I Love You (For Sentimental Reasons) by Nat King Cole
Rozdział XI
NAYA
NAYA MOGŁA WYPIERAĆ SIĘ ILE WLEZIE, ale prawda była taka: od samego początku wiedziała, na co się godzi. Teraz miała tylko problem z wypełnieniem swojej części umowy. Co więcej, z wypełnieniem jej według dokładnych instrukcji. Ale, szczerze mówiąc, uważała, że pomimo tego wszystkiego ma absolutne prawo, by krzyczeć, wyrywać się i protestować, gdy będzie to od niej wymagane.
Bo od kiedy to nieśmiertelni pierwotni zawracali sobie głowy zwykłymi herosami? Od kiedy to wychodzili ze swoich przytulnych, małych schowków (choćby i na dnie świata) i po tylu latach śmiali żądać zapłaty? Naya może i miała staroświeckie poglądy, trudno żeby było inaczej, skoro żyła w czasach początku świata, ale trzymała się konkretnych zasad. Bogowie nie mieli prawa się tak zachowywać, nawet jeśli rzeczywiście była mowa o jakimś danym słowie, obietnicy i zagładzie świata.
A w każdym razie to próbowała sobie wmawiać.
Wszystko zaczęło się od wyroku.
W sądzie, tym śmiesznym miejscu, w którym ludzcy sędziowie skazywali ludzkich niegodziwców na wyroki zamknięcia, więzienia, wszystko było tak nieznośnie jasne, proste i sprawiedliwe. Oczywiście Naya nie rozumiała ani jednego słowa z bełkotu tych dziwnie ubranych ludzi, ani dlaczego ktoś ciągle kogoś wzywał, czy dlaczego było tam tyle niepotrzebnych ludzi, którzy cały czas tylko gapili się przed siebie i byli… No widownią, nic więcej. Ale Sah’li powoli i cierpliwie wszystko jej tłumaczył i stopniowo docierało do niej co i jak, pojawiło się ta jasność, granicząca z uwielbieniem.
Bo na środku stał oskarżony. Z boku ten, kto go oskarżał, naprzeciw ten, kto orzekał czy winny i jeszcze tabun pozostałych, którzy tylko się patrzyli. Ale Naya wpadała w zachwyt nie z powodu ich wszystkich, ale kogoś jeszcze, kogoś kto zawsze był obecny i nie mogło go nigdy zabraknąć.
Drzewczyca nie mogła uwierzyć, gdy tajemniczy mężczyzna powodował, że czasami oskarżeni wychodzi z sali z uśmiechami na twarzy, ściskali mu dłonie i krzyczeli w zwycięstwie. To wszystko było takie nierealnie, tak śmiesznie nierealne, że aż cudownie prawdziwe.
I nie czuła wyrzutów sumienia, gdy pierwotny pojawił się w ciemnościach i powiedział, że kara się skończyła. Zgodziła się natychmiast, bo tylko zgoda była akceptowalna. Miała prawo odzyskać życie. Nie było w tym nic samolubnego. Ale na Ziemi wszystko zdążyło już się zmienić i ludzie i zwierzęta i natura nie były już czymś, co znała.
Więc negocjowała. Nalegała. Kłóciła się, prosiła, argumentowała i w końcu zabrał ją z powrotem i miała już kogoś za przewodnika. Najdziwniejsza para na świecie, ostatnia drzewczyca i heros, lojalny idiota, wydostali się z piekła, prosto do innego więzienia.
Jej nie przeszkadzał ląd, którego progu nie mogła przekroczyć. Ale chłopak… Chyba był jeszcze bardziej nieszczęśliwy niż przedtem, gdy dowiedział się o wiążących ich ograniczeniach. Ale wiedziała, że nie złamie obietnicy danej bóstwu, chociażby z tego względu, że nie chciał być przyczyną ponownego wybudzenia się Gai.
Też coś.
