Hej wszystkim blogowiczom
Zdaję sobie sprawę, że ostatnia część do najlepszych nie należała, dlatego do tej postanowiłam się porządnie przyłożyć. Mam nadzieję, że widać poprawę
Miłego czytania
iriska335
Tommy
Nie mogłem spać tej nocy. Wciąż nie dawały mi spokoju ostatnie wydarzenia. Z pojawieniem się dwójki półbogów moje życie zaczęło się totalnie komplikować. Do tej pory bezgranicznie wierzyłem i ufałem swojej, bądź co bądź rodzinie. Kierowałem się wartościami, które od dziecka mi wpajano. Starałem się być twardy, silny i nieugięty, bez jakiegokolwiek sprzeciwu wykonywałem swoje obowiązki, nawet jeśli nie należały do najprzyjemniejszych lub sprawiały komuś ból. Czy słusznie? Zawsze myślałem, że tak, jednak ostatnim razem chyba się pomyliłem. Osobiście przekonałem się, że część tego co mówiła dziewczyna było prawdą, ponieważ wczoraj wieczorem spotkałem najprawdziwszego Dionizosa. Mimo powszechnej opinii o bogach nie wyglądał on na osobę doskonale bawiącą się na imprezie w jednej z przepięknych sali Olimpu, wręcz przeciwnie, wyglądał jak wrak człowieka. Czy to oznacza, że dowódca mnie okłamał? Czy okłamał nas wszystkich? Nie… on nie mógł tego zrobić… to nie może okazać się prawdą, nie chcę, aby nią było.
Do śniadania została mi jeszcze godzina, którą postanowiłem wykorzystać na poranny spacer. Sądziłem, że dobrze mi on zrobi.
Powietrze było świeże i chłodne. Dzięki kombinezonowi nie było mi zimno. To zasługa dzieci (wydaję mi się) Hekate, którzy sprawili, że zwykły, cienki materiał doskonale trzymał ciepło, jednocześnie będąc wygodnym podczas walki.
Czułem, jakbym wdychał samo zdrowie, a zwracał naturze moje smutki i kłopoty. Marzyłem by lekki wiatr, który rozwiewał moje przydługawe już włosy, zabrał ode mnie wszystkie czarne myśli i pogmatwane przemyślenia.
Jak w każdy dzień na dworze było szaro i ponuro. Nawet ten lekki i cudowny wiaterek nie był w stanie tego zmienić. Kiedyś usłyszałem od kogoś, że za murami naszego obozu można zobaczyć piękne, jasne słońce. Można je nawet poczuć. Ponoć jest miłe i gorące. Przy nim człowiekowi robi się cieplej na sercu, wstępuje w niego fala energii, która pozwala mu przenosić góry. Chciałbym tego pewnego razu doświadczyć, wyjść poza bramy domu i zobaczyć prawdziwy świat, usłyszeć śpiew ptaków, poczuć zapach jeszcze nie zerwanych roślin albo poznać nowych ludzi.
Niestety pan Scraff pozwala na to tylko nielicznym, najlepszym wojownikom, do których, mimo swoich wyjątkowych zdolności nie należę.
Sam nie wiem jakim sposobem znalazłem się przed domkiem numer dwa. Chyba serce przyprowadziło mnie tu wraz z wiatrem. Wszedłem do środka bez pukania, gdyż było to miejsce nie zamieszkałe przez konkretne osoby.
Trafiają tutaj niemowlaki, które zostały porzucone przez swoich rodziców, czyli wszyscy półbogowie, choć według dwójki przybyszów prawie wszyscy. Czy to co mówili o jakimś Obozie Herosów też było prawdą? Nie wiem. Czy chciałbym by nią było? Może…
Trafiłem tutaj tak samo jak pozostali. Dowódca zaopiekował się mną, jak własnym dzieckiem. Jak mogę nie ufać osobie, której zawdzięczam dosłownie wszystko? Mimo to wciąż zostaje nie wyjaśniona sprawa z nie dawno spotkanym bogiem.
W pomieszczeniu nie było nikogo z wyjątkiem słodko śpiących niemowlaków. Duży pokój zachowany został w tym samym surowym stylu co reszta domków. Ściany miały barwy szarości, bieli oraz czerni. Dodatkowo powiększały go ogromne okna. Pośrodku stały ułożone w pięciu rzędach kołyski, a po bokach łóżka dla odrobinę starszych dzieciaków. Przy ścianie naprzeciwko drzwi ustawione zostały białe szafki z przyborami do pielęgnacji, lekami oraz innymi rzeczami potrzebnymi dla maluchów.
