Hejka!
Oto następna część opowiadania. Pozdrawiam Niyę i Zeuskę za wsparcie oraz Carmel i Hestię za super rady :3
P.S.
Sory za przepowiednię, ale jestem beznadziejna w te klocki
ClarisseLaRue
[Meg]
Staliśmy z głupimi minami przed plantacją truskawek oczekują, że zaraz zmieni się w letni obóz.
Byliśmy otępiali po wydarzeniach tego dnia. Dowiedzieliśmy się kim (mniej więcej) są nasi nieznani rodzice, co było dla nas wstrząsem. W ciągu piętnastu minut mieliśmy uwierzyć w bogów olimpijskich, ich greckie i rzymskie osobowości oraz ich dzieci ze śmiertelnikami + że jesteśmy jednymi z nich.
Nie mogłam w to uwierzyć. Ten chłopak Leo twierdził, że jego ojcem jest Hefajstos. Bóg kowali i ognia.
Cały czas zastanawiałam się kim jest moja mama. Obstawiałam Afrodytę lub Hekate. Moje ulubione boginie, które de facto mogłyby być moimi mamami nie tylko ze względu na moje upodobania.
Uwielbiam pisać miłosne wiersze a mój ojciec jest poetą co by zgadzało się z Afrodytą. Co do Hekate… Czasami wokół mnie dzieją się dziwne rzeczy, które można wyjaśnić tylko istnieniem magii.
Na przykład, raz na wycieczce w pierwszej klasie jadąc metrem pokłóciłam się z jednym chłopcem i od tamtej pory miałam wrażenie, że wagon unosi się kilka centymetrów nad ziemią.
W końcu stanęliśmy na progu obozu. Szczerze, to zobaczyłam mało efektowną hodowlę truskawek, po której przechodził się jakiś nastolatek podlewający je raz po raz. Obok mnie rosła wielka sosna z żółtym ręcznikiem w esy floresy na niższej gałęzi. Pilnował go duży pies. Chyba mastiff. W oddali widziałam ogromny niebieski, drewniany dom z białymi framugami. Pomyślałam, że zapewne mieszka tam para starszych ludzi a ten chłopak to ich wnuk.
Ludzie! Ale się myliłam!
Po przejściu paru kroków, kiedy znalazłam się za barierą ochronną ujrzałam coś zupełnie innego.
Sosna nadal wyglądała tak samo, ale zamiast ręcznika wisiał tam kawałek złotego, zdobionego materiału. Owczego runa.
– Nie, to niemożliwe – pomyślałam – to przecież nie TO złote runo prawda? To było trzy tysiące lat temu. Musiało zgnić czy co.
Pilnował go nie pies, lecz ogromny smok. Krzyknęłam z przerażenia. Chłopcy tak samo. Tylko moja przyjaciółka patrzyła na niego z otępieniem zapewne cały czas myśląc o swoim ojcu.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę chłopaka podlewającego truskawki. W końcu mogłam mu się przyjrzeć.
Rzuciło mi się w oczy, że nie ma konewki ani szlaucha. Tylko wyciągał ręce a owoce nabierały intensywniejszego koloru i rosły.
Miał blond włosy i duży, czerwony nos. Był ubrany w pomarańczową koszulkę z napisem „OBÓZ HEROSÓW” ciemne bojówki.
Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się wyciągnął rękę i powiedział.
– Cześć. Jesteś tu nowa? Jak masz na imię?
– Cześć – odpowiedziałam – Jestem Meg i … tak, przybyłam tu przed chwilą.
W tamtej chwili podbiegli do mnie Lucas, Henry, Tailon, Leo i trener Hedge, który do tej pory (o dziwo) siedział cicho.
– Daniel! – ryknął satyr – to, że jesteś synem dyrektora obozu, nie znaczy, że możesz spędzać więcej czasu na polu niż na arenie!
– No, dobrze, już dobrze. Spokojnie trenerze! – odpowiedział z uśmiechem mój nowy znajomy z wyraźnym rozbawieniem. Nic dziwnego. Facet ma sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu.
– O, cześć! – zawołał Leo – Czy Chejron i twój ojciec są w Wielkim Domu?
– Chyba tak.
– Dzięki. No, chodźcie szybko. Już na nas czekają.
Ruszył w stronę Wielkiego Domu. Zgadłam, że chodziło mu o niebieski, drewniany dom na skraju lasu.
Okrążała go weranda. Z tyłu przy stole siedziało dwóch facetów.
