Ostatnio takie pustki na blogu… A tak szczerze mówiąc to miałam to wysłać wczoraj (i przedwczoraj, i dwa dni temu…), ale jakoś tak… (tak, Pipes jest chora i się próbuje wymówić, że nie ma czasu x.x). No, ale jest jakieś opko. Zawsze coś xD
Z dedykejszem dla Ann24 (w ramach przeprosin za to, ze wciąż nie sprawdziłam Twojego opka D;), Kiry (bo się niedawno ukazała część Twojego opka, a ja już chcę kolejną… zabij mnie ;_;) i każdego, kto będzie miał ferie od przyszłego tygodnia (tak jak Pipes ^^). Do Was, drogie człowieki zaczynający za niedługo ferie- niech ten ostatni dzień szkoły Wam minie prędziutko i bez stresu, żebyście mogli się już cieszyć wolnością
Wasza Piper77
CASSANDRA
Gdy już wszyscy dotarli do naszego środka transportu, poczułam się… no, dziwnie. Było nas tak dużo, a ja nienawidzę tłoku. Mimo to powstrzymałam się od komentarza i z zadumą usiadłam na podłodze. Zaczęłam przypatrywać się wszystkim zgromadzonym. Najpierw mój wzrok trafił na cichą, rudowłosą dziewczynę… jak ona miała na imię? Coś na L… Laura? Nie, to nie to… Le… Li… Lisa! Właśnie, Lisa. Potem Joe, ten z brązowymi włosami. Max, siedzący przy jednej ścianie dokładnie naprzeciw Filipa. Kendra, obrzucająca obydwóch uważnym spojrzeniem. James, stojący obok małej i wystraszonej Tori. Brakowało tylko Seby.
– Po co my…? – zaczął Max, ale córka Ateny gwałtownie mu przerwała:
– Cicho! Wiem, co robię, okej?
– Ale…
Nawet się nie odezwała, ale jej spojrzenie mówiło wszystko. Jeśli syn Jupitera chce zakończyć misję to niech lepiej siedzi jak myszka pod miotłą.
Kendra wzięła głęboki wdech i zaczęła:
– Słuchajcie, wiem, że jesteśmy już w połowie drogi do Houston, ale za niedługo dopadnie nas noc. Wszyscy są zmęczeni, więc nie ma sensu, żeby był jakiś wypadek na drodze
Nie powiedziała tego, ale wyczytałam to z jej oczu- nie ufała tym gagatkom z Obozu Jupiter.
– Więc postanowiłam, razem z Jamesem, który jest tutaj głównym kierowcą… – O proszę, nagle umie się z nim dogadać! Jak bardzo misje zmieniają ludzi… – … że zrobimy nocny postój. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Wyznaczymy warty, żebyśmy mogli spokojnie spać. Ale najpierw… opowiemy sobie trochę o nas, co?
– Popieram – odezwałam się. – To już zaczynamy?
– Czekamy na Sebę. Księżniczka musi się wyszykować.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. W mojej głowie pojawił się obraz mojego chłopaka wystrojonego w różową suknię. Nie do wiary, ale ten widok naprawdę poprawił mi humor.
Wreszcie Sebastian do nas dotarł. Usiadł obok mnie, puszczając mi oczko. W końcu wszyscy klapnęli na podłogę. Moja przyjaciółka skrzyżowała nogi i popatrzyła na podłogę. Tori objęła ją i usiadła jej na jednym udzie. Córka Ateny opiekuńczo otoczyła ją ramieniem i powiedziała:
– No dobra. Mówiliście o jakimś Obozie Jupiter. Co to jest?
– Obóz dla dzieci Rzymu – wyjaśnił nagle Sebastian, splatając swoje palce z moimi. – Wiesz, bogowie rzymscy i te sprawy.
– Do nas trafiają nie tylko herosi, ale też ich potomkowie – dodał Joe. – Wiem coś o tym. Moim ojcem jest syn Wulkana. Matką- zwykła śmiertelniczka.
– W takim razie u was jest pewnie masa ludzi – zauważył James.
