Dedykacja dla wszystkich, którzy brali udział w tworzeniu wspólnego opowiadania (chodzi mi o „Dopisz kolejne zdanie…”).W życiu nie czytałam czegoś bardziej pokręconego (oczywiście w pozytywnym sensie ). Ludzie, jesteście niesamowici
iriska335
-Hej – odezwałam się do blondyna.
-Hej- odpowiedział, po czym postawił mnie z powrotem na ziemię.
Dopiero teraz mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Był wysoki i szczupły. Miał na sobie jeansy oraz fioletową koszulkę z napisem SPQR. Od razu przypomniało mi się, jak córka Ateny opowiadała mi o rzymskim obozie Jupiter. Nosili w nim identyczne T-shirty.
-Ty pewnie nazywasz się Cassidy.
-Może, a ty?
„Postanowiłam nie ufać od razu chłopakowi, to mógł być jakiś podstęp”.
-Jestem Jason Grace, przyjaciel Percy’ego i Annabeth – nastolatek sprawiał wrażenie wyluzowanego (jak na zaistniałe okoliczności), ja natomiast wręcz przeciwnie.
-Jasne, a ja królową śniegu – w moim głosie słychać było (zupełnie NIEprzypadkiem) nutkę sarkazmu.
-Co? Nie wierzysz mi? –na twarzy niebieskookiego zagościło zdziwienie.
– A mam powody by ci wierzyć?
-Oj no nie wiem, pomyślmy… może nie zauważyłaś, ale właśnie uratowałem ci życie.
„Świetnie, udało mi się zirytować nieznajomego”.
-Ha! I tu mógł być haczyk!
-Nie rozumiem.
„Taaa, nie ty jeden masz problem by nadążyć za moją psychiką, ale co poradzić, taki już los nas -geniuszów inaczej”
-Równie dobrze mogłeś mnie uratować bym uwierzyła że nie jesteś moim wrogiem, zaufała ci, a ty potem bezproblemowo mnie zabijesz – zaczęłam tłumaczyć blondynowi mój tok rozumowania, choć nie wiem, czy to miało jakikolwiek sens.
-Nie łatwiej by mi było po prostu patrzeć jak umierasz?
-A niby skąd mam to wiedzieć, nie siedzę w twojej głowie.
„Hello, to chyba oczywiste”
-Ok. Może zwyczajnie zapytasz swoich, a raczej naszych przyjaciół o to kim jestem. Gdzie oni są?
„Niech to szlag, zupełnie o nich zapomniałam”
-Ostatni raz jak ich widziałam cyklop fundował im szybki lot z twardym lądowaniem – wybełkotałam.
-Percy?! Annabeth?! – Jason ruszył pośpiesznym krokiem w poszukiwaniu herosów.
-Zaczekaj! – dołączyłam do niego. Nie ważne czy był po mojej stronie czy nie, teraz liczyli się tylko nastolatkowie. – Percy?! Annabeth?!
Szybko odnaleźliśmy ich na górce starych, metalowych części maszyn. Oboje byli wiąż nieprzytomni, ale co najważniejsze – oddychali.
-Trzeba im szybko podać ambrozję – usłyszałam pewny głos chłopaka.
W jego oczach widziałam troskę, niepokój, może nawet lekkie przerażenie.
„Chyba naprawdę był naszym sojusznikiem”.
-Nie mam. Nie dali mi, ponieważ jestem człowiekiem. Zamiast mnie wyleczyć, zrobiłaby mi jeszcze większą krzywdę. – Sama też byłam nieźle przestraszona.
-Na szczęście ja trochę zabrałem z domu – podał mi kostkę w kolorze miodu. – Masz. Daj ją Percy’emu, ja zajmę się Ann.
„I co ja mam niby z tym zrobić? Wepchnąć brunetowi do gardła”.
Może to zabrzmi dziwnie, ale tak właśnie zrobiłam. Otwarłam mu usta, po czym wepchnęłam mu magiczny pokarm do buzi, zamykając ją tak, aby na pewno połknął ambrozję.
„Szczęście, że się nie udusił”.
Po jakiś pięciu minutach (które okazały się najdłuższymi w całym moim życiu) herosi odzyskali przytomność. Razem z niebieskookim pomogliśmy im wstać.
