Dedyk dla Ann24. Skończyła Bliźniaczki, to ma czas na czytanie…
Kiva
W połowie marca Suzy miała pierwszy koszmar. Niby nic takiego dla herosa, ale ten ją zaniepokoił. Po pierwsze, mieszkańcy Domu dla Złych Herosów rzadko miewali koszmary. Po drugie, Suzy nigdy nie miała koszmaru, nie takiego. Po trzecie, koszmar nie był koszmarem. Bo choć dziewczyna pamiętała, że miała niedobry sen, nie miała pojęcia czego dotyczył. Nawet starania Camille, która przecież jak nikt znała się na koszmarach, nic nie dały. Przez cały tydzień Suzy chodziła poddenerwowana, dziwnie zaniepokojona, a to tylko dlatego, że śnił jej się sen nieznanej treści. Wszyscy bagatelizowali to wydarzenie, zwłaszcza że Jake stracił swój pierwszy mleczny ząb i trzeba było odegrać akcję z Wróżką Zębuszką, w roli głównej Jill.
Jedynie Sid nie odganiał Suzy, gdy ta zaczynała mu opowiadać o swoich emocjach. Może wynikało to z chęci wysłuchania siostry, a może z faktu, że nie przeszkadzało mu jej towarzystwo. Z resztą – każdy temat jest dobry, gdy wspólne spędzanie czasu polega na zszywaniu nie najświeższego już truposza.
***
Dwa tygodnie później sytuacja stała się poważniejsza. We śnie Suzy widziała sielankowe sceny, które mogłyby podchodzić pod wizję Elizjum. Wieczne przyjęcie, nigdy niecichnąca muzyka, ludzie z uśmiechami przyklejonymi do ust. No właśnie. Te twarze. Gdy Suzy je dostrzegła, zapragnęła się obudzić. Nie ma tak dobrze, moja droga. Piękne wargi, a pomiędzy nimi błysk bieli, jak reklama pasty do zębów. Gdzieniegdzie dołeczki w policzkach, w brodach, u starszych ludzi zmarszczki od uśmiechu. Nad ustami nosy, piękne, proste, żaden złamany, a przecież prawie wszyscy herosi przeszli przez złamanie nosa. Najgorsze jednak były oczy. Puste, szklane, błyszczące, jak pogrążone w narkotycznym śnie, a jednak nie. Bezgranicznie smutne i załzawione, gdzie indziej oczy zaszczutych psów, nie ludzi, albo szklane kulki wciśnięte w oczodoły. Mgła to potężne narzędzie, nieprawdaż?
Głos był obcy, inny niż wcześniej. Jak skrobanie paznokciem po tablicy, jak piłowanie styropianu. Skrzekliwy, ale nie drżący, głos kobiety z natury złej, ale silnej i pewnej swego. Gdyby kazano Suzy zwizualizować sobie tego, kto tym głosem władał, dziewczyna zaczęłaby swój opis od chytrego uśmieszku czającego się w lodowatozielonych mdłych oczach. Usta, cienka kreska wymalowana ciemną, rażącą szminką, nie uśmiechające się, ale i nie smutne, takie bez wyrazu, ledwo otwierałyby się przy wypowiadaniu słów. Całość byłaby wprawiona w surową nordycką twarz, podłą i nienawykłą do wyrażania emocji.
Wizja pozornie szczęśliwych ludzi więziła Suzy przez całą noc, i nic nie było w stanie jej obudzić. Cama, z którą dzieliła pokój, już o pierwszej nad ranem zorientowała się, że z siostrą nie wszystko jest w porządku. Każda normalna osoba nic by sobie nie zrobiła z rzucającej się na łóżku heroski, nawet jeżeli robiłaby to dwa metry od owej osoby, jednak Cama to Cama. Córeczka Fantasosa, bratanica Fobetora, której podopieczni Maríi zawdzięczali wolność od koszmarów. Kiedy tylko takowe występowały, Cama szła do pokoju nieszczęśnika i ‘podpatrywała’ jego sen, by potem zamienić kilka słów ze stryjem. Mieli wyjątkowo dobre relacje, może dlatego, że Cama, poza spaniem, uwielbiała czytanie. Lubowała się w różnego rodzaju horrorach, thrillerach, groteskowych historiach i sieczkach klasy Z, co dawało jej mnóstwo tematów do rozmów z bogiem. Niby utrzymywanie kontaktów z dziećmi jest zabronione, ale bratanica to nie dziecko, więc Fobetor mógł co piątek iryfonować do Camy, nierzadko zajmując jej całą noc rozmową. Potem nie mogła się obudzić w sobotę – stąd z resztą wzięło się jej przezwisko, wydające się niewinnym zdrobnieniem imienia Camille, a oznaczające w języku hiszpańskim łóżko.
Niestety do opuszczenia tego jakże wygodnego mebla została zmuszona owej pamiętnej nocy przez pojękiwania siostrzyczki. Jakie słowa padły podczas czuwania aż do wschodu słońca, to się nawet filozofom nie śniło, Hypnos potwierdza. Camille kilka długich godzin spędziła trzymając dłoń siostry i próbując dostać się do jej głowy, to jedyne co mogła zrobić, gdyż Suzy nie udało się obudzić żadnymi metodami. Nawet puszczenie jej przez słuchawki na cały regulator jednego z przebojów rosyjskiego techno połączone z owiewaniem jej nosa oparami zielonej herbaty i polewaniem jej stóp zimną wodą nie przyniosło efektu. Spała jak zabita, a Cama stwierdziła, że jej umysł znajduje się w stanie podobnym do stanu ciała: w dziwnym letargu, odcięty od rzeczywistości i przez coś zablokowany. Nie mogła zobaczyć snu siostry, z czego wywnioskowała, że wizję musiał zesłać bóg, i to nie byle jakie bożątko, a potężne bóstwo. Niestety owo bóstwo nie było nastawione pokojowo. Aj tam, nie nastawione pokojowo! Może po prostu złe? Nie można mówić, że bogowie są źli. W takim razie to był przykład bóstwa neutralnego chaotycznego.
Rano Suzy nie pamiętała, co jej się śniło. Poza tym, że to było złe, ale gdy tylko to powiedziała, jej uszy zaatakował prześliczny monolog Camilli.