Tutaj również każdy ma swój dyżur, by zapewnić malcom opiekę. Osobiście wymiguję się jak mogę od tego zadania, ponieważ często wprowadza mnie to w ponury nastrój. Nie mam na myśli tego, że nie lubię dzieci, ale to, że smutno mi się robi, gdy wiem, że one, tak jak ja, nigdy nie poznają swoich prawdziwych rodziców oraz nie dowiedzą się co tak naprawdę znaczy prawdziwa rodzina.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi, w których usłyszałem cichy głos pana Scraff’a.
-Tylko pamiętaj moja droga, że nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Instynktownie schowałem się za schodami prowadzącymi na piętro.
-Oczywiście dowódco. Mam nadzieję, że obyło się bez problemów?
Poznałem, że drugą osobą była Victoria. Nie obdarzaliśmy siebie sympatią, pomimo tego, że oboje staliśmy się ulubieńcami dyrektora. Jej chamskie, wredne, a czasem nawet niebezpieczne zachowanie odpychało wszystkich obozowiczów. Tej dziewczyny po prostu nie dało się polubić.
-Jak zawsze. Ci idioci nie zauważyli nawet kiedy porwaliśmy niemowlaki. Chciałbym zobaczyć ich minę, gdy skapną się o nieobecności ich najdroższych skarbów…
Stałem osłupiały podczas, gdy oni ze śmiechem odłożyli malców do łóżeczek i wyszli z domku.
W uszach wciąż dzwoniły mi słowa „… porwaliśmy niemowlaki…”. A więc okłamywał mnie od samego początku. Kiedy ja myślałem, że uratował mnie przed nędznym losem sieroty, on zabrał mnie od biologicznych rodziców. Pozbawił mnie możliwości posiadania prawdziwego domu.
Poczułem się tak jakbym znów stracił rodzinę, jakby najbliższa mi osoba, ta, którą traktowałem jak swojego ojca wbiła mi nóż w plecy. To bolało. To piekielnie bolało.
Stałem tak jeszcze przez dłuższy czas, choć równie dobrze mogła być to tylko krótka chwila. Czułem każde uderzenie serca, jak gdyby ktoś za każdym razem próbował wyszarpać mi je z piersi.
Kiedy w końcu pierwszy szok minął wiedziałem co robić. Musiałem odkryć całą prawdę, a był na to tylko jeden sposób.
Nie do końca jeszcze oprzytomniały pobiegłem do piwnic domku numer jeden. Po drodze nic nie słyszałem, ani nikogo nie widziałem. Mój mózg odpychał jakiekolwiek bodźce z zewnątrz. Wciąż bolało.
W mgnieniu oka znalazłem się u progu mojego celu.
Czy muszę opisywać również ten domek? Nie sądzę. Było by to zwykłą stratą czasy, gdyż wszystkie tutaj budowle są dokładnie takie same. Nie przywiązujemy zbytnie wagi do wystroju wnętrz.
Ostrożnie uchyliłem drzwiczki, by sprawdzić czy jest ktoś w środku, a właściwie dowódca. Mieszkał on w tym miejscu, posiadając pod sobą cele więźniów, którzy od czasu do czasu wrzeszczeli z bólu. Nigdy nie rozumiałem jak on może to znosić, ale teraz…
Tak jak myślałem w środku było pusto. Zapewne wszyscy byli na śniadaniu, no oprócz jednej osoby, ale nie powinno być z nią większego problemu.
Z boku znajdywały się schody do piwnic. Stałem w miejscu jeszcze przez moment, by opanować swoje emocje. Było to trudne zadanie, ale niezbędne by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Wziąłem kilka głębokich wdechów i powoli zacząłem schodzić ze schodów.
Wciąż czułem mocne bicie serca, ale chwilowe odłożenie emocji było jedną z umiejętności, którą mnie tutaj nauczyli.
Na dole panował półmrok. Jedyne światło dochodziło z pochodni. Ściany były obskurne, a gdzieniegdzie się z nich sypało. W sekundę moje oczy wyłapał z pięć wielkich pajęczyn. To jednak mnie nie obchodziło.
Na końcu wąskiego korytarzyka dostrzegłem biurko dla strażnika, a za nim kraty prowadzące do cel. Pewnym krokiem podszedłem do niego i przywitałem się z młodą półboginią.
