~*~
Jestem zawiedziona. Tylko trzy komentarze. Wstyd!
No, cóż. Odpowiadając na jeden z nich, postać Edyma jest szczelnie owiana mgłą tajemnicy, połączonej ze zbrodnią, nutką przekleństwa i… błagam, w poprzedniej części pisałam o nim tak wiele, że nie rozumiem tego niedosytu, ale niestety nie ujawnię nic więcej, bo to, choć poboczna postać jest bardzo ważna.
Ta część jest ździebko krótsza niż inne, ale wynika to jedynie z zapracowania.
Z dedykacją Annel, Niya i amelllo, dziękuję wam za komentarze.
Raisa
~*~
Cienko pisnęłam i odwróciłam się, brutalnie wykręcając rękę oprawcy. Przynajmniej tak to wyglądało w teorii, a w praktyce zostałam wciągnięta w głąb lasu. Spanikowana wbiłam łokieć w żebro, jak sądziłam, napastnika i wyrwałam się.
-Edym?- spytałam głosem o oktawę wyższym niż powinnam.- Jak mogłeś?!- warknęłam, uderzając go obiema dłońmi w klatkę piersiową.
-Wybacz- odparł, choć wyraźnie widziałam iskierki rozbawienia w jego zimnych oczach.- Nie mogłem się powstrzymać.
Wyprowadzona z równowagi, wypuściłam ustami kłąb pary, odwracając się do niego plecami. Poczułam delikatny dotyk na ramieniu. Odwróciłam się, prawie stykając się z jego ciałem. Niepewnym ruchem ręki odgarnął mi zbłąkany kosmyk za ucho, a ja poczułam, że się rumienię, kiedy dziwne ciepło wypełniło mnie, rozgrzewając.
-Naprawdę przepraszam, nie powinienem był tego robić- dodał dziwnym głosem. Skinęłam speszona, ukrywając się głębiej w kapturze.- Pozwolisz?- spytał, zapraszająco wskazując na las.
-Idź pierwszy, ja nie znam drogi- zaoponowałam. Miałam wrażenie, że na moja odpowiedź zasępił się lekko, ale ruszył przodem. Las w tym miejscu był tak gęsty, że musiałam iść za nim, co widać było, że trochę mu nie pasowało. Postanowiłam poprowadzić rozmowę, żeby go ułaskawić. Niestety nie wiedziałam, o czym powinnam rozmawiać.
– Znasz obce języki?- spytałam cicho, zbliżając się do niego.
Rzucił mi dziwne spojrzenie, zanim odpowiedział.
– Kilka- powiedział bezbarwnym tonem, wypranym z emocji.
Znałam go krótko, ale wiedziałam już, że kiedy tak mówi oznacza to, iż uważa na swoje słowa, jakby nie chciał się zdradzić.
– A jakie?- drążyłam uparcie.
-Ojczysty.
-Kto by pomyślał, szczególnie, że właśnie w nim rozmawiamy- rzuciłam sarkastycznie, zanim się powstrzymałam. Zachichotał.
-Uczyłem się języków martwych- dodał.- Takie chore hobby.
-Grecki, łaciny…
-Jak najbardziej.
– Ekdikitis? Wiesz, co to oznacza?- spytałam, zanim ugryzłam się w język.- Wydaje mi się, że to z greki, ale mogę się mylić.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie unosząc lekko brwi.
– Ekdikitis oznacza mściciel. Skąd znasz to greckie słowo?
Podeszłam do niego, nie zważając na mrożące krew w żyłach spojrzenie.
-Mam sąsiada greka i kiedyś usłyszałam to słowo. Ma taką zabawną wymowę, nie sposób było się nie roześmiać, kiedy z silnym akcentem mówił coś do ciebie- odparłam, mijając go.- Daleko jeszcze?- zmieniłam temat, wyciągając szyję, żeby dostrzec coś za drzewami.
Potrząsnął głową z lekkim uśmiechem.
-A myślałem, że to ja jestem zmienny?
Wzruszyłam ramionami, nie rozumiejąc, że mówił sam do siebie.
-To daleko czy nie?
-Nie daleko, w zasadzie to już jesteśmy- odparł tajemniczo, podając mi dłoń.- Ufasz mi?
Przygryzłam dolną wargę.
