Tak oto poznajecie już ostatniego z czwórki głównych bohaterów. Mam nadzieję, że opko wciąż Was ciekawi, no i choć trochę polubiliście moje postacie J
Drobna uwaga: wiem, że słowo „dowódca” z początku często się powtarza, ale tak ma być 😉
Dedykacja dla Zeuski i Kiry za super Sylwester 😀 😀 😀
Miłego czytania
iriska335
Tommy
„Wreszcie odpoczynek”.
Po kolejnym dniu pełnym ćwiczeń i treningów walnąłem się na łóżko. Byłem totalnie zmęczony i wykończony. Moje ciało było tak obolałe, że nie miałem nawet siły ruszyć ręką. Niestety, nie zdążyłem się tym długo nacieszyć. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do domku. Miałem zamiar nie podnosić głowy znad poduszki, ale na nieszczęście, była to osoba do mnie.
-Tommy!
„A niech to…”
Niechętnie wstałem.
-O co chodzi? – spytałem niskiego bruneta. Nosił taki sam jak ja (i wszyscy obecni w obozie) czarny kombinezon.
„Wydaję mi się, że ten chłopak nazywa się David, choć nie mam pewności”
-Jesteś potrzebny na placu.
-To muszę być koniecznie ja? – zacząłem się wykręcać. „Wiem, że TU się tak nie robi, ale naprawdę odczuwałem ogromne zmęczenie”. – Widzisz, miałem ciężki dzień, więc może ktoś inny mógłby pójść za mnie?
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Dominowały w nim barwy szarości, bieli i czerni. Jego całą powierzchnię zajmowały niewygodne tapczany, które stały jedno przy drugim. Rozdzielały je jedynie małe szafki nocne, na których znajdywały się lampka i budzik. „Ogólnie mówiąc, nikt się specjalnie nie przejął wystrojem wnętrz”.
Nie mogłem liczyć na niczyje wsparcie, gdyż wszyscy domownicy, zmęczeni równie jak ja, mocno drzemali.
-Tutaj każdy ciężko haruje, a dowódca chce ciebie – odpowiedział sucho, po czym wyszedł.
Nie zamierzałem się z nim sprzeczać. „Podczas mojego pobytu nauczyłem się jednej najważniejszej zasady, nigdy nie sprzeciwiać się rozkazom dowódcy. W innym przypadku, może zaboleć…”
***
Przy ognisku zebrało się dużo osób. Tak naprawdę ogień nigdy się nie palił. „Właściwie nie wiem dlaczego, może po prostu nikt nie zaprzątał sobie tym głowy”. Jak w każdym zakątku obozu było szaro i ponuro. Oprócz półbogów nie znalazłoby się tu żadnej innej żywej istoty. „Zawsze mnie to dziwiło, ponieważ, bądź co bądź, znajdywaliśmy się w lesie”. Nie nastał jeszcze wieczór, dzięki czemu mogłem bez problemu rozeznać się w sytuacji. Zebrani na placu utworzyli okrąg. Przebiłem się przez tłum, by dotrzeć do centrum zamieszania. Okazała się nim dwójka nastolatków około piętnastu lat. Brunetka klęczała nad nieprzytomnym blondynem. Słyszałem jej szlochy i dobrze wiedziałem, co je wywołało. Raczej kto. Blisko nich stała Victoria, choć co niektórzy wołali na nią „kat”. „Wystarczyło jedno spojrzenie na czerwono-włosom, aby zrozumieć to przezwisko”. Była wysoka, dobrze zbudowana, ale przede wszystkim silna i okrutna. Dzięki tym cechom stała się prawą ręką dowódcy. Skoro już o nim mowa, to właściwie nie był prawdziwy dowódca. Pan Scraff kazał się jedynie tak do siebie odnosić, ale w rzeczywistości obejmował stanowisko dyrektora obozu. Wszyscy się go słuchają, ponieważ są mu wdzięczni za przygarnięcie, kiedy to nasi rodzice, również ci boscy kretyni, wyrzucili nas jak jakieś nic nie warte śmieci. Mnie osobiście facet przerażał. W jego złotych oczach kryła się nutka szaleństwa. „Nie wiem, może to tylko moje wyobrażenie, ale zawsze czułem się nieswojo w jego towarzystwie. Tak jakby każde moje słowo mogło odpalić bombę tykającą. A gościu naprawdę umie wpadać w szał”.
