***
Woda szumiała głośno, jak jedwabny szal uderzający niczym bicz o ścianę. Szmaragdowa trawa wręcz zachęcała by rozłożyć koc i urządzić sobie piknik. Sielankę psuł poszarpany klif, wyrastający po drugiej stronie rzeki niczym kość przebijająca skórę. Słońce odbijało się w tafli strumienia, nie sprawiając wcale wrażenia, że jest rydwanem Apollina.
Nad potokiem stały w kółku trzy osoby: wysoka brunetka o opalonej cerze i różnokolowych oczach, po której palcach skakały czarne płomyki, blondyn średniego wzrostu, ze sztyletem u boku, świdrujący trzymany w ręku flakonik swoim szarym spojrzeniem i fiołkowooka dziewczyna wzrostu chłopaka obok, której cera lśniła jasno jak śnieg. Sprawiali wrażenie bardzo zaaferowanych buteleczkami, które podnosili do ust. Mieli w końcu dzięki nim oddychać pod wodą.
Drużyna właśnie łykała słono-pikantny elikisir Tlenu-W-Gębę. Płyn niał zielonkawą barwę i konsystencję wody. Przestali oddychać w jednej chwili, a wrażenie duszenia było wszechogarniające, jakby ktoś ściskał ich ciała w małym pudle. Monika wytrzeszczyła oczy, z jej otwartych szeroko ust wystrzeliła kula ognia. Fałszywy Staś upadł na kolana i zaczął się rzucać po trawie jak ryba wyjęta z wody. Nicole sprawiła, że ziemia pokryła się lodem, z którego wystrzeliły ostre sople. Spojrzeli po sobie przerażeni i nagle wiedzieli już co zrobić. Skoczyli do rzeki automatycznie, jakby robili to codziennie.
Woda była dla nich dotknięciem życia, tlenem w czystej postaci. Natychmiast poczuli ulgę, ich erytrocyty znowu zaczęły przenosić tlen do komórek by uczestniczył w reakcjach chemicznych. Pod wodą widzieli zadziwająco dobrze, nawet lepiej niż na powierzchni. Przypomnieli sobie dlaczego się tutaj znaleźli i zaczęli szukać domu syren. Poszukiwania nie trwały długo z powodu różowego blasku wydostającego się z trzymetrowej szpary pomiędzy klifem, a dnem.
– Jeżuniu najświętszy- wydostało się z ust Moniki, kiedy dostrzegła wściekle „ruszoffy” pałac i strażniczki w fuksjowych tunikach.- Barbjiiii…
Pomyślała, że zaraz zwymiotuje.
Jednak nie zwymiotowała, tak jak reszta drużyny i popłynęli do bramy, gdzie zostali bez przeszkód wpuszczeni do środka. „Wchodźcie, wchodźcie, słodziaczki! Chcecie się widzieć z królową, już prowadzę was do niej, sweetaśne pyszotki wy moje.”: tak powiedziała rozentuzjazmowana ruda strażniczka.
Przeszli się chwilę w eskorcie płomiennowłosej syrenki. Ściany i podłoga były tak nieznośnie urocze, jakby narzygał na nie jednorożec.
– Kucyki pony, kucyki pony…- mamrotała Nicole, nie mogąc oderwać przerażonego, fiołkowego spojrzenia od gobelinów z pegazami ze znaczkami na zadach.
– Ruszoffy, ruszoffa, ruszoffe… Everywhere…- szepnęła z przerażeniem Monika.- Wszędzie!- krzyknęła.
– Czemu krzyczysz, złotko?- zapytała syrena o imieniu Daisy, przyszytym zgrabnie do jaskrawego munduru.- Pewnie z zachwytu, nie? Wiem, bo sama projektowałam ten korytarz!- Mrugnęła porozumiewawczo do klona, który uśmiechał się szeroko.
Może zastanawiacie się, dlaczego ten fałszywy szczerzył się jak mysz do sera. Otóż był po prostu zadowolony, że właśnie kończy swoją misję, a nagroda czeka tuż, tuż. Przecież za chwilę nie będzie się już musiał męczyć z udawaniem inteligentnej i dowcipnej osoby, nie będzie już musiał udawać, że potrafi walczyć z potworami, pocić się i wysilać, by nie zostać rozpoznanym. Bo oto za chwilę, zdradzi, zaatakuje z ukrycia, tam gdzie te według niego głupkowate dziewczyny się nie spodziewają. Widać, że są uczciwe, szlachetne, a przecież dobrze pamiętał pierwsze słowa, jakie usłyszał w swoim dwudniowym życiu: „Tylko głupcy są uczciwi, klonie, a chyba nie chcesz być głupi, co?”.
