Wiem, że pewnie uznacie, że akcja pędzi, ale to nie było to o czym chcę pisać. To jedynie opis tego, co działo się przed tym zanim dotarł do kolonii. U mnie przestało padać (dzięki bogom), więc kolejne części już nie będą tak szybko, ale na pewno skończę to opowiadanie, bo już zaczęłam kolejną część (nie będzie taka długa).
Agat
Dzień A:
Funkcjonuję. To norma. Byłem w Minesocie, a raczej w tym co z niej pozostało. Żadnych oznak życia. Przejmująca cisza. Próbowałem skontaktować się z kimś przez radiostację. Nikt nie odpowiedział. Około godziny jedenastej opuściłem ten stan, poruszając się jeepem w kierunku północnym. Niedługo braknie mi benzyny. Nie mogę znaleźć żadnej czynnej stacji. Nie wiem co zrobię gdy paliwo się skończy. Pewnie zmienię tryb z koczowniczego na osiadły. A no i nie będę już miał absolutnie żadnej nadziei. Pozostanie kulka w łeb. Ale póki co jestem dobrej myśli.
Dzień B:
Zdawało mi się że umarłem, i znalazłem się w czymś między czyśćcem, a piekłem. W ponurej otchłani. Obudziłem się. Zdałem sobie sprawę, że to tylko aktualny świat. Żadnych wiadomości. Żadnych oznak życia. Idę dalej. Jeszcze nie wiem gdzie. Kreska zbliża się do zera. Benzyny ubywa. Muszę gdzieś uzupełnić zapasy. Muszę się z kimś skontaktować. Z kimkolwiek. Bo oszaleję z tej samotności.
Dzień C:
Muszę uzupełnić zapasy żywności. Odwiedzam stary magazyn. Przesiąkam zapachem zgniłych warzyw. Szperam wśród puszek. Data dzisiejsza dogania datę ich przydatności. Sieć nie działa. Wszystko jest głuche. Już niedługo zabraknie mi benzyny. Żadnych ośrodków ludzkich. Mijam kolejne miasto. Kieruję się na północ.
Dzień D:
Kreska zatrzymała się na zerze. Zostawiłem jeepa. Nie wiem co robić. Jestem załamany. Ani śladu żywego ducha. Wszystko mnie swędzi. Co się ze mną dzieje?
Dzień E:
Poruszam się tunelami metra. To zapewnia mi spory komfort. Chroni przed promieniami słonecznymi. Ale też wzbudza niezidentyfikowaną grozę. Podróż po wyludnionych peronach nie działa korzystnie na moją psychikę. W mojej głowie pustkowie. Nie wiem ile będę w stanie tak trwać.
Dzień F:
Miałem sen. Proroczy, a może to jedynie wytwór mojej wyobraźni. Oby tak. Upiory atakują mnie z każdej strony. Nie istoty cielesne, ale te wyhodowane w mojej głowie. Może umieram. Nie mam siły. Jutro opiszę wam ten sen.
Dzień G:
Od wczorajszego dnia nic się nie zmieniło. Tylko ubywa mi zapasów. I pojawiają się mroczki przed oczami. Nie mogę spokojnie spać. Boli mnie każdy mięsień. Mogłem się domyślić, że dieta, złożona z modyfikowanej żywności roślinnej nie wpłynie korzystnie na moje zdrowie. A sen. Taki sam jak wczoraj. Tylko kilka różnic, które zarejestrował mój umysł. Nie mam siły go dzisiaj opowiedzieć.
Dzień H:
Prześladują mnie koszmary. Przyszłość nie rysuje się kolorowo. Widziałem szczura. Chciałem biec za nim ale mi uciekł. Miałem nadzieję że zaprowadzi mnie do wodopoju. Na razie okupuję podziemne sklepiki. Mały zapas wody, ale za to pokaźny zapas papierosów. Co najmniej mój głód nikotynowy został zaspokojony. Dzięki temu udaje mi się czasowo oszukać mój żołądek. Nie wiem jak funkcjonuję. Zdaję się, że zmierzam donikąd.
Dzień I:
Demony wracają. Moje demony, te wyhodowane w mojej głowie. Znowu to samo. Obracam się z boku na bok ale nie mogę zasnąć. Zamykając oczy widzę jej twarz. Piaskową twarz, zrodzoną niczym z ziemi. Patrzy na mnie wyzywająco. Zapowiada koniec. I wszystko się nagle rozlatuje. To za dużo. Za dużo na moją psychikę. Nie wytrzymuję już tych bólów, migren. I ohydnego poczucia że to jeszcze nie koniec.