– Jak to: nie pamiętasz?! Ja tu phy tobie siedzę całą noc, a ty mi tehaz mówisz, że nie pamiętasz, co ci się śniło!? – Mimo że od ośmiu lat mieszkała w Nowym Meksyku pośród ludzi posługujących się angielskim, hiszpańskim i różnymi odmianami dialektów anglopodobnych, nadal mówiła z francuskim akcentem. Zwłaszcza w chwilach frustracji czy złości. – Wyobhaź to sobie; siedem godzin siedzenia i gadania do ciebie, żebyś się w końcu ogahnęła i zasnęła jak człowiek, siedem godzin phób wejścia w twój umysł i wypędzenia koszmahów, a w zamian co?: Nie pamiętam! – Potem przeszła na język francuski, który Suzy znała na tyle dobrze, że zrozumiała, iż co trzecie słowo było niecenzuralne. Właściwie to cała jej wiedza o języku miłości ograniczała się do znajomości słów, przy użyciu których można porozmawiać tylko z kibolami.
Ignorując wypowiedź siostry, Suzy podziękowała za przypilnowanie jej, by przypadkiem nie zleciała z łóżka, zgarnęła jakieś ciuchy, ubrała się i poszła zjeść śniadanie. Ku jej niezadowoleniu mamá już czekała przy stole kuchennym. Dziewczyna zrobiła sobie kanapki, dorzuciła warzyw na talerz, żeby mamá widziała, jak zjada zieleninę i usiadła naprzeciwko Maríi.
– Co się działo w nocy? – Pierwsze pytanie padło zanim Suzy zdążyła ugryźć kanapkę. Yeti przyszło i zabrało mi misia, chciała odpowiedzieć, jednak powinno się szanować rodziców, a taka odzywka oznaką szacunku nie była.
– Spać nie mogłam. – Nie do końca zgodnie z prawdą odpowiedziała Suzy. Przecież spała jak zabita, nie mogła się obudzić, uwolnić od koszmaru, ale to niezbyt istotne szczegóły, które dziewczyna uznała za zbędne. – I nie pytaj o szczegóły, mamá – zastrzegła – I tak ich nie pamiętam.
– Nada? – Wtrącanie hiszpańskich słówek było jednym z nawyków Maríi, do którego wszyscy ludzie mający z nią jakikolwiek kontakt musieli się przyzwyczaić.
– Nada, mamá – stwierdziła i wróciła do przeżuwania kanapki. María przyglądała jej się do końca posiłku, po czym stwierdziła, że Suzy mogłaby iść do zakładu i pomóc Sidowi. Skoro nic jej nie jest, to może popracować. Dziewczyna zrobiła herbatę, zlała ją do termosu, wzięła dwa jabłka, bułkę i kiełbasę, wrzuciła wszystko do wiaderka i z tak przygotowanym lunchem poszła wypełniać swoje obowiązki.
Może ludzie nie uznają rozmowy przy jedzeniu za kulturalną, jednak Suzy i Sid nic sobie z tego nie robili, pogryzając to, co przyniosła dziewczyna. Ich jedynym zmartwieniem były okruszki, które nie mogły wylądować na Panu Fredericku, bo ponowne wyczesywanie nieczystości z bujnego owłosienia na jego klatce piersiowej nie należało do wymarzonych sposobów na spędzenie wieczoru.
Podczas gdy Suzy zajmowała się makijażem nieboszczyka, Sid próbował wcisnąć na niego buty i skarpetki dostarczone przez rodzinę, zastanawiając się, czy to aby na pewno nie są buty syna pana Fredericka. Nie przeszkadzało im to w prowadzeniu ‘poważnej rozmowy’ o snach, bogach i pogmatwanych relacjach rodzinnych.
– Bo wiesz, ja coś czuję, że to mogła być Ananke – snuła domysły Suzy. – To w jej stylu, takie wymuszenia, nie? Ale jaki ona może mieć interes w nękaniu mnie..?
– To w końcu twoja cioteczna praprababka. Lub stryjeczna prapraprababka. A według innych źródeł ciotka lub cioteczna prababka. Może to jakieś rodzinne niesnaski?
– Bardzo zabawne, Siddy. Nawet nie chcę wiedzieć, jak do tego doszedłeś. Może to i prawda, ale nie sądzę, przecież bogowie ciągle się kłócą i stosunkowo rzadko wyładowują swój gniew na herosach, no dobra, często, ale co takiego mógł zrobić ojciec, że się na nim wredne pierwotne bóstwo chce zemścić?
– Dejmos? Nie mam pojęcia. Mógł na przykład wyskoczyć zza rogu z okrzykiem ‘Buu!’ i wystraszyć staruszkę, kiedy…
– Que va! Sid, nie wygłupiaj się – przerwała mu siostra. – Może i jest idiotą, ten mój tatuś, ale nie aż takim. No i on chyba za trochę inny rodzaj strachu odpowiada. Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że jest moim ojcem, a dosyć grzeczna byłam, to pomyślałabym, że to on mi zesłał ten sen. Ale gdyby to zrobił, pewnie bym go zapamiętała, a nie tylko jakąś bzdurę: szklane oko toczące się doliną! – To wszystko, co zdołała sobie przypomnieć dziewczyna, impulsem, który pobudził jej mózg było sztuczne oko Pana Fredericka, które wypadło z oczodołu podczas odkurzania twarzy.
– Wiesz, że sny mają wiele znaczeń? – zagaił Sid po chwili milczenia.
– Oświeć mnie, co niby znaczy oko toczące się doliną?
– To zależy od koloru, cech, stanu…
– Koloru nie znam, cechy: szklane, stan: stały lub toczący się.
– Pues… Tego nie było w żadnym senniku… – Zastanowił się, zmarszczył brwi i lekko otworzył usta – A dolina jaka była?
– Taka… No, taka… Jak na pocztówce od Patricka. Tej, co mi ją wysłał ostatnio, pokazywałam ci. – I wtedy znów usłyszała Głos, ten, który nękał ją w święta: Listy to prywatna sprawa. Tak samo jak sny. Tak tylko przypominam.
– No! – krzyknęła – Idź sobie. A kysz. Zostaw mnie w spokoju. No już, adíos! – ponaglała Głos, który śmiał się histerycznym śmiechem wewnątrz jej głowy. Sid ze zdziwieniem spojrzał na nią. Jego głupkowaty wyraz twarzy idealnie odwzorowywał emocje; chłopak nie miał zielonego pojęcia, co opętało jego siostrę.
– To do mnie było, czy Pan Frederick się odezwał? – spytał. Suzy wzdrygnęła się, zamrugała kilkukrotnie i odwróciła się do brata. Wyglądali jak podczas zabawy w lusterko, obydwoje z półotwartymi ustami, zdziwionymi oczami i zmarszczonymi brwiami.
