Z dedykacją dla Thali.
Mam nadzieje że ta cześć jest choć trochę lepsza od pierwszej.
Premus
Anarchia Wielkich cz.2
Nikt nie lubi rano wstawać. A co powiecie na pobudkę spowodowaną okropnym bólu w żołądku? A na dodatek nie budzisz się w ciepłym łóżku, tylko na twardej, zimnej ziemi. Boli cię dosłownie wszystko. A mięśnie odpowiadają posłuszeństwa. Co robisz? Na pewno nie to co ja. Ty nie wstajesz i nie rozmasowujesz rozbolałych mięśni. Tylko budzisz się oblany potem i wołasz mamusie.
***
A teraz wróćmy do obecnej sytuacji. Wstałem, poczułem jak do moich zdrętwiałych kończyn napływa krew. Zacząłem ocenę sytuacji. W oddali malowało się miasto. Ciche, śpiące niezakłóconym snem. Spojrzałem na zegarek, nic dziwnego jest piąta rano. Wtedy przypomniałem sobie o moich obrażeniach. Czekałem na napływ bólu, który powinien zaraz zalać mój organizm. Nic jednak się nie działo. Spojrzałem na rękę która powinna być cała zwęglona. Cały rękaw był spalony, ręka jednak nie miała nawet zadraśnięcia. Na darmo szukałem również guzów na głowie. Bez sensu, powinienem mieć ich chyba z pięćdziesiąt. Druga ręka, tak ta powinna być cała porozrywana. Spojrzałem na nią. Była mokra, ale nie od krwi tylko od wody. Pewnie gdy ,, zasnąłem’’ przypadkowo wylądowała w wodzie. Na środku tkaniny widniało ogromne rozcięcie. Ostrożnie odsunąłem kawałek materiału. I i, i nic. Nic tylko drobna ryska na skórze.
-Nic mi nie jest. Nic mi nie jest- wykrzyknąłem, zalewając się przy tym szlochem.
Nie płakałem jednak ze szczęścia, to był płacz szaleńca. Zero obrażeń, a przecież pamiętam ten okropny ból. Rzuciłem się na kolana. Zwariowałem, nie przecież pamiętam.
-Pamiętam, pamiętam. Pamiętam!- Darłem się na całe gardło.- Nie zwariowałem. To było! To było!
Powoli zaczynałem wierzyć w swoje szaleństwo. Nie mogę tego opisać. Ten ucisk w żołądku. Ten mętlik w głowie. Zacząłem pełznąć w stronę wody. Chciałem zmyć to z siebie to uczucie. Chciałem oczyścić się z tego szaleństwa.
-Ał- coś wrzynało mi się w kolano.
Odsunąłem się. W mule leżał na wpół zagrzebany, ogromny ząb. Ostrożnie chwyciłem go w ręce. Myślałem że mi ucieknie, więc chwyciłem go mocniej.
– Nie oszalałem- cieszyłem się jak dziecko.- Mam dowód.
Jakby dla pewności jeszcze mocniej zacisnąłem dłoń. Krew spłynęła mi po rękawie. Poczułem pieczenie i lekki ból. Przebiłem skórę. Miałem pewność, miałem dowód. Namacalny i wżynający mi się w rękę. Rozluźniłem uścisk. Zacząłem przyglądać się mojemu znalezisku. Był wielkości mojego palca wskazującego. Jego czubek był niezwykle ostry. Schowałem go do kieszeni. Dobra czyli to się zdarzyło. Ale do licha skąd ten ząb. Usiadłem i zacząłem myśleć. Może bestia miała problemy z dziąsłami. W końcu doszedłem do wniosku, że musiał się wyłamać. A następnie utknąć w rozciętej warstwie tego co kiedyś było moją bluzą. Szaleństwo minęło. Schyliłem się nad taflą wody. Jezioro nie było najczystsze, było wręcz brudne. Nabrałem trochę w ręce i oblałem sobie twarz. Gdy tylko zimny płyn dotkał mej skóry poczułem się lepiej. Co ja tu robię? Gdzie jestem? Te pytania dręczyły mnie, odkąd zacząłem jasno myśleć. Rozejrzałem się bacznie. Dopiero teraz zauważyłem że ktoś siedzi na jednym z dużych głazów parędziesiąt metrów ode mnie. Była to dziewczyna. Skądś ją znałem. Przez moją głowę przeleciało mnóstwo twarzy. No tak to była ta dziewczyna którą próbował obradować Zack. Co ona tu robiła.