Dzień J:
Jest. Komuś się udało. Nazywa się Riley, znajduje się niedaleko ode mnie. Też podróżuje tunelami. Niedługo powinniśmy się spotkać. Nadzieja we mnie narasta. Ale jest tłumiona przez kolejne niepokojące wizję. Piaskowa Pani siedzi na tronie. Na tronie Boga Olimpu- Zeusa, stamtąd wydaje rozkazy i zarządza światem. -A jeśli nie wszyscy zginęli- pyta skrzypliwy głos należący do oślizgłego, pełzającego stwora. -Któż mógłby się uchować- odpowiada drwiąco…
Dzień K:
Dochodzi południe. Tak mi się co najmniej zdaje. Wszystkie zegary stanęły. Ani śladu Riley’ ego. Zaczynam myśleć że był tworem mojej wyobraźni. Nadal prześladują mnie złowrogie wizje. Nie mogę panować nad własnym umysłem. Moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. Ale pragnienie spotkania żywego człowieka daje mi chęć do życia. Chęć by iść dalej w wyznaczonym kierunku. Mam nadzieję że już niedługo nie będę sam.
Dzień L:
Spotkałem go. Wygląda mizernie, ale można podejrzewać że w przeszłości miał ciało Adonisa. Dieta fasolowo-groszkowa nie uzupełnia najważniejszych składników i na nikogo nie działa korzystnie. Witamy się ciepło, oboje zachwyceni widokiem drugiej osoby. Szybko przełamujemy pierwsze lody. Nie można mieć tajemnic przed jedyną żywą istotą oprócz ciebie. On też jest herosem. Synem Aresa, więc Grekiem. Pewnego dnia obudził się przygnieciony ciałami innych walczących, obozowiczów, własnych braci i sióstr. Jako jedyny pozostał żywy. Od tego czasu nie widział nikogo innego. Aż do dnia dzisiejszego, aż poznał mnie.
Dzień M:
Riley namawia mnie na wyjście z podziemi. Opowiadam mu o swoich snach. Wyśmiewa mnie pod nosem, ale niektóre słowa bierze sobie do serca. W końcu ta okrutna bogini pozbawiła życia jego rodzinę, przyjaciół, wszystkich na których mu zależało. Pragnie zemsty na niej równie mocno jak ja. Wymyślamy plan. Po pierwsze musimy znaleźć innych ludzi. Jego realizacja wymaga niemal tłumu. Ale dla chcącego nic trudnego. W końcu odnaleźliśmy siebie. Innych też uda nam się zwerbować. Tak mówi Riley. Ja polegam na nim całkowicie. Chyba nawet zaczynam coś do niego czuć. Ale zwalczam to zgubne uczucie. To nie jest czas na wielkie namiętności. To czas wojny.
Dzień N:
Jesteśmy na powierzchni. Poruszamy się za dnia, chociaż upał doskwiera nam obu. To przez tak liczne wybuchy. Powłoka ozonowa została niemal rozpuszczona, nic nie chroni nas przed nadmiernym promieniowaniem. Ale oboje idziemy nieugięci, będąc sami dla siebie podporą. Zatrzymujemy się w małym sklepiku. Prawie nic przydatnego do spożycia. Tylko papierosy. Bierzemy też spiritus i kilka bandaży, aby w razie czego wykorzystać je do pierwszej pomocy. Riley zna się na organizacji dużo lepiej ode mnie. Za jego radą porzucam mój plecak, który stanowi dodatkowe obciążenie. Przecież ubrania można zmieniać na miejscu, a książki i pamiątki to tylko zbędny balast. Trudno mi się rozstać z niektórymi rzeczami. Przypominają mi o zmarłych przyjaciołach, o moim wcześniejszym życiu. Ale Riley uważa to za sentymentalne brednie. Nie chcę by uznał mnie za słabego i kruchego. Przecież nic nie przywróci im życia. Po co pielęgnować w sobie ten przejmujący ból?