– C-Co? – wyjąkała dziewczyna. – Duchy widzisz?
– Nie, to ty je widzisz! – stwierdził Sid.
– E-e, ty! – odparowała Suzy.
– Pues no!
– Wcale, że tak! – Teksty w podobnym guście latały nad ciałem Pana Fredericka przez kilka kolejnych minut, do czasu, gdy Hannah przyszła powiedzieć, że za godzinę trzeba truposza ładować do trumny. W ten sposób kłótnia została odroczona. Że jej nigdy nie dokończono, to inna sprawa.
***
Następnej nocy sen się powtórzył. I kolejnej też. Przez cały tydzień Suzy odwiedzała co noc tamto miejsce. Ten sam obraz ludzi z wymuszonymi uśmiechami na twarzach lalek barbie. Cama czuwała przy niej, próbując zobaczyć to, co siostra. Jako że Sid nagadał jej coś o oku toczącym się doliną, co stanowiło pewien punkt zaczepienia, mogła doszukiwać się takich właśnie obrazów we śnie Suzy. Jedyne, czego, przy pomocy dziadka, udało jej się dowiedzieć, to to, że siostrzyczka śni o najzwyklejszej w świecie przełęczy skalnej.
W sobotę po południu dziewczyny wybrały się razem na spacer. Pomysłodawczynią była Camille, która zdecydowanie lepiej wyszłaby na ucięciu sobie drzemki w tym czasie, gdyż przez cały poprzedni tydzień nie spała, gdy tylko robiła to Suzanne. Może cienie pod jej oczami nabrałyby nieco mniej upiornego wyglądu, kto wie?
Poszły na pobliską łąkę, która za kilkadziesiąt lat na pewno zostanie przyłączona w całości do cmentarza. Na razie jednak jest ostoją dla wszelkiego rodzaju chwastów oraz przeróżnych gryzoni. Nikt nie chce tam spędzać czasu ze względu na bliskość nekropolii. Przez to dziewczyny mogły swobodnie porozmawiać o, jak wszyscy się domyślają, koszmarach Suzy.
– Co wiesz o swoich snach? – zagaiła Camille, gdy tylko oddaliły się od domu na odległość zapewniającą całkowitą dyskrecję.
– Że są dziwne, bo ich nie pamiętam, że zsyła je jakieś bóstwo – zaczęła wyliczać Suzy. – Że nie możesz się do nich dostać, że się powtarzają – odginała kolejne palce, aż został jej tylko mały. – I że właściwie to nikt nic nie wie. – Tu dziewczyna doszła do sedna. Żaden z młodych herosów, mamá, a także Hypnos i spółka nie mogli znaleźć informacji na temat przyczyny czy znaczenia owych snów.
– Racja. – Przez chwilę spacerowały w milczeniu. Ciszę urozmaicało tylko miarowe rytmiczne chlupotanie śniegowego błota pod butami dziewczyn. Ostało się ono przez te kilka miesięcy od roztopów. Camę niezmiernie to denerwowało, bo w jej domu, w Quebecu, można było doświadczyć czegoś takiego jak zima. Prawdziwa zima, a nie opady śniegu trzy razy w roku, po których przez tydzień wszędzie jest ta ohydna breja, która gdzieniegdzie utrzymuje się do sierpniowych susz. Nie dość, że brudzi buty, które potem trzeba dokładnie czyścić, to jeszcze można się na niej poślizgnąć. Tragedia.
– Kim jest Patrick? – spytała nagle Camille. Miała dość tego chlupotania, a poza tym chciała wiedzieć, czyje imię Suzy szepcze w nocy. Głównie z jego powodu zaproponowała Suzy spacer, w końcu kto by chciał mówić przy mamie o jakimś tajemniczym chłopaku..?
– Co? – zdziwiła się Suzy. W trakcie tych kilku minut jej myśli zdążyły zawędrować bardzo daleko, aż na Alaskę, do Patty’ego. Gdy Cama zadała pytanie o niego, Suzy pomyślała, ze musiała coś mamrotać pod nosem i że siostra to usłyszała.
– Bo, wiesz, w nocy zdarza ci się czasem coś o nim wspomnieć… – zaczęła tłumaczyć Camille. W odpowiedzi siostra rzuciła jej zdziwione spojrzenie. No tak, wcześniej zazwyczaj spała cicho i spokojnie. – Nie żeby dużo, a ja rozumiem chyba tylko jego imię, bo nie mam pojęcia po jakiemu ty gadasz…
– Najprawdopodobniej po polsku, bo za dużo innych języków nie znam. – A i polski nie najlepiej. Uczyła się czytać na Mickiewiczu..!
– Ty mówisz po polsku..? – Z niedowierzaniem w głosie spytała Cama. Suzy przytaknęła i zaczęła tłumaczyć.
– Wiesz, jeszcze cztery lata temu nie miałam pojęcia o całym tym mitologicznym bagnie… Mieszkałam u wuja Arnolda, na farmie. W Południowej Karolinie, na jakimś totalnym odludziu. Wiesz, w takiej starej willi na środku niczego. Rodziców nie znałam, matka zmarła młodo, a ojciec – wiadomo. Wuj natomiast opiekował się mną od małego, co było dobre dla nas obojga, bo ja miałam dom, a on mógł zapomnieć o ojczyźnie. Z Polski musiał wyemigrować, bo go władza ścigała, wiesz, komunizm był, jak u ruskich. Nie wiesz, ale to nieistotne. Wychował mnie na patriotkę, mimo że Polski w życiu nie widziałam, i nie zamierzam zobaczyć w najbliższej przyszłości. Nauczył języka, historii kraju, a potem zapoznawał z literaturą patriotyczną. Jestem mu za to wdzięczna, bo umiem recytować wiersze, które przeciętnemu Amerykaninowi przypominają magiczne zaklęcia. I umiem czytać te dziwne znaczki z kreseczkami, kropeczkami i haczykami. – Suzy na chwilę przerwała swoją opowieść, bo zebrać myśli.
