Druga, mam nadzieję lepsza część. Pisana dwa tygodnie. Liczę, że się spodoba, jeśli nie proszę napisać, postaram się poprawić. Za literówki przepraszam, Word nie chce mi sprawdzać błędów.
Amorki
Ostatnia wojna Part II
Krajobraz nie dodawał otuchy. Pełno skał, kamieni i piasku. Dookoła nie było nic wartego uwagi oprócz szkieletu jakiegoś zwierzęcia, na którego widok mój żołądek rozpoczął protest. Gardło miałam ściśnięte i strasznie chciało mi się pić. Wiatr był suchy i pustynny. Na twarzy czułam liczne zadrapania, które niemiłosiernie piekły. Nogi przepełniał mi ogień, nie dający się ugasić. Moim jedynym pocieszeniem był nikły blask słońca wśród piaszczystego powietrza. Sam szedł koło mnie ale nie miałam do niego głębokiego zaufania. Po tej bitwie miałam wrażenie, że coś mi umknęło, że coś przede mną ukrywał. To naprawdę były irytujące. Był taki tajemniczy i zamknięty w sobie. Chodź na twarzy był serdeczny uśmiech w oczach czaiła się niepewność.
– Daleko jeszcze? – zapytałam po raz setny.
Doskonale znałam odpowiedź, ale każda rzecz, słowo lub czyn, który irytował Sama był dla mnie jak suchar dla tego gościa z familiady. Gdy cokolwiek takiego robiłam czułam czystą satysfakcję.
– Nie wiem – powiedział zirytowany Sam. – Nie wiem nawet gdzie idziemy, albo gdzie jesteśmy! Może byś mi pomogła!
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem dając mu poznać jak bardzo się cieszę, że już któryś raz z rzędu dał się wciągnąć w moje gierki. W sumie trochę mu współczułam. Zostać ze mną i wysłuchiwać jak wykorzystuje przeciw niemu wszystkie jego słabości. Ćwiczyłam to latami, ale opłaciło się. Przynajmniej miałam jakieś zajęcie.
– Możesz przestać to robić – wydyszał przez zaciśnięte zęby.
– Ale co? – spytałam z miną niewiniątka. – Co ja robie?
– Dobrze wiesz co! – teraz wpadł w amok. Byłam o krok od parsknięcia śmiechem. Wyszło lepiej niż myślałam. Tracił kontrole. Jeden zero dla Bree.
Nagle z nieba coś mnie oślepiło. To bardzo dziwne, bo to nawet nie było jasne. Tryskało za to jakąś dziwną energią, która zwalała z nóg. Ktoś kto to czuł albo widział, natychmiast tracił całą wolę życia. Miał ochotę paść na ziemię i umrzeć.
Z tego wyłonił się mężczyzna. Miał na sobie potargany, przetarty i brudny czarny płaszcz. Włosy były czarne, a w oczach czaiła się sama śmierć. Kiedy w nie patrzyłeś ulatywałeś z ciała gdzieś w przestrzeń. Nie panowałeś nad sobą. Najbardziej zdziwiło mnie to, że na placach miał czarne skrzydła, a w ręce długi, chudy miecz. Jego usta nie zdradzały żadnych emocji.
– Proszę, proszę – wyszeptał, ale jego głos ranił gorzej niż miecz, palił bardziej niż Styks i niszczył gorzej niż krew Gorgony. Ja sama czułam się jakbym właśnie spadała z Mount Everestu prosto na jakieś kamienie. – Mój syn i jakaś niesamowicie irytująca półbogini.
Przegiął. Nikt nie nazywał mnie irytującą chyba, że mu na to pozwolę. Zacisnęłam ręce w pięści i zacisnęłam wargi.
– Jak śmiesz ty… – zaczęłam wkładając w mój głos całą nienawiść na jaką było mnie stać.