-Witaj Emily!
Niska i drobniutka nastolatka uśmiechnęła się na mój widok. Dzisiaj jej białoniebieskie włosy były uczesane w długiego kłosa, który opadał na ramię. Miała jeszcze dość dziecięce rysy, a w jej szarych oczach jak zawsze przelatywały białe smugi.
-Cześć Tommy, co tu robisz o tej porze? Nie powinieneś być na śniadaniu?
Emily była jedną z nielicznych obozowiczów, których naprawdę lubiłem. Miałem ochotę wszystko jej opowiedzieć, uświadomić, że przez ten cały czas byliśmy oszukiwani, być może nawet się poradzić, ale nie mogłem. Jeszcze nie teraz.
-Ja właśnie w tej sprawie, jakoś nie mam ochoty na jedzenie, więc pomyślałem, że może ty sobie odpoczniesz i pójdziesz do pawilonu, a ja wezmę za ciebie tę zmianę.
Czułem się okropnie okłamując ją, choć wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Miałem tylko nadzieję, że niczego się nie domyśli.
– Eee… w sumie czemu nie. Umieram z głodu. Dzięki, że o mnie pomyślałeś.
– Nie ma sprawy.
Zadowolona obozowiczka podała mi ciężki łańcuch kluczy, po czym skocznym krokiem opuściła pomieszczenie.
Zostałem sam, dokładnie tak jak chciałem. Mimo to musiałem chwilkę odczekać zanim wziąłem się do roboty. Wszystkie emocje powróciły, znów poczułem smutek, żal i niepewność, tym razem jednak miałem cel.
Otworzyłem pierwsze kraty i znalazłem się w tych właściwych lochach. Z każdej strony dobiegały mnie krzyki obozowiczów, którzy prosili o wypuszczenie. Nie powiem, że nie było mi ich przykro, ale znaleźli się tu, ponieważ złamali którąś z zasad.
Skupiłem się na jednej z cel, tej w której zamknięte zostały dzieci Afrodyty.
Więźniowie siedzieli na dwóch przeciwnych stronach pomieszczenia rzucając do siebie jakimś kamykiem. Na mój widok momentalnie się podnieśli.
Krótkowłosy blondyn, jak na syna bogini miłości przystało, był całkiem przystojny. Posiadał smukłą sylwetkę oraz muskularne ramiona, przez które mogłem wywnioskować, że dużo ćwiczył. Ubrany był w jasne jeansy oraz czerwone trampki i bluzkę. Od razu wpadło mi w oko, że dba o modny wizerunek.
Mój wzrok bardziej przykuła jego siostra. Nosiła ona jasnoszare rurki oraz fioletowy t-shirt. Tym razem jej tęczówki nie były fioletowej barwy. Były znacznie piękniejsze. Wyrazista szarość podkreślała ciemną i ostrą oprawę oczu. Półbogini posiadała jasną cerę, która fantastycznie kontrastowała z czarnymi włosami. Miała wyraziste rysy twarzy, na której dostrzegałem leciutkie rumieńce. Mimo rozczochranej fryzury i brudnych, podartych ciuchach wyglądała ślicznie… choć w obecnej sytuacji są ważniejsze rzeczy na których powinienem się skupić.
Zacząłem szukać odpowiedniego klucza. Powinien mieć wyrytą na sobie gwiazdkę, taką samą jaka znajduje się nad kłódką. Nie zajęło mi to długo. Pośpiesznie otworzyłem drzwiczki i wtem usłyszałem poddenerwowany głos chłopaka.
– Czego znowu od nas chcesz?
Odniosłem wrażenie, że z trudem powstrzymuje się od przywalenia mi. Po tym, co zrobiłem jego siostrze nie było to dla mnie zaskoczeniem.
– Spokojnie, przyszedłem was uwolnić.
Nastolatkowie wyglądali na mocno zmieszanych. W sumie moja decyzja do najnormalniejszych nie należała, przecież nie na co dzień spotyka się osoby, które uwalniają z cel więźniów, których wcześniej do nich wpakowały. Ja jedynie chciałem odkryć prawdę o sobie, a oni byli do tego kluczem.
– Jeśli to są jakieś wasze gierki, muszę cię zasmucić, nie udają się – półbóg przybrał pewną siebie postawę. – Nie trzeba być dzieckiem Ateny by wiedzieć, że znowu coś knujesz.
– Co? Nie. Ja naprawdę chcę was stąd zabrać.