– Owszem – odezwała się dźwięcznym głosem Lisa. – Ale i tak wszyscy odchodzą.
– Niby gdzie? – spytała Kendra. Patrzyła na rudowłosą z uwagą i zamyśleniem.
– Jeśli przeżyjesz to… możesz żyć spokojnie. Pójść na studia, zawrzeć związek małżeński, założyć rodzinę – wyjaśnił Max, patrząc na twarz Kendry, jakby wyczekując jej reakcji.
Nie daj się Kend… Nie reaguj… Nie daj mu tej satysfakcji!
Córka Ateny zachowała pokerową twarz. Wydała się inna niż wtedy, na plaży- dojrzalsza, bardziej zmęczona, zamyślona.
– A po co wy zmierzacie do Houston? – spytał Filip, mrużąc oczy.
– A co cię to, ty… – zaczął Max, ale przerwał mu Joe:
– Jedziemy do matki Lisy – kiwnął głową na rudowłosą.
– A, jeśli można wiedzieć, kim ona jest? – spytałam nieśmiało.
– Można – dziewczyna wzięła wdech. – Luna. Bogini księżyca.
– Powinnam się domyśleć – powiedziała w zamyśleniu Kendra. – Masz srebrne oczy. Jak księżyc.
Heroska potaknęła.
– Zawsze mnie tak rozpoznają. O ile rozpoznają.
– A tak w ogóle po co tam się pchacie? – zadał pytanie James, obracając w ręku strzałę.
– Musimy załatwić… pewną rzecz – odpowiedział z wahaniem Max.
Nikt nie ingerował w to, czy herosi z Obozu Jupiter mają w planie wyjawienie nam celu misji.
– A… co tak was naszło? – spytał Seba. – No wiecie… Grecy i Rzymianie to zwykle mieszanka wybuchowa.
– Oczywiście, nic nie sugerujemy – dodałam szybko.
Max uśmiechnął się.
– Och, jasne. Po ostatniej wojnie z Gają Grecy i Rzymianie zawarli pokój. Jestem nauczony, że wszyscy jesteśmy półbogami, niezależnie od naszego… przydziału, że tak powiem. Grek czy Rzymianin- nie ważne.
Każdy mięsień blondyna napiął się, a wzrok był utkwiony w Kendrze. Chyba spodziewał się jakiejś jej reakcji. Niestety srodze go zawiodła i zbytnio nie przejęła się jego wyznaniem. Kendra z natury była dość powściągliwą dziewczyną, niezbyt wylewną, a co najważniejsze, umiała zachować w prawie każdej sytuacji pokerową twarz. Albo przynajmniej nie dawała po sobie poznać emocji.
– Proponuję przydzielić warty i odpocząć. Zbliża się dziesiąta wieczór. – zmieniła temat Kendra.
– Jak to? Już? – zdziwił się James.
– No tak. Patrzcie, a my nawet kolacji nie zjedliśmy – wyszczerzył się Seba.
Wszyscy wyjęli to, co mieli do jedzenia, a ja, córka Ateny oraz rudowłosa zrobiłyśmy, co w naszej mocy, żeby coś upichcić. Efekt może nie był taki, jaki sobie wyobrażałyśmy, ale też nie żałosny. Wyszedł nam talerz kanapek z serem i pomidorem lub pasztetem i ogórkiem; dałyśmy radę sklecić też jakąś sałatkę złożoną z sałaty, kilku kawałków pomidora i ogórka oraz oliwek. Do tego spróbowałyśmy ugotować wodę na herbatę, podgrzewając garnek dwoma zapalniczkami, ale po tym, jak rękaw Lisy zapalił się zaniechałyśmy tego i poprzestałyśmy na wodzie albo wodzie z sokiem.