-O, Jeffrey, nareszcie jesteś – powitał mnie z uśmiechem pan Scraff. Jego przydługawe ciemnozłote włosy opadały mu z jednej strony na oko. – Wezwałem cię tutaj, ponieważ naszym gościom przydałoby się rozluźnić język. Sądzę, że chłopakowi pomogła już nasza kochana panna Riddi, ale pozostaje druga zguba. Zajmij się tym proszę.
-Oczywiście.
Skierowałem się do specjalnie przygotowanego dla mnie stanowiska. Jak przewidywałem na drewnianym stole znalazłem wszystkie potrzebne mi zioła i kwiaty. Równie dobrze mógłbym przygotować sto innych trucizn jakie tylko przyszłyby mi do głowy. Były tu rośliny ze wszystkich stron świata. Niektóre nawet dawno uznane za nieistniejące. „Nie mam pojęcia jak mu się udało sprowadzić je wszystkie”.
Zabrałem się do przyrządzania wywaru. Wiedziałem co dokładnie mam dodawać i w jakiej ilości. Byłem specjalistą od trucizn w obozie. Na początku miałem uprzedzenia do pracy tego typu. Zdawałem sobie sprawę, że krzywdzę w ten sposób innych, lecz po jakimś czasie przywykłem do tego. Przede wszystkim zrozumiałem, że w ten sposób pomagam dyrektorowi utrzymać bezpieczeństwo obozu, tak by nikt nie skrzywdził jego członków. W końcu to była moja jedyna rodzina.
Nie musiałem się długo zastanawiać nad rodzajem ziół. Bez trudu rozróżniałem każdy gatunek. Jedne pachniały mocniej, drugie miały nietypowy wygląd. Zamknąłem się we własnym świecie, do którego jedynie napływały szczepki rozmów, ale tak, jakby rozmówcy znajdywali się daleko ode mnie, a przecież wcale tak nie było.
-Proszę, proszę nam nic nie robić- odezwał się rozpaczliwy, kobiecy głos. –Przecież powiedzieliśmy wam wszystko co chcieliście wiedzieć.
-Wszystko oprócz prawdy – ten z pewnością należał do dowódcy. Był odrobinę wyższy od przeciętnego głosu męskiego.
-Ale…
-Ale, ale – mężczyzna przedrzeźniał głos nastolatki. – Mam wam uwierzyć, że jesteście dziećmi Afrodyty i przybyliście do obozu by porozmawiać z jakimś nieistniejącym kucykiem pony. Nonsens.
-Centaurem.
Na ziemię sprowadziły mnie słowa brunetki – „dzieci Afrodyty”. Przecież bogowie nie uznają swoich dzieci. Oni mają nas w nosie. Bawią się tylko na Olimpie, nie przejmując się swoimi dziećmi. Sam nie wiem kto jest moim boskim rodzicem, choć podejrzewałem, że ze względu na moje uzdolnienia musi to być Demeter. Mimo to pewności nie miałem. Natomiast słowa dziewczyny zabrzmiały bardzo pewnie, jakby już ją uznano, a to przecież niemożliwe.
Spojrzałem się w ich kierunku i to był błąd. Włosy półbogini, proste i rozczochrane, opadały lekko za ramię. Ubrana była w jasnoszare rurki oraz fioletowy T-shirt… albo top „Nie znam się na tych sprawach”. W pewnym momencie napotkały się nasze spojrzenia. Z jej zapłakanych oczu dostrzegłem mieniące się na fioletowo tęczówki. „To było takie bum”. Nagle poczułem miłe uczucie w sercu, które w jednej chwili rozeszło się po całym moim ciele. Wypełniło mnie szczęście, ciepło… miłość. Nie wiem czy to było jakieś zaklęcie czy super moc dziewczyny, ale podziało.
