadomość nie wywarła żadnego wpływu.
-Słyszałeś co powiedziałem?- zapytałem gniewnie, ale zignorował mój ton.
-A przepowiednia?- zmienił temat. Zarumieniłem się, zrobiłem się niemal czerwony na twarzy.
-No jest- odparłem. Chyba uznał że pod tym względem nie wyciągnie ode mnie więcej informacji. Chociaż to było z mojej strony nie fair. Przecież część tej wizji dotyczyła również jego. Ale puki co nie chciałem mu wyjawiać jej treści. Dzisiaj byłem na treningu. Dobrze władam mieczem, więc trener stawiał mi za wrogów największych osiłków. Chyba był pod wrażeniem, że taki mizerny dzieciaczek, do tego bez jednej ręki może zmiażdżyć jego najlepszych zawodników.
Później skontaktowałem się z Oktawianem. Rozmawialiśmy chwilę, zapytałem się go o Argo II. Niestety on również nic nie wiedział na ten temat. Więc póki co trwam. Jeszcze nigdy nie czułem się taki samotny. Mimo iż otaczają mnie ludzie, żywi ludzie, to nic nie wypełnia jakiejś narastającej we mnie pustki. Boję się, tak właśnie cholernie się BOJĘ…
Dzień C:
Dzisiaj na edukacji wybraliśmy się na wycieczkę po placówce. Pokazano nam kluczowe miejsca, oraz te o których Serena zapomniała wspomnieć. Poszliśmy również do laboratorium. I tam dokonałem kolejnego strasznego odkrycia. Może nie strasznego, raczej zbrodniczego albo nieludzkiego. Tutaj ludzie nie współżyją ze sobą. Wiem jak to brzmi ale chodzi o to, że w tym miejscu jest to stanowczo zabronione.
-Epidemie chorób wenerycznych zdziesiątkowały pozostałą ludność- tłumaczy oprowadzająca profesor. Pokazuje nam prezentacje przedstawiającą osoby dotknięte kiłą, syfilisem i innymi chorobami tego typu. Dzieci rodziły się martwe. Trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie. I no cóż znaleziono.
-W naszym instytucie tworzy się życie od początku niezależne od jakichkolwiek czynników zewnętrznych- mówi. Ilustracje przelatują mi przed oczami.
-Selekcjonuje się cechy pożądane, likwidując te które by utrudniały życie płodu jak i samego człowieka- ciągnie pokazując nam cykl rozwijania się zygoty. Zygoty która rozwija się tylko w probówce.
-W czwartym miesiącu rozwoju wszczepia się ją w organizm młodej dziewczyny, która pozostaje pod ciągłą obserwacją naszych specjalistów- wzdrygam się.
-Czy to naturalny sposób?- pyta lekarki jedna z dziewczyn znajdujących się za mną.
-Nie ale to jedyny słuszny sposób.- odpowiada kobieta- Dzięki tym zabiegom można wyhodować w krótkim czasie dużą liczbę organizmów o pożądanych cechach i odbudować gatunek ludzki. -przerywa nagle i patrzy po każdym z nas. Niektórzy mają zdegustowane miny, i wlepiają oczy w ziemię. Ja staram się nie zwracać uwagi na otaczające mnie probówki, i inne urządzenia, i staram się też słuchać możliwie jak najuważniej.