-Nie. Jeszcze nie – odparłam, ujmując jego ciepłą dłoń.- Ale z czasem, zaufam.
Urocze iskierki rozbłysły w jego oczach, kiedy prowadził mnie przez zarośla. Musiałam bardzo uważać, żeby przypadkiem nie wyłupić sobie oczu jakąś zbłąkaną gałązką. Czułam się jak w domu. Światło księżyca na policzkach, zapach drzew, igiełki mrozu na skórze, smak lasu i płatki śniegu na ustach niczym zimne pocałunki natury. Brakowało mi tylko Chase, który strzegłby mnie strzegł oraz Carla śmiejącego się z moich upadków. Zamiast niego teraz Edym pomagał mi przejść przez zwalone drzewa i utrzymać równowagę na lodzie. Światło księżyca igrało w jego włosach, rzucając na twarz srebrną poświatę. Szare oczy, nieustannie we mnie wpatrzone, wydawały się być bardzie ciepłe niż pamiętałam. Niezadowolona ze swoich myśli, próbowałam ponownie skupić się na otoczeniu. Przez co dopiero teraz zorientowałam się, że stoimy w miejscu.
-To tu?
-To tu- potwierdził, patrząc na mnie jakbyśmy stali tutaj od dłuższe chwili i on czekał tylko na moje przebudzenie. Podszedł do ściany zarośli, a ja patrzyłam jak znika za nią. Obrzuciłam uważnym spojrzeniem ziemie, ale nawet tu nie pozostały jego ślady. Powoli, ostrożnie odgarnęłam zarośla i weszłam przez wąski otwór do ciasnej, ciemnej jaskini. Kilka metrów w głąb wąskiego korytarza otwierała się obszerna przestrzeń. W środku stał stół z dwoma krzesłami. Pod ścianami znajdowały się szafki i komody, choć jedną cześć zajmowała zasłona. Edym podchodząc do kolejnych lamp, zapalał je. Ciepły blask oświetlił kamienną jaskinie. Potem usiadł w starym ogromnym fotelu, opierając się na rękach, kiedy obserwował jak okrążam raz za razem całe pomieszczenie. Miał tak wiele książek, od który uginały się półki i różne substancje zamknięte w słojach, czy fiolkach. Na stole walały się szkice i rysunki, obliczenia i równania. Nie mogłam wyjść z podziwu, jak wiele tu przyniósł.
-Niezwykłe- podsumowałam, spoglądając na niego.
Uśmiechnął się, wstając. Podszedł do mnie i wskazał na szafkę z zamkiem za mną.
-Pomyślałem, że może chciałabyś mieć bezpieczne miejsce, bo całym domem rządzi madame, a ty raczej nie wyglądasz mi na jednego z tych zombie, które szkoli- powiedział, podając mi kluczyk na łańcuszku.- Jest twoja, a poza tym…- Podszedł do zasłony i odsłonił ją.- Tam jest drugie wyjście ukryte za szafką.- Mimowolnie uniosłam jedną brew.-Pomyślałem, że warto cię uprzedzić.
Uśmiechnęłam się szerzej, kiedy zajrzałam za zasłoną, gdzie znajdowała się kuchnia polowa.
-Lubisz gotować?
-To moja pasja- wyznałam, lustrując zawartość słojów, mieszków i butelek.
-Dym wychodzi tym otworem- wyjaśnił, widząc moje spojrzenie.- Wydostaje się na drzewa, które doskonale go ukrywają.
-Mogłabym pomyśleć, że przed czymś sie ukrywasz.
-A ja mógłbym pomyśleć, że przed czymś uciekasz.
-Miałbyś rację- wyszeptałam, znów czując dojmujący smutek. Zmartwiony wpatrywał się we mnie intensywnie, jak zmieniam się znów w cichą, posłuszną dziewczynę.
-Od czego?
-Od przeszłości- mruknęłam, próbując opanować drżenie dłoni.- Jest zbyt bolesna.
Podszedł do mnie, wymownie spoglądając, zanim odważył się mnie przytulić. Początkowo spięta powoli rozluźniłam się. Czułam twarde mięśnie pod jego ubraniem i miłe ciepło promieniujące od niego.