– A potem nadeszły Tamte Wakacje. Niecałe cztery lata temu. Do willi wuja wprowadziła się, co prawda tylko na sierpień, moja kuzynka Natasha. Prosto z Polski. Wyciągała mnie codziennie na włóczęgi po okolicznych łąkach. Już po tygodniu mieliśmy pięcioosobową bandę i tłumek chętnych. Jednak Natka odrzucała wszystkich kandydatów. Poza Benem, Kevinem i Patrickiem. Oni stanowili dla niej godne towarzystwo. No, i tak to było – pięcioro dzieciaków, które łażą po okolicy, bawią się z driadami czy tam nimfami i udają dzielnych bohaterów. – Dziewczyna odetchnęła głęboko i rozejrzała się. Ta łąka była zupełnie inna niż te sprzed lat. Może to kwestia wiosny i wszechobecnego błota, które czyniło krajobraz szaroburym, ale obraz, który jawił jej się w głowie na wspomnienie Południowej Karoliny przedstawiał kolorowy dywan z kwiatów. A na południu nawet latem nie było co liczyć na gąszcz wszelkiego rodzaju zielska.
– I byłyby to tylko nieszkodliwe dziecięce zabawy – podjęła. – Ale w drugiej połowie sierpnia, po Matki Bożej Zielnej, jak powiedział wuj Arnold, Natasha zaczęła nam opowiadać niepokojące rzeczy. A konkretniej – wszystko, co wiedziała, a wiedziała zaskakująco dużo, o mitologicznym świecie. Poza nią tylko Patrick wiedział, że jest herosem. Bo wszyscy żeśmy byli półkrwi. Ja spytałam o to wujka i on potwierdził moje domysły co do istoty mego ojca.
Pod sam koniec wakacji, mniej więcej jak dożynki powinny być, Natasha zaczęła nam opowiadać o Obozie Herosów. Kevin i Benny wtedy uciekli, rodzice im nie pozwolili tego słuchać, czy sami nie chcieli, w każdym razie zostaliśmy we trójkę: ja, Natka i Patty. Jemu od razu się ten cały obóz nie spodobał. Ja byłam dosyć sceptyczna, bo lubiłam Pata, ale do Natashy też nic nie miałam. I nie wiedziałam, którego z nich posłuchać. Znaczy: iść do obozu czy nie iść. Poza tym, że ciągle słuchałam ich kłótni, to jeszcze każde z osobna ze mną rozmawiało. Natasha opowiadała mi o tym, jak w obozie jest fajnie, spędziła tam w końcu cały poprzedni rok szkolny, no i lipiec, potem udało jej się wysępić od Chejrona przepustkę, żeby mogła przez miesiąc pobyć poza Nowym Jorkiem.
Jej opowieści były świetne, ale to wszystko, co mówił Patrick… Codziennie po obiedzie przychodził po mnie i szliśmy na pola. Chodziliśmy między kukurydzą, a on mówił mi o swoich planach. Pewnie nie uwierzysz, ale chciał zostać bajarzem. Nie wiesz kim jest bajarz? – spytała, widząc nierozumiejącą minę siostry. – To taki ktoś, kto chodzi od wsi do wsi i opowiada bajki. Ja wiem, że to może się wydawać dziwne, ale kiedyś… W każdym razie, Patrick zrealizował swoje marzenia, teraz jest chyba jedynym licencjonowanym bajarzem, który prowadzi działalność na terenie całego kontynentu. No, w każdym razie, wtedy on mnie jakoś tak źle nastawił do tego obozu. Bo on już wtedy znał dużo historii, i takie o tym obozie też. – Suzy znów przerwała, przełknęła ślinę i kontynuowała. – Więc ja byłam taka rozdarta, a wakacje zmierzały ku końcowi. Natasha miała wrócić do obozu, a Patrick zbierał się do drogi, nieważne, że miał jedenaście lat, to mu jakoś nie przeszkadzało. Na dzień przed wyjazdem poszliśmy wszyscy razem, nawet z Benem i Kevinem, na łąkę i urządziliśmy ognisko. Patrick opowiadał historie o duchach, Natasha nawet coś zaśpiewała – ona naprawdę ładnie śpiewała, miała talent – a Kevin i Ben nie byli spięci, jak wcześniej. Ale w pewnym momencie rozmowa zeszła na temat naszych planów na przyszłość. – Na samo wspomnienie dziewczyna się skrzywiła.
Nie waż się, ostry syk wdarł się do umysłu Suzy. Nie waż się jej o tym opowiadać. To sprawy prywatne. Nie dla postronnych.
– Suzy, co ‘est? – zaniepokoiła się Camille.
– To… – wyjąkała dziewczyna. Umowa to umowa. Tak, oczywiście. Nie można złamać danego słowa. Święte rzeki do czegoś zobowiązują. – To tajemnica. Nie mogę ci opowiedzieć o tamtym wieczorze. Nie było miło… – dodała po chwili wahania.
– Styks? – spytała rzeczowo siostra, która zdążyła już się przyzwyczaić, że jeżeli heros zaczyna mówić, a nie kończy, to albo nie wie, albo Styks. W tym wypadku pierwsza opcja nie wchodziła w grę, tak więc bystry umysł Camy wszedł na wyższe obroty. Wiedziała, że nie ma przysięgi doskonałej – na coś się zdało słuchanie wujka prawnika. Gdy była mała, zabierał ją na wykłady. Zazwyczaj spała gdzieś w ostatnim rzędzie, podczas gdy jej wujek wykładał zawiłości sztuki adwokackiej studentom.
Dla postronnego obserwatora dziewczyny mogłyby się wydawać włóczęgami. Szły w szaroburych strojach przez bezdroża Nowego Meksyku praktycznie wtapiając się w ten nudny krajobraz. Porośnięte wymizerowanymi krzaczkami wzgórza i łąki z bladozieloną podeschniętą trawą nigdy nie trafiły na okładkę kalendarza ze zdjęciami ze stanu. Nawet niebywale zadbany cmentarz nie zasługiwał na uwagę fotografów, ot, poletko na wzgórzu. A dookoła chatki biednych farmerów, którzy od kilku pokoleń już farmerami nie byli, jednak nie porzucili domów swych ojców. Bieda z nędzą. Prawie jak polska prowincja.
– Ale wiesz… – zaczęła delikatnie Suzy, sprawdzając, jak daleko może zabrnąć. – To zaczęło się jakoś w święta. – Zerknęła na siostrę, by sprawdzić, czy wyrwała ją z zamyślenia. – Wtedy pierwszy raz usłyszałam… Głos.
– Nie do końca rozumiem. – Camille zrobiła zdziwioną minę. O czym ona gada? O mnie.
– Głos. Ktoś, coś, mówi w mojej głowie. I… chyba czasem też w snach.
