Tę część dedykuje Zeusce, gdyż przełamała blokadę mojej weny twórczej, która dopadła mnie w pewnym momencie pisania tego opka. (Ona wie o co mi chodzi J)
Miłego czytania
iriska335
Kate
Biegłam ile sił w nogach próbując nadążyć za szatynem. Muszę przyznać, że chłopak miał niezłą kondycję, gdyż nawet mój brat nie mógł za nim nadążyć. Starałam się uważnie patrzeć pod nogi, by nie potknąć się o żaden z korzeni i nie zaliczyć gleby. Już widzę jak bliźniak nie daję mi o tym zapomnieć przez kolejne trzy lata. Poza tym nieznajomy mógłby mnie wziąć za jakąś łamagę, w końcu do tej pory nie wykazałam się jakąś specjalną błyskotliwością lub umiejętnościami walecznymi. Wręcz przeciwnie, dałam się złapać jakimś durnym strażnikom, otruć przystojniakowi… znaczy nastolatkowi, zamknąć w obskurnej celi, z której jedynym planem wydostania było pójście za chłopakiem, który mnie do niej wpakował, a zrobiłam to tylko dlatego, że… powiedzmy, że posłuchałam głosu serca. Myślałam, że to Louis jest tym nieodpowiedzialnym, ale jak widać bliźniaki muszą mieć coś wspólnego (oczywiście mu tego nigdy nie powiem). Domyślam się, że gdyby tylko nadarzyła się jakaś okazja do walki, a ja posiadałabym miecz, nie poszło by mi tak najgorzej. Może nie byłam w Obozie najlepsza, ale też nie odbiegałam od innych. Zresztą o czym ja w ogóle myślę? Po co miałabym się popisywać? Lepiej żeby do żadnej walki nie doszło.
Tak skupiłam się na tym co spotykałam pod nogami, że zapomniałam patrzeć przed siebie. Niestety.
W pewnym momencie poczułam nagły ból czoła. Tak, jakbym dostała patelnią w głowę. Na chwilę straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Co to miało być?
– Wszystko ok?
W momencie, tuż przy mnie znało się dwóch nastolatków. Obaj się o mnie mocno martwili, co było dosyć słodkie.
Wytężyłam wzrok by w ciemnościach znaleźć źródło mojej kolejnej wpadki. W niedużej odległości przede mną dostrzegłam światło z małej latarki oraz jej właściciela. Zdałam sobie sprawę, że zamiast z patelnią, zderzyłam się z człowiekiem.
– Spoko. To nic takiego.
Uspokoiło to syna Afrodyty, więc teraz kierował się w stronę tajemniczej osoby. Wspomniałam już, że nie miał przy sobie broni? Jak widać wszystko wraca na swoje miejsce.
Szatyn natomiast został i wyciągnął dłoń, by pomóc mi wstać.
– Dzięki – uśmiechnęłam się, choć pewnie i tak tego nie zobaczył.
Zdałam sobie sprawę jak bardzo blisko siebie stoimy. Jego wyraziste, zielone oczy błyskały w ciemnościach tuż przed moją twarzą. Czułam na sobie jego świeży, miętowy oddech.
– Do usług.
W sekundę się odwrócił i poszedł w kierunku mojego brata zostawiając mnie z dziwnym uczuciem w brzuchu.
-Uważaj jak chodzisz kretynko!
Zaraz, skądś znałam ten głos. Zwróciłam się w kierunku reszty. Mój brat oświetlał latarką sprawnie podnoszącą się z ziemi dziewczynę. Była szczupła i wysoka. Miała długie, proste, blond włosy oraz grzywkę. Co najważniejsze, do błękitnych jeansów nosiła pomarańczowy t-shirt Obozu Herosów.
– Meghan! – ucieszyłam się na widok znajomej twarzy.
Odruchowo chciałam przytulić córkę Ateny, lecz w ostatniej chwili skapłam się jak to dziwnie będzie wyglądać. Zrozumcie, półbogini, może taj jak i ja należała do Obozu Herosów, ale trudno powiedzieć, że była jego częścią. W odróżnieniu od innych obozowiczów, trzymała się na uboczu. Jej życie polegało tylko na treningach i nauce. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że przez to stała się zarozumiała i opryskliwa.
– Miło cię widzieć – zamieniłam przytulenie na nieco sztywny uścisk dłoni.
I tak okazałam więcej entuzjazmu niż mój braciszek, który wcale nie starał się ukryć niezadowolenia na twarzy. Dobrze wiedziałam, że Louis także wolałby spotkać innego członka obozu, ale mimo to powinniśmy się cieszyć, że ktokolwiek przybył.
– Katherine i Louis zgadza się? – zapytała niepewnym głosem.