– Milczeć! – krzyknął, a mnie wypełniła fala grozy. Jego oczy zmieniły barwę z czarnych w absolutnie czarne, a patrzyły na mnie z gniewem. Natomiast usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.
Powoli wszystko zaczynało do mnie docierać. Sam?! Synem tego gościa?! Niemożliwe! Ten gościu wiedział co to jest owinąć sobie kogoś wokół palca. Wiedział co to jest zadawanie bólu twojej dumie i godności. Umiał unicestwić twój honor i zrobić ci sieczkę z mózgu szybciej niż zdążyłeś chodźby mrugnąć.
– Kim jesteś? – zapytałam z pogardą.
On uśmiechnął się promiennie jakby tylko czekał, aż to pytanie padnie z moich ust. Wyprostował ramiona i zaczął się śmiać. Spojrzałam na Sama całkowicie zmieszana. On był w gorszym stanie niż Marsjas po spotkaniu z Apollem. Stał jak zamieniony w kamień wpatrując się w tego, który nazwał go synem.
– Jestem samą Śmiercią. Panem tego co kończy wasze nędzne życie. Królem tego czego się boicie – powiedział tak głośno, że ziemia pode mną zadrżała. Kiedy wypowiadał poszczególne słowa czułeś na sobie ich znaczenie. To było w tym wszystkim najbardziej przerażające.
Zdziwiło mnie jego nagłe pojawienie się, ponieważ bogowie aktualnie przebywali w Tartarze. Jak on się wydostał?! To pytanie nie dawało mi spokoju. Dręczyło mnie też poczucie, że ma nade mną przewagę. To nie było fair!
-Ale ty? Jak ty się wydostałeś? To niemożliwe! Wrót śmierci już nie da się znaleźć – wrzeszczałam z rozpaczy. Bogowie się uwolnili. Koniec rządów ludzi. Kres ery panowania istot, które nie zdawały sobie sprawy z ich istnienia. Zawsze muszą wszystko spieprzyć.
– Nie wydostałem się – przyznał. – To tylko cień moich mozliwości.
W ostatnim zdaniu wyczułam drugie dno. Czy on rzucał mi wyzwanie?
– Uspokój się – rzucił do mnie znudzony. – Nie jestem tu, żeby prawić ci kazania. Przyszedłem was ostrzec. Nie wiecie w coście się wpakowali wkraczając na teren Obozu. Wkraczając w szeregi wrogów Gai.
Machnął ręką, a ja zobaczyłam ciemność.
***
W jednej chwilii spadałam, a w drugiej byłam aniołem. Świat wokół mnie spowijała mgła. Z niej wynurzyły się trzy postacie, które prowadziły ożywioną rozmowę.
– Przewidziałeś to. Przewidziałeś, że my zginiemy – powiedziała dziweczyna nadzwyczaj spokojnie.
– Tak, przewidziałem. Ale przeznaczenia nic nie zmieni – odparł mężczyzna.
– Doprawdy? Widziałem wielu, którzy oszukali śmierć. Na przykład Thalia, Nico, Hazel. Mam wymieniać dalej? – chłopak aż kipiał złością.
Zobaczyłam pomieszczenie. Niebieskie ściany, biała podłoga. Na ścianach były wypchane zwierzęta. Na środku stał stół do ping-ponga. Po jego lewej stronie znajdowała się kanapa, a na niej siedziała zniecierpliwiona para nastolatków – chłopak i dziewczyna.
„Percy Jackson i Annabeth Chase” – powiedział w myślach jakiś głos.
Zmarszczyłam brwi. Skąd on się tam wziął? Oprócz nich był tam jeszcze ktoś. Mężczyzna w średnim wieku z siwą brodą. Od pasa w górę był człowiekiem natomist druga połowa była koniem. Patrzył zrozpaczony na swoich podopiecznych.
– Ale to były wyjątkowe przypadki. Oni musieli to zrobić – naciskał centaur.