-Skończyłeś już mój drogi? – usłyszałem pytanie dowódcy. Widocznie musiałem wyglądać dziwacznie gapiąc się bezsensu na dziewczynę.
Właściwie brakowało mi jeszcze jednego składnika, który powodował „psychiczne oparzenie” ofiary od środka, ale coś mnie powstrzymało od dodania go.
-Tak. Gotowe.
Przelałem powstałą substancję do fiolki i podałem dyrektorowi.
Ten podszedł do nastolatki, która mocno się szarpała.
-Nie, proszę, zostawcie mnie! Powiedziałam wam prawdę! Błagam!
Mężczyzna oberwał parę razy z kopniaka, ale mimo to trucizna dostała się do ust dziewczyny. Po całym obozie rozszedł się przeraźliwy krzyk.
-AAAAAAAAA!
Niektórzy z nas dobrze znali cierpienie, które teraz ona musiała przeżywać. Ból łamiących się kości, porażenie prądem, uczucie duszenia, zazwyczaj dochodzi jeszcze przepływający przez wnętrze ciała ogień, ale jej się… upiekło. Wszystkie te odczucia na raz sprawiają niewyobrażalną mękę. Stosujemy tą truciznę, ponieważ nie jest ona szkodliwa. Powoduje jedynie reakcję psychiczne, fizycznie natomiast dana osoba jest zupełnie zdrowa. „Pan Scraff nie praktykuje „karnego jeżyka”.
-Zabrać ich do celi!
Kiedy intruzi znikli z pola widzenia nastała cisza. Nie było już nic do oglądania, więc wszyscy powoli rozchodzili się do swoich domków. Ja jednak zostałem. Chciałem porozmawiać jeszcze z dyrektorem, choć nie napawało mnie to zbytnim entuzjazmem.
-Dowódco?
Podszedłem bliżej do mężczyzny.
-O, mój kochany Jeffrey. Muszę przyznać sprawujesz się doskonale. Tylko pozazdrościć talentu – wyglądało na to, że facet mnie coraz bardziej lubi. „Mam tylko nadzieję, że nie zacznie mnie zapraszać na niedzielną herbatkę. Brr, aż sama wizja tego było dziwaczna”.
-Dziękuje. Chciałem o coś zapytać – zacząłem nieśmiało.
-Pytaj o co tylko chcesz?
-Czy to może być prawda, to co mówiła dziewczyna, że Afrodyta uznała ich za swoje dzieci.
– Drogi Tommy – „Czy on właśnie zwrócił się do mnie po imieniu?! Niee, musiałem się przesłyszeć.” – To z pewnością niemożliwe. Czy widziałeś, aby któregokolwiek z twoich kolegów lub koleżanek zostało uznane przez boskiego rodzica.
-No nie.
-No właśnie. Jestem święcie przekonany, że tych dwóch kłamie. Pewnie szpiegowali dla potworów, albo kto wie, może dla samych bogów, a tą bezsensowną historyjkę wymyślili na poczekaniu. – mówił z przesadzonym matczynym tonem. „Chyba matczynym, w końcu sam do końca nie wiem jak to jest. Oddano mnie za nim zdążyłem zasmakować tego uczucia.”
-Rozumiem. Dziękuję za rozmowę.
-Nie ma za co mój chłopcze.
Skierowałem się w stronę domku jednak wcale tam nie dotarłem.
***
Było już późno, dawno po „godzinie policyjnej”, ale nie mogłem wrócić do siebie. Na dworze dawno zapadł zmrok. Było tak ciemno, że nie widziałam czubka własnego buta. Nie przeszkadzało mi to wcale, wręcz przeciwnie, nie chciałem aby ktokolwiek mnie zobaczył. Noc była zimna jak na tę porę roku. Od czasu do czasu powiewał chłodny wiatr. Moje myśli cały czas krążyły wokół tajemniczej dziewczyny. Chodziłem, więc bez celu po lesie, wciąż o niej rozmyślając.