Wyobraził sobie siebie, opływającego w zaszczyty i bogactwa, siedzącego na zdobionym tronie, to znaczy tronie- tronie, a nie tronie-„tronie”-sedesie.
Prychnął na myśl o sobie siedzącym na ogrzewanym, złotym sedesie. Skąd mu to przyszło do głowy?
Jego „przyjaciółki” zauważyły to prychnięcie. Nicole zaraz spytała:
– Co się stało?
– Nic, pomyślałem tylko o Ravennie nadzianej na mostrualny haczyk na ryby.-.Naprawdę nie wiedział, skąd na jego języku pojawiły się te słowa, zupełnie jakby jego usta same się poruszyły.
– To doprawdy wspaniały widok, ale chodźmy dalej!- powiedziała jakimś sztucznym tonem Daisy.- Królowa chce was zobaczyć!
„Och, tak, chce.”, uśmiechnął się obleśnie sobowtór. Wiedział już, skąd wyszło to zdanie. Z umysłu Ravenny.
Nie mogła go kontrolować jak marionetki, ale gdy go stworzyła, musiała tchnąć w niego cząstkę siebie, tak by jej nie zdradził.
Dla zainteresowanych czytelników, opowiem teraz o okolicznościach narodzin naszego fałszywego klona.
Ravenna znalazła w celi włos Stasia. Był jeszcze świeży, nadal tlił się złotem. Wpadła więc na pomysł, by z tego jednego włosa stworzyć drugiego Stasia, tyle że posłusznego jej. A żeby to zrobić, musiała tchnąć w niego życie. Skąd je wzięła? Z ciała Marty. Nie było go dużo, wystarczało go na tydzień. Tyle że klon o tym nie wiedział. Miał więc umrzeć już za niecałe pięć dni.
Ale powróćmy do losów drużyny.
W końcu doszli do drzwi sali tronowej. Ich kolor był oczywisty, do tego wrota lśniły brokatem i fluorescencyjnymi nalepkami o wiadomej barwie. Ruda syrena machnęła trójzębem, a prąd wodny pchnął skrzydła, otwierając je na całą szerokość.
Nie sądzę, bym musiał opisywać, jakiego koloru była sala. Zgadnijcie. Tak, zgadnęliście.
„RUSZOFFY WSZĘDZIE”
Ta myśl przeszyła umysły herosów, jak stalowy nóż. Na ścianach wisiały gobeliny, lśniące złocistymi wizerunkami syrenek. Posadzka, wykonana z kremowych kafli w kształcie serc, była nieskazitelnie czysta, co nie było takim zaskoczeniem, w końcu nikt jej nie dotykał. Na końcu dwudziestometrowej sali stał tron z wyginającego się w dziwaczne kształty koralowca. W jakiś niewytłumaczalny sposób biło od niego ciepło, buzujące w żyłach, przynoszące pewien rodzaj słabości, taki który nie jest uciążliwy, lecz przyjemny. Półbogowie poczuli radość wypełniającą ich umysły, wyginającą wargi w uśmiechy, rozluźniających dotąd nieprzyjemnie napięte mięśnie.
Magia. Kolejny jej rodzaj, potężny, ubezwłasnowalniający, oferujący ulgę zamiast bólu. Ale nie można było pominąć faktu, że to jedynie ułuda, mara, podróbka. Służąca temu, by ich pokonać.
Pierwsza ocknęła się Monika, rozwierając oczy szeroko, wypędzając urok ze swojej głowy.
