And a good disguise
Hit ‘em right between the eyes
Hit ‘em right between the eyes
When you walk away
Nothing more to say
See the lightning in your eyes
See ‘em running for their lives
The Offspring – You’re Gonna Go Far, Kid
Prawdopodobnie pobiłam rekord świata we wkładaniu skarpet na czas.
Gdy mocowałam się z nogawkami jeansów, zauważyłam, że Elise już wybiegła z domku.
„Muszę się pospieszyć” pomyślałam.
Okazało się, że będzie to awykonalne, ponieważ w mojej głowie wciąż przewijały się obrazy z tego cholernego snu. Zakrwawiony Jack i wysoki głos, który wzywał mnie do podjęcia misji. Czerwonowłosy mężczyzna, który pojawił się nagle na miejscu Webstera.
Próbowałam się uspokoić, jednocześnie zapinając zamek od bluzy. Wsunęłam stopy w wysłużone tenisówki.
No, nareszcie gotowa.
Niczym torpeda ruszyłam w kierunku Wielkiego Domu. Co rusz potykałam się o duże kamienie, a zimny wiatr sprawił, że moje zęby zaczęły szczękać jak oszalałe. Było mi zimno, ale po chwili dotarłam do celu. Szybko pokonałam te kilka schodków, które dzieliły mnie od drzwi wejściowych.
Weszłam do środka, gdzie ujrzałam niemal wszystkich grupowych zgromadzonych dookoła stołu do ping-ponga. Elise właśnie rozmawiała z Chejronem, który zerknął na mnie przelotnie, gdy przekraczałam próg Wielkiego Domu.
Usiadłam na wolnym krześle i poczułam na sobie wzrok reszty herosów.
Co ja takiego zrobiłam, do jasnej cholery?
Córka Apolla przestała dyskutować z nauczycielem, po czym zajęła miejsce po mojej lewej stronie. Chejron odwrócił się w naszym kierunku i splótł ręce pod brodą.
– Wiecie już, że na terenie Obozu znaleźliśmy kolejnych zabitych herosów– zaczął bardzo cicho centaur. – Tym razem zabójca pozbawił życia trzy osoby, ale przyozdobił je w ten sam sposób, co pierwszą.
Wzdrygnęłam się, bo przed oczami zamajaczył mi obraz zmasakrowanego ciała Florence.
Chejron popatrzył znacząco na Elise, a ona podniosła się z krzesła.
– Odnalazłam ich na plaży– powiedziała cała roztrzęsiona. – Szukałam tam pewnej książki, którą wczoraj zostawiłam przy pomoście. Gdy doszłam na miejsce, zauważyłam trzy ludzkie sylwetki siedzące na belkach. Podeszłam do nich i wtedy… – jej głos się załamał.
Nikt z tłumu nie ośmielił się zapytać jej co tam zobaczyła.
Coś przewróciło mi się w żołądku, bo przypomniałam sobie, że całe wczorajsze popołudnie przesiedziałam z Websterem na plaży.
Zastanawiałam się właśnie czy morderca był wtedy w pobliżu, gdy drzwi wejściowe z hukiem uderzyły o ścianę.
– Kto tym razem? – pytanie padło z ust Oliviera, który dopiero teraz zjawił się w Wielkim Domu. Przeszedł przez salę rozsiewając dookoła krople wody, ponieważ na dworze zaczął padać deszcz.
– Dexter Holland, syn Hefajstosa – wyliczał Chejron. – Wendy Dollimore, córka Ateny i Rusell Lee Shaw, z domku Aresa.
– Na oko może wydawać się, że te mordy niczym nie różnią się od pierwszego, ale tym razem sprawca pozostawił nam wiadomość – rozległ się głos.
Pan D. nareszcie do nas dołączył. Miał na sobie garnitur w lamparcie cętki a w dłoni ściskał fioletowy parasol. Strzepał z włosów krople deszczu i usiadł na krześle obok centaura.
Z pewnością wrócił z Olimpu.
Reszta herosów chyba też to zauważyła, bo już po chwili salę wypełniły podekscytowane szepty. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach : tylko ja wiedziałam, że Jack również zostawił karteczkę na miejscu zbrodni. Czy zrobił to w obawie o swoje życie? Byłam pewna, że został porwany, a moje przeczucia potwierdził Pan D. Wyciągnął zza pazuchy krótki, srebrny nóż o charakterystycznym kształcie rękojeści, przypominającym kwiat rozkładający płatki.