-Obiecuję, że nigdy cię o nią nie zapytam- wyszeptał w moje włosy, opierając brodę na czubku mojej głowy. Mimowolnie ziewnęłam, karcąc siebie w duchu. Jak mogłam to zrobić. Przecież wszystko wydawało się być snem.- Chodź, odprowadzę cię do domu. Musisz się przespać- dodał, znów prowadząc mnie za rękę.
*****
~4~
Sen.
Dziś miałam sen. Właściwie to było wspomnienie. Dawno zakotwiczone w zapomnieniu.
We śnie znowu po raz pierwszy opuszczałam swoje więzienie. Jak przez mgłę widziałam podróż na skrzydłach wiatru, choć ich ostrzeżenie do tej pory wyraźnie wyryte w pamięci niczym wypalone kwasem słowa: Śmierć będzie twoim cieniem.
Spacerowałam ulicami Londynu. Skąd wiedziałam, gdzie byłam? Przenieśli mnie do kamienia londyńskiego na Cannon Street, a go nie sposób nie poznać.
Co było moim zadaniem?
Odnaleźć córkę Ponosa* i doprowadzić ją do kogoś, kto jej pomoże.
Choć osobiście znałam go, nie pałałam jakąś ogromną radością na myśl o spotkaniu z jego pomiotem. Mimo wszystko szłam przez kolejne uliczki, przeszukując wzrokiem przechodniów. Zwykli śmiertelnicy drażnili moje zmysły, cuchnąc. Czułam, że skończy się to przynajmniej bólem głowy. Przechodząc przez kolejne skrzyżowanie wyczułam słabą woń, której nie potrafiłam nazwać. Ignorując nieprzyjazne pomruki przechodniów, zawróciłam. Zbliżając się do źródła zapach wyłapałam inny zapach Chrysaora i kilku Gellów. Zatrzymałam się na schodach jakiegoś domu, wtapiając w cienie. Szybkimi ruchami wspięłam się po rynnie na dach budynku. Z góry Londyn wydawał się być jeszcze bardziej brudny i śmierdzący, niż z dolnych pięter. Szybko, przeskakując z dachu na dach, przemierzyłam dzielącą mnie odległość od zapachu herosa. Z trudem dopadłam do katedry Westminister, nie wzbudzając zainteresowania ludzi i nie płosząc ptaków. Przykucnęłam w jednej z dziwnych nisz, przeczesując chodniki wzrokiem. Nagle wypatrzyłam inną od pozostałych dziewczynkę. Zwinnie zsunęłam się na dół, uważając by nie przykuć czyjejś uwagi. Postawiłam kołnierz kurtki, zbliżając się do niej. Płowe włosy miała zebrane z tyłu i zawiązane burą chustką. Jej twarz, zapadnięta niczym u samej Achlys, była brudna jakby spędziła kilka nocy w lesie, w co nie wątpiłam. Dżinsy miała dziurawe i zzieleniałe, a spod za dużej, męskiej, ciepłej kurtki, wystawała flanelowa koszula. Drobnymi dłońmi w rękawiczkach bez palców poprawiła plecak i szurając stopami w starych butach, pokonywała kolejne metry Londynu. Nagle rozdzwoniły się dzwoneczki w mojej głowie, kiedy zapach Chrysaora się nasilił. Rzuciłam szybkie spojrzenie na dziewczynkę, która patrząc na własne stopy, ruszyła z tłumem na drugą stronę ulicy. Nagle dostrzegłam na drodze najzwyczajniejszego skrzydlatego dzika w świecie. Ludzie cofali się, ale dziewczynka dalej szła. Co sił w nogach wystrzeliłam do przodu i odepchnęłam ją, pociągając za sobą. Oszołomiona podniosła na mnie błędny wzrok fiołkowych oczu. Spojrzałam na potwora, zawracającego z furią w nasza stronę. Zmrużyłam oczy i zrozumiałam, dlaczego śmiertelnicy uciekali. Oni widzieli tam ogromną ciężarówkę bez kierowcy. Automatycznym ruchem dotknęłam medalionu, zmieniając go w łuk, przy okazji próbując nagiąć dla własnych korzyści mgłę. Wystrzeliłam dwa pociski jeszcze klęcząc. A potwór obsypał nas swym pyłem. Spojrzałam na dziecko siedmiu nieszczęść, zmieniając broń ponownie w biżuterię. Złapałam za ramię dziewczynkę i pociągnęłam ją za sobą, oddalając się od miejsca walki krętymi uliczkami.