Wszystko zniknęło w trymiga. Chłopaki byli tak głodni, że powstrzymywali się od zjedzenia naszej porcji. Ja dość dużo swojej odstąpiłam Sebie, a Kendra wymówiła się, że nie jest głodna i rozdzieliła swój posiłek między Tori, Jamesa i Filipa. Na syna Jupitera nawet nie popatrzyła. Wobec tego Lisa oddała nieco sałatki Maxowi, który po prostu wziął od niej talerz i zaczął pałaszować. Niewdzięcznik! Joe odmówił pomocy „jedzeniowej” i zadowolił się swoją porcją.
– Dobra – rzekła Kendra po skończonym posiłku. – No, ilu nas jest? – szybko policzyła ilość obecnych osób. – Okej, nie licząc Tori jest osiem ludków. To co, po dwie osoby?
– Tak będzie najlepiej – zgodził się Max. – To ja chcę…
– Ty będziesz z Sebą – popatrzyła na mojego chłopaka. Syn Aresa zrobił urażoną minę. Zrozumiałam przekaz i ścisnęłam mocniej jego dłoń. Popatrzyłam mu w oczy i dałam mu niemy znak: „Wytłumaczę ci, ale potem”.
– Ja z Kendrą – wtrąciłam, rzucając znaczące spojrzenie przyjaciółce. Potaknęła.
– Filip z Joe’m, a James z Lisą – dokończyła. – Umówmy się, że Seba z Maxem będzie pierwszy, potem wy – skinęła na córkę Selene i syna Apollina. – Potem my, czyli ja z Cass, a na końcu ty z Joe – spojrzała na Filipa. Złapała jego rękę i wykręciła ją tak, żeby sprawdzić, która jest godzina.– Umówimy się, że skoro mamy cztery pary to pierwsza będzie od dziesiątej do północy, druga- od dwunastej do drugiej, trzecia- od drugiej do czwartej, a ostatnia pilnuje nas od czwartej do szóstej. No, i o tej godzinie pobudka.
– Dlaczego tak wcześnie – jęknął Filip. Kendra spiorunowała go wzrokiem.
– Bo tak. Wtedy szybciej przybędziemy na miejsce.
No, wreszcie nasza misja ma ręce i nogi, nie sądzicie?
***
Utworzyła się jedna, wielka kolejka do łazienki. Tak, nie mylicie się- w tym cieżarówko-podobnym czymś była łazienka. I chwała bogom, bo wszyscy byli brudni, jakby się przeszli po ściekach. Łącznie ze mną i moją biedną, wymiętoszoną i, niegdyś żółtą, sukienką.
Powoli ludzie wychodzili do nas, już świeży i pachnący. W czasie, gdy panowało powszechne zamieszane związane z zajmowaniem miejsca w kolejce, pociągnęłam Sebę i poszliśmy w jakieś ustronne miejsce. Od razu powiedziałam, prosto z mostu:
– Nie gniewaj się na Kendrę.
– O co? – zrobił wielkie oczy. Westchnęłam.
– O to, że cię przydzieliła do Maxa. Ona po prostu…
– Rozumiem. Po prostu jestem tak fajny i odważny, że postanowiła mnie przydzielić do zadufanego w sobie dupka – prychnął. – Daruj sobie.
– Nie – zaczęłam cierpliwie. – Po prostu ma do ciebie zaufanie. I wie, że nawet jeśli ten… „zadufany w sobie dupek” zaatakuje, to ty go na pewno powstrzymasz.
Dotknęłam dłonią jego piersi. Widać było, że jego samopoczucie się nieco poprawiło.
– Ona naprawdę wierzy, że jestem aż tak dobry? – spytał. Roześmiałam się cicho.
– Może. Ja na pewno tak sądzę. – wspięłam się na palce i pocałowałam go delikatnie.
Wyprostował się, z dumą patrząc na moją twarz.
– Jasne. Zrobię wszystko, by was ochronić.
Uśmiechnęłam się.
– Idę. Zająć ci miejsce w kolejce? – zapytałam, okręcając się na pięcie i zerkając na niego zza lewego ramienia.
– Zająć? Co ty będziesz zajmować? Ja się ryję. Wryjesz się ze mną?