Ten sam, który Jack McKeane wziął w posiadanie swojego pierwszego dnia w Obozie Herosów.
– Więc uważacie, że to Jack jest mordercą? Chyba żartujecie! – parsknęła z oburzeniem grupowa Afrodyty, wstając z krzesła.
Morderca.
To słowo zawisło w powietrzu.
Ktoś w tłumie głośno zaprotestował, a twarz każdego z otaczających mnie herosów wyrażała niedowierzanie.
Ja po prostu gapiłam się w przestrzeń przede mną, czekając z niecierpliwością na dalsze słowa Chejrona lub Pana D. Zdawałam sobie sprawę do czego to wszystko zmierza. Zagryzłam wargi i przygotowałam się na nieuniknione.
Pan D. podniósł broń wyżej, abyśmy mogli dokładnie ją zobaczyć.
Na ostrzu ktoś nabazgrał ciemnym atramentem jedno słowo : przynęta.
– Nikt w tej sali nie posądza Jack’a o odpowiedzialność za te czyny – Chejron bardzo powoli zapakował nóż w szary papier i podał przechodzącemu nieopodal satyrowi. – Obstawiamy raczej, że został porwany, a ten przedmiot, podrzucony przez osobę lub potwora, ma zachęcić do poszukiwań. Ktoś nas szantażuje.
Centaur spojrzał wymownie na Pana D. Bóg wina wywrócił oczami.
– No dobrze – powiedział znużonym głosem i otworzył puszkę dietetycznej coca-coli. – Ogłaszam wszem i wobec nową misję. Niech ktoś z Obozu znajdzie tego chłopaka i dowie się, czego chce od nas morderca. Jeśli zginie podczas wykonywania tego zadania, to trudno, żyje się dalej. Jacyś chętni?
Zapadła wymowna cisza, bo żaden z obecnych tu herosów jakoś nie rwał się do tego zadania.
– Myślę, że nie potrzebujemy ochotników– stwierdził cicho Chejron. – Prawda, Joy?
Znowu wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę. Potarłam palcami słowa nabazgrolone na prawej dłoni, które miały przypomnieć mi, że muszę poprosić o misję.
– Nie, nie potrzebujemy– odpowiedziałam. – Wiem, gdzie mogę znaleźć Jack’a.
– Na to liczyłem– odparł Chejron. – Grupowi, proszę o obudzenie reszty i poproszenie ich o zebranie się przy ognisku.
Herosi popędzili do swoich domków. Odprowadziłam wzrokiem Oliviera i zerknęłam na zegarek.
Trzecia czternaście, w nocy.
Cóż, nikt pewnie nie podziękuje mi za tą przedwczesną pobudkę, ale mówi się trudno, jak zauważył Pan D.
Miałam już wyjść z Wielkiego Domu, kiedy Chejron zatrzymał mnie przy drzwiach.
– Joy, jesteś pewna, że wiesz co robisz? – zapytał zatroskany.
Głośno wypuściłam powietrze przez usta. Centaur wciąż wpatrywał się we mnie uważnie, więc pospiesznie opowiedziałam mu o wszystkim, co wiem na temat tej sprawy : o karteczce zostawionej w zbrojowni przez Jack’a, o moich dzisiejszych snach oraz o owym zielonookim blondynie, który obserwował mnie przy ognisku.
Szybko się z tym uwinęłam i czekałam na reakcję nauczyciela.
Zmarszczył brwi, wyraźnie czymś zdekoncentrowany.
– Nie wygląda to najlepiej– przyznał po chwili. – Jedno jest pewne : ktoś próbuje nawiązać kontakt z Obozem i raczej nie ma najlepszych zamiarów. Mimo to, musimy dowiedzieć się czego od nas chce i jakie są jego motywy. Jestem pewien, że dasz radę – próbował dodać mi otuchy. – Nie ma drugiej równie doświadczonej i inteligentnej heroski jak ty.
~*~
Cały Obóz Herosów zgromadził się przy ognisku. Większość półbogów wciąż była ubrana w piżamy, a kilku satyrów drzemało smacznie pod ścianami domków. Jak przewidywałam, nikt nie ucieszył się zbytnio na tę nagłą pobudkę, w dodatku o trzeciej w nocy. Cóż, przynajmniej przestało już padać.
Ja to zawsze potrafię znaleźć dobrą stronę w każdej sytuacji.