Dzień O:
Znowu to samo. Nie mogę spać. Nie pomaga mi nawet obecność Riley’ego i jego zapewnienia że wszystko będzie dobrze. Bo trudno uwierzyć takim zapewnieniom. Tym razem nie widziałem Gai. Widziałem królestwo mojego ojca, piekło splądrowane. Obdarte dusze krążyły samotnie i wszędzie brzmiał ten przenikliwy, niezidentyfikowany krzyk. Tyle istnień niemogących przepłynąć na drugą stronę, zatrzymanych po tej nieprawidłowej- ludzkiej. Chciałbym je uwolnić, zapewnić im wieczny spokój. -Nico to nie ma sensu- twierdzi Riley. -Na początek musimy zrobić porządek z własnym życiem- mówi. Zgadzam się z nim. Zgadzam się w 100%. Ale nie mogę patrzeć obojętnie na ich cierpienie. Tak bardzo chciałbym ulżyć im wszystkim. Riley twierdzi że już niedługo powinniśmy natrafić na jakiś trop cywilizacji. Że musimy być cierpliwi. Śmiesznie te słowa brzmią w ustach dziecka Aresa, ale dzieci tego boga poddały się już zniechęceniu, ich opór osłabł. Ja jestem cierpliwy. Syn Aresa radzi sobie z tym gorzej. Ale oboje jesteśmy radzi, że mamy siebie. Mogę patrzeć na życie z innej perspektywy. Lepszej.
Dzień P:
Zapasy nam się pomału kończą i zaczyna brakować miejsc w których moglibyśmy je uzupełnić. Riley twierdzi, że powinniśmy zacząć polować. Nie podoba mi się ta perspektywa. Na tym świecie nie pozostało już wiele istot, nie chcę odbierać nikomu życia, jeśli nie jest to konieczne. Riley śmieje się z mojego rozumowania. Niemal nazywa mnie tchórzem. Nie podoba mi się to, ale nic nie mówię. Może tak będzie lepiej. Jak on przejmie dowodzenie. Chyba jest lepszym liderem ode mnie. Mówię mu więc, że nie chcę w tym uczestniczyć i że nie ustąpię. On nazywa mnie dzieciuchem. Uważa, że taka jest naturalna kolej rzeczy. Łańcuch pokarmowy. Ja wolę zostać przy puszkach. Chyba zaczynamy się kłócić. Zaczynają też nam doskwierać nasze odmienne poglądy i wizje świata. Mam nadzieję że niedługo zdołamy się dogadać i porozumieć. Nie chcę mieć wroga w moim jedynym przyjacielu.
Dzień R:
Zakopaliśmy wojenny topór. Riley poluje, ja pozostaję weganem, nie z własnej woli ale bardziej z okoliczności. Nie będę jadł surowego mięsa, a doglądanie jego gotowanej formy wywołuje u mnie mdłości. Z braku innych dostępnych produktów pozostają mi puszki. Riley zaczyna martwić się o moją rękę. Prowizoryczne zabandażowanie może nie wytrzymać, a ja mogę wykrwawić się na śmierć. Do tej pory nawet nie zwróciłem na to uwagi. Teraz jeszcze częściej prześladuje mnie widmo śmierci. Ale co najmniej umarłbym w naturalny sposób. To małe pocieszenie ale jednak….
Dzień S:
Kontaktujemy się przez radiostację z innymi pozostałymi przy życiu. Przy Riley’u wszystko wydaje się o wiele łatwiejsze. Rysuję prowizoryczną mapę, która ma nas zaprowadzić do ich miejsca przebywania. Mówią, że jest ich więcej. O wiele więcej niż mi się wydawało. Jak dokładniej zdołamy określić swoje położenie to wyślą po nas swoich zwiadowców. Budzi się we mnie nadzieja. Może ludzkość wcale nie wyginęła? Może uda nam się odbudować świat? Ale wtedy przypominam sobie o największym wrogu, który nadal pozostaje nietknięty. Postać Gai spędza mi sen z powiek.
Dzień T:
Mamy umówione miejsce spotkania z dwojgiem ludzi od nich. Przysyłają po nas swoich najlepszych zwiadowców. Z rozmowy z niejakim Jaredem, który może nie jest herosem, ale ma pokaźną wiedzę w zakresie mitologii wynika że mgła już nie działa. Bo nie ma już kogo chronić przed światem wewnętrznym. Myślałem że potwory już wyginęły. Że spadły w czeluści Tartaru razem z połową populacji. Riley jest uradowany. Ja nie wiem czego się spodziewać. Co zastaniemy w środku? Zresztą czy naprawdę mam się czego obawiać. Przecież to ludzie. -Może uda im się znaleźć dla ciebie jakąś protezę- namawia mnie Riley. Nie jestem przekonany ale nie chcę pozostać sam. Zanim zapadnie świt będziemy już w zupełnie innym miejscu.