„Co jeśli nastolatka mówiła prawdę? Odkąd pamiętam chciałem poznać moich rodziców. Porozmawiać z nimi choć raz. Wiem, że mnie porzucili, ale mimo wszystko… Może mieli jakiś ważny powód, może… sam już nie wiem co myśleć. Z jednej strony powinienem wierzyć panu Scraff. Zawsze mogłem na niego liczyć, nigdy nie zostawił mnie w potrzebie, ale z drugiej strony… to uczucie kiedy na mnie spojrzała… Po raz pierwszy poczułem się naprawdę szczęśliwy, pełen ciepła i miłości. Wiem, że pewnie to nie było prawdziwe, ale mimo to chciałem w to wierzyć. No i jeszcze te oczy…”
Nagle potknąłem się o coś. Z pewnością nie o kamień. Niee, to coś było miększe i o wiele większe. Szybko się podniosłem i wyjąłem, z przewieszonej przez ramię saszetki, latarkę. Światło padło na siedzącego pod drzewem mężczyznę. Ubrany był w brązowe szorty oraz hawajską koszulę w lamparcie cętki. Gość miał sporą nadwagę. Swoją głowę opierał na pniu drzewa. Spod jego czarnych włosów dostrzegłem zaspane oczy. „Chyba go obudziłem, ale właściwie kto to był?” Wyjąłem zza pasa miecz i skierowałem go w stronę mężczyzny.
-Kim jesteś i czego chcesz? – zapytałem pewnym siebie głosem.
-Ja… – zaczął cicho. – Ja nie pamiętam.
Normalnie bym mu nie uwierzył, ale gościu sprawiał wrażenie, jakby myślenie naprawdę sprawiało mu duży trud.
-Nazywam się D…D..D… – podjął kolejną próbę.
Postanowiłem mu pomóc.
-David.
Brunet pokręcił głową.
-Daniel, Drake, Dann…
-Nazywam się Di…Di..Di
-Di…Di.. – Nic mi nie przychodziło do głowy.
-Nazywam się Dio… – Z trudem ponownie się odezwał.
Nagle pewna myśl wpadła mi do głowy. Była ona mało prawdopodobna, wręcz niemożliwa, lecz mimo to musiałem spróbować. „W końcu co mam do stracenia?”
-Dionizos? – zapytałem nie pewnie mężczyznę.
Na dźwięk tego imienia pojawił się uśmiech na twarzy człowieka, który szybko znikł.
-Tak, Dionizos – odparł sucho.
„Jednak miałem rację, ale… co on tu do licha robił? Przecież powinien być z resztą na Olimpie. No i jak zdołał się tu dostać? Obóz był pilnie strzeżony, a nie sądzę, aby któryś z obozowiczów dobrowolnie wpuścił boga.” Chciałem o to wszystko go wypytać, ale najpierw wolałem go czymś poczęstować. Nie zależnie od tego czy na to zasługuje, bogu należy się szacunek.
-Słuchaj, mam na imię Tommy i… – byłem totalnie zestresowany, w końcu to moja pierwsza rozmowa z bogiem. Starałem się jednak pozostać opanowanym, tak jak mnie zawsze uczono. – Może chciałbyś się poczęstować?
Wyjąłem z torby puszkę napoju, która w sumie miała być dla mnie.
-Wiem, że to nie jest wino, ale może lubisz dietetyczną colę.
Dionizos spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, po czym powrócił do drzemki. Na pożegnanie dodał tyko:
-Zostaw mnie w spokoju. Chcę być sam, potrzebuję ciszy, nie w głowie mi zabawa, ani żadne towarzystwo. Odejdź i nie wracaj.
Bóg był w tak złej formie, że mnie wręcz zamurowało. Zawsze wyobrażałem sobie ich inaczej. Silnych, mocnych, pewnych siebie. Równie dobrze brunet mógł udawać, więc postanowiłem zostawić go w spokoju. „Ten dzień był już i tak pełen emocji”.
Padnięty wróciłem do domku i pierwsze co zasnąłem.
Trochę jak za komuny.
Fajne Wreszcie akcja się rozkręca! Pisz CD!
Nice 😉 Bardzo fajne, super piszesz, podoba mi się to opko 😉
Mam nadzieję, że moje bliźniaki przeżyją