Błoto chlupotało mi pod nogami, kiedy wraz z Chejronem ruszyłam w kierunku centrum placu. Na miejscu czekała już na nas Rachel Elizabeth Dare, wyrocznia. Rudowłosa wyglądała na bardzo podenerwowaną, ale cierpliwie czekała, aż dotrzemy do celu.
Wzrokiem szukałam Webstera, bo coś w mojej głowie nie dawało mi spokoju.
Chłopak stał wśród dzieci Hermesa oraz reszty nieokreślonych. Olivier szeptał mu coś na ucho, a Webster kiwał głową z rozbawioną miną.
– Herosi- donośny głos Chejrona wystarczył, aby uciszyć rozentuzjazmowany tłum. – Jakiś kwadrans temu nasz Pan D. ogłosił nową misję.
Ze wszystkich stron znów można było usłyszeć podekscytowane szepty.
W innych okolicznościach pewnie cieszyłabym się, że wyruszam w podróż pełną przygód aby odnaleźć przyjaciela, lecz jedno było pewne : morderca zastawił pułapkę, a ja muszę być od niego chytrzejsza. Jestem córką Hermesa, więc sprytu mi nie brak, ale dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie mam żadnego planu.
Wygląda na to, że wpakowałam się w niezłe kłopoty.
-Johanna Whannell z domku Hermesa wyruszy do Londynu, aby powstrzymać mordercę, który sieje zamęt w Obozie i sprowadzić z powrotem porwanego Jack’a McKeane – oznajmił Dionizos, otulając się szczelniej szlafrokiem narzuconym na garnitur. – Joy, czy wybrałaś już dwie osoby, które będą towarzyszyć ci podczas zadania? – zwrócił się do mnie dyrektor Obozu Herosów.
Pokręciłam głową, chociaż zdecydowałam, że tym razem wyruszę sama.
Webster popatrzył na mnie nieśmiało i powiedział drżącym, ale stanowczym głosem:
-Ja idę.
Wszyscy nagle skierowali swój wzrok na tego tajemniczego nieokreślonego, któremu z pewnością blisko było do wieku ich śmiertelnych rodziców.
Chciałam zaprotestować.
Nie mogę wziąć go ze sobą. Zaledwie jeden dzień treningu to za mało, jeśli zaatakują nas jakieś potwory, a to z pewnością się stanie. Nie chciałbym do końca życia mieć wyrzutów sumienia, z powodu jego ewentualnej śmierci.
Webster chyba dostrzegł moje wahanie.
-Joy, musisz mnie zabrać – powiedział, występując z tłumu i stając przede mną. – Przez kilka dobrych lat mieszkałem w Anglii i jestem pewien, że dobry przewodnik przyda ci się podczas misji.
Nieprzekonana zerknęłam na Chejrona, a centaur pokiwał głową z aprobatą. Mimo to, przyglądał się nieokreślonemu z trwogą.
-Niech będzie i tak – westchnęłam. – Mam nadzieję, że wykupiłeś polisę na życie.
W zielonożółtych oczach chłopaka dostrzegłam niebezpieczny błysk. Zamrugałam gwałtownie, ale doszłam do wniosku, że musiała to być gra światła, bo po chwili ślepia Webstera wyglądały normalnie.
-Dobrze – zwróciłam się do Pana D. – Zabiorę Webstera ze sobą. Nie widzę powodu by ciągnąć na tę misję trzeciego obozowicza. Gdy już odnajdę Jack’a, to on dołączy do zespołu.
Przez tłum przebiegł szmer niezadowolenia, jednak nikt nie wyraził sprzeciwu.
-To twój wybór – stwierdził dyrektor. – Teraz jeszcze tylko przepowied…
-Nie ma żadnej przepowiedni – przerwała mu szybko Rachel. – Właśnie o tym chciałam porozmawiać z panem, Joy i Chejronem. Gdy tylko dowiedziałam się o misji, próbowałam wpaść w trans, ale wygląda na to, że Duch Wyroczni nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Przykro mi, Joy.
Nie tylko mi opadła szczena: wszyscy dookoła mnie wyglądali na tak samo zszokowanych.
-To doprawdy dziwne – stwierdził Chejron. – Nie mniej jednak cała ta sprawa jest dziwna.
Po raz kolejny musiałam przyznać mu rację.