-Jason, co ty tu robisz?- spytała blondynka, jeszcze lekko oszołomiona.
„Faktycznie się znali”.
Ku mojemu zdziwieniu chłopak wcale nie obdarował mnie spojrzeniem „a nie mówiłem”, zamiast tego odezwał się głosem pełnym bólu i rozpaczy.
-Wiem, że nie powinienem przeszkadzać wam w misji, ale nie mogłem siedzieć bezczynnie w obozie. Przecież oni ją porwali… zabrali Piper.
„Coś mi mówiło, że zaginiona półbogini była kimś znacznie ważniejszym dla Jason’a”
-Nie ma sprawy – Percy poklepał herosa po ramieniu. – Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
Syn Posejdona spojrzał czulę na blondynkę.
„Zazdroszczę im, oczywiście w pozytywnym znaczeniu”.
-To co? – przerwałam milczenie. – Kierunek Atlanta?
***
Postanowiliśmy jechać ostatnim nocnym pociągiem, na którego straciliśmy prawie wszystkie nasze oszczędności.
„Powiedzmy, że herosi do najbogatszych nie należą”.
W Atlancie mieliśmy być dopiero jutro popołudniu, więc usiedliśmy wygodnie na swoich miejscach, rozkoszując się chwilą spokoju i relaksu.
„Jak dobrze jest mieć swój własny przedział”.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo jestem zmęczona, ale gdy tylko zamknęłam oczy od razu zasnęłam.
Przyśniła mi się scena z poprzedniego dnia, kiedy to walczyliśmy z eryniami. Jak się możecie domyśleć, nie był to przyjemny sen. Od nowa przeżywałam to samo co wtedy: każdy mój lęk, obawę, wahanie… wszystkie te emocje powróciły. „Nie sądziłam, że życie super bohaterów jest takie trudne”.
Obudziłam się totalnie niewypoczęta. „Jak półbogowie mogą znosić te sny przez cały czas?! Cóż, jedno wiedziałam na pewno – długo nie zapomnę o moim pierwszym potworze, a raczej trzech pierwszych potworach.”
Przez okno wagonu przebijały się pierwsze promyki światła. Niebo było jeszcze błękitno-różowe, ale z każdą chwilą coraz jaśniejsze. „Zaczyna świtać”. Rozejrzałam się po naszym przedziale. Nie był on jakoś szczególnie ładny. Określiłabym go po prostu zwyczajnym. Po trzy stare, obszyte jakąś tkaniną siedzenia naprzeciwko siebie, nad nimi szerokie lustra i półki na bagaże. Pod oknem znajdywał się przyczepiony do ściany podróżny stoliczek.
Percy i Annabeth jeszcze spali. Blondynka miała opartą głowę na ramieniu chłopaka. „Ach, jakie to słodkie. Czy wspominałam już, że im zazdroszczę?”
Jednak nigdzie nie mogłam znaleźć Jasona. „Dziwne”. Postanowiłam to sprawdzić. Wyszłam z kabiny tak, by nie obudzić pozostałej dwójki. Pociąg jechał dosyć szybko, przez co miałam pewne kłopoty z poruszaniem się po korytarzu, który był o tej porze zupełnie pusty. „Na całe szczęście nikt mnie nie widział, w innym przypadku, mógłby pomyśleć, że trochę za dużo wypiłam”.
Znalazłam blondyna na końcu wagonu. Smutny wyglądał przez okno.
-Uratujemy ją – odezwałam się do chłopaka.
Wyrwałam go z głębokiego zamyślenia, ponieważ aż podskoczył na dźwięk mojego głosu.
-Co… ja nie… skąd wiedziałaś?- dodał zrezygnowany i totalnie przygnębiony.
„Żal było na niego patrzeć”.
-Jestem dziewczyną – uśmiechnęłam się do chłopaka. – My wyczuwamy takie rzeczy.
-No tak – przez chwilę odwzajemnił uśmiech, lecz już po chwili jego twarz na nowo przybrała smutny wyraz. – Wiesz, chciałbym tylko wiedzieć, że nie dzieje jej się krzywda, że nie cierpi, nic ją nie boli… a zresztą nie chcę cię zanudzać.
