Angelina
Zebranie odbyło się wokół stołu do ping-ponga. Oparłam dłoń o gładką, zieloną nawierzchnię. Czułam wielką gulę w gardle, oczy mnie niemiłosiernie piekły, a na czole miałam kropelki potu. Byłam tak roztrzęsiona, że musiałam zacisnąć pięść, aby nie okazać mojego zdenerwowania. Paznokcie wbiły mi się w skórę, zostawiając w niej półokręgi. Wzdrygnęłam się. Po moich plecach przetoczyła się kropelka potu. Wszystko zależało o właśnie tego spotkania. Musiałam, musiałam pojechać po Toma!
Ktoś dotknął mojego ramienia. Od razu sprawiłam, że mój wzrok zrobił się mglisty i odległy, przestraszony, a jednocześnie wściekły i pełen nienawiści.
– Ange, wszystko dobrze? – Dan objął mnie w talii i przycisnął do piersi. Od razu położyłam głowę na jego piersi, dodatkowo drżąc. Umiejętności aktorskich nikt mi nie może odmówić.
– Jakoś – odparłam zdławionym głosem. – Chcę… chcę go dorwać, najlepiej rozerwać na strzępy. – Nie, oczywiście, że tego nie chciałam! Ale muszę się do niego dostać! Po prostu muszę! A udając biedną, porzuconą i zdradzoną dziewczynkę na pewno sobie zapewnię ten bilet- bilet prościutko do Toma. – Czy… czy ja… mogę… – Machnęłam ręką omdlewającym ruchem, wskazując na krzesło. Syn Hermesa momentalnie mi je podstawił. Klapnęłam na nie i rozejrzałam się rozgorączkowanym wzrokiem. Taki zwykły, dokładnie wyuczony ruch…
– Nie bój się – powiedział czule Dan, dotykając wierzchem dłoni mojego rozpalonego policzka. – Już ci nic nie grozi. Wiesz, że jestem przy tobie i zawsze ci pomogę. Jego już tu nie ma. Nie zrobi ci krzywdy, nie zbliży się do ciebie.
Te słowa zabolały mnie mocniej, niż gdyby mój chłopak mi wbił nóż w pierś.
Moje oczy od razu napełniły się łzami- nie z bólu, jak zapewne myśleli zgromadzeni, ale z tęsknoty, poczucia pustki, jakbym straciła ważną część siebie. I z bezsilności.
Zaraz, no, już nie byłam taka bezsilna. Miałam plan, niczym dziecko Ateny, i zamierzałam go wprowadzić w życie. Tak właściwie były na nim tylko dwa punkty.
Po pierwsze- wkręcić się na misję. Drugie- znaleźć Toma. No i tutaj się rozchodzi droga, bo mam idealną kolejność czynności, które wykonam, kiedy tylko spotkam tego idiotę. Mianowicie najpierw go trzasnę w twarz, bo mnie wystraszył śmiertelnie, potem go przytulę, a następnie postaram się zbawić świat… o, pardon, UDOWODNIĆ światu, że Tom nie jest takim dupkiem, za jakiego go mają.
Tylko, cholera jasna, jeszcze większym.
Żeby mnie tak pocałować na odchodnym, jak ja musiałam wymyślać plan dotyczący sprowadzenia go znów do Obozu? Bez serca. Dotąd pamiętam, jak mnie pocałował. I- obok jedzenia, Dana i… jedzenia- był tylko on, a dokładniej jego szczupła sylwetka, zielone oczy i ten piękny kształt ust, dość wąskich, ale podkreślających jego charakter- stanowczy, a jednak nieco nieśmiały.
Jakim cudem jakikolwiek człowiek może być taką mieszanką?