-To nie są standardowe procedury, ale trudno trzymać się zasad moralnych i etycznych w tak niestandardowej sytuacji. My zapewniamy przetrwanie gatunku. -mówi z naciskiem. -Już niedługo niektórzy z was dołączą do załogi, osób, które umożliwiają życie- raczej produkują, niemo komentuję. Idziemy dalej, są omawiane kolejne kwestie, kolejne udoskonalenia i „niestandardowe acz konieczne” procedury. Potem widzę salę pełną niemowląt systematycznie doglądanych przez pielęgniarki. Oddziela mnie od nich gruba, antybakteryjna szyba. Nowe pokolenie, które nawet nie zazna miłości rodziców. Które może nawet nie będzie wiedzieć o wartościach rodzinnych. Zastanawiam się , więc po co nas utrzymują. Przecież bez nas, niedoskonałych, ten system nadal by funkcjonował. I wtedy rozglądam się na około. Nie jest tu nas dużo. Nie zostało nas dużo. Widać wyraźne braki w kadrze, nie ma wystarczającej liczby rąk do pracy. Zanim dzieci dorosną są potrzebni inni- czyli my do umożliwienia funkcjonowania systemu. Ciekawe dlaczego Oktawian mi o tym nie wspomniał. Że tutaj hoduje się życia, że padła naturalna struktura rzeczy. Może to popiera. Może uważa że tak jest lepiej. Bezpieczniej. Ja w każdym razie tego nie rozumiem. Uważam to za chory sposób postępowania….
Dzień D:
-To chore- twierdzi Riley demonstrując swoją niechęć do panujących tu zasad. Zabroniono mu spotykania się z Sereną, uważa to postanowienie za wielce krzywdzące i naruszające prawa ludzkie. -Jak w Korei Północnej- kwituje, a ja sobie przypominam że faktycznie, zanim prawie wszystkie miasta zostały zrównane z powierzchnią ziemi, istniało takie państwo, gdzie władza należała do okrutnego dyktatora.
-Nie wiem czy to dobre porównanie- mówię mu, ale on nie zwraca na mnie uwagi. Dosiadają się do nas jego kumple, zaczynają się dyskusje na bardziej swobodne tematy. Ja wpatruję się w mój talerz, jedzenie jest tutaj ściśle wydzielane, w zależności od płci, sprawności fizycznej, wagi. Nie jestem głodny, oddaję resztę mojego posiłku kolegom Riley’ego i odchodzę. Chcę zobaczyć się z Oktawianem, ostatnio nie mogę go nigdzie zastać. Spotkałem już kilku herosów, zarówno z obozu rzymskiego jak i greckiego, ale nie utrzymujemy ze sobą bliższych kontaktów. Kieruję się w stronę jego pokoju. Pukam, słysząc :otwarte: waham się jak za pierwszym razem. W końcu wchodzę. Oktawian czyta coś widząc mnie, odkłada książkę.
-Mam kilka pytań- mówię słabo. Obawiam się że od nikogo innego oprócz niego nie dostanę na nie odpowiedzi.
-Siadaj- poklepuje miejsce na łóżku obok siebie. Dosiadam się.
-O co chodzi z tym laboratorium?- pytam. On wzdycha.
-Wiedziałem że ci się nie spodoba- mówi odsłaniając zasłonę. Promienie słoneczne przedzierają się do środka.
-Riley nie może spotykać się z Sereną, jest zawiedziony, uważa to za niesprawiedliwe- wzruszam ramionami.
-Dlaczego go tu nie przyprowadziłeś? -pyta Oktawian. Nie wiem co odpowiedzieć. Bo Riley to tylko wymówka, bo on nie przejmuje się takimi rzeczami, powiedział to dlatego że był wściekły. Ponownie wzruszam ramionami.
-O co chodzi z tym kodeksem- wypalam. Bo tutaj obowiązuje nas też kodeks, złożony z 32 punktów. Niektórych z nich nie potrafię zrozumieć. Jak ktoś mógł wymyślić coś takiego
-To w razie zagrożenia, tak mówią- odpowiada Oktawian. Może też sam nie wie, a może próbuje coś przede mną zataić. Nie wytrzymuję dłużej. Wybucham.
-Jak możesz tak mówić- krzyczę, pierwszy raz od bardzo dawna. -To co oni robią- nie mogę ująć tego słowami, staram się gestykulować, ale nie wychodzi to zbyt zjawiskowo, więc przestaję.
-O co ci chodzi?- pyta rozdrażniony. We mnie się gotuje.