-Spoko, każdy potrzebuje się czasem wygadać. Po za tym mam przeczucie, że wszystko się dobrze skończy.
To akurat była prawda. Mimo totalnego ryzyka jakiego się podjęłam wyjeżdżając na tą misję, pomimo wszystkich niebezpieczeństw jakie nas spotkały, nie opuszczało mnie dziwne przeczucie, że wszystko będzie dobrze. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale tak właśnie było.
Może to co zaraz zrobię będzie trochę wredne, ale postanowiłam wykorzystać chwilową poprawę humoru herosa.
-Więc, Jason, właściwie to kogo jesteś synem? – zaczęłam niewinnie.
-Jupitera.
-Czyli tak jakby Zeusa – przetłumaczyłam sobie na grekę. – Wow, nieźle, jesteś z tych najsilniejszych.
-No można tak powiedzieć – nie wiedział dokąd zmierzam.
-Oj nie bądź taki skromny, wiele razy słyszałam o dzieciach Wielkiej Trójki, przykładem jest chociażby Percy. Właściwie to sama nie wiem czym takim zasłyną, ale w obozie jest gwiazdą.
-Zaraz, to ty nie wiesz, że on razem z Annabeth spadlł do Tartaru? – „no i połknął haczyk”
-Zaraz, chwila, moment. Chcesz mi powiedzieć, że ta dwójka była w TYM Tartarze? – zamurowało mnie.
-No i na całe szczęście udało im się wydostać – odparł jakby to było coś zupełnie normalnego.
-Ale jakim cudem? – wciąż nie mogłam w to uwierzyć.
-To długa i skomplikowana historia, ale chyba przede wszystkim uratowało ich to, że byli tam razem – odszedł od okna i udał się w kierunku naszej kabiny. – Choć, bo zaczną się o nas martwić.
-Hej, poczekaj, opowiedz mi coś więcej – pobiegłam za synem Jupitera.
Musiałam się jednak pogodzić z ograniczoną wersją informacji, ponieważ nigdy już nie wracaliśmy do tego tematu. Ja natomiast, na zawsze zmieniłam zdanie o dwójce moich przyjaciół, szczególnie o córce Ateny.
***
Reszta podróży minęłam nam spokojnie, aczkolwiek nudno. Przez cały czas słuchałam swojej mp4, ale ile można? Do Atlanty dotarliśmy zgodnie z planem, czyli o szesnastej. Peron w tym mieście był o wiele większy niż w Nowym Jorku, choć wcale nie ładniejszy. Zdarte ściany, powybijane szyby, wiele pomniejszych sklepików z gazetami lub słodyczami. Wokoło kręciło się mnóstwo turystów lub bezdomnych. Jednak najbardziej wkurzające były osoby, które na siłę wpychały mi bezwartościowe ulotki. Jedna z nich (ulotek nie osób) przykuła moją uwagę. Była nią reklama pokazu „Potwornego Cyrku”, który miał się odbyć dziś wieczorem. Na reklamówce widniały zdjęcia różnych potworów, a tło było zachowane w kolorze pomarańczy.
-Hej, może skoro nie mamy żadnego konkretnego planu wybierzemy się do cyrku – zagadnęłam do przyjaciół. – Posłuchajcie tego. – zaczęłam im czytać tył ulotki. – „Potwornie zapraszam do mojego cyrku wszystkich potwornie spragnionych wrażeń. Oferuję potworną dawkę śmiechu i zabawy. Wasza ciocia Em”.
Osobiście żartowałam z tym wyjściem do cyrku, ale Percy i Annabeth wzięli to zbyt serio. W momencie syn Posejdona wyrwał mi reklamówkę i jeszcze raz dokładnie przeczytał tekst.
-To musi być to – dodał po chwili.
-O co wam chodzi? – spytałam nastolatków. – To był tylko taki dowcip.
-Ja też nie bardzo rozumiem – odezwał się Jason.
„Tak, w końcu nie jestem sama”.
-Chodzi o to, że dobrze wiemy kim jest ciocia Em – dziewczyna zaczęła tłumaczyć. – To Meduza, a ten cały „Potworny Cyrk”, z pewnością jest potworny.