Gdyby nie absolutna pewność, że Suzy miała jakiś powód, by do tej pory tę sprawę przemilczeć, Camille palnęła by ją. Ile to już razy słyszała gatki o tajemniczych głosach w głowie, tyle razy okazywały się one zatroskanymi rodzicami. Lub innymi krewniakami. I zazwyczaj wystarczało z nimi na spokojnie pogadać, żeby całą sytuację przywrócić do normy.
– Zazwyczaj rzuca coś o Patricku… Kilka razy przedstawił się jako głos w mojej głowie, tak, tak powiedział: „Jestem dziwnym głosem w twojej głowie…” – zapewniała Suzy. Cama uciszyła ją gestem dłoni.
– I nie masz absolutnie żadnego pomysłu, kto to może być? – Rzuciła siostrze podejrzliwe spojrzenie.
– Pues… Nie znam żadnych… Magów… Telepatów… I takich tam. – Zmarszczyła brwi w skupieniu. Podrapała się po brodzie i po kilku chwilach pokręciła głową.
– Więc pomyśl nad tym. Bo to dosyć kluczowe może być. – Głos Camy był przepełniony ironią. Obydwie doskonale wiedziały, że ten tajemniczy głos jest kluczem do rozwiązania zagadki koszmarów Suzy. I obydwie wiedziały, że powinna była już dawno o tym powiedzieć. Jednak obydwie uparcie milczały.
– Wracamy do domu – zarządziła po kilkunastu minutach ciszy Cama.
***
Herbata była zimna i niezbyt dobra. Ale żadna nie byłaby dobra w zaistniałej sytuacji. Nawet idealnie dobrana mieszanina ziół z przydomowego ogródka, z dodatkiem czarnej herbaty, nie mogłaby poprawić humoru młodym herosom. A ta idealna nie była, w roztargnieniu Jill zerwała za dużo mięty pieprzowej, która sprawiła, że napój miał posmak pasty do zębów. Bynajmniej nie truskawkowej.
Całą dziesiątką, a właściwie jedenastką, siedzieli przy kuchennym stole w milczeniu spożywając śniadanie. Rodzinne posiłki, przynajmniej poranne i wieczorne w weekendy, należały do tradycji, jednak zazwyczaj przy stole panowała nieco bardziej przyjazna atmosfera niż na stypie. Takiej normalnej, bo stypy z nimi… Szkoda słów.
Co jakiś czas rzucali nerwowe spojrzenia to na Suzy, to na Camę. Szybko rozeszła się pogłoska o śnie Suzanne. Pogłoski o tym, co stało się w nocy szybko się rozeszły. Tym szybciej, że półbogowie długo nie zasypiali, noc była ciepła, a do tego lato – czyli brak szkoły; wszystkie te czynniki skłoniły ich do wyruszenia na podchody. Poza, rzecz jasna, wspomnianymi dziewczynami, które, pomimo zaniechania sypiania zmianami, wolały wcześniej się położyć, w razie jakichś nocnych przygód.
I słusznie, bo gdy o trzeciej nad ranem w końcu wrócili z wycieczki, cali i zdrowi, a do tego zdrowo uwalani błotem, kurzem i listowiem, Suzy i Cama siedziały w kuchni nad mapą Stanów i gorączkowo coś notowały w zeszycie. Druga z dziewczyn miała termos z kawą, mocną, czarną, prawdziwą kawą, osładzaną miodem. Pierwsza nie potrzebowała niczego, aby z powrotem nie zasnąć, groźba ponownego przyjścia Głosu była wystarczającym motywatorem.
Otóż tej nocy sen Suzanne zmienił się znacząco. Nie widziała już doliny, świętujących ludzi, tego, co zdążyło jej się tak dobrze wyryć w pamięci w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Tym razem znajdowała się w ciemnym lochu, w podziemiach, w jakiejś ciemnej komnacie. Była przywiązana do metalowej pryczy, dosyć ciasno, jednak krew dopływała jej do kończyn. Byłoby nawet całkiem znośnie, zważywszy na niedogodności poprzednich snów, jednak było jedno małe ale. Ale było Głosem, który przemawiał do umysłu Suzy. Chociaż… Dziewczyna nie miała pewności, czy nie połączyła się we śnie z kimś innym. Głos nazywał ją Dyktatorem, oskarżał o rozpętanie wojny… I wspomniał o Kevinie. O tym Kevinie spod Charlestonu, o towarzyszu dziecięcych zabaw. Jednak nie to było najgorsze. Najgorsze było to, czym Głos groził. Groził strasznymi torturami, co więcej: groźby te miały pokrycie w rzeczywistości. Suzy wiedziała i o Inkach, którzy składali dzieci w ofierze bogom, grzebiąc je żywcem i o Aztekach, którzy ku czci słońca odprawiali krwawe rytuały z wyrywaniem serc. Głos musiał być wyedukowany.
Do tego wszystkiego, za każdym razem, gdy zamknęła oczy, dziewczyna widziała, jakie skutki mogą mieć podobne działania. Głos kazał jej wizualizować sobie straszne męki, związany z nimi ból i strach, a sam cieszył się, potwornie cieszył się z cierpienia Suzy.
Gdy wydawało się, że ta męka dobiegła końca, Głos, a także jego skryty w cieniu ciało, opuściło pomieszczenie, w którym ‘rozmawiał’ z Suzanne, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Powtarzała sobie w myślach, ze musi, koniecznie musi zapamiętać ten sen. I wtedy się zaczęło.
Co ty tu robisz?!, wydarł się Głos w jej umyśle. Ten krzyk przebudził ją, znów leżała we własnym, miękkim i wygodnym łóżku, jednak nie była w stanie się poruszyć. Czuła się jak sparaliżowana, jak chłopak ze snu. Takie wrażenie, że sen był zbyt rzeczywisty i… Pewne wrażenia pozostają i po przebudzeniu.
Nie odpowiadaj, te słowa były przeznaczone dla Suzy. Słuchaj…, Głos opanował się, uspokoił i stał cieplejszy, jakby bardziej ludzki. To nie tak miało być. Ja naprawdę nie chciałam, żebyś to zobaczyła. Sama przechodziłam traumę, jak tam z Tobą byłam. Czyżby nasz kochany Głos starał się sprawiać wrażenie niewinnego obserwatora zdarzeń? Przymknij się, narratorze.