– Nie! Seba…
Problem się sam rozwiązał, bo z łazienki właśnie wyszła ostatnia osoba. Uśmiechnęłam się miło do mojego chłopaka i wzięłam swoją piżamę. Popatrzyłam na Kendrę i skinęłam jej głową.
W porządku? – mówiły moje oczy.
Opowiem ci na warcie. Teraz nie chcę. – taka była jej niema odpowiedź. Spuściła wzrok i zaczęła coś szkicować.
Porozumiewałyśmy się bez słów, nawet nie otwierając ust. Wystarczało mi to, co mówił jej wzrok albo gest. Jej zresztą też.
Wkroczyłam do łazienki i oparłam się o ścianę. Było mi strasznie duszno. Zaczęło mi się kręcić w głowie, zrobiło mi się strasznie niedobrze. Uniosłam głowę i spojrzałam przed siebie, a dokładniej w zawieszone lustro.
O bogowie, jak ja się zmieniłam, stwierdziłam, dotykając policzka. W moich oczach czaiło się coś dziwnego, były przygaszone, zupełnie nie takie, jak kiedyś. Włosy miałam oklapłe, jakby ktoś je zaczął gładzić naoliwioną ręką. A skóra wydawała się przesuszona, zmatowiała.
Krótko mówiąc: czułam się dziwnie w tym ciele.
Zdjęłam z siebie wszystko i weszłam pod prysznic. Wylałam na siebie mleczko do ciała w takiej ilości, że wystarczyłoby go na sześć osób. Trudno. Muszę się doprowadzić do ładu. Równocześnie wcierałam we włosy szampon. Wszystko dokładnie spłukałam i wyszłam z kabiny prysznicowej. Było mi zimno, więc szybko się wytarłam i włożyłam czystą, nawet nie tkniętą piżamę. Została w moim plecaczku po wizycie u pani Contessy. Dzięki bogom za to, że trafiliśmy na naszą panią od historii! Pomogła nam bardziej niż ci wszyscy bogowie.
Odświeżona i nabalsamowana wyszłam z łazienki, odstępując ją Sebie. Położyłam się obok Kendry na hamaku. Wybrałyśmy taki, żeby był najbardziej obszerny spośród tych dwóch nam danych. Na drugim leżała skulona Tori
– Cóż, przykro, ale chłopaki muszą się zmieścić na tych trzech materacach – rzuciła Kendra z udawanym współczuciem w głosie.
– I Lisa – dodałam, patrząc na córkę Luny… czy tam Selene, obojętne.
– Fakt. – spojrzała na mnie. – I tak teraz będzie pierwsza warta. Kto to tam…?
– Seba z Max’em.
– Właśnie. Ej, to oznacza, że James będzie spał z Lisą? Skoro tak ci wartownicy śpią tak, jak my, czyli ustalona parka, to…
– Przestań – zaśmiałam się. – Oczywiście, że nie. Myślę, że będą mieli choć tyle przyzwoitości, żeby jej odstąpili materac.
Nie mieli.
***
Problem sam się rozwiązał, ponieważ okazało się, że herosi z Obozu Jupiter wzięli koce i jakiś materac. Więc każdy mógł mieć własne posłanie. Dzięki temu Lisa uniknęła spania z Jamesem na jednym materacu. W sumie i tak bym na to z Kendrą nie pozwoliła. Każdy wie, że James się rozpycha. Nadal wie, bo tak było, zanim jeszcze dostaliśmy ten pojazd.
Zamiast tego Lisa zajęła miejsce na swoim materacu, Filip na drugim, Seba na trzecim, a Max i Joe rozłożyli sobie osobne posłania z koców. Ja leżałam na jednym hamaku, zaś Kendra na drugim, razem z Tori. Dziewczynka była tak szczuplutka, że bez trudu się zmieściły. A zresztą Kendra też nie grzeszy zbytkiem ciała. Zawsze mówiłam, że jest zgrabna. I to nie tak po przyjacielsku, bo większość osób to powtarza.
Zasnęłam szybko. Nawet się nie spostrzegłam, gdy macki snu wciągnęły mnie w swoją otchłań czerni. Po raz pierwszy od wielu dni się rozluźniłam i pozwoliłam sobie na spokojny sen.