Nie mogła przestać się zastanawiać, jak to się stało, że ten chłopak był tak ważny? Z każdym rokiem przypatrywała mu się coraz to bardziej uważniej, ale ciągle nie dostawała odpowiedni. Dlaczego jego ponowne pojawienie się w świecie miało obudzić Gaję? Dlaczego mieli ukrywać się aż do nadejścia przepowiedni? Dlaczego musieli tkwić na tej przeklętej Alasce tylko po to, by nie wydała się prawda o jego ucieczce?
No i w końcu przestało ją to obchodzić. Teraz chciała tylko trochę spokoju.
Ale oczywiście, jej spokój nigdy nie był niczyim priorytetem, prawda? Bo gdy w końcu się przyzwyczaiła, zaakceptowała swoje nowe życie, ten chłopak, ten durny chłopak, mówił jej, że to koniec. Że obiecał Tartarowi i teraz musi wracać do swojego starego życia, pomóc bogom, wedle obietnicy.
I co z tego, że od początku wiedziała, na co się zgodzi. Co z tego, że wiedziała, że chłopak i tak w końcu odejdzie? Zamierzała się wykłócać.
Ale wystarczyło jedno spojrzenie i opadły ją wszystkie siły.
– Naya?
Jego głos był zbyt zmęczony, zbyt słaby, by można było się kłócić.
I choć nie chciała się obracać, to wiedziała, że w końcu i tak to zrobi. W końcu musiała to sobie przyznać: nie umiała już walczyć, a co ważniejsze – nawet i nie chciała.
Ubrany był w jeden z tych okropnych, długich płaszczy, które kazał jej nosić, gdy tylko gdzieś wychodziła, choć one jedynie ją drażniły. Na stopach miał ciężkie buty, ubłocone i usmarowane. Sznurówki, których zawiązywaniem nigdy się nie kłopotał, znikały w śniegu, postrzępione i na skraju wytrzymałości. Ciężkie, workowate spodnie, które strzępiła wieczorami, by nie mógł ich założyć następnego dnia, wciąż jakimś cudem trzymały się na nim, a ona mimowolnie zastanawiała się, jakiego narzędzia użyje dzisiaj.
Na dłoniach miał tą drugą skórę, rękawiczki, tak się nazywały. Będą chronić palce przed mrozem, tak jej powiedział, a potem ten sam materiał obciął. Żeby lepiej się pracowało, wyjaśnił.
Nie rozumiała go wtedy, nie rozumiała go w Tartarze, i nie rozumiała go dzisiaj, choć spędzili ze sobą już tyle czasu. Jedyne co rozumiała to to, że nawet jeśli zostałby z nią następną dekadę, i następną, i entą po następnej, to nigdy do końca go nie przejrzy.
Usłyszała wycie w oddali, i choć zupełnie nie obchodziło ją, czy to śpiewanie godowe czy może ryk zapowiadający atak, wiedziała, że to był ktoś z jej świata, ich świata.
Bo to był ich świat, nie tylko jej; próbowała zmusić go, by zrozumiał.
Więc dlaczego doszło to do niego teraz, gdy już nie powinno?
Westchnęła i machnęła dłonią w stronę hałasu.
– Idź. Ratuj świat. Cześć.
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę lasu, wyznaczając brudne ślady na ośnieżonej drodze. Ale w powietrzu słychać było tylko jej kroki.
Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.
Ta knajpka, gdzie mieli się spotkać, zawsze przyprawiała ją o dziwne uczucia. Nie była tak obskurna i szara, jak wszystkie inne budynki, ale bardziej żywa.
Malutka, maluteńka, składała się z jednego pokoju na parterze i toalety, do której, na szczęście, nie musiała nigdy zaglądać. Gdy wchodziło się do środka, natychmiast dochodził cię zapach staroci i alkoholu – jakiegoś rodzaju płynu, którego nie wolno jej było pić, ale po który Percy i tak sięgał, gdy miał ten wyraz zrezygnowania w oczach. Mężczyzna twierdził, że to nieodpowiedzialność w butelce, ale nieodpowiedzialność, na jaką sobie pozwala. Taka, która tylko robi z niego idiotę, a nie zmienia losów świata.