-Dokąd ty mnie ciągniesz?- wychrypiała.- Ja cię nawet nie znam!
Zazgrzytałam zębami, pamiętając, że to tylko zwykły, parszywy pomiot olimpijczyka. Ignorując ją uparcie dociągnęłam ją do jakiegoś parku, który wydał mi się dobrym przystankiem. Mimo to szłyśmy, dopóki nie znalazłam odludnego zakątka zieleni. Tam rozluźniłam uścisk na jej nadgarstek, a ona upadła na trawę.
-Jesteś ranna?
Spojrzała na mnie jak na psychopatę i może miała rację.
-Nic więcej mi się nie stało.
-A coś, co miałaś wcześniej?!- warknęłam, zirytowana brakiem jakiejś wody w pobliżu, którą bym mogła wykorzystać do iryfonu.
Mimo widocznych wątpliwości, wyciągnęła do mnie rękę, podwijając prawy rękaw. Od łokcia do nadgarstka miała zawinięty brudny bandaż. Bezceremonialnie odwinęłam go. Miała siną skórę, pokrytą bąblami, z których ciekła ropa, a ślady po pazurach już dawno sczerniały. Wyłączyłam swój węch na chwilę, żeby nie zwymiotować. Wyciągnęłam ze swojej torby butelkę wody i świeży bandaż. Oblałam rękę wodą, ignorując jej jęki i oczyściłam skórę specjalną cieczą od Apolla, którą miałam na dnie torby. Następnie położyłam na nią dłoń, przywołując dar Asklepiosa oczyściłam krew i nakazałam skórze zregenerować się. Zadowolona z efektu, owinęłam rękę bandażem.
-Powinno być już lepiej.- Podniosłam na nią wzrok, napotykając jej nierozumiejące spojrzenie.- Posłuchaj mnie uważnie. Zaniosę cię teraz w specjalne miejsce, gdzie zaczekasz na kogoś, kto zabierze cię w bezpieczne miejsce. Rozumiesz?-
Skinęła lekko głową.- Nikt nie może się dowiedzieć, że ci pomogłam!- dodałam.
-Dlaczego?
-Z powodu prawdy.
-Prawdy?
-Nawet nie rozumiesz, czym ona jest- westchnęłam, zamykając torbę.- Wstań!
Bez sprzeciwu wstała, a ja wzięłam ją na ręce i pobiegłam. Z Londynu do Long Island miałam spory kawałek drogi, włącznie z Atlantykiem do pokonania. Ale od czego są dary olimpijczyków? Ależ byłam ufna.
-Więc mi wytłumacz! Czym jest prawda?- Usłyszałam ponownie ten irytujący głosik.
-Fałszem.
-Dlaczego?
-Kiedyś obłudni ludzie postanowili postawić linię w fałszu, która ukryłaby ich zbrodnie i ukazała, jako lepszych. Nazwali ją granicą między kłamstwem, a prawdą.
-Nie wierzę ci.
-Oczywiście sądzisz, że cały świat jest tylko opleciony przez delikatną siatkę fałszu, ale mylisz się, on cały jest fałszem. Fałsz nigdy nie zamieni się w prawdę, nawet, jeśli go powtórzysz milion razy jak politycy, a nawet pół prawdy rodziców to całe kłamstwo dla dzieci.
-Więc co według ciebie wybrać?
Oparłam brodę na czubku jej głowy, rozważając odpowiedź.
-Cóż za prawdą świadczy bardziej niż to, że błąd ma więcej czaru?
Cóż za prawdą bardziej świadczy niż to, że kłamstwo ma więcej czasu?
Kiedy ktoś ustami wypowiada kłamstwa, często prawdę mówi oczami, bo historia to przecież tylko uzgodniony zestaw kłamstw. Wszyscy w to gramy, ale zawsze oczy nas zdradzają. Są w końcu zwierciadłem duszy, a dusza jest czystą materią.
-Nic nie rozumiem!
-Historia jest kluczem. Kiedyś były czasy, kiedy ludzie, mówiąc przez sen kłamaliby żyć, stając się przestępcami.
Zatrzymałam się gwałtownie po środku niczego. Rozejrzałam się, stojąc po kostki w błocie, szukając odpowiedniego drzewa.