No, nie taki spokojny.
Rzucałam się na wszystkie strony. Czułam, jak zbliża się jakieś naprawdę groźne niebezpieczeństwo. Próbowałam odpędzić od siebie tę myśl… Nie, coś strasznego na nas czeka.
To będzie coś, co zmieni los świata. Coś, co albo go uratuje, albo zniszczy doszczętnie, bez żadnej litości. Coś, co jest tak groźne, że nawet bogowie się go boją. Coś, co jest od nich potężniejsze. Coś, co tylko pragnie zemsty. Zemsty za zniewagę. Zemsty za rozbicie.
To wszystko kołatało mi we śnie. Słyszałam wyraźnie te zdania, rozumiałam ich sens. Wszystko było prawdą. Prawdą, która się spełni. A to tylko kwestia czasu.
– Cassandra!
Wyrwałam się ze snu. Byłam zlana potem, moje wargi spierzchły, czułam suchość na języku. Jednym słowem- okropne przebudzenie.
James stał przy moim hamaku, szarpiąc mnie za ramię.
– Już wstaję – jęknęłam, siadając. Z drugiego hamaku zwlekała się Kendra.
– No, to idźcie spać – powiedziała, wskazując na Jamesa i Lisę.
– Tylko nie zemdlejcie na warcie – poprosiła córka Luny, gramoląc się na hamak.
– Nie zemdlejemy – mruknęła Kendra. – Tylko zaśniemy.
Parsknęłam śmiechem i usiadłam na podłodze. Córka Ateny klapnęła obok mnie, przeciągając się. Gdy ona zgłębiała tajniki coraz to nowszych sposobów rozciągania ciała, ja odwróciłam się i zauważyłam, że poprzednia parka wartowników już smacznie chrapała.
Zapadła cisza. Słyszałam oddechy towarzyszy, czasem chrapanie. Tak, to wnuk Wulkana zaczął nam dawać głośnie koncerty.
– Joe! – sapnęła Kendra. – Zlituj się, na miłość bogów!
Uśmiechnęłam się. Poczułam się jak za starych, dobrych czasów. Kiedyś jeździłyśmy razem na wędrowne kolonie. Starałyśmy się, abyśmy zawsze były razem jako wartowniczki. Gdy cała reszta spała, my gawędziłyśmy o wszystkim i o niczym. Co najlepsze nigdy nam nie brakowało tematów. Śmiałyśmy się z naszych szkół, opowiadałyśmy sobie straszne historie przy latarkach, udawałyśmy śpiących kolegów, którzy często ślinili się przez sen. Jak wiele bym oddała, by teraz być na tym obozie, a nie na samobójczej misji.
– Ja tam jestem głodna – stwierdziła Kendra, wstając. Podeszła do małej lodówki i szarpnięciem otworzyła ją. – Co chcesz? Uhuhu, ile tu cukierków z alkoholem…
Uśmiechnęłam się.
– Nie jedz – ostrzegłam ją. – Jeszcze mi zaśniesz, a ja dwóch godzin nie wytrzymam sama.
– Co ty – obruszyła się. Wyciągnęła jabłko i je ugryzła, krzywiąc się. – Zimne. Ja, nawet jakbym spała, i tak bym musiała gadać.
– Jakbym nie wiedziała.
– Nawiasem mówiąc… Coś ci pokażę.
Kendra, z jabłkiem w ręce, zaczęła grzebać w plecaku.
– O, Tic Tac – ucieszyła się na widok pudełka drażetek. – Nie będę głodować. O, jest.
Pokazała mi coś. Szkicownik. Uniosłam brwi.
– Czy to ma nam jakoś pomóc dotrwać do końca warty, czy…? – odparłam niepewnie. Kendra prychnęła i przekartkowała go.
– Zobacz – rzuciła i podała mi szkicownik otworzony na jakiejś stronie.