Dzień W:
Moje pierwsze wrażenie. WOW. Nie tak to sobie wyobrażałem. Znaleźliśmy się w obszernej placówce otoczonej żelaznym murem. Tak właśnie żelaznym. Po miejscu oprowadza nas szczupła blondynka- Serena. Pokazała nam wszystkie kluczowe miejsca, najważniejsze pomieszczenia, areny. Tak właśnie areny, na których półbogowie jak i śmiertelnicy zgłębiają sztuki walki. Riley jest w niebo wzięty. Od razu chce wszystkich rozłożyć na łopatki. W jego oczach tlą się iskierki. Odzyskuje dawny wigor. Niemal natychmiast wyzywa mnie na pojedynek. Ale walkę odkładamy na sposobniejszą chwilę. Serena jest bardzo miła i widzę wyraźnie że imponuje Riley’mu. Oboje mają się ku sobie. Dobija mnie to, staję się małomówny i zachowuję się jak naburmuszone dziecko. Blondynka wprowadza nas do dużej sali skąd dostajemy następne instrukcje. Zostają przydzielone nam pokoje, o sąsiednich numerach i klasy. Takie jak w szkole tylko bardziej praktycznie. Mniejszą uwagę zwraca się tu na edukację, większą na stronę fizyczną. Zupełnie jak w starożytnej Sparcie. Hahaha. Wiem to nie śmieszne. Jestem raczej mizerny więc dostaję się do grupy podstawowej podczas gdy Riley’ a przydzielają do zaawansowanej. Staram się nie zdradzić jak bardzo mnie to dotknęło. I na koniec podają największą rewelację. Dysponują portalami, dzięki którym można się skontaktować ze swoim boskim rodzicem….
Dzień U:
Budzę się w obcym miejscu. Dopiero po chwili orientuję się że od wczoraj jestem w tej placówce. Jak ją nazywają? A, „Zagroda Ocalałych”. Bardzo głupia nazwa, jak na mój gust. No więc, mam własny pokój. Nie jest on wielki, ale jest tylko mój, co mi imponuje. Znajduje się tu łóżko, stolik z krzesłem oraz szafa. Praktyczne z pożytecznym. Jeden minus. Jedna łazienka przypada na dziesięć osób. Budynek jest podzielony na dział chłopaków i dziewczyn. Po korytarzu chodzą napakowane dryblasy, Riley niemal natychmiast wkupuje się w ich łaski. Zapoznaje mnie z kilkoma z nich ale nie potrafię zapamiętać ich imion. Śniadanie jemy wszyscy razem z tym że dziewczyny zajmują północną część sali. Nie rozumiem zbytnio tego podziału. Szukam po ludziach chociaż jednej znajomej twarzy. I wtedy natrafiam na niego. Przecieram oczy. Trę tak mocno że niemal łzawią. Ale tak, to on siedzi przy głównym stole i rozmawia z jakimś umięśnionym szatynem. Niemal zrywam się z miejsca ale powstrzymuje się w ostatniej chwili. To nie może być on. Przecież widziałem jak umierał. Jak wykrwawiał się na śmierć. Jak Reyna próbowała go ocucić i jak nie udało jej się to. On wychodzi, nie zauważając mnie. Ukrywam się za owalem moich gęstych czarnych włosów, pozostając niedostrzeżonym. Nie potrafię się opanować i cicho wypowiadam jego imię nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu….albo nieszczęściu.