– Aha, więc my mamy zginąć bo ktoś tak sobie wymyślił?! Ten cały świat jest inny niż mi się wydawało. Całe życie wierzyłem, że stoję po dobrej stronie. Teraz nie jestem pewien – warknął Percy.
Annabeth położyła mu rękę na ramieniu. Spojrzała ze złością na półkonia.
– Musicie to zrobić. To wasze przeznaczenie. I nie próbujcie kombinować na własną rękę – ostrzegł centaur.
– A kto nam karze? Już sama nie wiem kto jest dobry, a kto zły. Mają zginąć miliardy, żeby jakieś trzy panienki były zadowolone końcem swojej bajeczki?! – wydarła się dziewczyna.
– Niestety, taka jest kolej rzeczy – zwiesił głowę mężczyzna.
– Zgoda – wydusił chłopak przez zaciśnięte zęby. – Ale nie myśl, że zrobimy to dla ciebie, dla bogów, czy dla kogokolwiek innego. Robimy to dla tych co przeżyją.
Para wstała i skierowała się do wyjścia. Centaur zatrzymał ich w drzwiach.
– Robicie wielki błąd odwracając się od bogów – szepnął.
– Serio? – spytał sarkastycznie półbóg. – Całe życie nadstawiałem karku, żeby mogli sobie żyć w spokoju. A co z tego mam? Zabili mi matkę! Wolę zginąć niż zostać ich pionkiem, znowu. Jasne?
Zobaczyłam kropki wirujące po pokoju. Dalej straciłam świadomość.
***
Z powrotem leżałam na ziemii. Przede mną stał Tanatos i uśmiechał się z politowaniem. Rzuciłam mu nienawistne spojrzenie i wstałam.
– Co ty właściwie robisz?! – wydarłam się. – Chcesz nam pomóc tak? Skąd możemy w ogóle wiedzieć, że jest prawdziwe?!
Jego wyraz twarzy potwierdzał moje obawy. Jego spojrzenie mówiło jedno: Fata. Tak to sobie zaplanowały i tak ma być. To tylko bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że to nie może być mój świat. Jestem śmiertelnikiem.Śmiertelnikiem.
– Mylisz się – powiedział uradowany.
– Niby w czym?! – zapytałam zirytowana. – Jestem tylko człowiekiem! Zwykłym śmiertelnkiem! A jeśli sądzisz inaczej to, to jest chyba jakiś pomylony żart!
– Jak spotkasz matkę daj znać i dopisz ją do ługiej listy tego, czego nie powiedział ci babcia – powiedział z rozdrażnieniem. – I nie myśl, że robię ci coś na rękę. Jesteś może tylko trochę mniej irytująca niż Jackson, tak to jesteście tacy sami. Obserwowałem cię długo Ladris. Jesteś bezczelna, lekceważysz wszystko. I wiem coś o tobie. Coś o dawnej tobie. To co ukrywasz przed samą sobą. Więc przestań zgrywać bohatera i daj mi dokończyć dzieła. Jeszcze jedna podróż. Tym razem będzie to podróż w przyszłość.
– Jackson miał w jednym rację – przerwałam mu. – Myślicie tylko o sobie. Zawsze półbogowie muszą ratować wasze tyłki. A jak oni chcieli pomocy? Oni byli nastolatkami! Mieli życie przed sobą!
– Kiedyś zrozumiesz dlaczego musieli to zrobić – powiedział z rezygnacją i rozwiał się na wietrze.
Zawyłam ze złości i opadłam na kolana. To był chory żart. Sam popatrzył na mnie jak na wariatkę, a zaraz potem leżał nieprzytomny na ziemii.
I tak jak poprzednio zaczęłam spadać w ciemność.