Wzięłam go do ręki. Był ciężki, oprawiony w grubą czarną okładkę, chyba w połowie wypełniony rysunkami. Pachniał trochę lawendowymi perfumami, ale to pewnie dlatego, że dawno temu, kiedy byłam w domu u Kendry, przez przypadek córka Ateny psiknęła na niego tym zapaszkiem. Potem nie mogłyśmy się go pozbyć. Z tym szkicownikiem wiąże się tyle wspomnień… Jak córka Ateny walnęła nim w głowę wrednego kolegę z naszej klasy. Gdy jej przypadkiem upadł na chodnik i trochę pokiereszował. Kiedy przypadkiem jakaś dziewczyna wyrwała z niego stronę, na co Kendra zareagowała strasznym gniewem. Bogowie, czy wy naprawdę się na mnie uwzięliście, żeby mi wszystko przypominało spokojnie życie?!
Dopiero spojrzałam na rysunek. Był… osobliwy. Przedstawiał wysoką, smukła kobietę, ubraną w czarną, długą sukienkę, która wyglądała jak zrobiona z miękkiego puszku. Oprócz tego ta pani miała ciemne włosy. Wszystko w niej było przerażające… ale jej twarz chyba najbardziej. Wysokie kości policzkowe, czarne, przygasłe oczy; wąskie usta, z których… coś wypływało.
– Na Demeter – szepnęłam. – Kendra… co…
– Przyśniła mi się – rzuciła dziewczyna. – Coś do mnie mówiła, ale nie słyszałam jej… albo słyszałam, ale jakbym była pod wodą. Przytłumione, nie mogłam z tego wyłapać żadnego sensownego zdania.
– Ale… – Czułam się, jakby mi coś utknęło w gardle.
– I postanowiłam ją naszkicować. Widziałam ją dokładnie.
– Myślisz, że to ma coś wspólnego z naszą misją?
– Może. – Wzruszyła ramionami. – Co nie zmienia faktu, że pojawiła się z jakiegoś powodu. Zapewniam cię, że wszystko się nam ukazuje w jakimś celu. I coraz bardziej mam tego dość.
Przeszedł mnie dreszcz. Zupełnie, jakby temperatura spadła gwałtownie o kilka stopni.
– Chciała ci coś przekazać? – spytałam, wpatrując się w ten rysunek.
– Coś do mnie mówiła. Niestety, ale było tak, jak powiedziałam. Nic nie słyszałam.
– Moim zdaniem ta kobieta jest kimś dla naszej misji. – Wskazałam na naszkicowaną postać.
– Sądzisz, że jest przyjaźnie do nas nastawiona? – Pokręciła głową. – Na pewno nie. Krew jej ciekła z ust, zupełnie, jakby była jakimś wampirem.
– Może jest – podsunęłam.
– Niemożliwe. – Ton głosu Kendry był bardzo stanowczy. – Wampiry otaczają się pewnym… rodzajem aury. Aury śmierci. One są martwe, a ta kobieta z całą pewnością nie zaliczała się do zmarłych.
– W takim razie kim, lub czym ona jest?
– Nie mam pojęcia. Ale mam naprawdę złe przeczucia.
Chwilę milczałyśmy. Przez chwilę trawiłam ostatnie słowa Kendry. „Ale mam naprawdę złe przeczucia”. Jakie?
– Najbardziej się obawiam, że jest duchem – dodała. – Nie mam pojęcia, jak ją wtedy pokonamy…
– Sądzisz, że ją spotkamy? – spytałam nieśmiało. Przyjaciółka podniosła na mnie zdziwiony wzrok.
– Nie jestem pewna… Ale tak podejrzewam. Niechętnie to sobie uświadamiam, ale ona z całą pewnością w czymś jest potrzebna. A dokładniej odgrywa ważną rolę w naszej misji. Zbyt często się pojawia.
– Często? – zdziwiłam się. Kendra nic nie wspominała o straszydłach, które czekają na nas na tej okropnej misji.
– Owszem. – Pokiwała głową i zerknęła na głęboko śpiącą Tori. – Mała ją narysowała. I to jeszcze dawno temu.