Dzień Z:
-Jesteś pewny że to on?- pyta Riley. Energicznie potakuję głową. Jestem pewny na 100% a nawet więcej. Mogę dać w zastaw własne życie. -Zapytam o niego- informuje przyjaciel i wychodzi z mojego pokoju. Wiem, że nie zapyta. Pewnie poszedł się bić, ale to nic, ja wiem swoje. Odnajdę go i…. I co dalej? Nic, po prostu pokażę mu że żyję. Tak to dobry pomysł. Chodzę po korytarzu usiłując odgadnąć numer jego pokoju. Po parogodzinnych bezowocnych poszukiwaniach poddaję się i schodzę do centrali. Tam dostaję dokładne informacje i przeklinam siebie w duchu za to że od początku tego nie zrobiłem. Kieruję się w stronę pokoju numer 404. Ja mam 4351, więc najwyraźniej on był jednym z pierwszych którzy tu przybyli. Może nawet jednym z założycieli. Dochodzę do prawidłowych drzwi. Wciągam powietrze. Przecież wystarczy tylko nacisnąć klamkę, przecież wiem że to on. Więc co mnie powstrzymuje? Zaciskam powieki i przełamuję pierwszy opór. Pukam. Słysząc „Otwarte” znowu waham się przez chwilę. W końcu wchodzę i patrzę w jego niemal przeźroczyste błękitne oczy. -Oktawian- mówię.
-Kiedy tu dotarłeś
-Wczoraj, wysłano po nas dwóch zwiadowców-Tak. To dobrze. Cieszę się że nic ci nie jest
-Żartujesz sobie, widziałem jak wykrwawiasz się na śmierć, jak zdołałeś uciec będąc tak ciężko rannym
-Nie uciekłem, znaleźli mnie, to cud, ale udało im się mnie ocucić. Jestem pewny, że z twoją ręką też dadzą sobie radę.
-Ale jak, … Reyna, mówiła że nie żyjesz
-Nigdy nie byliśmy w zbyt dobrych stosunkach-Nie kłamałaby w takiej sprawie. Ona umarła broniąc obozu-Który upadł, wiem Nick-Nico-Który upadł Nico, wiem widziałem zniszczenia do tej pory nie mogę wyrzucić z umysłu wizji tej masakry.-Od kiedy tu jesteś?-Od początku, czyli jakiś niespełna rok, ale nie tym powinieneś się przejmować.-A czym? …Zmieniłeś się.-Świat się zmienił. I- zatrzymał się na chwilę jakby słowa które miał wypowiedzieć nie mogły przejść przez jego usta. Zamknął oczy i wciągnął powietrze, po czym powiedział niemal niedosłyszalnie. -Miałem wizję….
Ten dziwny dialog na końcu to tak celowo..? Bo sensu w tym ni ma za grosz. Ja rozumiem, czysty dialog, bez komentarzy narratora (a tu są komentarze…)- nawet częściówka tu taka była, „Analise” Snakix.
Treść niezła, aczkolwiek… Nie, do treści nie potrafię się przyczepić. Coś mi w niej zgrzyta, ale nie umiem ubrać myśli w słowa.
Wykonanie – 4/5. (Albo 2/10 xD) Tak, interpunkcja leży. Tak, po partykułach pisanych na początku zdania wstawiamy przecinki. Nie, nie mam pojęcia, jak ładniej ująć tą zasadę. I radzę zdecydować się na kompletny alfabet (Ł, Y tudzież Q, V, X, Y bądź też cała masa polskich znaków).
I jeszcze jedno: myślałam Percy, myślałam Jason, ale Oktawian..? Ogromny plus za niego.
Przez cały czas miałam w głowie tylko jedno: Riley’a nie Riley’ego!!!
Trochę błędów interpunkcyjnych i ortograficznych było, ale bardziej rzucały się w oczy zgrzyty w fabule:
1. Chodzi o te „kończące się pomału” zapasy.
Uwierz, gdyby mieli trochę oleju w głowie poszliby do magazynu\sklepu wojskowego i znaleźliby tam mnóstwo jedzenia o długim terminie przydatności do spożycia. Albo do hurtowni itd.
2. Jak to: nie ma potworów??? Gaja walczyła po to, by mogły one swobodnie chodzić po świecie.. A jeśli są, to Jakoś ciężko mi uwierzyć że tak potężnego herosa jak Nico nie wyczuwały owe potwory.
Zgrzytów było jeszcze kilka, ale może napisze o nich kto inny??? Proszę, mi się już nie chce…
Ale poza tym fajnie. Masz.mnóstwo ciekawych pomysłów i życzę Ci, abyś ich nie zmarnował słabym wykonaniem (na razie jest dobrze, ale potem może być gorzej, czego Ci właśnie nie życzę).
To opko ma potencjał! Serio,.tylko go nie zmarnuj!
Jane
PS. Jesteś chłopakiem czy Dziewczyną?
Zgubiłaś dwie litery.
X i Y. Obowiązują one w alfabecie angielskim. Poza tym wydaje się fajne, chociaż długie.