– Witaj, królowo!- zawołała silnym głosem do syreny siedzącej na tronie. Platynowe włosy unosiły się wokół niej jak słoneczna chmura, błękitne oczy były podekscytowsne, pełne entuzjazmu. Cerę miała opaloną, aż za bardzo. Rysy twarzy miała ładne, ale w pospolity sposób: zaokrąglony podbródek, średnio wysokie kości policzkowe, prosty, lekko zakrzywiony do dołu nos, dość niskie czoło. Jej usta były jak nadmuchane, wyglądała jakby chirurg plastyczny odrobinę przesadził z botoksem. Zgrabne ciało o pełnych kształtach, zakończone magentowym ogonem, wyginało się na królewskim krześle. Wyglądała jak jedna z tych spalonych na solarium blondynek, które w różowej mini, wydekoltowanej bluzce i wysokich obcasach latają po galeriach handlowych z torbami pełnymi wyzywających ciuchów.
Nicole zwróciła uwagę na naszyjnik królowej. Zupełnie nie pasował do całej cukierkowej postaci. Było to jabłko, z którego ktoś odgryzł jeden kęs. Przypominało ono logo Apple, ale różniło się jednym znaczącym, makabrycznym szczegółem. Ociekało krwią.
– Hejaszki, kochanie!- przywitała się piskliwym głosem syrena.- Moje strażniczki doniosły mi, że chcecie się ze mną spotkać. W jakiej sprawie?
Nicole wyszła, a raczej wypłynęła z szeregu i powiedziała:
– O pani, przybywamy tu w ważnej sprawie, potrzebujemy pewnego klucza, który jak wiemy, ma pani w posiadaniu. Klucz ten pomoże nam uratować świat, miłość, wszystko to co jest ważne w tym świecie!- zawołała przekonującym, chłodnym jak śnieg głosem. Monika i Staś przytaknęli głowami. Córka Chione modliła się w duchu, by wyszli przekonująco.
– Z pewnością wam pomogę- oznajmiła królowa dobrodusznie, też modląc się by wyjść przekonująco. W końcu, jeśli się wyda, że chcą ich… To znaczy JE zamknąć i zabić, to one uciekną. Nie, muszą być otoczone.
– Dziękujemy!- zawołała z radością Monika, myśląc, że Królewnę Śnieżkę mają już w kieszeni.- Nie ma takich słów, które mogłyby wyrazić naszą wdzięczność.
– Och, ależ to nic, w końcu chodzi o jeden, mały kluczyk do… A właśnie czego?- zapytała słodkim głosem królowa.
Potomkini Hekate się zapeszyła. Wiedziała przecież, że syreny trzymają z Ravenną, więc jeśli się domyślą się ich prawdziwych zamiarów, to plan spali na panewce. Ale z drugiej strony, wodnice były tępe. Niemożliwie tępe.
– To klucz do więzienia naszej przyjaciółki. Ma skórę białą jak śnieg, włosy czarne jak noc, usta czerwone jak krew. Chcemy wydostać z potrzasku Królewnę Śnieżkę.- Po plecach dziewczyny przeszły dreszcze.
– Królewnę Śnieżkę?! To wróg, to zło wcielone! Pojmać ich, szybko!- pisnęła królowa zadowolonym tonem.
Strażniczki wystrzeliły do przodu jak torpedy, z ich rąk wystrzeliły zielone glony, trudniejsze do zerwania niż stal. Woda zbuntowała się przeciwko drużynie. Potężny prąd owinął się wokół nich jak wąż dusiciel i cisnął o posadzkę. Monika odbiła się od podłogi mocnym kopnięciem i uniosła aż pod sufit, z jej rąk wystrzeliła błyskawica, która stworzyła żelazne pręty wokół jednej ze strażniczek. Wrzeszczała, kiedy metalowe drągi wygięły się i owinęły wokół niej. Była unieszkodliwiona. Za to inna syrena wyczarowała pęta z wodorostów, które oplątały półboginię i przyciągnęły ją do strażniczki. Próbowała się wyrywać, ale jej to nie wychodziło.
Nicole zamrażała wodę wokół, ale wir porywał odłamki lodu, przez co była zdezorientowana. Przywoływała zamarznięte sztylety, ale te zaraz topniały. Kiedy próbowała zamienić rzekę w jeden wielki lodowy blok, płyn się buntował, wymykał, uciekał od magii. Już po chwili padła związana na ziemię.
Walka się skończyła, drużyna herosów przegrała. Było coś, co zdziwiło Monikę i Nicole.
Staś.