~*~
Obozowicze rozeszli się do domków zaraz po tym, jak Rachel przekazała nam tę wiadomość. Dionizos powiadomił mnie i Webstera, że na lotnisko musimy udać się o świcie, a on nie ma zamiaru wstawać tak wcześnie, dlatego też szybko pożegnał się z nami i z ironią w głosie życzył szczęścia.
Chejron poradził nam, abyśmy spróbowali przespać się jeszcze ze dwie godziny, bo czeka nas ciężki dzień. Nie zaprotestowaliśmy.
Udaliśmy się do domku Hermesa i Webster od razu zapadł w głęboki sen. Zatroskana przypatrzyłam mu się uważnie, bo przeczucia podpowiadały mi, że z tym chłopakiem jest coś nie w porządku.
Usiadłam na łóżku.
Nie zawracałam sobie głowy pakowaniem plecaka : harpie sprzątające z pewnością zajmą się tym za mnie.
W milczeniu patrzyłam, jak wskazówka sunie po tarczy zegarka na półce nocnej. Wsłuchiwałam się w chrapanie mojego rodzeństwa i nawet nie próbowałam zasnąć, bo wiedziałam, że nic z tego.
Niestety, bezczynne czekanie też mi jakoś nie podeszło, więc narzuciłam na siebie cienką kurtkę i opuściłam domek. Chciałam przejść się nad jezioro kajakowe, ale w oddali usłyszałam czyjeś ściszone głosy.
Dwie rzeczy uratowały mnie przed przyłapaniem: ciemność i mój spryt.
Błyskawicznie dałam nura w krzaki i zaczęłam obserwować otoczenie. Doszłam do wniosku, że to Chejron i Pan. D dyskutują o czymś na werandzie Wielkiego Domu. Na paluszkach podkradłam się tuż pod schody budynku, na tyle umiejętnie, że żaden z nich mnie nie zauważył.
-Jakaś paranoja – to był głos Dionizosa. – Hades jest wściekły, bo dusze tych zamordowanych dzieciaków po prostu zniknęły. Po śmierci duch od razu ląduje w Podziemiach, a tym razem ni widu ni słychu – mężczyzna głośno pociągnął łyk dietetycznej coli. – Olimpijczycy też są w nerwowych nastrojach, bo boją się o swoje dzieci. I oczywiście wszyscy uważają, że to moja wina, bo ktoś załatwił tych herosów tuż pod moim nosem.
„Mają trochę racji” pomyślałam.
-Wiem, że jesteśmy w trudnej sytuacji – zaczął Chejron. – Ale teraz cała nasza nadzieja w tym, że Joy poradzi sobie na misji. Prawdę mówiąc nie jestem do tego zadania przekonany – ściszył głos. – Nie uważa pan, że odpowiedzenie na wyzwanie tego mordercy to dobrowolne pchanie się ku śmierci? Bo ja właśnie tak sądzę.
Pan D. wzruszył ramionami.
-Mi też ta sprawa śmierdzi, ale jak na razie to nasz jedyny możliwy ruch. No, chyba że mamy zamiar czekać z założonymi rękoma aż zginie cały Obóz Herosów. – powiedział.
Centaur milczał.
-Zostaje jeszcze problem tego chłopaka, Wellingtona Heathfielda- kontynuował dyrektor.
-Webstera Hewitta- poprawił go Chejron.
-Jak zwał tak zwał. Koleś jest strasznie podejrzany. Jeśli jakiemukolwiek herosowi udałoby się przetrwać te dwadzieścia parę lat w świecie śmiertelników bez treningu, to ja jestem najadą.
-On nie jest półbogiem – powiedział cicho drugi rozmówca. – Jestem pewny, że nie jest też potworem czy bogiem. Greckim bogiem, znaczy się. W prawdzie nie mam pojęcia kim on może być, bo jeśli był w stanie wejść na teren Obozu Herosów to nie jest to śmiertelnik. Niezły numer, co?
Zrobiło mi się ciemno za oczami i mało brakowało, a odkryto by moją obecność.
Webster Hewitt nie jest herosem?
O co w tym wszystkim chodzi?
Zobaczyłam, że słońce zaczyna wschodzić, więc wzięłam dupę w troki i pobiegłam domku Hermesa, nie zważając na to, że Chejron albo Pan D. mogą mnie zauważyć.
Z koszmarnym mętlikiem w głowie zdążyłam jeszcze paść na swoje łóżko. Aż do przybycia Argusa, który miał zawieźć mnie na lotnisko, obserwowałam uważnie Webstera, starając się go rozgryźć.