Początkowo nie rozumiała; chodziło o te papierowe świstki, za które ludzie wyłamywali sobie zęby?
Ale nie, mówił, nie chodziło o pieniądze. Alkohol zmienia ludzi, powtarzał jej, wyciąga innego człowieka ze środka.
To, oczywiście, było absurdalne. Ale i tak nie sięgała po trunek, gdy on popijał piwo, bo zwyczajnie nie pachniał, tak jak trzeba.
Dopiero później, kiedy robiło się ciemno, a z radia została puszczana nastrojowa muzyka, jeden czy dwóch bębniło kuflami o stół i krzyczało:
– Więcej! Więcej, pan da!
Staruszek za ladą kręcił głową z uśmiechem i wysyłał delikwentów do kąta ze szklanką wody i sierpowym wymierzonym przez żonę na otrzeźwienie. Percy uśmiechał się wtedy pod nosem do własnej nieodpowiedzialności, a w knajpce znowu rozbrzmiewały gawędy i tubalne śmiechy.
Tylko ten jeden, młodzieniec z diabelnym spojrzeniem, podkradał się do pijących i dolewał im ukradkiem.
A potem, rzeczywiście, Naya rozumiała. Dwaj mili, choć głupi, przestali się szczerzyć jak kot do sera, i darli się na całe gardło, domagając się używki.
Drzewczyca potem zerkała z niepokojem na swojego Wojownika, a gdy znikał, by pracować, podchodziła do lady.
Ale staruszka, żona staruszka, kręciła głową i zaprzeczała.
– Nie, ten nie pija! Tylo gapi się w ten swój kufel i gapi, a dopiro jak ma wychodzić, to wszysto a! Za jednym zamachem pochłania.
– I nigdy, nigdy nie prosi o dolewkę? – Stara się upewnić Naya.
– Nu… – Starucha zastanawia się. – Czasem. Jak wypija pierwszy, to i o drugie piwsko poprosi, ale tego drugigo, to nawet nie skosztuja!
Więc była i spokojniejsza, bo i wiedziała, że tak często do knajpy to Percy nie wpada.
Choć ją uwielbiał.
Zresztą ona może trochę… też.
Lubiła rozmawiać z właścicielami, staruszką i staruszkiem. Lubiła patrzeć na bar, przy którym leciała muzyka. Lubiła siedzieć przy stoliku pod oknem, gdy pojedyncze pary tańczyły wolno w niektóre wieczory.
Lubiła patrzeć, jak Percy pochłania gołąbki – jedynie danie, jakie serwowało miejsce, próbując wmówić, że jest knajpą, a nie tylko barem.
Teraz je znienawidziła.
Tego wieczora mieli się tam spotkać, po tym, jak on skończy pracę.
I rzeczywiście, czekał tam na nią, gdy wynurzała się z lasu. Ale zanim weszli do środka, już wiedziała, że coś jest nie tak.
Na oknach rozwieszono kolorowe lampki, ze środka leciała głośno muzyka, a ludzie śmiali się i pili.
A on zrujnował jej ten wieczór, wmawiając jej, że podjął właściwą decyzję.
Nie miała zamiaru słuchać, bo był, był głupi, i tyle.
Ale gdy obejrzała się na niego, ponownie, on wciąż stał w miejscu i wpatrywał się w nią zmęczony, jakby to ona wymyśliła sobie, że chce iść wojować z boginią zła.
– Co, nie idziesz? – zapytała kpiąco. – W lesie jest jakiś potwór, wiesz?
Wyraz na jego twarzy nie zmienił się.
– Wiem.
– Więc? Czemu nie wyjmujesz Orkana i nie biegniesz?
Wyciągnął dłonie z kieszeni i chwytając ją za ręce, powoli poprowadził ją z powrotem na ganek, przed wejściem. Pozwoliła mu się pociągnąć, ani razu nie spuszczając wzroku z jego twarzy.