Jeden siedział na elektrycznym wózku inwalidzkim. Miał długą kędzierzawą brodę i dobrotliwe oczy. Był ubrany w koszulę i tweedową marynarkę. Na nogach miał koc. Drugi ubrany był w hawajską koszulę w tygrysie pasy, skarpetki i japonki. Włosy miał czarne, prawie fioletowe. Grali w remika. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Chejronie! – przywitał się Leo – To oni. Ci, których znalazł Hedge.
-Świetnie! – powiedział facet na wózku.
– No, wręcz genialnie – powiedział z sarkazmem drugi mężczyzna, w którego dłoni znikąd pojawiła się puszka dietetycznej coli.
– O co tu chodzi? Dlaczego tu jesteśmy? – zaczął się dopytywać Lucas – Czy bogowie olimpijscy naprawdę istnieją?
– Spokojnie. Jestem Centaur Chejron – „Zaraz, centaur Chejron?” – pomyślałam.
– Ta, a ja jestem nimfą kwiatków polnych – odpowiedział mu Henry. Podobnie jak ja, nie dostrzegał tej drugiej części ciała – a gdzie koński zad?
Chejron wstał z wózka. Po chwili ujrzeliśmy białego ogara z prawdziwymi kopytami i kitką z tyłu zada.
– Możliwe, że o mnie słyszeliście. Uczyłem herosów takich jak Jazon.
– To niemożliwe, Jazon żył parę tysięcy lat temu – odezwała się moja przyjaciółka, która wreszcie oderwała się z otępienia – nie mogłeś go uczyć.
– Dawno temu bogowie spełnili moje życzenie. Jestem nieśmiertelny i cały czas uczę herosów. Takich jak wy – tu zrobił przerwę byśmy mogli sobie to wszystko przetrawić – Jak już wiecie jedno z waszych rodziców jest bogiem olimpijskim, albo nawet jednym z pomniejszych bóstw. Takich jak Nemezis czy Hebe.
Wtedy odezwał się ten drugi.
– Może byś mnie przedstawił?
– Ach! Oczywiście! To jest Pan. D, Dionizos. Dyrektor obozu.
– Super – mruknęła Tailon – Dyrektorem obozu dla młodzieży jest bóg wina
– Tak – przyznał centaur – to prawda. Pan. D został tu zesłany za podrywanie pewnej zakazanej nimfy.
Spojrzał na niego z znacząco. Dyrektor zachmurzył się wyraźnie.
– Daniel! – zawołał, przyszedł chłopak, którego już wcześniej poznałam – To jest mój syn ma cię oprowadzić po tym cholernej wylęgarni zła – wskazał na mnie – A ty, Vamirez…
– Valdez – przerwał mu Leo.
– Nieważnie, zawołaj kogoś i zabierzcie ich stąd – pokazał moich kumpli dając nam znak do odejścia.
Razem z Danielem ruszyliśmy na obchód „wylęgarni zła”. Minęliśmy boisko do siatkówki, na którym grali satyrowie i inni pół bogowie, pawilon jadalny z widokiem na zatokę Long Island i arenę. Można było z niej usłyszeć okrzyki bojowe. Szliśmy w milczeniu, aż w końcu zaczęłam rozmowę.
– Twoim tatą jest bóg winą, tak?
– No, to trochę dziwne. Nikt go tu nie lubi. Masz już pomysł na swojego boskiego rodzica?
– Tak. Myślę o Afrodycie lub Hekate. Obie pasują.
Uśmiechnął się. Najprawdopodobniej chciał coś powiedzieć, ale doszliśmy na główną polanę z domkami mieszkalnymi. Wszystkie były niesamowite.
Ułożone na kształt dwóch półkoli, jednym za drugim. Dwa największe znajdowały się na samym środku pomiędzy rzędami. Były bardzo podobne. Trochę jak małżeństwo. Ten po prawej był nieco większy i przypominał bank. Z kolumnami, zbudowany z białego marmuru. Drugi, też marmurowy był nieco mniejszy i taki, bardziej kobiecy. Trudno to wyjaśnić ale taki się właśnie wydawał. Drugi po prawej w pierwszym rzędzie był niski i podłużny. Miał wyryty numer trzy. Zbudowany z morskiego kamienia z dużymi oknami. Czwórka po drugiej stronie była całą obrośnięta różnymi kwiatami i warzywami. Dach był pokryty trawą. W oknach widziałam kwiatki. Piątka byłą jaskrawo czerwona z drutem kolczastym dookoła i głową dzika nad drzwiami. Szóstka byłą szarym, drewnianym pawilonem, po którym krzątało się trochę nastolatków z miodowymi włosami. Siódemka cała się świeciła a ósemka dopiero teraz, gdy robiło się ciemno zaczęła wydawać nienaturalną aurę. Dziewiątka wyglądała jak statek kosmiczny a dziesiątka jak wymarzony dom Barbie i jej sióstr. Jedenastka przypominałaby najzwyklejszy stary, drewniany letni domek, gdyby nie kaduceusz na drzwiach.