-Hej!- to jedyne co przyszło mi do głowy.
Zero odpowiedzi. Przyjrzałem się jej uważniej. Miała długie blond włosy, które powiewały na wietrze. Oczy koloru szarego, niczym księżyc płynący na niebie. Teraz patrzyły na mnie mądrze i z dystansem. Była dość zgrabna, ale nie wyglądała jak patyk. Miała na sobie czarną koszulkę, z napisem ,,The Best’’. Na nogach miała dżinsy z licznymi dziurami, oraz buty marki ,,Adidas’’. Jednym słowem była piękna. Dziewczyny takie jak ona są zazwyczaj adorowane przez tłumy mężczyzn. Przechyliła lekko głowę i jeszcze uważniej wbiła we mnie wzrok.
-Hej!!- Tym razem krzyknąłem mocniej i pewniej.
Zeskoczyła z kamienia, lądując przy tym zgrabnie na dwóch nogach. Ruszyła w moją stronę
-Co się tak drzesz? Pacanie.-Jej głos był słodki, ale za razem bardzo stanowczy.
Gdy tylko ją usłyszałem moje serce zabiło szybciej. Nie zakochuje się łatwo. Właściwie to jeszcze nigdy się nie zakochałem. Ale jej słowa wprawiły mnie w takie osłupienie że nie byłem w stanie nic odpowiedzieć.
-Yyyy…- żałosne pomyślałem, gdzie się podziała twoja odwaga Per.- Poszła na spacer.
-Co mówisz?
-Ja?
-Nie wróżka zębużka. A widzisz tu kogoś innego?- te słowa podziałały. Zdałem sobie sprawę ze swojej głupoty.
-Jestem Per, a Ty?
-Jestem Olishia, ale mów mi Olis- Powiedziała to w ten sposób że straciłem ochotę na rozmowę.
Oplotła mnie bystrym spojrzeniem. Poczułem się nie swojo. Bo w końcu skąd wzięła się w środku lasu. Co tu robiła. I dla czego ze mną gada.
-Czekam na transport- odpowiedziała mi na niezadane pytanie.-A ty?
-Ja? Ja, czekam na kolegę-no cóż nie potrafiłem kłamać.
Spojrzała na mnie z rozbawieniem w wzroku.
-I dla tego drzesz się w środku lasu?- dobra to był niezły argument.
-A ty? Transport. Niby tutaj?- Mam ją, to przecież niemożliwe.
-Tak. Nie wierzysz?- zastanowiła się nad czymś-Może pojedziesz ze mną?
-Nie. Dzięki, ale nie jeżdżę z nieznajomymi- byłem pewniejszy siebie. Co może mi zrobić dziewczyna?
-Taa… A co zrobisz wrócisz do miasta?- zaśmiała się serdecznie.-Chyba masz tam przechlapane.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z mojej sytuacji. Miała rację. Do miasta nie wrócę. Zack już pewnie na mnie czeka. Drugi raz na pewno bym sobie z nimi nie poradził. A poza tym… Co jeśli są tam jeszcze jakieś potwory. Sama myśl o tym wprawiła mnie w przerażenie. Są tam i czekają na okazję żeby mnie zabić. Co robić? Jechać z Nią? Przecież nawet jej nie znam. W lesie nie zostanę. Na pewno nie. Jestem pod ścianą chyba muszę z nią pojechać. Tylko co jeśli trafie w gorsze miejsce?
-No, to jak?- tymi słowami wyrwała mnie z świata rozmyślań.
-Zgadzam się. Jadę z tobą- coś czuje że będę tego żałował.
-No to chodź.
-Gdzie mam niby iść? Przecież miał ktoś po nas przyjechać.