~*~
Nienawidzę pożegnań, a tego dnia przeżyłam ich sporo. Wielu herosów zwlekło się z wyra, aby życzyć mi i Websterowi udanej misji. Mówiąc „wielu herosów” mam na myśli trzy osoby : Elise, Mary Kelly, siostrę Jack’a, i o dziwo, Oliviera, który bardzo mocno mnie wyściskał.
-Mam nadzieję, że nie umrzesz, bo to sprawi, że cały rozkład zajęć trafi szlag – powiedział surowym tonem. – Jak tylko wrócisz, będziesz musiała zająć się nadzorem porządków w domku i nadrobić zaległą inwentaryzację.
Kopnęłam go w kolano i z satysfakcją patrzyłam, jak wlecze się do domku przeklinając i ziewając jednocześnie.
Webster był w zaskakująco pogodnym nastroju. Ściskał w ramionach swojego szmacianego Sebcia, oraz obozowy naszyjnik, który wręczył mu Chejron. Wisiał na nim jeden koralik, który chyba miał symbolizować jeden dzień spędzony w Obozie, ale mogę się mylić.
Starałam się zachowywać naturalnie, lecz tak naprawdę nieustannie przypatrywałam się mojemu towarzyszowi. Dziwne uczucie, które towarzyszyło mi wcześniej, zmieniło się teraz w coś, co przypominało strach. Miałam nadzieję, że Webster nie wyczyta tego z mojej twarzy.
Pan D. się nie pojawił (zgodnie z zapowiedzią), ale Chejron stawił się, by nas pożegnać i życzyć szczęścia. Gdy wsiadłam do obozowego auta, poczułam silne dławienie w gardle, a moje oczy zwilgotniały. Mimo to nie dałam poznać po sobie smutku i siląc się na obojętność, patrzyłam jak za oknami samochodu znika mój prawdziwy dom, którego los spoczywał teraz na moich barkach.
~*~
Problemy pojawiły się już na lotnisku.
Gdy staliśmy w kolejce, ściskając w dłoniach bilety ufundowane przez Obóz Herosów, poczułam lekki niepokój. „Coś tu jest nie tak” pomyślałam. Mimo to poddałam się rewizji osobistej , po czym udałam się w kierunku bramki, do której skierowała nas rudowłosa bileciarka.
Po chwili usłyszeliśmy komunikat z głośników.
-Informujemy, że lot z Nowego Jorku do Londynu zostanie opóźniony o półtorej godziny, z powodu złych warunków klimatycznych. Przepraszamy za niedogodności.
Zaklęłam pod nosem i poprosiłam Webstera, żeby pomógł mi w poszukiwaniu jakiegoś wolnego stolika. Chłopak natychmiast pociągnął mnie za rękę i po chwili rozsiedliśmy się po królewsku. Mieliśmy zamiar poczekać tu na czas odlotu.
Webster oparł głowę na oparciu krzesła.
-Jestem strasznie śpiący – wytłumaczył mi ziewając. – Joy, zbudź mnie kiedy będziemy musieli się zbierać.
Kiwnęłam głową i rozejrzałam się po lotnisku. Ludzie taszczyli za sobą bagaże, a zdania wypowiedziane w różnych językach rozbrzmiewały w powietrzu. Było tu gwarno i raczej bezpiecznie, ale ja wciąż nie mogłam pozbyć się uczucia, że coś zagraża życiu mojemu i Webstera.
Skupiłam się i wytężyłam zmysły.
Doszłam do wniosku, że ktoś mnie obserwuje.
Rudowłosa bileterka zmierzała w naszym kierunku. Przez Mgłę zobaczyłam ogon pokryty łuskami, który wlekł się za kobietą.
Nie ze mną te numery.
Wymacałam pod skórzaną kurtką swój miecz i wstałam z miejsca. Odwróciłam się plecami do potwora i skierowałam się ku toalecie dla pań. Od celu dzieliło mnie raptem kilka metrów, kiedy kątem oka dostrzegłam, że potworzyca przyspieszyła kroku.
Wspaniale.
Dotarłam do toalety i weszłam do środka, specjalnie zostawiając uchylone drzwi. Stwierdziłam, że lotnisko prezentuje sobą wysoki poziom, bo kibel był wielkości średniego boiska sportowego. Kafelki na ścianach były lśniące, a lustra czyste i wypolerowane. Ciekawe czy mają tu ekskluzywny, trójwarstwowy papier.