Teraz to wszystko składało się w całość. Dawni wrogowie, żeński, znajomy głos w iryfonie cyklopa. „Bingo”.
-Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że kasy starczy nam tylko na jeden bilet, a najpierw trzeba sprawdzić o co w tym w ogóle chodzi – odparł ponuro brunet.
W momencie herosi zaczęli się spierać kto pójdzie, o dziwo nie brakowało chętnych. Mi natomiast w głowie rodziła się inna myśl i szczerze przyznam, nie była ona zbytnio przyjemna. Właściwie to napawała mnie nie małym lękiem.
-Ja pójdę.
-Co?! – krzyknęli wszyscy na raz.
-Cassidy, nie możesz iść tam sama – usłyszałam troskliwy głos Annabeth. – Przecież nie jesteś półbogiem, możesz wpaść w niebezpieczeństwo.
-Właśnie o to chodzi, nie jestem półbogiem. Potwory mnie nie wyczują, mogę spokojnie szpiegować pod ich nosem, a oni tego nie wykryją. Teraz to zrozumiałam. Do tego był wam potrzebny śmiertelnik, to dlatego bogowie przysłali mnie do obozu. Ja muszę tam pójść. Nikt inny, tylko ja.
Super. Pisz szybko następną część.
No nareszcie się wszystko wyjaśniło. Bardzo fajny rozdział. Czekam na więcej 😀
Pisz następną jak najszybciej
Zdaje mi się, że czytałam prolog. Poprzednich części nie. Ale to nieistotne. W każdym nudzi mi się, więc przyszłam zjechać. Początek tekstu to masakra. Same dialogi, żadnych opisów. A mogło być ich tu jakieś trzy kartki. Pomiędzy słowami wypowiadanymi przez bohaterów nie ma absolutnie NICZEGO. Opis na jedno zdanie, to nie opis. Na dodatek te dialogi są sztywne… Gdyby jeszcze były ciekawe, porywające. Ale są sztywne i nudne. Taka prawda, wybacz. Przejdźmy dalej. Percy nie był brunetem. Miał czarne włosy. Jak już podbierasz od RR postać, niech zachowa swoje prawdziwe cechy. Przez całe opowiadanie mamy jeden, długi na cały akapit opis. WOW. Opis taki długi. Uszanowanko. To jest za mało… Dialogów może i być dużo, ale nie mogą dominować. Wtedy stanowczo coś jest nie tak. Pracuj nad opisami, a będzie Ci dana dobra opinia na RR.
Co dalej… Ach tak. Jeszcze trzy sprawy. CUDZYSŁOWY. Jak sama nazwa wskazujące, są zarezerwowane dla czegoś cudzego. Opko jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej, jak pewnie zauważyłaś, sama je pisząc. WIĘC PO JAKĄ CHOLERĘ DAJESZ MYŚLI PIERWSZEJ OSOBY W CUDZYSŁÓW?! Myśl narracji pierwszoosobowej zapisujemy tak:
Jest już ciemno – pomyślałam.
Wielka filozofia?
Druga sprawa. Czemu to pędzi na łeb na szyję? Prooooszę, zwolnij. I jak już było wcześniej – załaduj opisy.
Trzecia sprawa. Bohaterzyna to plastik…? Bo takie odnoszę wrażenie. Gdzie są opisy przeżyć i rozterek zewnętrznych? Prawie ich nie ma, właśnie. Pracuj nad opisami, błagam. Bez nich polegniesz z kretesem. Więcej do dodania nie mam. A. Jeszcze jedno. Dziewczęta powyżej – skończcie jej słodzić. Nie widzicie, że robicie krzywdę?
Dzięki za rady Chione. Spróbuję się poprawić 😉 Tylko z jedną rzeczą się nie zgodzę – brunetem nazywamy osobę, która ma czarne włosy, więc trzymam się tego co napisał RR.
To prawda – brunet to osóbka, która ma czarne włosy.
Ojej. Całe życie byłam przekonana, że ten ktoś może mieć tylko brązowe włosy. Trzynaście lat trwania w błędzie ;o
No nic, w takim razie zwracam honor i przepraszam.