W końcu zatrzymał się, a muzyka dochodząca z baru zmieniła się na powolną, smutnawą melodię.
– Zatańczysz?
– A co z potworem?
– Nie dzisiaj. Dzisiaj mamy wolne.
Westchnęła, ale pozwoliła mu się objąć, i położyła głowę na jego ramieniu. Poczuła dłoń na swojej tali, a drugą w jej własnej.
Nie znała kroków, więc pozwoliła mu się poprowadzić, gdy razem powoli kołysali się na śniegu.
Wpatrywała się w las, i nieco zadowolona, że nie widzi jego twarzy, zaczęła mówić.
– Skąd wiesz, że to już teraz?
Minęła chwila, nim odpowiedział.
– Miałem sen.
Jęknęła w duchu.
– Niedługo minie dziesięć lat. Gaja przebudzi się.
– A jeśli to ty wracając, przebudzisz ją właśnie?
Odsunął się i spojrzał w jej oczy. A potem, zanim mogła powiedzieć coś jeszcze, okręcił ją wokół własnej osi dwa razy i znów przyciągnął do siebie. Zanurzył twarz w jej włosach, a ona mimowolnie zadrżała od jego oddechu na szyi.
– Nie.
– Co: nie?
– To nie jestem ja.
– Bogowie ci nie uwierzą. Przecież to przez nich znaleźliśmy się tu w pierwszej kolejności.
– Nie obchodzi mnie, co pomyślą bogowie. Nie wracam, żeby być ich pokazowym bohaterem. Chcę pomóc moim przyjaciołom.
Wiedziała, że to powie.
– Minęło prawie dziesięć lat – zauważyła. – Nie sądzisz, że uznają, że uciekłeś od walki, gdy dowiedzą się, gdzie jesteś? Nie będą mieli ci za złe?
Zatrzymał się, a ona znieruchomiała.
Powoli odsunął się od niej i zdjął dłonie z jej ciała.
– Nie uciekłem – powiedział stanowczo. – Dałem im szansę. Gdybym wiedział, że mogę… – Głos załamał mu się. – Gdybym mógł, to bym wrócił. Alaska… jest jak więzienie. Chcę wrócić. A teraz w końcu mogę, Naya. Mogę wrócić do domu.
W oczach znowu pojawiło mu się to coś. To zmęczone, zrezygnowane spojrzenie, które napotykała, kiedy wpatrywał się w kufel. Nie mógł się go pozbyć, a ona nie mogła nigdy go zrozumieć. Do teraz.
Chcę wrócić do domu.
Nie wiedziała, czy ta myśl sama pojawiła jej się w głowie, czy może mężczyzna wypowiedział ją tak cicho, że uznała ją za swoją własną, ale to nie miało znaczenia.
Dom.
Ludzie dookoła niej ciągle o nim mówili. Przynieś coś domu! Chodź do domu! Gdzie jest twój dom? A co on znowu siedzi w domu?
Tylko Percy nigdy tak nie mówił. Ani razu nie nazwał tego miejsca domem. A ona, jak na złość, właśnie za takim zaczęła go uważać.
– Nie chcę żebyś odchodził – powiedziała cicho.
Spojrzał na nią zdziwiony, i po chwili na twarzy pojawił mu się wyraz przerażenia.
– Nie, Naya! Bogowie, nie o to mi chodziło!
Chwycił jej dłonie i przysunął sobie do twarzy, ściskając kurczowo.
– Przepraszam. Nie chciałem.
Spuściła głowę.
– A ja nie chciałam, żebyś czuł się winny. Przepraszam. Jeśli chcesz, to idź. Wracaj do swojego domu, rodziny i przyjaciół. Powinieneś.
Uniósł kciukiem jej podbródek i zaśmiał się cicho.
– Bez ciebie się nie ruszam.
Uniosła brew.
– Nie?