– O! A to jest mój domek – powiedział Blondyn wskazując na mały marmurowy domek obrośnięty winoroślą – Każdy domek jest przypisany innemu bogowi lub bogini. Jedynka i dwójka to Zeus i Hera. Trójka Posejdon, szóstka Atena, dziesiątka Afrodyta, piętnastka Hypnos a dwunastka Dionizos.
– Szybko! Do Chejrona! – usłyszałam dziewczęcy krzyk. Zobaczyłam dwie dziewczyny biegnące prosto do Wielkiego domu. Jedna była ruda. Miała na sobie kolorowy t-shirt i wyblakłe dżinsy. Druga miała długie czekoladowo brązowe włosy związane w warkocz i nosiła starą skórzaną kurtkę, glany, skórzane spodnie i białą koszulkę z zespołem Rolling Stones – To przecież bardzo ważne!
– Blair, zwolnij! Nie nadążam!
– Oj Rachel! Przepowiednia! Najprawdopodobniej Wielka! Szybko!
Daniel drgnął po czym zwrócił się w stronę domku numer jedenaście.
– Na razie będziesz mieszkała tutaj. Ej, Travis! – zawołał. Z domku wyszedł wysoki chłopak z łobuzerskim uśmiechem na twarzy – To jest Meg. Jest nieokreślona. Na razie tu zamieszka – powiedział po czym zwrócił się do mnie – Do zobaczenia na kolacji – i odszedł. Wtedy odezwał się Travis.
– Witaj w jedenastce! Domku Hermesa, boga podróżników i złodziei – zawołał entuzjastycznie.
– No tak, kradzież jest rzeczą bardzo optymistyczną – odpowiedziałam z sarkazmem.
– Nieważne! Chodźmy na kolację!
– A moi przyjaciele?
– Już na nas czekają.
Poszliśmy w stronę jadalni na wzgórzu. Usiedliśmy przy najbardziej zatłoczonym stoliku. Złożyłam ofiarę z dorodnej truskawki dla mojej nieznanej matki i nałożyłam sobie pełen talerz jedzenia. Okazało się, że moim przyjaciołom obóz bardzo przypadł do gustu.
– Mi najbardziej podoba się ścianka wspinaczkowa i strzelnica, a wam – zapytała się nas podniecona bardziej niż zwykle Tailon.
– Moim zdaniem wygrywa arena – stwierdził Lucas.
– Moim też – zawołał Henry i zwrócił się do mnie – A tobie?
– Chyba stajnie pegazów.
Resztę kolacji przegadaliśmy. Wszyscy mamy już pomysły na swoich rodziców. Henry myśli o Apollinie podobnie jak Tailon. Lucas o Posejdonie i Aresie. Kiedy już chcieliśmy wracać do jedenastki, Chejron zaprowadził nas na wspólne ognisko.
Wszyscy siadali dookoła. Gdy rozmowy ucichły odezwał się nasz nowy mentor.
– Otrzymaliśmy nową Wielką Przepowiednię – powiedział – Rachel czy mogłabyś – zwrócił się do rudowłosej, którą widziałam dziś nieco wcześniej. Wyrecytowała jakiś krótki wierszyk, z którego wynikało, że czwórka wyruszy na północ po drugiej stronie i , że pogodzą dwa światy. Wszyscy słuchali w napięciu. Pierwsza odezwała się Blair, dziewczyna biegnąca rano do Wielkiego Domu.
– Pamiętajmy, że przepowiednia nie musi zacząć sprawdzać się szybko. Nie przejmujcie się tym.
Ja się jednak przejęłam. Może dlatego, że była to pierwsza przepowiednia, którą usłyszałam. A może dlatego, że miałam złe przeczucia co do tego.
Wtedy stało się coś naprawdę dziwnego
Nie wiedziałam co się dzieję. Po chwili zauważyłam, że trzymam w ręce nową lirę. Ręcznie zdobioną w kwiaty. Wszyscy patrzyli się na mnie. Otaczała mnie złota poświata. Usłyszałam szepty. Wynikało z tego, że jestem określona.
– Erato – obwieścił Chejron.
– Kto – zapytałam.
– Erato, jedna z dziewięciu muz, muza poezji miłosnej.
fiu fiu
fajne, tylko
litrówki
więcej opisów i uczuć