– Ange, jesteś tu jeszcze? – spytał Dan, unosząc mi lekko podbródek. – Zaraz zaczynamy naradę. Chciałaś na niej być i…
– Tak! Chciałam. Chcę… – zawahałam się. – Chcę go zgnieść, rozwalić za to, co mi zrobił – rzuciłam przez zaciśnięte zęby. Miałam nadzieję, że Dan odebrał moje krótkie wahanie jako zastanowienie, jakie straszne tortury zastosuję na Tomie.
Uniosłam głowę, aby spojrzeć w smutne oczy Chejrona. Był od pasa w górę dostojnym, postawnym mężczyzną, a zamiast nóg miał ciało konia, siwego ogiera. Pogładził swoją ciemną brodę i spojrzał na mnie badawczo.
– Angelino, w porządku? – Na świętego Posejdona, co im się dzieje, że się tak mnie pytają?! Czy ja naprawdę tak dobrze gram, że nawet Chejron w to uwierzył? A może… naprawdę cierpię, tylko z innego powodu.
– Tak – wykrztusiłam przez łzy, zaciskając palce na nadgarstku Daniela. – Żyję. Chcę go teraz dorwać. I… i coś mu zrobić.
Pewnie. Przytulić go, a jednocześnie dusząc.
– Wiem, nie denerwuj się – uspokoił mnie Dan. – Za niedługo go dorwiemy. Ty jesteś tutaj bezpieczna, nic ci się nie może stać.
Miałam niecałą sekundę na podjęcie ostatecznej decyzji. Czułam, jak moje pięści się zaciskają, nawet mogłam sobie wyobrazić zielone oczy, pałające gniewem.
-Nie! Nie jestem tu bezpieczna – powiedziałam hardo, patrząc się na Dana. – Chcę go dorwać! Chcę iść na tę misję! – No, i powiedziałam za dużo.
– Skąd wiesz, że będzie misja? – zaciekawił się Chejron, patrząc w moje oczy.
– Bo… bo to logiczne – wypaliłam. – Cholera, ON chce zniszczyć świat, dowodzi armią Kronosa i nie wiadomo, jakie są jeszcze jego zamiary. A my musimy go powstrzymać, prawda? Chyba tego tak nie zostawicie – dodałam błagalnie.
– Istotnie – zgodził się Chejron. Czasem logiczne myślenie się przydaje. – Niemniej jednak…
– Jednak co? – Powoli rozkręcałam się w mojej gadaninie. – Ja go nienawidzę, Chejronie. – Te słowa sprawiały mi straszny ból. Zdradzałam mojego przyjaciela, na którym mi strasznie zależało. Ale zbyt długo ciągnęłam tę grę. Zbyt długo kłamałam, żeby teraz przestać. Istniał jeden, jedyny cel- Tom. Dla czegoś takiego jestem gotowa wbić sobie nóż w serce, byleby się do niego dostać. – Chejronie, przydam wam się. On mnie upokorzył! Herosi takiego czegoś nie odpuszczają. I nie myśl nawet, że ta wizja dopadnięcia JEGO mnie zaślepi. Że gniew założy mi klapki na oczy. Będę posłusznie wypełniać wszystkie polecenia. Tylko pozwólcie mi pójść na misję. – Spojrzałam na nich z niemą prośbą wypisaną na twarzy.
Dan nie wyglądał na przekonanego. Chejron gładził swoją brodę, patrząc na mnie uważnie.
– Ale, Ange, jeśli tego nie wytrzymasz? – zapytał z troską w głosie syn Hermesa.
Szlag mnie trafi.
– Wytrzymam, czy ktoś to wreszcie zrozumie?! – krzyknęłam z furią i niezachwianą pewnością siebie, chociaż w duszy drżałam i kuliłam się jak mała dziewczynka. – Będę posłusznie wypełniać rozkazy. – Mój głos był pełen gniewu. – Ale chcę go dopaść. Chcę widzieć jego klęskę.