Wiem, jak to mogło wyglądać z Twojej perspektywy, ale… Zaufaj mi, to nie tak, że ja to wszystko powiedziałam, nie zważając na swoje późniejsze kłótnie ze mną Głos kontynuował monolog w głowie Suzy. Nie chcę i nigdy nie chciałam skrzywdzić tego chłopaka… Ja chcę go uratować. Chcę go wyciągnąć z tego ciemnego lochu, chcę go uwolnić…
– N-no te creo. Nie wierzę ci – wyszeptała w ciemność Suzanne mając nadzieję, że ów Głos, kimkolwiek i gdziekolwiek by nie był, usłyszy.
To lepiej uwierz… Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli… Nie znasz tego, co? A szkoda, bo choć facet Grekiem nie był, i wierzył inaczej, to miał gadane. Patty mógłby ci o nim opowiedzieć…
– Skąd wiesz, kim jest Patrick? – Suzy udało zadać się dręczące ją od dawna pytanie.
Znam go. Dosyć dobrze. Przyjaźnimy się nawet. Tyle powinno ci wystarczyć.
– Gdzie on teraz jest? – dopytywał dalej heroska.
Tutaj, ze mną. Przyszedł oglądać epokowe wydarzenia, by spamiętać je dla potomnych. W końcu tym się zajmuje, czyż nie?
– Gdzie jest ‘tu’? Zostanie tam? Chce się z nim zobaczyć! – W dziewczynie ożyła od dawna tłumiona nadzieja na spotkanie z przyjacielem. Martwiła się o niego, ciągle się o niego martwi, bo co to za pomysł, żeby nastolatek chodził sam po świecie i zbierał opowieści..! A z drugiej strony miała ochotę, jak małe dziecko, posłuchać, jak usypia ją opowieściami, jak sprawia, że podróż się nie dłuży, że nogi mniej bolą, a wszystko to przy pomocy tylko i wyłącznie swoich słów.
A więc jednak. Przyjdziesz do mnie? Do nas, znaczy się? Obiecasz mi to?
– Ale… po co? – dociekała Suzy, jedyna myśląca wśród debili.
Bo… Jeżeli ci powiem, co się dzieje, gdzie się dzieje, jeżeli cię wtajemniczę… To wiesz, będziesz musiała zostać w tym do końca.
– Do jakiego końca? Do śmierci? – Teraz już bardziej zaciekawiona niż przestraszona, Suzy powoli spróbowała wstać i w końcu usiadła po turecku na łóżku, patrząc w okno. Na niebie widać było multum gwiazd, które dla niewprawnego oka dziewczynki nie układały się w żadne wzory. Jednak mimo tego stanowiły przyjemny widok. I mówiąc do gwiazd Suzy nie miała wrażenia, że Głos jest tylko wytworem jej wyobraźni.
Niee..!, Głos roześmiał się serdecznie. Do końca Tej Sprawy.
– Ale jakiej sprawy? – Suzanne czuła, że z każdą nową informacją rozumie coraz mniej.
Nie mogę ci tego ot tak powiedzieć. Dopiero kiedy staniemy twarzą w twarz… Ale wtedy może już nie być odwrotu. Więc jak, piszesz się na to?
Mózg Suzy pracował na najwyższych obrotach. Kalkulowała wszystkie za i przeciw, a że tych pierwszych znalazła więcej; jej życie w Raton było nudne jak diabli, od dawna nie była na misji, nie miała kontaktu z innymi herosami, a Głos pewnie był pół- albo i całym bogiem; poza tym stwierdziła, że jeżeli dojdzie do zgody z Głosem, to jej koszmary ustaną.
– Tak, myślę, że tak.
Słysząc to zapewnienie, i mając pewien wgląd w umysł dziewczyny, Głos stwierdził:
Nowy Jork, taka aglomeracja w stanie Nowy Jork. I okolicach. Na wschód od tego jest Obóz Herosów. I mniej więcej tam jesteśmy. Więc… do miłego.
Kilka sekund później dziwna istota zniknęła z umysłu Suzy. Ta z kolei obudziła Camę i od razu zdała jej relację z całej dziwacznej rozmowy. Z powodu nazbytniej miękkości pościeli i wrodzonego zamiłowania Camilli do snu, decyzja o zejściu do kuchni i zaparzeniu kawy została podjęta jednogłośnie. Tak więc gdy reszta młodzieży wróciła z podchodów, dziewczyny okupowały kuchnię w najlepsze. Miały mapę, atlasy drogowe, książki telefoniczne, a przede wszystkim laptopa i łącze szerokopasmowe. Planowały, jakby tu wysłać Suzanne do Wielkiego Jabłka. Możliwie najszybszą i najbezpieczniejszą drogą. Owszem, Suzy umiała walczyć, ale zdecydowanie lepiej radziła sobie z maluchami, które nie chcą owsianki, niż z potworami, które chcą świeżego mięska.
W końcu zarezerwowały jej lot trzecią klasą na lotnisko Newark pod miastem. Tak, trzecią, w luku bagażowym z żywym inwentarzem. Jakiś cyrk leciał na pokazy… Potem miała wsiąść w autobus, metro, złapać stopa tudzież zairyfonować po transport z obozu. Pełna improwizacja.
– A jak się nie uda, to buchniesz komuś rower – podsumowała Camille.
Kiedy o siódmej rano (w końcu są wakacje, nie trzeba się zrywać skoro świt) María przyszła do kuchni zrobić śniadanie, zastała tam dwie ze swoich przybranych córek smażące naleśniki. Widok o tyle niezwykły, że nikomu nie chce się robić jakiegokolwiek posiłku dla jedenastu osób, jeżeli nie zmuszają go do tego okoliczności (patrz: dyżury przy garach). Dlatego też gdy w trakcie posiłku Suzy wystąpiła z prośbą o pozwolenie na wyjazd, mamá nie była zdziwiona. Jednakowoż kazała dziewczynkom stawić się w swoim pokoju po posiłku, by omówić sprawę.
Gdy pociągnięto losy o ostatnie trzy naleśniki (wygrali Jake, Hannah oraz Sid), Camille i Suzanne odłożyły talerze do zlewu i oddaliły się za Maríą do jej części domu. Już od dawna mieszkała w przybudówce, z dala od młodych półbogów i ich ekscesów. Dzięki temu jej comiesięczne sesje terapeutyczne z Asklepiosem pozostały sesjami comiesięcznymi, a nie codziennymi.