-Hodowla życia, zakaz jakichkolwiek związków między kobietą a mężczyzną, wyznaczony bufet i jeszcze ta procedura- chodzi mi o kodeks, mówi że w razie zagrożenia, fali ataków, czy klęski żywiołowej zapowiada że mamy udać się do kwater znajdujących się pod ziemią. Z tym że jest określona kolejność osób tam schodzących. Najpierw lekarze z dziećmi, potem osoby sprawne fizyczne, naukowcy, osoby pracujące, na końcu ludzie starzy, niepełnosprawni, okaleczeni. Momentalnie myślę o sobie i mojej brakującej ręce. Czy można uznać to za niepełnosprawność albo niewydajność. Czy w razie potrzeby mam pozostać na powierzchni, by ustąpić miejsca osobom sprawniejszym ode mnie i mogącym więcej dokonać.
-Też mi się to nie podoba- mówi Oktawian. -Ale nie martw się nie kwalifikujesz się do ludzi z jakimkolwiek uszczerbkiem na zdrowiu. Kiedy twoja ręka zostanie zastąpiona protezą, będziesz w pełni sprawny fizycznie- tłumaczy.
-A inni?-pytam cierpko. -Ci którzy doznali poważniejszych obrażeń?- patrzy na mnie. Nie wie co odpowiedzieć, jak ma wytłumaczyć swoich przełożonych.
-Eutanazja- mówi po chwili akcentując każdą sylabę, a mi zapiera dech w piersiach.
-Eutanazja- powtarzam niewyraźnie nic nie rozumiejąc. Tak mało nas zostało. Jak można kogokolwiek uśmiercać wbrew jego woli.
-Tak kontaktują się z bóstwami- dopowiada. Mało nie padam jak długi na podłogę. On podtrzymuje mnie kiedy zaczynam się chwiać.
-Muszę to przetrawić- mówię. -Sam, muszę przez chwilę pobyć sam….
Dzień E:
Znowu mam sen. Nie sen, koszmar, nie mogę się z niego wybudzić. Widzę Olimp, słyszę skrzeki ślizgów (tak nazwałem te oślizgłe kreatury, sługusy Gai), po czym przenoszę wzrok na dobrze znaną mi postać. Siedzi na tronie Zeusa, wygląda inaczej. Rozsiadła się pewnie w rękach trzyma obiekt nieokreślony, po chwili orientuję się że to małe lwiątko z ostrymi zębami umazanymi krwią. Czyją? Tego nie chcę się nawet domyślać. Zwraca się do kogoś poza mną, do kogoś znajdującego się daleko w tyle, cień pokrywa jego postać, nie mogę dostrzec żadnych konturów. -Gdzie?- pyta rozgniewana, mam wrażenie że zaraz jej gniew wysadzi cały Olimp, ale w ostatniej chwili bogini opanowuje się. -Jak zdołali przetrwać?- pyta bardziej siebie niż nieznanego osobnika. -Czy są wśród nich jacyś półbogowie?- teraz pytanie kieruje właśnie do niego. I wtedy dostrzegam mały zarys tej postaci. Nie ma skrzydeł, pazurów, łusek. Ma wymiary ludzkie, jestem niemal pewny że to człowiek. On/Ona podaje jej położenie naszego ośrodka, przytacza nazwiska, z których żadnego nie rozpoznaje, dopóki nie pada moje własne. Zatrzymuje dalsze wymienianie, ale Gaja ponagla go/ją niecierpliwym ruchem ręki.
-On mi nie zagraża- mówi pewnie i słucha dalej czasami unosząc oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi sali tronowej.
-Dobrze już dobrze, rozumiem- patrzy i uśmiecha się prosto do mnie. To niemożliwe, czyżby w jakiś sposób dostrzegła moją obecność, wyczuła że ktoś ją podgląda. Ale nie ona zwraca się właśnie do tamtej osoby.