Katherine… zabrzmiało to jakoś tak oficjalnie. Na ogół jedyną osobą, która tak do mnie mówi jest ojciec, a używa go tylko wtedy kiedy sytuacja jest poważna (ewentualnie, gdy coś nabroję).
– Po prostu Kate.
– Co wy tu robicie?!
– W centrum Los Angeles natknęliśmy się na jakąś dziwną kulę światłą, dotknęliśmy jej i oto jesteśmy – wytłumaczyłam półbogini. – Zdaję się, że to był portal.
– To na pewno był portal.
Postanowiłam przemilczeć tą niemiłą uwagę, nie było sensu się kłócić. Meghan to Meghan.
Jak się mogłam spodziewać mój brat miał odmienne zdanie na ten temat.
– Domyślam się, że pupilek Chejrona znów dostał misję?
– Sam na to wpadłeś, czy wcześniej musiałeś przeczytać stertę książek?
– Jakbyś chciała wiedzieć….
Ci dwaj w jednym miejscu to istne pole minowe. Musiałam spróbować ich jakoś uspokoić, lecz nie tylko ja o tym pomyślałam. Nasz towarzysz, o którym istnieniu przez chwilkę zapomniałam, w końcu zabrał głos.
– Może, skoro już wszystko sobie w skrócie wyjaśniliście – swoim donośnym i poważnym głosem zwrócił na siebie uwagę pogrążonych w sprzeczce herosów. Jak na mój gust chłopak był za sztywny, momentami zachowywał się jak dorosły. Domyślam się, że powodem tego było otocznie w jakim mieszkał. – …Ruszymy się z miejsca za nim inni nas dogonią?
Zauważyłam nagłą zmianę w dwudziestolatce, która najwyraźniej miała związek z nieznajomym. Na jego widok w jej szarych jak dym oczach zagościła niewyobrażalna wściekłość, a nawet rządza mordu.
W ciemnościach dostrzegłam błysk miecza, którego wyciągała z pochwy, po czym zaczęła kierować się w jego stronę.
Zdezorientowana spojrzałam na swojego brata, odbywając z nim niemą rozmowę (wspominałam już, że bliźniaki tak potrafią).
Co jej się stało?
„Nie mam pojęcia. Chociaż ona nigdy nie była do końca normalna” (Tu wykonał jakiś dziwny gest, którego do końca nie zrozumiałam, zresztą czy ja kiedykolwiek ogarniałam Louisa?)
W sumie… oj, lepiej coś zróbmy.
„Masz całkowitą rację.” (Ok, ok, tego nie powiedział… ale mógłby)
Dobiegliśmy do nich w ostatniej chwili, gdyż ostrze Meghan już znajdywało się w powietrzu, by zadać cios. Kiedy wbiegliśmy po między nich, blondyn złapał w talii córkę Ateny i z całej siły próbował odciągnąć ją od nastolatka. Mocno się wierzgała, wykrzykując przy tym wulgaryzmy o jakich istnieniu do tej pory nie wiedziałam, dlatego też, w obawie przed zadźganiem mojego brata, wyrwałam jej klingę z ręki. Nie było łatwo, przez co musiałam zostawić na jej dłoni wyraźne ślady wbitych wcześniej paznokci.
– O co ci chodzi? – podjęłam próbę dyskusji, gdy ta już się w miarę uspokoiła. – To tylko… – Zdałam sobie, że wciąż nie znam imiona chłopaka. Nie wiem jak mogłam to przeoczyć. Poszukałam wsparcia u szatyna.
– Tommy.
– Właśnie… to tylko Tommy, pomaga nam stąd zwiać.
Syn Afrodyty nadal przytrzymywał blondynkę, na wypadek jej kolejnego wybuchu.
– O co mi chodzi chcesz wiedzieć? Proszę bardzo – w jej oczach wciąż tkwiła nienawiść. Czegoś takiego już dawno nie widziałam. – Tacy jak on zabili Paul’a i Roberta!!!
Co takiego?!
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Meghan przybyła tutaj sama, co jest totalnie nienormalne. Na misję wysyła się kilku półbogów, nigdy jednego. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?
Dziewczyna wspomniała o Paul’u i Robercie, lecz w Obozie jest mnóstwo dzieciaków o tych imionach. O których ona mówiła? Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać w głowie obrazki wszystkich chłopców. Po chwili już wiedziałam o których jej chodziło. Byli nimi dwaj synowie Aresa, z którymi heroska najczęściej wyruszała na misje. Ugięły się pode mną kolana. Znałam tych herosów dosyć dobrze, gdyż byli jednymi z lepszych kumpli mojego brata. Spojrzałam na Louisa, który teraz znajdywał się w swoim własnym świecie. Wiedziałam co czuję w tej chwili. Myślicie pewnie, że śmierć herosów jest dosyć częstym zjawiskiem. Kiedyś faktycznie tak było, ale po wojnie z Gają ten porządek rzeczy się zmienił. Bardzo rzadko pojawiają się okazje na misje, w szczególności te bardzo niebezpieczne, przez co śmierć jest rzadka i (jeśli już się zdarzy) niezwykle bolesną. Tak też było tym razem. W moim sercu zawitał smutek i ból. Do moich oczu napłynęły łzy, które po chwili, spływając po policzkach, opadały na bluzką. Cały entuzjazm i energia wyparowały z mojego ciała.