Obawiałem się, że trudno będzie się z nimi dogadać i niestety, miałem rację. Spojrzałem na brunetkę, w nadziei, że z nią pójdzie lepiej. Przez krótki moment nasze spojrzenia się spotkały.
– Dlaczego chcesz nam pomóc? – stanęła odrobinę bliżej, przy swoim bracie.
To co zrobiłem musiało sprawić jej niewyobrażalny ból, nawet jeśli nie podałem jej pełnej dawki. Pomimo tego w wyrazie jej twarzy nie dostrzegłem pretensji, żalu ani strachu. Gościła w nim jedynie ciekawość. Nie rozumiałem tego. Gdybym był na jej miejscu pewnie odczuwał bym odrazę bądź nienawiść do swojego truciciela.
– Powiedzmy, że ostatnie dni dały mi sporo do myślenia.
– I co takiego wymyśliłeś? – dopytywała spokojnym głosem.
Ponownie spojrzałem głęboko w te szare oczy i choć serce podpowiadało, abym im zaufał, nie mogłem tego do końca zrobić. Jeszcze nie teraz.
– Że możesz się zawieść nawet na najbliższej ci osobie.
Mógłbym przysiąc, że przez krótki moment na jej twarzy zauważyłem zrozumienie, a może nawet współczucie. Nie zrozumiem kobiet.
– W takim razie się pośpieszmy.
Dziewczyna już miała do mnie podejść, lecz półbóg złapał ją za rękę.
-Co ty na bogów robisz?
Widać nie podzielał entuzjazmu siostry. Wciąż był na mnie zły i pewnie miał rację. Szczerze mówiąc zazdrościłem im tego, że mieli siebie nawzajem i pomimo wyraźnie zauważalnej różnych charakterów troszczyli się o siebie.
– Wyluzuj brat – wstąpił w nią nagły przypływ energii, który przyniósł także ze sobą piękny uśmiech na twarzy heroski. Przyznam się szczerze, że w tedy kąciki moich ust również lekko się uniosły. – Możemy mu zaufać.
– A ty skąd to niby wiesz? Niech zgadnę, wróżka wyszeptała ci to we śnie! A może wyrocznia zawitała w nasze skromne progi? Rachel jesteś tu?!
-Oj przestań, ja po prostu… nieważne. Zwiewajmy póki możemy.
Przez dłuższą chwilę wymieniali między sobą jakieś dziwne spojrzenia, których wcale nie rozumiałem. Córka Afrodyty najwidoczniej zwyciężyła, bo oboje do mnie podeszli, z tym że chłopak miał o wiele mniej uśmiechniętą buzię.
– To gdzie teraz?
– Chodźcie za mną – obdarzyłem dziewczynę uśmiechem, po czym po cichu wyszliśmy z domku. Teraz zostawała tylko jedna przeszkoda – strażnicy graniczni.
Szczęściem dowódca mieszkał najbliżej obrzeży obozu, dlatego nie mieliśmy większego problemu z resztą mieszkańców, którzy właśnie powinni kończyć posiłek. Mimo to wciąż denerwowałem się, że coś może pójść nie tak. Już od dawna nie czułem w sobie tylu emocji. Żal, smutek, obawa, strach przed nieznanym, ale również determinacja oraz nadzieja. Wszystko to na raz tworzyło mieszankę wybuchową, którą ledwo utrzymywałem w ryzach.
Gdy już bez przeszkód wkroczyliśmy do lasu nakazałem półbogom iść cicho i powoli.
– Gdzieś tutaj kryje się jeden z ochroniarzy.
Wokoło panowała ciemność. W sam raz by podejść kogoś z zaskoczenia, dlatego też musiałem wytężyć słuch oraz wzrok. Każdy krok stawiałem ostrożnie, bez żadnego szelestu. Tak samo postępowali moi towarzysze. Wiedziałem, że gdy dojdzie do nieuniknionej walki, będę zdany tylko na siebie. Nie wiem na jakim poziomie są ich umiejętności walki, ale nie sądzę by byli lepsi od nas, po za tym nie mają broni, a ja nie ufam im na tyle, aby oddać jedną ze swoich.
Z każdym poruszającym się cieniem, z każdą szeleszczącą gałęziowa narastało napięcie. Po pewnym czasie zauważyłem przed nami kryjącą się za drzewami parę świecących oczu. Nie było sensu iść dalej. Dało by to strażnikowi jedynie możliwość wezwania posiłków. Lepiej mieć już to za sobą, dlatego też zatrzymałem pozostałą dwójkę.