-Na ulicę, a gdzie? Chyba nie myślałeś że ktoś wjedzie do lasu.- Z jej ust dobiegł mnie zduszony śmiech.
Byłem zaskoczony, myślałem że jesteśmy jakieś cztery kilometry od najbliższej drogi. Skoro nie, to gdzie? Musiałem zaprzestać rozmyślań. Olis ruszyła w stronę kamienia na którym wcześniej siedziała. Wyciągnęła z za niego mały plecaczek podróżny. Wydobyła z niego zwitek ubrań i rzuciła w moją stronę.
-Masz. Tylko wpierw się umyj. Jak ty wyglądasz?
Zdjąłem bluzkę. Dziewczyna usiadła na kamieniu i przyglądała się mi z lekkim uśmiechem.
-Może się odwrócisz?- poprosiłem.
-Dobrze, panie wstydliwy.- odrzekła z lekkim rozbawieniem.
-Dziękuje-odpowiedziałem zgryźliwie.
Rozebrałem się do bielizny i wskoczyłem do wody. Gdy tylko moje ciało zetknęło się z taflą wody poczułem się naprawdę lepiej. Zimna kąpiel działała na mnie pobudzająca. Przepłynąłem parę metrów. Mogłem tak pływać godzinami. Woda zmyła ze mnie resztki szaleństwa. Skierowałem się w stronę brzegu. Nie żebym się bał tej dziewczyny. Ale, zostawienie jej z takim polem manewru… Nie, nie mogłem być lekkomyślny. Poczułem miękki piasek pod stopami. Spojrzałem na Olish. Stała tam gdzie wcześniej i grzebała w swoim plecaku. Wskoczyłem za pobliskim kamieniem. Przebrałem się.
-No wreszcie. Ile można?- W jej głosie brzmiały udawane wyrzuty.
– Miło, że się o mnie martwisz- odzyskałem poczucie humoru. Wreszcie.
-Dobra rusz się-To mówiąc odwróciła się i ruszyła w stronę przeciwną od jeziora.
Ruszyłem za nią. Nie wiem czy pałętanie się po lesie w poszukiwaniu drogi ma jakiś sens. Włóczyłem się więc za nią powoli. Ona jednak ani chwilę się nie wahała. W końcu, dotarliśmy.
-I co teraz?- to pytanie dręczyło mnie odkąd oddaliliśmy się wody.
-Teraz czekamy.
-No dobrze, ale na co.
-Na transport, a na co. Na latającego słonia?- powoli zaczynały mnie irytować jej zgryźliwe teksty.
-Aaa… Spoko-Jej odpowiedź jednak mnie nie satysfakcjonowała.
Staliśmy tam dość długo. Nie czułem się swobodnie. Jestem w środku lasu z dziewczyną, której nawet nie znam. Usłyszałem turkot silnika. Zza zakrętu wyłoniła się dość duża sylwetka. To był autokar. Nie żebym oczekiwał czegoś niezwykłego, ale musze przyznać tego się nie spodziewałem. Niczym nie różnił od swoich pozostałych braci, którymi jeżdziłem. Był koloru białego, a na jego lakierze osadziła się gruba warstwa kurzu. Miał dwa wejścia. Jedno z przodu, drugie z tyłu. To drugie zostało właśnie otwarte.
-No wchodź
-Przecież wchodzę.
Wspiąłem się po wysokich schodkach, i udałem się na pierwsze lepsze miejsce z boku. W środku również niczym się nie wyróżniał. Siedzenia okrywała niebieska poszewka. A na ziemi walały się papierki i kawałki jedzenia.
-Poczekaj, muszę pogadać z kierowcą.
Nic nie odpowiedziałem, więc ruszyła na przód autobusu. Automatyczne drzwi zamknęły się z cichym sykiem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z mojej głupoty. Poszedłem niewiadomo za kim. Niewiadomo gdzie. I teraz nie miałem odwrotu. Autobus ruszył. Odetchnąłem, nie ma lepszego miejsca na morderstwo niż środek lasu. Może nie chcą pobrudzić siedzeń? Przerwałem rozmyślania ponieważ w moją stronę zbliżała się Olis. Trzymała coś w dłoni. Nie był to jednak nuż jak się spodziewałem, tylko zawiniątko papieru.