Odwróciłam się do Tommy’ego. Chciałam poznać prawdę. Musiałam wiedzieć czy miał z tym coś wspólnego.
– Nie miałem pojęcia – wydusił z siebie.
Możecie mnie uznać za idiotkę, ale wierzyłam mu. Chłopak od początku sprawiał wrażenie zagubionego, jakby sam do końca nie wiedział co tak naprawdę się tu dzieję. Zresztą nie miałam już do tego wszystkiego siły. Przynajmniej nie tutaj. Chciałam jak najszybciej opuścić ten wstrętny, martwy las. Potrzebowałam świeżego powietrza i choć minimalnej cząstki rzeczywistego świata, jak choćby słońce czy obecność jakiejkolwiek natury, nieważne czy byłyby nią zwierzęta, rośliny, ptaki, czy wrzeszczący na siebie śmiertelnicy. Musiałam wydostać się z tej ponurej pułapki.
– Uciekajmy stąd, proszę.
Te słowa wypowiedziałam, jakby do siebie, ale i tak inni zrozumieli. Tommy’ego nie musiałam dwa razy prosić, był gotowy ruszyć w każdej chwili, Meghan, ku mojemu zdziwieniu, też nie stawiała oporu. Bidulka sama ledwo się trzymała. Paul chyba jako jedyny tolerował jej humorki. Największy problem stwarzał bliźniak. Wciąż stał nie ruchomo, z tym przyprawiającym o ciarki, nieobecnym spojrzeniem.
Podeszłam do niego bliżej.
– Musimy się wziąć w garść brat, słyszysz…? – zamiast normalnego tonu, byłam w stanie wykrzesać z siebie jedynie lekki szept. – Louis?
Na całe szczęście syn Afrodyty powrócił do świata żywych (choć to może za dużo powiedziane), skinął głową i ruszył przed siebie. Dołączyliśmy do niego i w miarę szybkim krokiem powędrowaliśmy ku rzeczywistości.
***
Zatrzymaliśmy się dopiero przed szosą. Wysoko na niebie świeciło cieplutkie słoneczko, którego nie warzyła się zasłonić żadna chmura. Od czasu do czasu na błękitnym tle można było zauważyć przemykające klucze czarnych ptaków. Tego właśnie potrzebowałam. Jasnych promieni, które nie tylko muskają swym kolorem skórę człowieka, ale także wypędzają z niego wszelką depresję.
Taki sam wpływ wywarło na mnie. Może nie skakałam od razu ze szczęścia, ale nabrałam energii na dalsze działanie.
Spojrzałam na moich towarzyszy. Louis wciąż był obecny jedynie ciałem. Znałam go przez całe życie, stąd też wiedziałam, że pod skorupą „macho” kryje się wrażliwy chłopak. Nie zamierzałam się nim jednak przejmować. W końcu zawsze wracał do normy, więc zapewne i tym razem tak będzie.
Meghan chodziła w tą i z powrotem, usilnie nad czym myśląc. Bardzo dobrze. Potrzebny nam plan. Natomiast Tommy… cóż ten chłopak był dla mnie zagadką. Stał odrobinę od nas oddalony, wpatrując się w nieboskłon. Z ewidentnych zamyśleń wyrywały go tylko z rzadka przejeżdżające samochody, na które reagował tak, jakby pierwszy raz w życiu je widział. Oczywiście nie mam na myśli, że wariował na ich widok z przerażenia jak jakiś średniowieczny facet, tylko raczej był pod wrażeniem ich prędkości… oj trudno to wytłumaczyć. Po prosto wyobraźcie sobie siedemnastolatka szczerzącego się na widok trabanta, jakby był co najmniej najnowszym mercedesem.
Pozostawiłam jego i mojego brata w ich obecnych stanach i zagadnęłam do córki Ateny.
– Masz jakiś pomysł?
Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym wyrwała ją ze snu zimowego.
– Skoro zwiewaliście, domyślam się, że musimy jak najszybciej opuścić tę okolice, z tym, że nie mam pojęcia dokąd. Hotele, w obecnym stanie psychicznym ludzi, nie są najbezpieczniejsze, po za tym w mieście mogą nas szukać.
Miała rację. Sama zaczęłam się nad tym zastanawiać, kiedy nagle coś mi się przypomniało.