***
Mgła była trochę rzadsza. Był już późny wieczór. Gwiazdy świeciły bladym światłem, jakby były już znudzone swoją rolą na niebie. Wiatr gwizdał. Ulica świeciła pustkami, tylko kilka dzieci bawiło się jeszcze przed jakimś budynkiem. Spróbowałam przyjrzeć się im wyraźniej ale twarze pokrywała jakaś dziwna zasłona, której nie potrafiłam pokonać. W końcu zrezygnowałam i zaczęłam się im przyglądać.
Chyba grały w berka. Myślałam, że zaraz ktoś się zjawi i zabierze oboje, ale nikt nie przyszedł. Dzieci zaczęły się interesować dziwnym przedmiotem, który zdawał się wysysać całą radość z życia. Następnie padły na ulicę z jękiem. Zrobiło mi się ich żal.
Przypomniała mi się moja przeszłość… „Przestań – skarciłam się w duchu.” Już dawno przyrzekłam sobie, że nie będę o tym wspominać. Tyle razy chciałam zacząć od nowa. Ale to ciągle powracało, nasilało się na tyle, że na każdym kroku widziałam wspomnienia. Tak wiele przeszłam próbując o tym zapomnieć. Moja babcia za każdym razem, gdy moje wspomnienia się nasilały, wywoziła mnie w inne miejsce.
Na samą myśl o mojej babci łzy stanęły mi w oczach. Tyle dla mnie poświęciła, a ja dla niej nic. Byłam niewdzięczną dziewczynką, którą wszystko denerwowało. Ta kobieta, była dla mnie jak matka, której nigdy nie poznałam. Była dla mnie kimś więcej niż rodziną. Ktoś mi ją jednak odebrał i musi zapłacić. Jak sądziecie kto zabił moją babcię na moich oczach? Och, to nikt, tylko Wielka Trójka osobiście. Moje myśli potrafiły ranić nie tylko innych. Niektóre rzeczy powoli niszczyły mnie od środka. To zabójcy ostatniej osoby na świecie, na której mi zależało cały czas męczyli mnie wspomnieniami dawnego życia.
Popełniłam w życiu wiele błędów. Każdy je popełnia, ale uwierzcie. Nie macie na sumieniu tego co ja. Nie zabijaliście ludzi dla zemsty. Nie torturowaliście żywych istot, żeby wypełnić pustkę po bliskich. Nie wątpiliście, że wasze życie nie ma sensu. Nie wyzywaliście śwata od najgorszych. I przede wszystkim nie odwróciliście się od bogów lub od tego w co wierzycie z taką chęcią zemsty jak ja. Prawda zależało mi na porażce Gai. Ale jeszcze bardziej na porażce bogów. To ich duma zniszczyła moje dzieciństwo.
Zanim zdążyłam się zorientować, wszystko złe co kiedykolwiek zrobiłam zobaczyłam w moich myślach. Widziałam satyrów błagających o życie, cyklopów bez oczu, nimfy bez twarzy. I dziecko, które stało nad nimi z nożem i twarzą we krwi uśmiechające się gorzko.
Wtedy wszystko co widziałam pochłonęły ogień i woda. Żywioły może da się poznać, ale nie opanować ich naturę. Były swoimi własnymi panami i nie obchodziło ich to co ciebie. Liczyła się zabawa. Na ten widok doszczętnie się poryczałam.
Po tej lekcji miałam ochotę stanąć w kącie, zwinąć się w kłębek i czekać na koniec.
***
Tym razem Tanatosa już nie było. Sama też nie, za to był jakiś cień przemykający za drzewami. Nie przejąłam się tym szczególnie co okazało się błędem. Na ziemii znalazłam kartkę z napisem „Nie każdemu można ufać. Ale ty chyba o tym wiesz?”. Rozejrzałam się i zamarłam. Z cienia wysunęła się postać.
Do pasa była to śliczna dziewczynka. Miała bystre zielone oczy. Włosy były w jasnym odcieniu blondu, a policzki pokrywał uroczy rumieniec.Jej ciało pokrywała srebrzysta zbroja mieniąca się w świetle. Natomiast od pasa w dół miała ciało węża. Śliskiego i zielonego gada w czarne cętki. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jej zbroja była cała we krwi, a z ust dobiegał syk,który z pewnością nie należała do człowieka.