Otworzyłam jedną z kabin i przycupnęłam na podłodze, czekając.
Drzwi otworzyły się z hukiem, któremu towarzyszył wściekły syk potwora, który z pewnością miał chrapkę na smakowity burger z heroski.
Drakina otwierała kolejne kabiny, ciągnąc za sobą wężowy ogon.
Nie miałam jednak czasu na podziwianie jej szczegółów anatomicznych, więc cichutko stanęłam na sedesie i sprawnie wspięłam się na szczyt ściany oddzielającej kabiny.
Potwora to zauważyła i wydała z siebie kolejne wściekłe syknięcie. Niestety, jej obiad przechytrzył ją w momencie, w którym rzuciłam swoim mieczem w jej ciało. Mimo iż nie byłam dobra w rzutach do celu, tym razem udało mi się trafić idealnie : drakina rozpadła się w pył, gdy ostrze przebiło ją na wylot.
Zeskoczyłam na ziemię, po czym pogratulowałam sobie w duchu udanej roboty. Podniosłam swój miecz i schowałam go z powrotem pod poły kurtki. Miałam już wychodzić, kiedy usłyszałam za sobą delikatny świst.
W tym przypadku efekt zaskoczenia zadziałał lepiej, niż druga drakina mogła się spodziewać. Stałam osłupiała i nie stanowiłam dla niej trudnego celu : jej włócznia trafiła mnie w nogę, trochę powyżej kolana.
Ostry ból nasilał się w miarę upływu krwi, bo grot trafił prosto w żyłę. Wypuściłam broń z dłoni i opadłam na podłogę.
Kolejny potwór, który uprzednio przyczaił się na drugim końcu pomieszczenia, ruszył teraz w moją stronę. Próbowałam jakoś przeczołgać się do którejś z kabin i doszłam do wniosku, że do toalety można wejść dwoma sposobami : od strony lotniska i przez drzwi małej kawiarenki.
Jak mogłam tego nie zauważyć?
Idiotka!
Udało mi przyczołgać się na brzuchu do jednego z sedesów. Zraniona noga bolała bardzo, a na dodatek zostawiałam za sobą długie smugi krwi. Drakiny mają słaby wzrok, ale teraz na pewno wyczuje mnie za pomocą węchu. Zrezygnowana przycupnęłam pod umywalką.
Mimo palącego bólu, gorączkowo usiłowałam wymyślić jakiś plan.
Na początku chciałam przeczołgać się pod kabinami jakimś bliżej nieokreślonym sposobem, a następnie dotrzeć do drzwi kawiarenki, opuścić toaletę i odnaleźć Webstera. Tylko co powiedzieli by ludzie spokojnie pijący swoją kawę, gdyby nagle tę sielankę przerwała rozczochrana dziewucha, z krwawiącą raną na nodze? Ten plan i tak spaliłby na panewce, ponieważ drakiny nie są aż tak głupie i ta z pewnością wyczułaby moją krew, gdybym tylko spróbowała się ruszyć.
Poszukałam wzrokiem potwora : właśnie rozdzierał pazurami grube zwoje papieru toaletowego „Miękki jak podusia”, warcząc pod nosem. Stała jakieś pięć metrów ode mnie, a ja podziękowałam w duchu, że plastikowe drzwi kabiny osłaniają mnie w pewnym stopniu. Niestety, znacznie ograniczały też moje pole widzenia.
Potworzyca wydała z siebie tryumfalny syk, a ja przygotowałam się na najgorsze. Ale okazało się, że po prostu znalazła na podłodze pasek smażonego boczku, który musiał wypaść komuś z kanapki.
Myśl, Joy, myśl!
Chciałam w jakiś sposób przywołać tu Webstera, ale ta opcja również nie wchodziła w grę. Chłopak z pewnością nie dałby rady potworowi, a mój krzyk zwróci uwagę drakiny, która teraz węszyła energicznie. (Bogom dzięki, że spryskałam się rano obficie perfumami, które teraz zamaskowały w pewnym stopniu zapach mojej krwi!)
Poza tym byłam pewna, że Webster za nic w świecie nie wszedłby do damskiego kibla.
Moja noga zdrętwiała już zupełnie, a kałuża krwi na podłodze przestała się powiększać. Przeklinałam w duchu swoją bezmyślność : cały zapas ambrozji i nektaru spoczywał teraz w moim plecaku, przy stoliku.
Gdybym tylko miała przy sobie miecz!