– To ciekawe. Dlaczego ona tak nas nawiedza?
– Nawiedza… Jakby się tak zastanowić, jest to całkiem adekwatne słowo. Nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć.
Poczułam, że Kendra odżywa- ta sama determinacja, pewność siebie, co zawsze. Popatrzyłam po śpiących Rzymianach.
– Chcesz, żeby się wynosili? – wyszeptałam.
– Tak – odpowiedziała, zamyślona. – Nie czuję się przy nich bezpiecznie. Są obcy na naszej misji, to jasne.
– Nie ufasz im?
– Ani trochę. Co nie zmienia faktu, że są półbogami, jak my. Zamierzam im pomóc, ale niech nic więcej ode mnie nie oczekują. Ani od jakiegokolwiek naszego towarzysza.
– De facto ty nami dowodzisz – zauważyłam.
– Myślałam, że Filip – burknęła. Wydała mi się obrażona, ale też nieco smutna, jakby samo wypowiedzenie jego imienia ją bolało.
Wywróciłam oczami.
– Od razu widać, że między wami…
– No co? – podniosła na mnie wzrok..
– No… niezbyt się rozumiecie.
– A co to za różnica?
– Jemu na tobie zależy.
– Możemy nie wchodzić w ten temat? – Głos Kendry wydawał się zmęczony.
– Jasne. Tylko ci to uświadamiam.
Odpowiedziała mi milczeniem. Westchnęłam.
– A… – zawahała się. – Ty w ogóle… znasz jego nazwisko? Jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy…
– Znam. Znam też Sebastiana i Jamesa. – Popatrzyłam na wymienionych chłopaków, upewniając się, że głęboko śpią. – Filip Johnson, Sebastian Overt i James Cororid.
– Kiedy się tego dowiedziałaś?
– Kiedy się biłaś z Filipem.
Spochmurniała i wpatrzyła się w podłogę. Fakt, miała prawo zadawać mi takie pytania, ale to też nie było zbytnio w porządku. Tyle się znamy, a ona się nie zainteresowała poznaniem ich nazwisk.
Z drugiej strony, po co? Kendra nie należała do ludzi, którzy oceniają inne osoby ze względu na wygląd czy nazwisko. Zresztą ja też nie. Nawet bym o czymś takim nie pomyślała, co dopiero wcielenie to w życie.
Poza tym, uczestnicy naszej misji się naprawdę ze sobą zżyli. Choćby ja i Sebastian. Już jesteśmy parą. Pomagamy sobie wzajemnie, każdy stara się w czymś odciążyć drugiego człowieka. No bo… na tym właśnie polega bycie drużyną, prawda?
Bogowie, drużyna… to mi o czymś przypomniało. Niestety, to „coś” nie było zbytnio przyjemne.
Odchrząknęłam.
– Kendra… co myślisz o przepowiedni?
Dziewczyna naprężyła się i zerknęła niespokojnie na naszych towarzyszy.
– Szczerze mówiąc… nie podoba mi się to wszystko – szepnęła. – Ani trochę.
-Czy w tym świecie naprawdę wszystko musi być takie… taki mroczne? – spytałam, nieco zrezygnowana. – Ta kobieta z krwią na wargach, przepowiednia…
– Nie zmienia to faktu, że już się trochę spełniła, nieprawdaż?
– Zdecydowanie. O Filipie już się spełniło, o mnie i Sebie również.
– Martwi mnie tylko kilka wersów, ale one są naprawdę niepokojące.
– O które ci chodzi? – drążyłam dalej temat.
– O synu wróżby i tym potworze. – odpowiedziała, wpatrując się w podłogę.
– Pamiętasz ją? – Nie miałam pojęcia, jaki chciałyśmy cel osiągnąć, ale i tak uparcie dążyłyśmy do rozszyfrowania przepowiedni. Tylko co z tego, skoro już Mojry zaplanowały nasz los?