W tym czasie do pokoju wlewali się półbogowie. Felix, grupowy domku Ateny, pomachał mi ręką w geście powitania. Już od dłuższego czasu uczył mnie wyrabiania broni, więc się nieco poznaliśmy. Zwykły zarozumialec, a do tego strasznie wierzy, że jest taką zajebistą osobą. Dalia, córka Demeter, uśmiechnęła się do mnie promiennie. Syn Dionizosa, chyba Jack, obrzucił uważnym spojrzeniem mnie i Dana. Pozostali nawet nie zwrócili na nas uwagi; każdy zajęty był albo własnymi myślami, albo rozmową z kolegą lub koleżanką.
– Moi kochani – zaczął Chejron. – Nowa misja. Potrzeba nam trzech herosów, którzy pojadą, aby zniweczyć plany Toma…
– Tego zdrajcy i mordercy – warknął jeden z szajki Maxa. – To on zabił Maxa. On musi ponieść za to karę.
– Niewątpliwie… – Chejron zacisnął palce na stole, kiedy odezwał się kolejny półbóg.
– To nieobliczalny psychol! Takich trzeba od razu na pożarcie ogarom rzucać!
Od razu zawtórowały mu kolejne głosy.
– Kretyn i idiota!
– Jeszcze zabójca!
– Że w ogóle miał czelność uciec!
– Tchórz!
– Śmierdzący tchórz, chciałeś chyba powiedzieć, Jacobie.
– Nie poprawiaj mnie!
Stałam tam i dusiłam w sobie łzy. Cholera, co oni opowiadają?! Tom taki nie był! Nie był! Przecież… to Max pierwszy zaatakował! Jak Tom… Tom przecież nie chciał takiego losu… To wszystko przez jego ojca! Dlaczego oni widzą w nim Kronosa?!
– Najchętniej bym go rozszarpał na strzępy za to, co zrobił Ange – odezwał się Daniel poważnym i groźnym tonem. – Dlatego też chcę pójść na misję.
Ha, no jasne! By cię cholera wzięła, Dan! Przecież Tom mi nic nie zrobił!
– Też pójdę – odezwał się Felix. – Przydam się, jestem dobrym strategiem, a jakby trzeba było negocjować, to ja się do tego doskonale nadaję. – Ciekawe, czy twoja umiejętność dyplomacji dorównuje temu, jaki jesteś zarozumiały, spryciarzu. Sam wierzysz w te całe zabobony o Tomie, że jest potworem, że jest straszny. Jak przyjdzie co do czego to zamiast negocjować popuścisz w majtasy, inteligencie.
– Ja chcę iść – odezwałam się mocnym głosem. Odepchnęłam niezbyt delikatnie Daniela i wystąpiłam przed siebie. – No dalej, dam sobie radę. Chejronie – zwróciłam się do nauczyciela, który siedział z ciasno splecionymi dłońmi. – znam Toma tak dobrze, jak nikt inny. Może mi być łatwiej wyniuchać, gdzie on jest i co planuje.
Herosi zaczęli kręcić głowami, ale nie zwracałam na to zbytniej uwagi.
– Dobrze – w końcu odpowiedział napiętym głosem Chejron. – Pójdziecie na tę misję.
Wreszcie było coś pewnego. Ja sama wiedziałam coś, co napawało mnie jednocześnie szczęściem i strachem.
Idę do Toma. I nikt już tego nie zmieni.
Tom
Wiele z was na stówę słyszało o wielkiej i potężnej armii Kronosa. Tysiące legionów pełne najokrutniejszych i najgorszych potworów jakie widział świat, setki wrogów Olimpu. Wiecie tez, że zostali oni podbici oraz pokonani. Większość zabita, stracona, wygnana, przeklęta… Jakby ktoś wam powiedział, że teraz przejmujecie dowodzenie nad taką armią spodziewalibyście się zapewne, że będzie to wyglądało jak garstka potworów, wszystkie zbite, poobijane i tym podobne. Jednym słowem- ruina. No, przynajmniej ja tak myślałem. Wiem, że to było piętnaście lat temu, kiedy herosi skopali Kronosowi tyłek, ale jednak ja w wyobraźni widziałem to miejsce… jako pobojowisko. Jednak zastało mnie coś innego.