Niezwiązany, z zadowolonym, obrzydliwym uśmiechem stał sobie pośrodku sali, jakby nigdy nic. Obok niego stały syrenki, tak jakby były jego przyjaciółkami.
– Staś, walcz, pokonasz je!- krzyknęła Monika, patrząc z nadzieją na przyjaciela. No, sobowtóra przyjaciela.
– Wiesz, co, idiotko… NIE. Z nimi będzie mi lepiej. Pa, pa!- pomachał szyderczo, szczerząc zęby.
Monika nie wytrzymała. To było jak cios zatrutym sztyletem. Najpierw ta wiedźma opętała jej siostrę, potem poznała drugą siostrę, z którą ją rozdzielono. A teraz najlepszy przyjaciel ją zdradził.
Nie wierzyła w to. Po prostu nie wierzyła. „To sen”, powiedziała sobie w myślach. Nie jest herosem. Nikt jej nie zdradził. Marta jest wolna. Zaraz obudzi się i pójdzie do tej głupiej szkoły, napisze równie głupi test z historii, a potem będzie grała w piłkę na w-f-ie.
„Ale to jest prawda!”, coś złego wrzasnęło jej w umyśle. I nagle, wściekłość zaczęła ją palić. Poczuła, że płonie, że bucha ogniem, że jest wybuchającą bombą atomową. A co robi bomba?
Zabija.
Udało jej się wyrwać rękę z więzów. Na jej palcach zalśniła magia. Wepchnęła całą wściekłość w zaklęcie. Z jej dłoni wyleciała rycząca kolumna czarnego ognia. Nikt nawet nie zdążył sobie zadać pytania, jak to możliwe pod wodą.
Płomień zbliżył się do klona, który z przerażeniem wrzasnął i spróbował się zasłonić. Nie musiał. Królowa machnęła trójzębem, który zalśnił morską zielenią, zmuszając rzekę do posłuszeństwa.
Podwodne tornado zakręciło się wokół sobowtóra, gasząc i przekierowując ogień. Strumienie gorąca i iskier rozproszyły się po pomieszczeniu, nisząc gobeliny, odrzucając syreny i heroski.
Fałszywy Staś pozostał bez szwanku i uśmiechnął się niepewnie.
Już po chwili zaklęcie przestało działać, a glonowe łańcuchy Moniki zacisnęły się wokół niej z ogromną siłą.
– Zabierzcie je do lochów!- wrzasnęła piskiliwie różowa syrena. Jej podwładne zaciągnęły wrzeszczące i wyrywające się półboginie na korytarz. Usłyszały jeszcze rozkaz władczyni:- I pamiętajcie! Zabijcie je! Z miłością!
***
– Serio? Zabiłaś empuzę w toalecie samym papierem toaletowym?- zapytałem skonfundowany. Asia właśnie opowiadała mi, jak wampirzyca zaatakowała ją w łazience.
– Tak!- zaśmiała się.- Nie miałam innej broni, jeszcze nie wiedziałam o błogosławieństwie. Kiedy myłam ręce, chwyciła mnie od tyłu koleżanka ze szkoły. Włosy jej płonęły, skórę miała białą jak kreda, a zamiast ludzkich nóg: jedną metalową, a drugą oślą. Nie wiedziałam czy się przestraszyć czy roześmiać!
– Ja jeszcze nie widziałem empuzy. Musi się im bardzo niewygodnie chodzić!- zauważyłem.
– Tak, stukała kopytem o podłogę, przy okazji mamrocząc, że jej matka nie dała jej ładniejszych nóg! To było dziwne.
Zaczałem się śmiać.
– No i zaciągnęła mnie do kabiny. Na szczęście udało mi się uderzyć ją łokciem w brzuch. Wrzasnęła i mnie puściła. Odwróciłam się i zaczęłam ją okładać pięściami i kopać. Piszczała z bólu, ale nie zniknęła. Zobaczyłam więc rolkę papieru toaletowego wiszącą na ścianie kabiny. Walnęłam ją jeszcze raz w głowę, aż upadła i walnęła potylicą o sedes!
– To musiało boleć. Ty naprawdę umiesz się bić. Lepiej ode mnie- dodałem, za co otrzymałem mocnego kuksańca w bok. Udałem, że zwijam się z bólu.