Kwatera Maríi była półtorapokojową szopką, przedzieloną regałem z książkami. Za nim znajdowała się część sypialna, do której herosi nie mieli wstępu, nawet w nagłych wypadkach. Natomiast część ‘salonowa’, która oficjalnie też była zakazana, jednak z tego jednego zakazu nikt sobie nic nie robił, bardziej wystawna i zawsze posprzątana, służyła za gabinet do prywatnych rozmów Maríi z młodymi półbogami. Za każdym razem, gdy ktoś mocno nabroił (powyżej pięciu złamanych kości, nie dotyczy stóp, powyżej siedmiu sztuk potłuczonej zastawy, nie dotyczy ozdobnej porcelany, tu trzy sztuki, powyżej czworga chorych dzieciaków, nie dotyczy Freda, etc.) lub chciał iść w szeroki świat, musiał odbyć Poważną Rozmowę z Mamą w Jej Gabinecie, w skrócie RZEŹ. Skrót powstał, gdy któregoś razu mamá zaprowadziła do swego gabinetu niedoszłych samurajów. Bawili się akurat w Japonię i chcieli ukryć cenną porcelanę przed złymi ninja… Sęk w tym, że któryś potknął się na schodach i nie dość, że potłukł całą porcelanę, to złamał sobie palca. A kiedy cała ekipa samurajów grzecznie stała w rządku w pokoiku Maríi, ich dowódca wykonał, najpewniej przypadkowo, umówiony gest. Gest ten oznaczał ‘udowodnijcie swój honor i niewinność, wojownicy!’ albo, po naszemu: ‘Do seppuku przystąp, mości panowie!’. Wyciągnęli więc wszyscy schowane w kieszeniach drewniane nożyki i ‘rozcięli’ sobie brzuchy. A żeby było widowiskowo, wcześniej wlali do woreczków przymocowanych pod żebrami różne czerwone płyny… Plamy ze ścian i dywanów nie chcą zejść do tej pory, a María jakoś nie ma serca, by zrobi generalny remont.
Tak więc po śniadaniu, siedząc już nie na niewygodnych stołkach przy kuchennym stole, a na miękkiej i obszernej zgniłoczerwonej kanapie w kwaterze mamy, dziewczynki jeszcze raz, już spokojnie i rzeczowo wyłożyły mamie na czym ich genialny plan miałby polegać. Ta sceptycznie podeszła do pomysłu podążenia do Nowego Jorku za tajemniczym i, jak się wydawało, niezbyt miłym Głosem. Jako że ewentualny samolot Suzy odlatywał w samo południe, nie zostało jej wiele czasu do namysłu. Wyprosił dziewczyny na korytarz, a sama zairyfonowała do Hestii. A że była przyzwyczajona do omawiania ważnych problemów rodzinnych z nastolatkami, zapomniała, że poranna Hestia jest, jak to młodzi, młoda i głupia. María, czy to w przypływie brawury, czy zmęczenia tym wszystkim, ale zgodziła się na wyjazd Suzy.
W ciągu niespełna dwóch godzin dziewczyna została spakowana; zaopatrzona na wypadek burzy śnieżnej, piaskowej, sztormu, wybuchu bomby atomowej, najazdu zmutowanych żelków Haribo® czy ewentualności zabrania dwudziestoosobowej grupy skautów na trzydniową wycieczkę w góry, przy założeniu, że żaden z tych skautów nic by ze sobą na owo wycieczkę nie zabrał. Miała na plecach całe obozowisko, ale kto ich tam wie, jak ją w tym Nueve Yorku ugoszczą… Albo i gdzie indziej, bo wielce prawdopodobne, że oni, kimkolwiek by nie byli, chcą zabrać Suzanne na misję, jak stwierdziła rezolutnie Cama.
Potem jeszcze tylko pożegnać się ze wszystkimi, bo przecież nie wiadomo, czy dziewczyna jeszcze kiedy do domu zawita, władować się z plecakiem na pakę minivana i jechać, ciągle jechać w stronę słońca. Może niekoniecznie, bo słońce wznosiło się wysoko nad ziemią, a lotnisko, jak i drogi dojazdowe do niego, były bezpośrednio na niej… Ale to szczegóły. Z załadowaniem Suzy do samolotu też nie było większych problemów, tylko obsługa naziemna dziwiła się, że coś młoda ta opiekunka tygrysów, ale naczelny błazen cyrku, z którym na podróż załapała się Suzanne, wyjaśnił tejże obsłudze, że to jego rodzona córka, która wychowała się w z tymi oto kociakami. Bajeczka mierna, ale że nikt nie protestował, a dokumenty się zgadzały (powiedzmy), wszystkich wpuszczono na pokład.
W trakcie lotu Suzy, osoba z natury towarzyska, postanowiła zapoznać się z owym klaunem, który podał się za jej ojca. Przez prawie godzinę narzekali na zawiłości związane z lataniem samolotami za granicę i zgadzali się co do tego, ze loty krajowe są zdecydowanie przyjemniejsze, i że właściwie to dobrze, że ich kraj jest taki wielki i potężny, [że możesz śpiewać o gimnastyce, nawet jeżeli porównasz to z życiem…] bo mogą latać jak chcą i gdzie chcą.
Myślami jednak Suzy była już za Nowym Jorkiem, w Obozie Herosów, w tym sławnym miejscu dla istot półkrwi. Sama nigdy tam nie była, wujek od razu, gdy zaczęły nękać ich potwory, będzie ze trzy i pół roku temu, oddał ją pod opiekę Maríi. Jednakowoż w Domu dla Złych Herosów Suzy poznała kilkoro półbogów, których przysłał tam Chejron. Taki chociażby Sid. Sid to inna kategoria. Opinie o Obozie były różne, jednak raczej pochlebne.
– To dobre miejsce dla herosów. Tak zwany problem został rozwiązany w najlepszy dostępny nam w tej chwili sposób. Co nie znaczy, ze system jest idealny. – zwykła mawiać María, gdy zapytać ją o Obóz Półkrwi.
Dziewczyna zastanawiała się jak to będzie, i co ją czeka. Glos wspominał coś o jakichś epokowych wydarzeniach… A w tym śnie było też coś o wojnie. I Rzymianach. Kiedy Suzanne skojarzyła te dwa fakt, zimny dreszcz przeszedł jej po karku. Doskonale wiedziała, że istnieje również Obóz Jupiter i Nowy Rzym, gdzieś pod San Francisco, bo i stamtąd przybywali młodzi do Raton. Tyle że tam to było raczej wojsko aniżeli obóz letni…
Dwa plus dwa daje cztery, przynajmniej na razie, więc Suzy szybko wywnioskowała, że Rzymianie zaatakowali Greków, a Głos, lub też jego senny odpowiednik, pojmał przywódcę atakujących. Tylko na co ja im tam jestem potrzebna..?, rozmyślała Suzanne, podczas gdy w dole przesuwał się nudnawy krajobraz Stanów Zjednoczonych.