-Jak to co?- podśmiechuje i patrzy wyzywająco.
-Zniszczymy ten obóz- zrywam się. Kołdra opada na podłogę podsuwam się pod ścianę, mam jakby rozdwojenie jaźni. Wiem jedno. Tylko jedno wynikło z mojego snu. Mamy szpiega, w tym ośrodku jest szpieg donoszący o wszystkim Gai. Jego głos był zniekształcony, nie mogłem go rozpoznać to może być każdy. Czy powinienem komuś o tym powiedzieć. Na przykład zarządcy czy przewodniczącej zebrań obronnych. Ale wtedy zdradzę się że jestem półbogiem, że mam prorocze sny, że wiem o postanowieniach Gai. A jeśli nic nie zrobię w tym celu. To prawdopodobnie obóz jak określiła to miejsce bogini zostanie zrównany z ziemią, przestanie istnieć w niedalekiej przyszłości. Może powinienem udać się z tym do Oktawiana. Ale nie. Jeżeli to on właśnie jest tym szpiegiem, jeżeli to on donosi o wszystkim Gai, jeżeli wypowiedziana przez niego przepowiednia wcale nie jest prawdziwa, albo nie dotyczy mnie? Ale to raczej niemożliwe. Muszę pomyśleć. Schodzę na śniadanie. Jutro mam wizytę u ortodonty, on ma mi wstawić protezę dzięki czemu będę stuprocentowo sprawny. Siadam obok Riley’a. Mój przyjaciel bawi się jedzeniem w ogóle nie dostrzegając mojej obecności.
-Hej- mówię, i wtedy podnosi oczy na mnie.
-Hej- odpowiada i przysuwa się do mnie, bardzo, bardzo blisko. Czuję zapach jego wody po goleniu. Pachnie obłędnie, muszę powstrzymywać się od napawania się tym aromatem.
-Miałem sen- mówi konspiracyjnie.
-O Gai?- pytam, a on potakuje.
-I kimś jeszcze, ale nie wiem kto to był- dodaje. Nachyla się do mnie. Dzielą nas centymetry. -Myślę że w tym obozie mamy szpiega- szepcze. Odrywam głowę.
-To nie miejsce na takie rozmowy- patrzę na niego gniewnie. -U mnie po śniadaniu- rzucam i wstaję od stołu zostawiając prawie nienaruszoną owsiankę i kilka kromek chleba z masłem.
Nie muszę długo na niego czekać. Jestem niespokojny wiercę się i wtedy on wpada jakby miał jakieś rewelacje. On chyba naprawdę nie potrafi hamować swoich odruchów. Trudno, co najmniej wiem że nie będzie miał przede mną żadnych tajemnic. Opowiada mi swój sen ze wszystkimi szczegółami. Najwyraźniej po raz pierwszy coś takiego się mu przytrafiło. Informuję go, że również to samo mi się śniło, razem uzupełniamy swoje wiadomości.
-Kto to może być?- zastanawia się Riley. Wzruszam ramionami, naprawdę nie wiem, nie chcę nikogo bezpodstawnie podejrzewać.
-Może to ten twój, jak mu tam Odyseusz- pyta.
-Oktawian- poprawiam go. -Raczej nie, przecież jego nazwisko też padło po co miałby wydawać samego siebie- mówię, ale sam nie wierzę we własne słowa. To mogła być zmyłka, przecież mógł się domyślić że ktoś go podgląda, wtedy podałby swoje imię jako alibi.
-Wiesz co to oznacza Nico- Riley patrzy na mnie wyczekująco. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. -To znaczy że będziesz mi musiał zdradzić treść przepowiedni- ….
Dzień F:
Trudno jest zapamiętać całą przepowiednię. Przecież przeważnie są długie i zawierają dużo archaizmów. Ja również nie zdołałem zapamiętać tej w całości. Pamiętam tylko kluczowe słowa: Gaja, Wskazówka, Koniec Świata. W dodatku nie wiem czy moje interpretacja jest właściwa. Więc udajemy się do Oktawiana. On nam powtarza ją jeszcze raz. A mi znowu zapiera dech w piersiach.