– Nie. Jesteś moją przyjaciółką, Naya. Na tę chwilę być może nawet jedyną bliską osoba jaką mam. Jesteśmy w tym razem.
W środku miała ochotę krzyczeć z radości, ale zaraz przed oczami mignęła jej twarz rozwścieczonego Zeusa.
– Percy, ja… Nie chcę walczyć u boku Gai, ale… nie uśmiecha mi się też służba bogom. Więc najlepiej chyba będzie, jeśli po prostu zostanę tutaj.
Pokręcił głową.
– Ja też nie chcę służyć bogom. Muszę ich ostrzec, i to jak najszybciej, ale nie wiem, czy będę walczył.
Zmarszczyła brwi.
– Staniesz… Po stronie Gai?
– Nie – zaprzeczył szybko.- Nie, Gaja jest zła. Nie może wygrać. Będę starał się do tego nie dopuścić. Ale nie będę nadstawiał karku dla Olimpijczyków.
Zastanowiła się przez chwilę.
– Czyli… Przeciw Gai, ale nie z bogami?
Uśmiechnął się.
– Tak, właśnie tak.
Westchnęła, pokonana.
– W takim razie dobrze. Jestem z tobą.
W odpowiedzi uścisnął ją mocno, tak, że zabrakło jej tchu. Zaśmiał się w jej czarne włosy, a ona wzdrygnęła się od podmuchu powietrza na karku.
– Bogowie, Naya, nawet nie wiesz, jak się cieszę!
Uśmiechnęła się mimowolnie.
– To gdzie zmierzamy?
– Jeszcze nie wiem. Albo do Obozu Półkrwi… Albo do San Francisco.
Zaskoczył ją.
– Do Rzymian?
– Do Rzymian.
I w tym momencie na niebie rozbłysły fajerwerki. Unieśli wzrok w górę, by zobaczyć kaskadę kolorów. Za oknem ludzie zaczęli krzyczeć szaleńczo, a szampan poleciał strumieniami.
– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedział.
Tym razem już wiedziała, co ma na myśli, ale i tak powtórzyła swoją starą formułkę. Bała się tylko, że jej prośby i tak się nie spełnią.
– To już ósmy rok – mruknęła.
Dłoń Percy’ego zacisnęła się wokół jej własnej i Naya ukryła grymas.
– Opowiedz mi wszystko – poprosiła szybko, chcąc skupić go na czymś innym. – Jaki mamy plan? Powiedziałeś, że Tartar się z tobą skontaktował. Co powiedział?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Nic nie powiedział. Tylko dał mi znać. Że to już teraz. Musimy się dostać do Nowego Jorku i ich ostrzec. Tylko…
Uniosła dłoń.
– Chwila. Ale przed czym chcesz ich ostrzec? Myślałam, że po prostu już masz wracać.
Pokręcił głową.
– Nie. Muszę… Muszę powiedzieć im, czego się dowiedziałem. W końcu mi się udało, Naya. W końcu to zrobiłem.
– …to znaczy?
– Rozgryzłem ją. Rozgryzłem przepowiednię.
Mosqua
Nie spodziewałam się opowiadania od strony Nayi, ale fajnie ci to wyszło Mam tylko nadzieję, że Percy i Ann mimo wszystko będą razem <3
Czemu jestem zirytowany po przeczytaniu takiego dobrego opka? CZEMU?! XD
Po części dlatego, że na początku nie ogarnąłem jak to się stało, że nagle się przenieśli do Alaski.
Ale po części z solidarności. No bo spójrz co jest obok mojego nicku. Atena. Poczuwam się do solidarności z Annabeth. A że wiem, iż kocha Percy’ego to czuję ból, bo ona cierpi. A on się tak wstrętnie odwrócił. To do niego niepodobne. Ma wrócić do Annabeth, ;-). Bo jak nie… 😀
Ale i tak tl było świetne. Wciągające.
Kocham to jak piszesz. Świetne! Ale błagam, niech Naya znajdzie sobie innego herosa… Persiak ma być z An :3