Kiedy tylko zgodziłem się zostać nowym Kronosem (kurde, jak to dziwnie brzmi) stało się coś, czego nie spodziewałbym się nigdy w życiu. Prędzej wyobraziłbym sobie, że Zeus ruszy siedzenie z Olimpu, odwiedzi mnie i uściska jak własnego brata, którym de facto byłem. Ale stało się coś innego. Mianowicie… Bob dostał ataku. No, przynajmniej to tak wyglądało. Wyobraźcie sobie pasa, który jest jednocześnie czymś w rodzaju harpii. Tylnie łapy upierzone, tułów też, ogon psi, skrzydła, z długimi czarnymi piórami, głową przypominającą kurę bez dzioba i okrągłymi psimi oczami. Nie wiem, ile miał lat, ale młody nie był. Jego sierść była zaniedbana, pełne błota, gdzieniegdzie pióra były połamane, a włoski powypadały. Tak oto wyglądał jeden z moich najbliższych przyjaciół. Z nikim nie gawędziło mi się tak dobrze jak z Bobem! Pomijając fakt, że wcześniej ani razu się nie odezwał, mogłem przegadać z nim całą noc.
– Dobrze. Zgadzam się. Chodźmy… no, tam gdzie chcecie, żebym poszedł- powiedziałem empuzom i wtedy to się zaczęło.
Bob, zerwał się na tylne łapy. Jego oczy rozbłysły. Wyglądał jak pies, któremu się właśnie oznajmiło, że idziemy na spacer. Zaczął merdać ogonem i wymachiwać zniszczonymi skrzydłami.
– Orzesz ty… On umie chodzić!- zawołałem zdumiony, kiedy Bob, niższy ode mnie o dwie głowy zaczął biegać wokół mnie wydając z siebie dźwięki, które przypominały zardzewiałą pozytywkę.
– Chodzić, kiedyś latać, ale najlepsze to dopiero będzie zaraz- odpowiedziała Meg, patrząc na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.
– Dokładnie! Bob był kiedyś ulubieńcem twojego ojca!- zapiszczała Mel, nadal uradowana tym, że się zgodziłem.
– A myślałam, że to równy facet… znaczy się potwór- mruknąłem, obserwując jak pieso-harpia biega obok mnie.- Ej, on macha skrzydłami, bo zaraz będzie startował, nie?
– Mniej więcej- mruknęła Meg, kłaniając się.
– Na nas czas. Musimy iść, bo nie zdążymy przed tobą, panie.
To bycie nazywanym panem nawet nie jest złe…
– Ej, to idziecie teraz same?- zdumiałem się.
– Tak. My podróżujemy cieniem z piekielnymi ogarami, które mogą stać jedynie poza granicą obozu. Ty, Panie, możesz przejść z Bobem.
I zanim zdążyłem zapytać, jakim cudem mógłbym podróżować z Bobem, któremu widocznie coś odwaliło i dostał ataku, kiedy ten zatrzymał się i spojrzał prosto na mnie. Potem wybił się na swoich psich łapach w górę, złapał kaptur mojej bluzy w pysk i zaczął lecieć, po czym wszystko inne znikło.
*
Tak znalazłem się w tym nowym miejscu. W miejscu, które pozostawił Kronos. Mój… ojciec… Zostawił to, bo go zabito. (Uwielbiam takie optymistyczne uwagi).
Kiedy Bob na mnie skoczył i poderwał do góry, świat się rozmył. Kiedy znów się pojawił, upadłem jak długi na ziemię, lądując na kolanach. Zaraz straciłem równowagę i poleciałem do przodu, obcierając całe dłonie. Mój żołądek zwijał się i było mi nie dobrze. Jakbym miał co zwrócić, oddałbym to natychmiast. Jednak cały ostatni dzień nic nie jadłem, więc jedyne co się stało, to na kilka sekund zamroczyło mi oczy.