– Zostawcie to mnie.
Nie widziałem dokładnie ich twarzy, ale wydaję mi się, że zgodnie kiwnęli głowami.
Zrobiłem parę kroków do przodu, gdy strażnik ukazał się zza drzew. Jego postaci również nie dostrzegałem, co było mi na rękę. Nie mówię, że gdybym wiedział z kim mam do czynienia zrezygnowałbym ze swoich planów, ale tak będzie mi łatwiej.
Wyciągnął on (co wywnioskowałem z zarysu sylwetki) miecz z pochwy i skierował ostrze w moją stronę.
– Jak się nazywasz i co tutaj robisz? Jeśli osoby stojące za tobą są tymi, którymi myślę, że są, wiedz, że popełniasz przestępstwo i zostaniesz za to ukarany.
Mógłbym podjąć próby negocjacji z obozowiczem, starać się przekonać go do swoich racji, ale wiem, że to by nic nie dało. Wszyscy tutaj mają zakodowane słuchać i wykonywać rozkazy bez zarzutów, w innym przypadku trafiają pod osąd pana Scraff’a, a potem sami wiecie…
Ponadto tutejsi ludzie ślepo wierzą w słuszność swoich czynów, dlatego straciłbym jedynie nasz cenny czas.
Również wyjąłem swój miecz i natarłem na przeciwnika. Walka była zacięta. Uczyły nas te same osoby, więc nasze ruchy wyglądały prawie identycznie. Te same natarcia, przewidywane ciosy oraz perfekcyjne uniki. Zdawałem sobie sprawę, że aby wygrać muszę wykonać jakiś niespodziewany ruch. Już nawet w mojej głowie tworzył się sprytny plan.
Prawą ręką zamachnąłem ostrzem, co przeciwnik natychmiast zablokował. Oto mi właśnie chodziło, gdyż przez ten ułamek sekundy skupił się on przede wszystkim na odparowaniu ataku. Szybko złapałem drugą dłonią jego przeciwną rękę, po czym z całej siły ją wykręciłem. Chłopak jękną odwracając się do mnie plecami.
Z bólu upuścił miecz, co wykorzystałem blokując jego obie kończyny. Próbował się szarpać i wyrywać, ale na jego nieszczęście byłem silniejszy. Gdy już w miarę się uspokoił, pozwoliłem sobie szybko wyjąć z kieszeni jedną z moich mikstur. Odchyliłem jego głowę i na siłę wlałem zawartość flakoniku do gardła chłopaka.
W mgnieniu oka nieprzytomny upadła na ziemię.
– Czy on nie żyję? – usłyszałem głos zbliżającej się nastolatki.
– Nie. Zapadł jedynie w długą śpiączkę, ale po tygodniu powinien się przebudzić.
Nie wyobrażam sobie jak mógłbym go zabić. Bądź co bądź był moim kumplem i z pewnością nie miał pojęcia co tak naprawdę się tu dzieję. Sam do końca tego nie wiedziałem.
– Z nim to postąpiłeś bezboleśnie, nie?
Znów ten oskarżycielski ton chłopaka. Szczerze mówiąc miałem już go dosyć. Popełniłem błąd, rozumiem, ale chyba nie liczył na miłe powitanie na terytorium wroga. Teraz ma zamiar wypominać mi to do końca życia? Bez przesady.
-Był moją rodziną – odparłem sucho.
-Był? – ponownie usłyszałem brunetkę.
Imponowało mi to, że przez cały ten czas zamiast strachu wyczuwałem w niej jedynie ogromną ciekawość.
– Znaczy jest… to skomplikowane – jak już wcześniej wspomniałem, nie ufam im na tyle, by zaczynać zwierzenia. – Musimy się pospieszyć, zapewne już zorientowali się o waszym zniknięciu.
– Racja. Trzeba zwiewać.
A to niespodzianka. Już straciłem nadzieję, że kiedykolwiek syn Afrodyty się ze mną zgodzi.
Ile sił w nogach popędziliśmy przed siebie, by jak najszybciej opuścić las i oddalić się od obozu.
Strach prawie w całości mnie opuścił. Zastąpiły go natomiast niepewność oraz podekscytowanie. Po raz pierwszy w życiu opuszczę swój dom i zobaczę świat na zewnątrz….
Świetne! Bardzo mi się podobało Trzymaj tak dalej i pisz szybko następną część
Pisz, pisz… i pisz 😀