Siedmioro których wrót życia strzegło
Ruszyło w misję każde poległo
Statek przewrotny gromami ciosał
Wskazówka pusta z ust Hefajstosa
Śmierć odrodziła się w formie nowej
Przybrała postać Księżnej Piaskowej
Może wzburzone fala się chwieje
Potęga czysta z czynów się śmieje
A kiedy Księżyc zderzy się z Słońcem
Wyznaczy datę ze świata Końcem
Słyszę te słowa po raz drugi i są dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiałe niż za pierwszym razem. Tym razem zapisuję treść przepowiedni. Pomyślę nad nią później. Sam.
-O co w tym chodzi?- pyta Riley.
-Kto to wie- odpowiada Oktawian. -Przepowiednie zazwyczaj są niezrozumiałe, zawierają ukryte motywy- dodaje.
Zastanawiam się. Może chodzi o Leona, może pozostawił nam, mi jakąś wskazówkę, wiedząc że czeka go nieunikniona śmierć. Ale dlaczego pusta o co mogłoby chodzić z tą częścią. Statek przewrotny gromami ciosał , czemu przewrotny, a gromy czyżby chodziło o Jasona. Pierwsze wersy są jasne chodzi o wielką siódemkę, żadne z nich nie przeżyło, tego się domyślałem. Śmierć odrodziła się jako Gaja ponieważ przez nią zginęły miliardy ludzi. A dalej Morze wzburzone, fala się chwieje ; Potęga czysta z czynów się śmieje . Nie mam pojęcia. Kto lub co jest potęgą czystą. I kolejne wersy czy Księżyc może zderzyć się z Słońcem, przecież ono by go pochłonęło. Muszę przestać myśleć tak tuzinkowo. Może nie chodzi o gwiazdę i planetę. Może chodzi o coś innego. Na przykład o Artemidę (Księżyc) i Apolla (Słońce). Ale czy miałoby to jakikolwiek sens.
-O czym myślisz?- pyta Riley. Oboje patrzą w moją stronę.
-O przepowiedni- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Masz jakieś pomysły? -zadaje pytanie syn Aresa. Kręcę przecząco głową. Moje domysły nic nie znaczą, mogą okazać się zgubne i wyprowadzić nas w pole a co gorsza zaszkodzić moim przyjaciołom. Kiedy zostaję sam i jestem w moim pokoju, słowa wypowiedziane przez Oktawiana wracają i zaprzątają mój umysł. Data Końca Świata. Kolejnego. Jakby nie spotkało nas wystarczająco dużo nieszczęść. Jedno jest pewne. Nie mogę tu pozostać. Muszę coś zrobić. Cokolwiek. Zanim Gaja odzyska pełnię mocy, zanim zniszczy wszystko co jeszcze nie zostało zniszczone. Myślę że to w jakimś stopniu dotyczy również mnie. I Riley’ego. Dlaczego bogowie milczą? Czyżby naprawdę nas opuścili? Czyżby doszczętnie opadli z sił?
Dzień G:
Nie cierpię mojej protezy. Wiem że istnieje wiele rzeczy których powinienem bardziej nienawidzić, ale na razie cała moja zawiść skupia się na tym kawałku metalu. Czasami mi się zdaje że moja ręka, odrasta, i jest zaraz gnieciona przez kawał ciężkiej blachy. Pan Smittel, który mi ją wstawił, powiedział że po paru dniach powinienem się do niej przyzwyczaić ale jakoś nie potrafię. Na śniadaniu Riley przysiada się do mnie i dzieli się najnowszymi rewelacjami. Potajemnie spotyka się z Sereną w schowku na miotły, jak romantycznie, i ma już zaplanowane kolejną randkę. Ja na wpół słucham, a na wpół udaję że słucham.