– Bob, jeżeli jeszcze kiedyś…- zacząłem podnosząc się, ale przerwałem. To, co zobaczyłem, wbiło mnie w ziemię.
Klęczałem na brukowanym chodniku, a przede mną rozciągało się miasto. Dziwne miasto. Wszystkie budynki przypominały średniowieczną miejscowość, którą często można zobaczyć w filmach lub bajkach dla dzieci. W takich filmach pojawiały się tez często miasta opanowane przez złych czarnoksiężników, siły ciemności czy inne postacie, zaliczające się do tych niezbyt dobrych. Taki też widok rozpościerał się przede mną. Wszystko było ty ciemne, smutne i złowrogie. Budynki, z pozoru wyglądające na drewniane chaty, były murowane i solidne. Wszędzie było pełno uliczek i ulic głównych. Jakby trzeba było opisać to miejsce kilkoma słowami, to pierwsze, który przyszłyby mi na język to: zło, ciemność, czarny, czerwony, metal, film fantasy. Brakuje jeszcze hobbitów i Saurona, a pomyślałbym, że Bob przeniósł mnie do filmu.
Mimo, że był dzień i świeciło słońce, miasto wyglądało na ponure. Wszędzie człapały najróżniejsze potwory, niektóre widziałem pierwszy raz na oczy. I chyba nie było mi z tego powodu smutno, bo były to jakieś mutanty tak obrzydliwe, że znów żołądek zawiązał się na supeł. Potwory zauważyły mnie dopiero po chwili. Niektóre po prostu zatrzymały się w miejscu, inne niepewnie zaczęły podpełzać w moją stronę.
Cudnie, klęczę w siedlisku najohydniejszych istot, jakie widziałem. No świetnie, ten dzień mogę zaliczyć do najbardziej udanych w życiu…
– Pan?- usłyszałem niewyraźne chrząknięcie.
Obróciłem głowę. Powiedział to jeden z potworów wyglądem przypominających niskiego, zgarbionego człowieka ze skórą brązową od brudu i potu. Jego garb był wielki, ręce umięśnione, a jedyne co miał na sobie, to strzęp materiału zawiązany na biodrach. Z buzi wystawały mu co pewien odstęp ostre kły.
– Hę?- bąknąłem, a szepty i warczenie stało się głośniejsze.
– To on…
– …Syn Pana Kronosa!
– …przyszedł.
– …znowu jest nadzieja…
Niepewnie podniosłem się na kolana, a potem wstałem. Te potwory, które stały bliżej, cofnęły się zlęknione.
Fajnie, super, no cudownie. Wiecie, nie pogardziłbym jakąś instrukcją, co by tu zrobić. Bo te istoty wszelkiego gatunku chyba czkają, aż coś powiem… A tak się składa, że ja za cholerę nie wiem, jak się zachować.
– Co to za miejsce?- spytałem. Chciałem brzmieć pewnie, a tym czasem głos mi się co chwila urywał, drżał.
– Twój dom, dom, który zostawił Pan Kronos, Twój Ojciec, o Panie- oznajmił jakiś cyklop chrapliwym głosem, po czym nisko się skłonił. Patrzyłem się na niego oszołomiony. Byłem od niego o połowę niższy i z osiem razy chudszy, a ten dryblas mi się kłaniał. Kronos serio musiał tu mieć dobrą reputację…
– Dobra, dziękuję- mruknąłem. – Eee… A wie ktoś może, czemu tu jestem?
Żaden potwór się nie odezwał, wiec wskazałem na garbusa, który jako pierwszy coś do mnie powiedział.
– Może ty wiesz?
– Oczywiście, że wiem- odrzekł, kłaniając się głęboko
– To czemu nic nie mówisz?- zapytałem lekko zirytowany tym kłanianiem się.