– Wiem gdzie moglibyśmy się udać. Byliśmy kiedyś z tatą na plażowym biwaku na wybrzeżu Long Island. No wiesz namiot i te sprawy. Kiedy poszukiwaliśmy jakiegoś fajnego miejsca na plaży, odnaleźliśmy jej bardzo ciekawy odcinek. Z dwóch stron osłonięty był dość dużymi skałami tak, że aby się do niej dostać trzeba było je ominąć morzem. To wyglądało jakby plaża w plaży. Sądzę, że mogłoby by się nadać.
Widziałam na twarzy blondynki podenerwowanie. Z pewnością żałowała, że sama tego nie wymyśliła. Nie ogarniam jak ludzie mogą być tacy nadęci.
– Może być – odparła, jakby od łaski.
– Tylko jest mały problem, nie mam pojęcia jak się tam dostać, to raczej daleka droga.
– To już zostaw mnie.
Z triumfem na twarzy wyciągnęła ze swojego beżowego plecaka fioletowy woreczek.
Od razu domyśliłam się co w nim było.
– Uchuhu nie spodziewałam bym się tego po tobie, Meghan – zaczęłam się nabijać z dwudziestolatki (w końcu musiałam nadrabiać zaległości bliźniaka) – korzystać z nie legalnego handlu… nieładnie.
Dziewczyna się zmieszałam, po czym zaczęła się tłumaczyć.
– Ja… ja po prostu uważam, że… że magiczny pył od dzieci Hekate jest bardzo przydatnym narzędziem podczas misji.
– Nie ważne, lepiej zwołajmy chłopaków.
I tak też zrobiłyśmy. Proszek powędrował do mnie, gdyż tylko ja (nie liczę w tym momencie braciszka) wiedziałam dokąd zmierzamy. Złapaliśmy się za ręce, po czym wyrzuciłam nad siebie odrobinę pyłu. Zamiast nazwy, oczami wyobraźni stworzyłam w mojej głowie obraz celu, do którego chciałam się udać.
Już po chwili cała nasza czwórka stała na mięciutkim piaseczku.
Moje czarne, proste włosy rozwiewał mocny, lecz ciepły wiatr. Nie obchodziło mnie to, gdyż i tak na mojej głowie gościł totalny bałagan.
Miejsce wyglądało tak jak je zapamiętałam. Z obu stron ochraniała nas mieszanka wysokich, grafitowych oraz szarych skał. Przed nami fale oceanu uderzały o brzeg, a z tyłu wznosiły się skarpy, które porastała zielona roślinność. Gdzieś pośrodku plaży znajdywało się miejsce na palenisko. Uwielbiałam to miejsce.
W niedługim czasie wszyscy wzięli się do roboty. Razem z półboginią zbierałyśmy wystające z piasku, drewniane patyczki, które później przydadzą się do rozpalenia ogniska, natomiast chłopaki rozstawiali namiot. Niestety był tylko jeden, więc wspólnie ustaliliśmy, że zajmiemy go we dwie z Meghan, a faceci, jak na dżentelmenów przystało, prześpią się na plaży. Na szczęście córka Ateny zabrała ze sobą dwa malutkie koce, dlatego też nie będą się aż tak męczyć.
Po południu usiedliśmy w kółku, by zebrać w całość wydarzenia z ostatnich dni. Opowiedzieliśmy, a raczej ja mówiłam w imieniu moimi i Louisa, o tym jak trafiliśmy do tego rzekomego obozu i jak się z niego wydostaliśmy, blondynka natomiast wyjaśniła nam po co Chejron zorganizował misję. Otóż okazało się, że nie tylko w Los Angeles pojawiły się portale, ale również zaobserwowano je w innych miastach Ameryki. Herosi mięli je sprawdzić, lecz gdy do jednego z nich się zbliżyli, zaatakowała ich trójka półbogów. W swojej drodze spotkała również potwory, które z niewytłumaczalnych powodów stały się dobre. Podsumowując herosi są źli, a potwory dobre. Świat staje na głowie.
Próbowaliśmy wyciągnąć również jakieś informacje od Tommy’ego, ale widać, że chłopak nie do końca nam jeszcze ufał. Powiedział jedynie, że przez całe życie był okłamywany i nie może nam pomóc, gdyż sam nie wie co jest prawdą w obozie, a co nie.
Resztę dnia spędziliśmy na samotnym rozmyślaniu i odpoczynku. Cieszyłam się tym momentem, ponieważ w końcu wyrwałam się z tej ohydnej celi i wiedziałam, że chociaż w tym dniu już nic mi nie grozi. Czułam się zwyczajnie wolna.
Super Pisz szybko kolejną część!
No i super następny rozdział Tak trzymaj! :* A, i szybciutko, prosze mi tu cd napisac! w trybie ‚now’! 😀
Postaram się 😉 I dzięki za miłe słowa