Broń spoczywała tuż obok drakiny, która nagle znalazła się bardzo blisko mnie. Na jej twarzy zobaczyłam zadowolony uśmiech, kiedy wyszarpnęła z zawiasów drzwi od kabiny, która służyła mi za kryjówkę. Odruchowo napięłam mięśnie i pospiesznie zmówiłam modlitwę do Hermesa.
Tato, jeśli ci na mnie zależy, to dlaczego pozwolisz mi zginąć przez coś tak błahego jak ten potwór?
Kiedy potworzyca uniosła swoją włócznię, kolejna osoba wkroczyła do toalety i zamknęła za sobą drzwi. Słyszałam stukot obcasów i cichy zgrzyt, jak ktoś ciągnął po kafelkach metalowy przedmiot.
-Joy, schowaj się gdzieś i nie wystawiaj nosa na zewnątrz. Ja zajmę się tą paskudą – to był głos Webstera!
„Dzięki, dzięki, dzięki” wyszeptałam cicho modły dziękczynne, skierowane do ojca.
Teraz, kiedy drakina wyważyła drzwi, miałam szerokie pole widzenia, a metalowy sedes zapewnił mi niewidoczność. Zobaczyłam, że potwór z wyrazem przerażenia na twarzy cofa się i upuszcza swoją broń. Czy to mój towarzysz ją tak wystraszył?
Niestety, już po chwili dowiedziałam się, co było powodem trwogi potworzycy.
Serce zamarło w mojej piersi, kiedy zorientowałam się, że do toalety wszedł nie Webster, a facet z mojego snu.
Miał bardzo długie włosy o barwie świeżej krwi, z oryginalnie wymodelowaną grzywką. Ubrany był w ciuchy mojego przyjaciela: czarne spodnie, białą koszulę z wysokim kołnierzem, na której zawiązana była kolorowa wstążka oraz brązową kamizelkę. Czerwony płaszcz, wiązany z tyłu czarną kokardą, niedbale zarzucony na ramiona. Na nogach zauważyłam szkarłatne kozaki z obcasami w ciemnym kolorze. Do jego spodni doczepiony był ozdobny łańcuszek, a ręce osłonięte zostały czarnymi rękawiczkami.
Miał bardzo bladą cerę. Zza prostokątnych okularów w czerwonej oprawie, spoglądały na mnie żółtozielone oczy, ozdobione sztucznymi rzęsami. Do pingli przyczepiony został metalowy sznureczek, z breloczkiem – czaszką. W jego umalowanych ustach zauważyłam rządki śnieżnobiałych, rekinich zębów.
Przypominał mi przebierańców, których widywałam wtedy, kiedy jeszcze mieszkałam z mamą w Seattle.
Jednak bardziej niż jego wygląd przeraził mnie fakt, że koleś ciągnął za sobą piłę mechaniczną, która nie wyglądała mi na zabawkę dołączaną do zestawów Happy Meal.
Mężczyzna stanął w miejscu i rozejrzał się dookoła. Mocniej wtuliłam się w ścianę i znów podjęłam modły do Hermesa : „ Oby mnie nie zauważył, oby mnie nie zauważył”.
Moje życzenie chyba się spełniło, bo gościu uśmiechnął się szeroko, prezentując z godnością ostre kły, po czym ruszył w kierunku przerażonej drakiny. Zacisnął dłoń na swojej broni, a ostrze piły zaczęło obracać się ze złowieszczym zgrzytem.
-Wiesz, w innych okolicznościach nie zrobiłabym ci krzywdy – odezwał się przybysz głosem Webstera. – Lubie wszelkiej maści zwierzaczki, nawet jeśli wyglądają tak okropnie jak ty. Niestety, ci zwyrodnialce z biura to jeszcze gorsze paskudy od ciebie.
Potworzyca próbowała jakoś wydostać się z toalety, ale wyglądało na to, że drzwi prowadzące do kawiarenki zatrzasnęły się. Przestałam zawracać sobie głowę drakiną i gorączkowo usiłowałam uciec z kibla w taki sposób, żeby nie zwrócić na siebie uwagi czerwonowłosego.
-Nienawidzę nadgodzin – jęknął facet, zbliżając się do wężowej kobiety. – Codziennie muszę wysłuchiwać gadki, że wciąż mamy za mało personelu, a roboty ciągle przybywa. To paplanie wypływa mi już uszami. A jeśli chcesz zaprotestować, to od razu zwyzywają cię od nierobów i zagrożą, że odbiorą ci przywileje i ani się nie zorientujesz, a będziesz musiał przepisywać akta i tym podobne bzdety, bo oczywiście brakuje funduszy na naprawę ksero. Masakra!