– Czekałem na pozwolenie zabrania głosu, niech się Pan nie gniewa.
Człowieczek wyglądał na lekko przerażonego. Uśmiechnąłem się do niego sarkastycznie i pokiwałem głową. On się mnie bał. Jak nic, taki potwór jak on się mnie bał.
– Mów- odrzekłem krótko, prostując się pewniej.
– Jesteś tu, bo teraz jesteś jedynym dzieckiem Kronosa gotowym do zastąpienia go. Jesteś, Panie, potężny i równie wielki, jak twój ojciec- wyrzucił z siebie i znów się nisko skłonił. Coraz bardziej zaczynało mi się podobać. Odwróciłem się na pięcie i wskazałem na jakąś empuzę palcem. Ta wydała z siebie przerażone westchnienie i szybko się skłoniła.
– A ty? Jak się nazywasz?- zapytałem, wstrzymując uśmiech.
– Nutria, o panie.
Wyglądała na przerażoną. Jak każdy z tych potworów. Rozejrzałem się, lekko uśmiechając się. Stałem na środku jakieś zagraconej, pachnącej stęchlizną i wilgotnej uliczce. Wokół mnie zgromadziło się wiele potworów, każdy był wystraszony. Wystraszony moją osobą. Do tej pory żaden mnie nie zabił, nawet nie spróbował. Każdy obnosił się z szacunkiem wobec mnie, jakbym był bogiem. Nigdy jeszcze nikt mnie tak nie potraktował. To było aż przykre. Wśród ludzi, herosów jak ja nikt nie uśmiechnął się nawet do mnie. A tu? Jestem tu pięć minut, a chyba połowa populacji potworów zdążyła mi się ukłonić.
Była jeszcze Angelina.
Uśmiech mojej twarzy momentalnie zniknął. Pojawiło się przerażenie w oczach. Co ja tu robię? Czemu bawię się w nowego Kronosa? Poczułem jak cegła ląduje w moim brzuchu. Nagle powróciło to, co odczuwałem przez ostatnie osiem lat, kiedy skutecznie opierałem się temu wszystkiemu. Moralność, uczciwość i szacunek. Znów to poczułem.
Obróciłem się i spojrzałem na bestie, stojące za mną. Automatycznie się skłoniły. Wszystkie. Najpierw te bliżej, potem te dalej, następny rząd, następny i jeszcze następny…
– Panie, wszystko w porządku?
– …dlaczego tak się patrzy?
– …podobno on nie chciał…
– …a jeżeli on nie będzie chciał?
Coraz więcej ślepiów patrzyło na mnie ze zdumieniem, a nie z czcią. Myśli w mojej głowie wirowały. Co ja zrobiłem? Angelina mnie zabije. Nie, chwila… Nie zrobi tego. Jej już nie ma. Zabiłem ją. Ja, Tom, ją zabiłem. Jej już dla mnie nie ma…
– Panie!
Z tłumu potworów wyłoniła się Meg. Szła w moją stronę jako zwykła nastolatka w szortach, szarej bluzce i płomiennymi rudymi włosami. Obok niej pojawiła się Mel, jej siostra.
Razem z ich pojawieniem się znów zapomniałem o moralności. Jej już nie ma.
– Po co tu jestem?- zapytałem je. Obie uśmiechnęły się słodko.
– Po to, żeby pokonać Olimpijczyków. Ich dzieci. Udowodnić, że nie jesteś pomiotem zła i badziewiem, za jakie cię uważają- oznajmiła Mel.
– Obejmiesz władzę i poprowadzisz nas ponownie na Manhattan. Minęło ponad piętnaście lat od Wielkiej Bitwy, po której nastały Niepewne Dni- zawołała Meg, bardziej do potworów, niż do mnie, które ochoczo pokiwały głowami, popierając jej słowa.