-Trzymaj- to mówiąc wyciągnęła rękę w moja stronę.
-Dzięki- Rozwinąłem paczuszkę, była to kanapka z serem.
Dopiero teraz poczułem jaki jestem głodny. Zaburczało mi w brzuchu, więc szybko ,,uciszyłem’’ go podanym kawałkiem chleba. Autobus nabrał prędkości. Po chwili jazdy jego koła trafiły na asfalt. Nie patrzałem na znaki chciało mi się spać. Byłem jednak zbyt zdenerwowany tym co się może stać jeżeli zasnę. Postanowiłem więc nie zasypiać. Zmęczenie jednak wzięło górę. Moje powieki same opadły.
***
Obudziło mnie bolesne spotkanie mojej głowy z siedzeniem.
-Ałł- Zacząłem masować rozbolane miejsce.
Zerknąłem w stronę Olis. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Dłonie miała kurczowo zaciśnięte na rączce wbudowanej w krzesło. Co chwilę oglądała się w tył, i wyglądała na zdenerwowaną. Spojrzałem przesz szybę. Dopiero teraz zobaczyłem jak szybko jedziemy. Obraz za nią niemal się ze sobą zlewał. Nagle coś mignęło parędziesiąt metrów od nas.
-Trzymaj się!- moja ręka sama pognała na rączkę i zacisnęła się na niej. W następnej sekundzie cos uderzyło w autokar. Siła uderzenia zmiotła nas z ulicy. Szyby popękały, niektóre krzesła oderwały się i teraz latały po koziołkującym autobusie. Kawałek szkła wbił mi się w ręce. Puściłem się rączki. To był błąd. Teraz latały nie tylko krzesła, ale też ja. To był mój najgorszy rolenkoster w życiu. Odbijałem się od wszystkiego. To co trwało parę sekund, dla mnie dłużyło się w nieskończoność. Oczy zaszły mi łzami. W końcu autobus zatrzymał się. Szkoda że na dachu. Leżałem, na środku autobusu. Wszędzie szkło i kawałki krzeseł. Spojrzałem przez rozbite okno. Około trzydzieści metrów ode mnie stała jakaś ciemna sylwetka, zbliżająca się w moją stronę. Spróbowałem się poruszyć. Zachczenszczało pode mną szkło. To wszystko więcej nie byłem w stanie zdziałać. O dziwo nie czułem bólu. Może dla tego że byłem ledwo przytomny. Sylwetka rysowała się już wyraźniej. Nie była ludzka, podobna ale nie ludzka. Poznałem to od razu ponieważ była cztery razy większa niż przeciętny człowiek. Nagle bestia stanęła, upadła na kolana rycząc przy tym donośnie.
-Nigdy się nie nauczysz- Te słowa jakimś cudem przedarły się do mojej świadomości- Jestem lepszy.
Ciemna poświata zaczęła się rozsypywać. Teraz widziałem już tylko chłopaka biegnącego w moją stronę. Dalej nic nie pamiętam. W ratunek przyszedł mi błogi sen…
***
Fajne. Historia rozwija się powoli, nie pędzi, a to bardzo dobrze.
Jakiś ogromnych błędów nie znalazłam, tylko na przykład:
jeżdziłem = jeździłem,
rolenkoster = rollercoaster [ chyba, że spolszczyłeś ten wyraz, a jeśli tak, to z błędem, bo napisałeś nazwę kapeli, a nie rodzaju kolejki górskiej ]
ale były ich naprawdę śladowe ilości.
Jedyne słowo, które sprawiło, że się roześmiałam, przepraszam, to
Zachczenszczało => nie jestem nawet pewna czy takie słowo istnieje, pomimo byka, choć wiem, że chodziło ci o wyraz od słowa- chrzęścić.
Poza tym fajne =)
Czekam na cd.
Dzięki za miły komentarz. Ja też się z tego śmiałem, ale zauważyłem dopiero po wysłaniu.xD