***
Oto historia Suzy. Już ostatniej bohaterki mojego wielkiego projektu. Ale o nim więcej pod ostatecznym prologiem.
Co do tego tekstu: jak się podobają wtrącenia hiszpańskich słówek? Mam nadzieję, że zrozumiałe. Zaczynając miałam dać tylko mamá i María, ale że kończąc to, czytałam „Komu bije dzwon”… Może dla Was to niewiele, ale dla mnie znaczy dużo, bo czuję, że ma ‘duszę’. A hiszpańska dusza to nie byle co 😉
I słowem wyjaśnienia, co to za tytuł, i dlaczego nie napisałam go w normalnym języku. Otóż… Mam do hiszpańskiego jakiś dziwny sentyment, to raz; a dwa, że łatwiej było mi oddać myśl po obcemu.
‘Adíos’ szczególnego tłumaczenia nie wymaga (Do widzenia!), takoż ‘Familia’ (Rodzina – z wielkiej, bo wyraz szacunku). Natomiast ‘me voy’… W dosłownym tłumaczeniu ‘idę się’. A w niedosłownym po prostu idę, tyle że bardziej w znaczeniu „Już (tam) idę!” czy „Odchodzę.” Po angielsku byłoby ‘I do go.’, chociaż też nie do końca to. Jeżeli ktoś umie to ładniej wytłumaczyć, proszę o pomoc.
Z resztą- ja ci już ostatnio o tym pisałam
Narkotycznym śnie? Może transie? Śpi się najczęściej z zamkniętymi oczami
lodowatozielonych – pisz to z pauzą
Niby utrzymywanie kontaktów z dziećmi jest zabronione, ale bratanica to nie dziecko- brzmi tak jakby ona nie była dzieckiem. Mogłaś zaakcentować „swoimi dziećmi”
z resztą -znowu to samo
nie nastawione- nienastawione, tylko i wyłącznie razem
Francuski akcent nie polega, na zamianie liter na „h”
miarowe rytmiczne – powinien być przecinek i poza tym to masło maślane
Suzy na chwilę przerwała swoją opowieść, bo zebrać myśli. – powinno być „by”
Bo to dosyć kluczowe może być- jak mistrz Yoda (nie jest to błąd) Szybko rozeszła się pogłoska o śnie Suzanne. Pogłoski o tym, co stało się w nocy szybko się rozeszły. -powtarzasz prawie identyczne zdanie
uwalani- powinno być uwaleni (kontekst)
Tym razem znajdowała się w ciemnym lochu, w podziemiach, w jakiejś ciemnej komnacie- w lochu czy w komnacie? A może loch był w komnacie?
Głos, a także jego skryty w cieniu ciało- ciało ma rodzaj nijaki
czasami zamiast że piszesz ze
dopytywał dalej heroska- dopytywała, rodzaj żeński
nazbytniej- słowotwórstwo? zbytniej
zrobi generalny remont- miało być zrobić
Wyprosił- miało być wyprosiła
loty krajowe?
Więcej błędów nie znalazłam, może poza interpunkcją, ale to mi nie przeszkadza. Czekam na ciąg dalszy przygód Suzy.
Myślałam, że to będzie już koniec, bo w poprzedniej części tytuł był (1/2) i uznałam, że to ta druga część. Ale to chyba nie koniec, może dlatego tutaj w tytule nie ma liczby 2.
Wszystko super, nico_23 wypisała podstawowe błędy, ja innych nie zauważyłam, no może poza tym, że gubisz przecinki. Ale mam to samo, interpunkcja to mój słaby punkt.
Z jednym jednak zawiodłaś mnie bardzo. Powtórzyłaś błąd.
Zresztą, zresztą, zresztą, zresztą, zresztą, zresztą, zresztą, zresztą.
Z resztą to można dzielić. Tyko i wyłącznie. Albo oddalić się. Wtedy „resztę” traktujemy jako rzeczownik.
Poza tym jak zawsze super. Tylko pamiętaj o tym słówku.
Ja wiem, ze błąd się powtórzył, bo już się źle nauczyłam, za co powinnam sobie strzelić w mordę. Poza tym to opko pisałam zanim zwrócono mi na to uwagę, więc nie mogłam się kontrolować pisząc. I sama to sprawdzałam, co nie jest najlepszym pomysłem, nigdy. A z resztą to można SIĘ czymś dzielić. xD
I tytuł też schrzaniłam, zapomniałam dopisać tego nieszczęsnego 2/2. To koniec historii Suzy, teraz będzie już tylko zbiorcza.
Z całym szacunkiem, ale nie sądzę, bym notorycznie gubiła przecinki, bo co jak co, ale interpunkcję to mam opanowaną na błysk. Nie twierdzę, ze nie popełniam błędów, co to, to nie, ale jestem tak beznadziejnym słuchowcem, że muszę mieć przecinki tam, gdzie w mowie robię pauzę, więc czasem z nimi przesadzam.
A słówko zapamiętam, na pewno (pisania tego rozłącznie uczyłam się pół roku xD).
Tytuł zrozumiałam, bo trzy lata temu chodziłam na hiszpański:) To prawda- wtrącenia w tym języku nadają temu tekstowi tą wspaniałą duszę. Idealne połączenia, bardzo mi się podoba. Haha taaak, teraz będę miała dużo czasu, nawet mi tego nie mów ;-; ja już tęsknie… Pozostają nowe prace do napisania na szczęście
Dziękuję za dedykacje, pod takim szczególnym opowiadaniem
Weszłam na RR po obozie i patrzę, jakieś fajnie zatytułowane opowiadanie. Nie pomyliłam się Popieram- te wtrącenia mają ten urok i dają taki magiczny klimat Czekam na więcej prac, w takiej atmosferze, bo wyszła ci na prawdę bardzo dobrze. Długie, ale nie przynudzałaś. Wszystko świetnie.
A teraz kurde chciałam jeszcze oznajmić, że aż zapowietrzyłam się, kiedy przeczytałam pierwszy wers, mianowicie dedykację ;____; Co tu się dzieje?! Koniec??? Czemu ja o tym jeszcze nie wiem?!