– Niepewnych co?- bąknąłem.
– Niepewnych Dni. Od śmierci Pana Kronosa…- zaczęła Mel.
– …aż do dzisiejszego dnia. Bo dziś mamy nowego Pana. Ty będziesz nami dowodzić. Dzięki tobie znowu powstaniemy i zrobimy coś, na co czekamy od tysięcy lat- rzekła Meg, a jej słowa jak widać dotarły do wszystkich potworów, bo te kreatury zaczęły kiwać głowami, pyskami lub czymś, co chyba powinno być odpowiednikami głów, oraz ochoczo coś między sobą szeptały.
– Eee… A na co czekacie?- zapytałem, wsadzając jedną ręką do kieszeni, drugą nerwowo przeczesując włosy.-Bo wiecie, ja tak trochę nie jestem wtajemniczony w… no, w to wszystko.
– Zemścimy się.- Słowa wypowiedziała Mel, ale zabrzmiały dziwnie głucho i nieludzko. Empuza wpatrywała się ze mnie z uśmiechem, a jednocześnie z rządzą mordu w oczach.
– Pomyśl Tom- westchnęła teatralnie Meg, zaczynając spacerować obok wszystkich istot, zgromadzonych w ogół.- Co takiego zrobiłeś, hmm?
– Ale niby co? Zrobiłem coś?- Wpatrywałem się we wszystko coraz bardzie skołowany. To za dużo. Za dużo jak na jedną godzinę. Czemu nie mogę cofać czasu?
– Właśnie, nie zrobiłeś nic- Mel pstryknęła palcami i wydęła dolną wargę.- To dlaczego cię nienawidzą, co, Tom?- Przynajmniej mówi do mnie normalnie, a nie wyzywa od panów i władców.
– Bo jestem synem Kronosa?
– Bystry jesteś- zaśmiała się Meg.- Dokładnie. Żadnego wpływu na to z twojej strony. Ty nie zrobiłeś niczego. Po prostu jesteś, taki zostałeś stworzony, prawda?
Meg przechadzała się wolno, wzdłuż linii potworów, cały czas wpatrując się we mnie mściwym wzrokiem. Nie był on skierowany do mnie. We mnie widziała tylko nadzieję.
– To tak jak wy- zacząłem cicho, nagle wszystko rozumiejąc.
Poczułem jak niewidzialna siła wylewa na mnie wiadro lodowatej wody. Nagle wszystko zrozumiałem. To oczywiste do czego one zmierzają.
Podniosłem spojrzenie na te wszystkie istoty, nazywane ‘potworami’. Każde ślepie wpatrywało się we mnie. Jak w władcę, pana, króla. Z nadzieją, wiarą i też pokorą oraz strachem.
– Wy też, prawda?- spytałem Meg, która pokiwała głową i zatrzymała się, splatając ręce na piersi.- Też nie macie wpływu na urodzenie się potw…- Nagle to określenie stało się odległe i obraźliwe.-… takimi istotami. Zabijacie, bo taka wasza natura, tak? Musicie.
– Dokładnie, Panie- jakiś cyklop pokiwał głową i skłonił się nisko.
Stałem oszołomiony tym, jak bardzo jestem do nich podobny. Jak bardzo, moje życie wygląda jak ich. Odrzucony, bo jestem z innej rasy. Moim ojcem jest Kronos. Oni są maszynami do zabijania, bo takie jest ich przeznaczenie. Oni muszę to robić. Po prostu taka jest ich natura i koniec. Nic na to nie poradzą
A jakie jest moje przeznaczenie? Co ja muszę robić?
– Dobrze- pokiwałem głową.- Meg, Mel. Zgadzam się. Powiedzcie mi co i jak, dobra? Zemsta to nie taki głupi pomysł.