Jej oczy patrzyły na mnie z głodem. Pod jej spojrzeniem ugięły się pode mną kolana. Moje czarne myśli usunęły się w cień, zastapiło je przerażenie.
Miałam wielką nadzieję, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę. Chciałam, żeby to mogło się okazać filmem, a ktoś zaraz krzyknie „Cięcie!”. Moje myśli były plątaniną, pędzącą wciąż do przodu, ani na moment nie oglądając się w tył. Nie chciały zwolnić tempa, a ja nie potrafiłam ich zatrzymać.
– Gaja ucieszy się na myśl, że nie wszyscy zginęli – syk dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia. – A ja wreszcie zjem śniadanie. Ten chłopaczek miał rację, strasznie się wleczesz.
– J-jaki chłopaczek? – coś nie pozwalało mi myśleć. Próbowałam przebić się przez mur otępienia, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Jakby ktoś stał po drugiej stronie i z każdą przebitą cegłą on nakładał drugą. Miałam przeczucie, że Mgła nie chce mi tego pokazać. No chyba, że to mnie nie chce komuś pokazać. Przeleciałam w głowie wszystkie znane mi mity. Nic. Pustka. Przecież coś o niej musiało być. Może bogowie chcą zabić i mnie więc posłali Tanatosa by mnie otumanił, a ona zabiła.
– Ten, z którym tu przyszłaś – powiedziała, a widząc moje zmieszanie dodała. – Czy jest szpiegiem? Och, oczywiście. I robił to dobrowolnie. Kiedy straciłaś przytomność na bitwie on walczył po naszej stronie. Ma na rękach krew twoich pobratymców.
– Przecież oni byli herosami… – nie miałam ochoty drążyć tego tematu, ale nie dawał mi spokoju. Nie mogłam wyrzucić go z głowy. Śmierć mówiła, że babcia nie wspominała mi o wielu rzeczach.
Nie odpowiadała.
– Może inaczej – spróbowałam jeszcze raz. – Powiedz mi kto jest moim boskim rodzicem skoro i tak masz zamiar mnie zjeść.
Długi moment zastanowiennia potwora dał mi czas by obmyslić plan. Dyskretnie naciągnęłam strzałę na cięciwe i trzymałam spuszczoną w pogotowiu. Rana na przedramieniu bolała i stawiała opór przy każdym, chodźby delikatnym ruchu ręki. Zignorowałam ją i powstrzyłam jęknięcie wciąż intensywnie wpatrując się w potwora.
– Powiem ci tyle – zaczął stwór z wyraźnym samozadowoleniem – to ona i jest po stronie Gai. A skoro znasz odpowiedź mogę cię zabić i zjeść.
Wykrzywiła twarz w uśmiechu co nie wychodziło jej za dobrze bo wyglądała jak rekin (pomijając trzy rzędy zębów). Nie wiem jak można się bać pięciolatki, ale mi się to jakoś udało. Wyciągnęłam łuk przed siebie i wycelowałam między oczy.
Długa chwila wachania. To nie jest dziecko – wołał rozpaczliwie jakiś głos w mojej głowie. Miałam ochotę go odrzucić, ale instynkt przetrwania wziął górę. Puściłam strzałę, a ona poszybowała.
Chybiła celu. Zamiast w głowę trafiła w rękę. Blondynka zasyczała ze złości i zbliżała się niebezpiecznie szybko. Naciągnęłam kolejną strzałę i wycelowałam. Tym razem trafiła w oko.
„ To wiatr. Skup się na wietrze!” – drał się głos w mojej głowie.
Nie chciałam mu ufać. Nie miałam do niego zaufania, a potem jak ktoś mnie zdradził nie zaufam już nikomu.