– Oczywiście. „Co potwór w swych wdziękach dusi, stanie się pożeraczem ludzi, więc niech nikt się nie łudzi”. W sumie już to przerabiałam z Filipem, ale ktoś nam przerwał. Fakt faktem, że te kilka wersów jest szczególnie niepokojących.
Spojrzałyśmy na siebie. Chyba pomyślałyśmy o tym samym.
– Myślisz, że to ta kobieta? – spytałam, czując krople potu na plecach.
– Akurat tego nie możemy wykluczyć. Potwór, prawda? A ta krew? Może właśnie ta babka pożera ludzi? Skąd możemy wiedzieć? Mamy za mało informacji. – Zamyśliła się. – Musiałabym się dorwać do jakiś książek, nie wiem jednak, czy będzie to w najbliższym czasie możliwe.
Myślałam, że odlecę. Kendra powiedziała, ze chce do książek! To chyba jakaś nowość, bo nigdy się do nich specjalnie nie paliła, a już na pewno ze swoją dysleksją. W sumie miałam większą, ale to szczegóły…
– Jeszcze jedno – dodała. – Martwi mnie wers o ostatniej strzale. I też ten kolejny, że „nie wstanie więcej ze strasznej drużby”. Co, jeśli to o Jamesie?
– Myślisz? – Podniosłam na nią wzrok.
– Nie mam pojęcia… Ja nic już nie wiem – westchnęła. – Czemu te przepowiednie są tak pogmatwane?!
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Sama nie znałam odpowiedzi. Chcąc nieco zmienić temat, bo ten już nam nieźle dawał w kość, musiałam wymyślić coś innego, bardziej przyjemnego niż gadanie o naszej samobójczej misji.
– Dobra. A więc… Houston. – Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
– Tak – ożywiła się. – Jeśli wyruszymy o ustalonej godzinie, powinniśmy w trzy godziny dojechać na miejsce.
– A nasze dwie godziny się już kończą. – Spojrzałam na zegarek na ręce Filipa. – Już możemy ich budzić. Jest dwie po czwartej.
Wstałyśmy. Kendra się przeciągnęła i nachyliła do Filipa. Szepnęła coś.
Odwróciłam od nich wzrok i spojrzałam na Joe. Nadal chrapał, o czym chyba zapomniałyśmy. Potrząsnęłam jego ramieniem. Pachniał drewnem i ogniem… pewnie przez to, że jego dziadkiem jest Wulkan.
– Joe, wstawaj – powiedziałam. Natychmiast się zerwał i zaczął mrugać oczami.
– Już? – spytał, pocierając powieki.
– Wasza warta – odpowiedziałam. Podniósł się i wskazał mi swoje posłanie.
– No… to dobrych dwóch godzin snu – uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech i położyłam się na kocach. Kątem oka zauważyłam, jak Filip przykrywa Kendrę i przenosi do niej malutką Tori, która wpełzła pod koc. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w ciemnej otchłani, jaką był sen.
Wiesz co? Podziwiam cię. Super opowiadania: ciekawe, fajnie się czyta i mimo że nie masz czasu, są dość długie. Ja jestem w piątej klasie podstawówki (bez komentarza, proszę. wiem, pewnie jestem tu najmłodsza) i nie mogę się zebrać, żeby coś napisać, więc jak na razie napisałam (UWAGA, UWAGA!) zero! Woah!
Dobrze wiesz, że uwielbiam cię i to opko. Wkładasz w to duzo serca, starasz sie jak najlepiej oddać uczucia, stworzyć każdego bohatera inaczej, zeby byl niepowtarxalny. Super ci to wychodzi
Jak zwykle, czytało mi się bardzo dobrze. Lubię twój styl, tak jak napisała Annabeth, wspaniale oddajesz uczucia bohaterów Tak trzymaj!
PS. Postaram się jak najszybciej napisać nową część Pitcha Blacka 😉
Podobają mi sie opisy oraz przedstawianie uczuć. Co do typów charakterów oraz ich kreacji… Może być. Podobało mi sie opko 😉
Co mam dodać? Wiem, że ty wiesz, co o tym myślę 😉 Fajniutkie.