Warto było czekać tak długo na takie Cudeńko. Mam nadzieję , że nie długo zaczniesz pisać CD. Ta część jest po prostu świetna 😀
:0 warto było przeczytać. Zajebiste, pisz CD
Genialne, cudowne i niesamowite! Kocham to opko, naprawdę. Piszcze szybko ciąg dalszy, bo jak nie to zobaczycie co to jest gniew Kiry ;P
Dziękuję za dedykację, jesteście kochane 😀 (Pitch Black się pisze, ale dodam, że jakieś dwa/trzy tygodnie temu wrzuciłam trzecią część, a wiele osób jej nie przeczytało :()
Tom <333 Bosz, ten chłopak jest boski ;-; Oddajcie mi go!
A opko jak zwykle świetne, genialne były te fragmenty o uduszeniu Toma przez przytulanie go XD piszcie CD, albo narazicie się również na mój gniew ;D
(A ty, Kira też pisz, pewnie te ślepaki nie zauważyły tamtej części. Słyszycie? Nadrabiać mi PB!)
Dziękujemy wam wszystkim :3 a tak na marginesie w dedykację wkradła się literówka zmieniając sens całego zdania ;_; mało być, że nie ja jestem wielka, tylko Annieee! Głupio wyszło, przepraszam :p
carmel- nie, nie oddamy Toma :3
Hyhy Ann kochanie dziękuję <3
Czuję się wyróżniona :3
Opowiadanie wspaniałe. Biedny Tom :cc Biedulek… ; c
Jako tako jest niesamowite. Cóż..
CD komentarza:
Na komórce trudno jest pisać, więc weszłam na komputer. tss… no w każdym razie –
Opowiadanie wspaniałe .< Lubię Boba… XDDD
Rozdział fajny, choć… Nie wiem, czegoś mi brakowało. :c
Super opko jak zwykle z resztom i jak będziesz często dodawać Nękanego lub Bliźniaczki to chyba jakoś wytrzymamy ale nie kończ ich tak szbyko (A Kira czytałam od razu PB tylko że na telefonie, a jak chciałam skomentować na laptopie[na komórce nie mogę się jakoś zalogować] to siostra mi go zabrała ale następnym razem na sto procent skomentuje):)
Wyobraźcie sobie pasa- psa, nie pasa xD
Zajebiaszcze 😮 Tooom *.* bycie innym to zaleta nie wada idioto :c i to duuuuuża. Uwielbiam to opko :3. Będzie ciekawie wyglądała ta misja nie powiem xD umierająca z tęsknty/ „żądzy mordu” + zapatrzony w siebie strateg (błaaaagam niech się okarze tak denny jak sądze że będzie xD) + nieogarnięty chłopak, który w sumie nic nie rozumie 😀 uhuhu nie mogę się doczekać :3
Uwielbiam to opko. Kocham Toma i Ange za ich boskie charaktery. Nie mogę doczekać się CD.
SUPER!!! SUPER!!! SUPER!!! Przemyślenia Tom’a o Ange – GENIALNE!!!
Oj, piszcie szybko cd 😀
Och tęskniłem za tym!
Część Ange? Bombowa! A ta jej udawanie? Cudowne! U toma też spoko. Fajnie pokazany punkt widzenia potworów
Dziękujemy Wam strasznie 😀 Batdzo miło wiedzieć takie opinie 😉
Tyle pięknych nowych opek przybyło nagle :3 Super, kocham, kocham, kocham! Angelina i jej rozumowanie jest zabójcze, ma dziewczyna psychikę :* A Tom… No to taki super człowiek! *-* Jakby żył, to bym go już dawno sobie przywłaszczyła! <3 😀
Tyle pięknych nowych opek przybyło nagle :3 Super, kocham, kocham, kocham! Angelina i jej rozumowanie jest zabójcze, ma dziewczyna psychikę :* A Tom… No to taki super człowiek! *-* Jakby żył, to bym go już dawno sobie przywłaszczyła! 😀
A wy piszcie szybko następną część! Słyszycie?! SZYBKO!!!