– Nowoczesna kobieta musi się umieć bronić. Szczególnie jeśli chce być zawodową zabójczynią potworów.- Wyszczerzyła się.- Wracając do historii, wzięłam papier do ręki i wcisnęłam go jej do gardła. Próbowała protestować, ale zaczęła się dusić i w końcu wybuchła w chmurze żółtego proszku. Pachniał tak okropnie, że myślałam, że zwymiotuję.
– Ale tego nie zrobiłaś?- spytałem.
– Yyy… Powiedzmy, że nie. Później w moim domu pojawili się Fobos i Deimos, dzieci Aresa. Wszystko mi wytłumaczyli. Pokazali jak posługiwać się Ogniem Wojny i dali włócznię, która z nieznanych mi powodów mieści się w każdej kieszeni albo torbie. Potem poznałam moich przyjaciół herosów. Córkę Hefajstosa, syna Hermesa i córkę Apolla. No, a jakiś rok później zostałam porwana.
– Współczuję- powiedziałem i chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszałem odgłosy stłumionych przekleństw i wyrywania się.- Ej, słuchaj, chyba przywieźli moje przyjaciółki!
Poczułem podekscytowanie i radość rozchodzące się po ciele. Przyjechały! Miałem ochotę skakać z radości.
Spojrzałem na Asię, która też zdawała się podniecona. Mijały sekundy odczuwalne jak lata i wtem, zupełnie nieprzywidywalnie, drzwi naszej celi się otworzyły, ukazując dwie dziewczęce postacie, owinięte glonami. Wodorosty się rozpadły, a Monika i Nicole, tak przeze mnie wyczekane wpadły do jamy.
Nicole była piękna jak zawsze, ale zdawała się jeszcze bardziej promienieć, lśnić w ciemności. Jej skóra, jasna jak światło księżyca, obdarzała mnie swym światłem, jak życiodajnym tlenem. Czarne włosy, zwijające się gałęzie hebanowego drzewa zdawały się miękkie niczym jedwab. Oczy błyszczały jak dwie, fiołkowe gwiazdy z ukazującymi się w środku płatkami śniegu. Patrzyły na mnie z niedowierzaniem. Jej zgrabna sylwetka rozcinała mrok wokół.
Monika za to była kompletnie oszołomiona. Opalona cera zbladła, usta się rozchyliły, różnokolorowe oczy zmieniały barwę jak w kalejdoskopie.
– WHAT THE WHAT?!- krzyknęła, patrząc na mnie.- STAŚ?!
Rozumiałem ją, bo przecież mój klon je zdradził.
I zanim zdążyłem o czymkolwiek pomyśleć, wykonaliśmy zbiorowe, misiowate przytulanie.
Nożownik7
Cóż…
What the what to znaczy co że co? XDDD
Ogółem było świetne. Nie wiem co dalej.
o! Podoba mi się, że tak szybko napisałeś.
Współczuję Monice (bosze, kojarzy mi się znajoma z klasy XD) w tym całym ruszoffym… Bosze, abym tam nie trafiła. Wolałabym już umrzeć ;_;
Okej… No i… Ciężko mi to skomentować…
No nie wiem, było świetne! Czekam na więcej. 😛
Mi Asia przypomina Asię z mojej klasy. Mam też Monię, ale twoja jest inna 😉 A jeśli chodzi o opko to ciekawe i fajne, ostatnie zdanie sprawiło, że mimowolnie zaczęłam sie uśmiechać.
Nie dałeś mi dedykacji :c Jesteś takim złym człowiekiem! Co mam więcej powiedzieć? Wiem, jestem mistrzem szybkiego komentowania, ciesz się, że piszę ten komentarz jeszcze w tym roku.
Co dodać?
ODDAWAJ STYL, BO CIĘ ZJEM.
Wiem, to było dojrzałe.
Twoje opisy są tak bogate, szczegółowe, dokładne, a przy tym zaskakująco ciekawe, że… awww… mianuję Cię Mistrzem Opisów. Piszesz dogłębnie. Skupiasz się na tym, co przelewasz na papier, poświęcasz się temu. Sięgasz do serca czytelnika. Nie powierzchownie go muskasz, jak sporo amatorów. Ty przebijasz mu skórę i dotykasz serca. To rzadkie.
(38,2 stopni gorączki, pozdrawiam)