Ale miał rację, znowu. To wiatr nie chciał bym trafiła. Puściłam jedną strzałę bez konkretnego celu. Wiał na północ. Puściłam drugą. Tym razem południe. Nastepnie poleciały dwie kolejne wyznaczając dwa inne kierunki. Znałam kolejność w jakiej wieje wiatr. Północ, południe, zachód, wschód. Co, dokładnie cztery sekundy.
Jeszcze raz wycelowałam. Odczekałam cztery sekundy i puściłam cięciwe. Wstrzymałam oddech. Miałam nadzieję, że trafi bo to była moja ostatnia strzała. Co ja bym zrobiła skoro zgubiłam miecz, a łuk bez strzał jest prawie nie do użytku. Może spróbowałabym ucieczki? Nie, to coś było za szybkie. Traf, proszę traf – modliłam się w duchu, przygryzając wargę.
Strzała trafiła. No może nie tego się spodziewałam. Zaraz po trafieniu strzały potwór wywołał wybuch jądrowy. Odrzuciło mnie chyba na pięć metrów. Uderzyłam głową o ziemię ale nic sobie nie zrobiłam. Przytuliłam się do ziemii w nadziej, że odłamki drzew nie trafią we mnie. Nadzieja szaleńca – dodałam w duchu. Nie było szans, żeby coś mnie ominęło. Teraz to ja miałam rację. Prosto we mnie uderzył pień dużego drzewa, miażdżąc mi nogę.
Zawyłam z bólu. Łzy napłynęły mi mimowolnie do oczu. Oddech stał się płytki i nierówny. Zmiażdżona kończyna dostarczała tak wiele bólu, iż myślałam, że umrę na miejscu. Nie z powodu ran, ale z powodu żaru, który wypełniał całe moje ciało. W głowie mi się zagotowało i nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Byłam pewna, że to był koniec. Teraz to się poddajesz – skarciłam się. Chciałam się podnieść. Chciałam wyleczyć nogę i zakończyć to wszystko. Chciałam, żeby to był koniec.
Wreszcie zapanowała cisza. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Ulga – pomyślałam. Niestety to trwało tylko chwilę. Ogień zaraz powrócił, ale ja miałam to gdzieś. Potrzebowałam odpoczynku.
Muszę przyznać, że nawet jako analfabeta nie patrząc na błędy, to się lekko pogubiłam. Nawet czytając kilkakrotnie. Jak dla mnie akcja troszeczkę za bardzo pędzi. Tu bitwa, tu śmierć, tu sny, zniknięcie chłopaka, odpytywanie [ bo nie wiem jak inaczej to nazwać ], czyli potwór wzięty na spytki i zmiażdżona noga. Jej przeszłość jeszcze bardziej mi namieszała, ale może to był efekt zamierzony. Może ten chaos ma podkreślić szaleństwo i desperację samotnego dziecka na jednym wielkim polu bitwy. Niczym zwykłego pionka na szachownicy zwanej światem w rozgrywce pradawnego bóstwa- Gai i młodych bogów łaknących władzy, próbującego odzyskać kontrolę nad własnym losem, ale Fatum, Mojry, Fortuna czy jak tam się inaczej zowie ten ślepy los wymyślili inne zakończenie historii życia Bree, która uparcie z nim walczy. Może koło fortuny toczy się dla niej właśnie podkreślając jej mroczną przeszłość i napędzając przyszłe krwawe decyzje.
ALE ja to tak widzę, tak próbuję wyjaśnić sobie ten pęd i lekki chaos. Choć muszę przyznać, że zamierzam poznać zakończenie tej historii bez względu na zawiłość jej treści i wątków.
Powiem ci, że sama do końca nie wiem jak to zakończę. Masz rację, zawiłość jest zamierzona.Głównie dlatego, że uwielbiam wszystko komplikować 😀
Czekam na ciąg dalszy…