-Wiesz myślałem nad przepowiednią- mówi. Podnoszę głowę znad talerza. Teraz włączam się całkowicie.
-Może chodziło o wielką siódemkę- mówi. No co ty powiesz. -Przecież tam był jakiś dzieciak Hefajstosa- dodaje i zniża głos do szeptu. -Może jest tam jeszcze jego duch- mówi konspiracyjnie a ja mało co nie padam. Duchy nie nawiedzają okrętów, to czcze legendy, i w dodatku większość dusz trafia po śmierci do podziemia, tylko te gniewne pozostają na ziemi by gnębić niewinnych ludzi. A Leo na pewno nie był gniewny.
-A może pozostawił nam jakąś wskazówkę- rzucam.
-Duch, ale ekstra- podchwytuje Riley, a ja mało nie padam plackiem w talerz płatków. Mimo wszystko nie wyprowadzam przyjaciela z błędu. Bądź co bądź nigdy nie byłem zbyt kreatywny, może jego rozwinięta wyobraźnia podsunie mi co najmniej małe zalążki prawdy. Dosiada się do nas Rony, inny pozostały przy życiu syn Aresa. Po krótkim i przelotnym „Cześć” rzuconym w moją stronę zaczyna gadać z bratem. Oboje są pochłonięci zapalczywą wymianą zdań dotyczącą, a jakżeby inaczej bitew, walk, obsmarowania komuś jaj kwasem solnym. Po chwili przestaję ich słuchać i przypominam sobie że przecież w tym ośrodku, może nawet teraz w tej sali jest szpieg. Nie podejrzewam Roniego, może i ma lwie serce, ale za to rozum chomika. Myślę że szpieg byłby bardziej przewrotny i no cóż ciekawszy od niego. I nagle nachodzi mnie chora, dziwaczna myśl, która nie powinna nigdy narodzić się w moim umyśle. Czy na Argo II był szpieg? Ktoś kto donosił Gai o poczynaniach grupy? W przepowiedni nie było o tym mowy ale w jaki inny sposób dowiedziałaby się o ich planach. A może on nie był na Argo II. Nie był w załodze. I wtedy przypominam sobie minę Reyny kiedy zaoferowała się że razem ze mną podąży do Rzymu wraz z Ateną Partenos. Jej wyraz oczu. Obłąkany wyraz. A potem, widząc szkody jakie spowodowała rzuciła się w wir walki i poległa, lecz jakże chwalebnie. Nie chciała uciekać z Rzymu, może nie chciała uciec od winy. Przecież miała motyw. Kochała zarówno Percy’ego jak i Jasona i oboje ją zostawili. Oboje byli szczęśliwi ze swoimi partnerkami, wiązali z nimi wspólną przyszłość. Pamiętam jak raz słyszałem jej rozmowę z kimś, wtedy myślała że śpię. Nie wiem z kim, nie chciało mi się wychodzić z legowiska. Zresztą nie obchodziło mnie to. Wtedy dla mnie liczyło się tylko to aby dostarczyć ten posąg i zażegnać ten irracjonalny spór. Jak mogłem pominąć coś tak ważnego? Jak mogłem tego nie zauważyć? A jak Reyna mogła to zrobić? Obrazy wracają z zawrotną szybkością. I słowa, kiedy wkraczamy do Nowego Rzymu. Jej słowa:
-Nico chyba zrobiłam coś bardzo głupiego- powiedziała wtedy. Popatrzyłem na nią nic nie rozumiejąc. Nic nie mówiłem za to ona dokończyła. -Nie wiem jak teraz mogłabym to naprawić- ….
Dzień H:
-Reyna, no nie wiem- nie może uwierzyć Oktawian, mimo iż przedstawiłem dosyć jednoznaczne argumenty.