Na chwilę zniknął mi z oczu, a gdy po ułamku sekundy znów się pojawił, stał już przed poczwarą.
Przyłożył piłę mechaniczną do gardła potwora, po czym zwrócił się do niego słowami:
– Jestem przeciwniczką przemocy, ale jeśli ktoś śmie przeszkodzić mi w pracy, to kończy właśnie tak!
Ostrze zagłębiło się w ciele drakiny, pozbawiając ją życia w ciągu kilku sekund. Potwór nie rozsypał się jednak w proch : truchło po prostu rozpłynęło się w powietrzu i po chwili nie było po nim śladu.
Mężczyzna opuścił piłę i rozejrzał się po toalecie.
-Cholera!- wysyczał ze złością, spoglądając na swoją dłoń. – Chyba złamałam paznokieć.
Ze wściekłą miną zaczął przetrząsać kabiny, pewnie po to, aby mnie odnaleźć.
Wiedziałam, że nie mogę dłużej zwlekać. Zaczęłam czołgać się po podłodze, jednocześnie zaciskając zęby, żeby nie krzyczeć z bólu. Zraniona noga, po kontakcie z powierzchnią kafelek, zaczęła krwawić na nowo. Po chwili udało mi się przeczołgać przez kilka kabin i dotrzeć do wyjścia. Poczułam ulgę, bo facet był wciąż odwrócony do mnie plecami : stał przed szafką z asortymentem i przetrząsał właśnie jej wnętrze.
Zdobywając się na nadludzki wysiłek, wstałam na równe nogi, opierając się na zdrowej kończynie. Prawie dosięgłam klamki, kiedy usłyszałam za sobą wściekły krzyk.
– Grell’u Sutcliff! Dlaczego znów się obijasz w trakcie pracy? Przez ciebie cały nasz plan szlag trafi! Obiecuje ci, że tym razem naskarżę na ciebie w administracji, jak matkę kocham. Już po raz kolejny łamiesz przepisy. I gdzie do cholery jasnej podziewa się Ronald?!
Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam, że w pomieszczeniu pojawił się trzeci mężczyzna. Miał ciemne włosy, gładko przylizane do skóry głowy. Zza szkieł czarnych, prostokątnych okularów wyzierały zielonożółte oczy. Ubrany był w elegancki garnitur a przy boku ściskał notatnik w czarnej okładce. Jego prawa ręka dzierżyła długi sekator ogrodowy.
Facet nazwany Grell’em natychmiast odwrócił się i z dekoncentracją zerknął na nowo przybyłego.
-Ja się obijam? To ty biegasz sobie wte i wewte, a na mnie zwalasz całą czarną robotę, potem pojawiasz się nagle i udajesz wielce oburzonego. Trzeba było samemu uporać się z tą paskudą- pieklił się rudowłosy, wymachując piłą mechaniczną, co chyba nie zrobiło na drugim mężczyźnie nawet najmniejszego wrażenia. – I dlaczego bredzisz o zepsutym planie, Will? Tym razem nikogo nie zabiłam, pomijając tę poczwarę, a wierz mi, naprawdę mam okropny humor. Złamałam paznokieć! – wyjęczał.
Will bez słowa wskazał palcem w moim kierunku.
O nie!
Szarpnęłam klamkę, ale wyglądało na to, że drzwi zatrzasnęły się, podobnie jak te od strony kawiarenki.
No pięknie.
Nie miałam dokąd uciec, noga bolała mnie jak diabli a ja nie miałam przy sobie broni.
„Głupia krowa, głupia krowa, głupia krowa” ganiłam się w myślach.
Grell przeniósł wzrok w moją stronę. Wyglądał na zszokowanego. Zerknął jeszcze raz na Willa, potem znów popatrzył na mnie.
-No, wygląda na to, że mam przesrane- oznajmił po chwili.
Cuuuuudo! Kocham to opowiadanie Pisz szybko cd, proszę!
Grell, Will i Ronald – szykuje się zajebiste opko 😀
Czekam na CD
Kolejna suuuper część 😀 Tak lekko się ją czytało… po prostu czekam na cd
Świetne i oryginalne, czytało się cudnie. Czekam na CD!