-Dlaczego?
Skupiając się na świadomości wody wokół mnie, wyszłam na suchy ląd.
-Bo to kradzież. Kto zabija, kradnie czyjeś życie. Kto kłamie, kradnie komuś innemu prawo do prawdy. Kto oszukuje, okrada kogoś z prawa do uczciwego prowadzenia interesów. Logiczne.
-Czyli…?
-Kłamstwo i prawda nie istnieją.- Posadziłam ją pod wierzbą.- To tylko pojęcia względne wobec posiadanej przez nas wiedzy, odzwierciedlające to czy przekazujemy wiernie to, co myślimy, czy wiemy. Na przykład fakt, że twoim ojcem jest Ponos*- dodałam, dotykając jej czoła. Zasnęła natychmiast, osuwając się na trawę. Wstałam i zapukałam w korę drzewa.- Przesyłka do obozu!
Tego dnia miałam nadzieję, że to początek czegoś dobrego. Ale…
Czyż moja nietypowa pamięć bywa irytująca, bo czy każdy chce pamiętać o ile stopni było w dniu, kiedy poszłaś kupić mleko do końca życia.(?)
Pamięć i sny, o które będę musiała wypytać moich panów.
Następna kartka była dla mnie zadziwiająca. Nie przypominała już ani wspomnień, czy przemyśleń, lecz bardziej notatkę z lekcji.
~5~
Czym jest sen?
Pod względem fizjologicznym to stan czynnościowy ośrodkowego układu nerwowego, podczas którego następuje zniesienie świadomości i w zależności od stadium snu – częściowe lub całkowite rozluźnienie mięśni. Istnieją również marzenie senne zjawisko występujące podczas snu, które charakteryzuje się pojawianiem obrazów, dźwięków, uczuć, emocji i innych wrażeń zmysłowych oraz koszmary senne, czyli marzenie senne, które wywołuje u śniącego uczucie strachu, lęku.
Według wielu kultur człowiek składa się z dwóch, bądź więcej części, niczym układanka na przykład ciała i duszy, czy ciała fizycznego i eterycznego. Niektórzy wierzą, że ciało eteryczne może we śnie wędrować. Uważają, że zapamiętasz to jako sen, ale nie jest to sen w tym samym sensie co sny tzw. pierwszego ciała. Ciało fizyczne pozostanie w czasie snu, kiedy eterycznej opuści, by podróżować w przestrzeni. Żadna przestrzeń nie jest dla niego ograniczeniem, odległość dla niego nie istnieje. Idąc dalej można by podzielić, więc umysły na świadome i nieświadome. Sny fizjologiczne nazywa się wtedy świadomymi, a eteryczne nieświadomymi. Ale one nie są nieświadome. Są tak samo świadome jak sny fizjologiczne, ale na innym poziomie. Gdy stajesz się świadom ciała eterycznego, sny go dotyczące staną się świadome. Dla ciała eterycznego nieświadome jest tak zwane ciało astralne, a dla ciała astralnego ciało mentalne. Świadome oznacza znane. Nieświadome oznacza to, co nadal jest niepoznane, nieznane. Sny fizjologiczne można prowokować z zewnątrz, tak samo też można stymulować sny eteryczne- dźwiękiem, zapachem, kolorem.
~6~
Postanowiłam odpowiedzieć na list. Niestety nie jestem pewna, kiedy otrzymam odpowiedź. Może powinnam zapisywać to co do niego wysyłam, nawet jeśli jest to pozbawione, na pierwszy rzut oka, sensu?
A może nie?
~*~
* Ponos- Brat Algosy, Lety i Limosa; syn bogini Eris- córki Nyks; grecki bóg cierpienia.
nicely
Nice :3 Kocham te twoje Listy Śmierci. Kiedyś to zostanie wydane jako książka, zobaczysz 😉
I dzięki za dedykejszyn 😉
Dzięki za dedyk :3 nie zawiodła bym cię :*
Czyżbym wyczuwała romans? Dobrze!
Trochę męczące są te wszystkie sny, wspomnienia i wgl. Nie wiem czemu ale przytłaczają. Czasem się gubiłam. Ale i tak chcę cd!!! Dawaj!Uwielbiam wątek Viv!