– Ja też pragnę aby to nie była prawda- mówię. Coś w tonie mojego głosu sprawia, że syn Apolla, postanawia nie trwać dłużej w oporze i powoli kiwa głową. Chyba czeka żebym wyszedł. Czyżbym mu przeszkadzał? Co robił zanim jak tornado wtargnąłem w jego życie z tą okropną nowiną. -Myślałeś o przepowiedni? -pytam. Nie odpowiada, wbija wzrok w podłogę.
-Ja myślałem- nie daję za wygraną. Chcę z niego wyciągnąć wszystko co może wiedzieć na ten temat.
-Wiesz, myślę, że Leo, syn Hefajstosa, zostawił nam jakąś wskazówkę, zanim statek poszedł na dno- mówię, czym wyrywam Oktawiana z rozmyślań.
-Skąd wiesz, że statek zatonął?- pyta i głupio się na mnie patrzy.
-Czy to nie jasne? Byli na otwartym morzu- zaczynam ale mi przerywa. -Mieli Percy’ego on by nie dopuścił do zatonięcia- niemal krzyczy. O co się wścieka.
-Mógł nie żyć- sugeruję. Sam nie wierzę w to co mówię. Oczywiście że Percy żył w chwili gdy zaatakowano Argo II. Ale co stało się dalej?
-Nie mamy czasu- mówi Oktawian. Ale nie przemawia głosem Oktawiana. Brzmi ostro niemal zimno i złowieszczo. Na początku nie mogę go poznać, ale później rozpoznaję twarz. Zbrzydł, właściwie nigdy mi się nie podobał, ale teraz wygląda bardzo niekorzystnie.
-Apollo- mówię głupio i mało nie padam jak postrzelony.
-Nie rozumiesz powagi sytuacji- syczy przez zęby bóg Słońca.
-Ona rośnie w siłę- wyrzuca z siebie.
-Ale czego chcesz ode mnie? -pytam. Głupie pytanie zawisło w powietrzu.
-Powstrzymaj ją- mówi po chwili, jakby dopiero teraz do niego dotarło to co mówiłem.
-Jak?- patrzę na niego nic nie rozumiejąc. Jak śmiertelnik, a nawet heros ma powstrzymać tak potężną boginię. Nie udało się to nawet Percy’emu, Wielkiej Siódemce, nikomu, czego ja, miałbym podjąć się tej samobójczej misji.
-Znajdź sposób- mówi krótko. Patrzę na boga, który na powrót przeobraża się w swojego syna, zanikają ostre rysy, pojawiają się te mi znajome, które miękną i rozluźniają się. Teraz nie ma już w nim żadnej boskiej siły. Pozbawiony życiodajnej energii pada na ziemię. Wypalony i martwy.
Agat
I po Oktawianie. Jak milusio…
Jak tak to czytam, to styl wydaje mi się strasznie toporny, taki… niewprawny. Ani to celowe, że tak oszczędnie piszesz, ani zamierzone… A poza tym dialogi leżą, raz, że nienaturalne, a dwa, że źle zapisywane. Interpunkcja leży. Pytajniki i wykrzykniki naprawdę NIE gryzą, a co do znaków przed i po myślnikach polecam: http://www.piszmy.pl/zasady-pisania-dialogow-o-dialogach/Chapter.html
Fajnie rozpisałaś tytuły, w sensie: z tymi dniami, to mi się podoba, bo wprowadza porządek.
A ja jeszcze raz o treści: Rozpisz sobie hasłowo, co którego dnia się stanie, opisz to, a gdzieniegdzie wpleć jakieś luźne opisy normalnego życia. Taki przerywnik, chociażby jednodniowy, od Gai, misji itp. Właściwie to ja nie mam żadnego wyobrażenia, jak wygląda ta ich Zagroda. Nic a nic. Opisz to.
I to by było na tyle. Całość jest niczego sobie, nie powiem, nawet mi się podoba.
Mi się tam podoba, tylko znowu nie zgub w tym alfabecie liter.