Już dawno zapomniałam o mojej Mayi Cromwell (Castellan), jest to piąte opowiadanie z cyklu „Ach ta zdradziecka genetyka” ( z cyklu- jaki prestiż), a skoro Maya to gdzie Avery? Tęsknię za twoimi komentarzami Avery! Moje opowiadania bez nich są, jak tort bez wisienki, jak pączek bez nadzienia, jak … Percy bez Annabeth? Avery come back! Please, don’t leave alone!
Mam nadzieję, że dalsze części się Wam spodobają. Oczywiście dedykacja dla:
– magiap
– Melia
– Eter
– kate240
I dla wszystkich, którzy to przeczytają. Uhu hu! Ale się rozwinęłam ze wstępem. Miłego czytania!
maya (czy jak tam wolicie)
Słońce dopiero wschodziło nad zatoką Long Island. Tej nocy nie spałam zbyt dobrze, ponieważ byłam zajęta kłótnią ze swoim sumieniem. Nienawidzę takich kłótni, a niestety zdarzały mi się dość często, ale nie tylko to było moim problemem. Pół nocy płakałam, dalej nie mogłam zapomnieć o śmierci Petera. Tak bardzo za nim tęskniłam, a w dodatku czułam się tutaj wyobcowana. Jedna dziewczyna patrzyła na mnie tak, jakby chciała zobaczyć coś lub kogoś innego, jakbym jej coś lub kogoś przypominała. Było to strasznie irytujące, może dlatego, że miała niesamowicie szare oczy i blond włosy. Kiedy spytałam o nią Travisa (grupowego domku 11, który był jak na razie moim domem – domek nie grupowy, oczywiście) powiedział mi, że ona patrzy tak na każdego nowego i nie mam się tym przejmować, ale w jej spojrzeniu było coś nie tak. Nawet chłopak, który uczył mnie szermierki (chyba miał na imię Percy, o ile się nie mylę) twierdził, że już dawno nie widział, żeby ktoś tak dobrze walczył. To znaczy od czasu kiedy nie zginął Luke. Nie miałam pojęcia kim był Luke i dlaczego mnie do niego porównują?
W dodatku nikt nie wiedział, jak naprawdę się nazywam, a coś mi podpowiadało, że ma to ogromne znaczenie. Chciałam im powiedzieć, ale przyznam, że się wstydziłam. Nikt chyba nie chciałby mówić o tym, że biologiczni rodzice go nie chcieli, prawda? To raczej nie jest powód do dumy.
Wszystko mi się skumulowało i nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić, ale na szczęście miałam Łucję. Ta dziewczyna zdecydowanie miała gorzej ode mnie. Zanim trafiła do obozu jej matka próbowała ją zabić około 1000 razy. Właśnie po jednej próbie z cyku „1000 okazji aby umrzeć”, moja przyjaciółka ma pamiątkę… no właściwie jej nie ma. Straciła nogę uciekając przez Alaskę i teraz ma spiżową protezę. Na początku zastanawiałam się, kim musi być jej matka, że próbuje zabić swoją córkę, ale odpowiedź przyszła szybko. Jej matką była Artemida – bogini dziewic, dajecie wiarę? To się nazywa kocioł. Łucja twierdzi, że nie wie, jak się urodziła, ale podejrzewam, że nie mówi mi wszystkiego, a ja nie pytam. Sama doskonale wiem, jak to jest mieć „trudną sytuację”.
Został mi jeszcze Nico – naprawdę dziwny chłopak. Raz się do ciebie uśmiecha, a raz masz wrażenie, że zadźga cię, kiedy się odwrócisz. Podobno jego siostra zginęła w misji i od tego czasu jest taki jaki jest. Po części rozumiem jego zachowanie. W dodatku często gdzieś znika i nikt nie wie gdzie. Travis mówi, że dzieci Hadesa tak mają, ale zastanawiam się czy kiedykolwiek znał inne dzieci Króla Podziemi?
Mimo tego wszystkiego nawet lubiłam to miejsce i miałam nadzieję, że mój rodzic w końcu da o sobie znać.
– Maya idziesz na śniadanie? – spytał mnie Connor, ubierając pomarańczową koszulkę.
– Mhm – odparłam.
Powietrze na zewnątrz było przyjemnie chłodne i coś mi mówiło, że wiele się dzisiaj zmieni.
Nasz stolik był jedynym tak zapełnionym. Przyzwyczaiłam się do śniadaniowych rytuałów domku Hermesa. Opowiadanie kawałów, zabawne złośliwości względem siebie, wymyślanie nowych kawałów. Czasem przychodziło mi do głowy, że mogłabym zostać w tym domku.
– Maya! – usłyszałam z innego stolika.
Łucja właśnie machała mi prawie całym ciałem, a wszyscy satyrowie patrzyli na nią z uwielbieniem, a kiedy obróciła się w ich stronę wszyscy po kolei zarumienili się. Zawsze mnie to śmieszyło.
Spojrzała na mnie wyczekująco.
Nie można nam było odchodzić od swoich stolików, ale jak na razie miałam to gdzieś, przecież nie miałam swojego przydziału.
Podeszłam do stolika Łucji i usiadłam obok. Wszyscy patrzyli na nas jak na kosmitki.
– Wyglądasz, jakbyś nie spała ze dwa dni. – powiedziała mimochodem.
– Dziękuję! – zaśmiała się. – Miła jesteś.
– Nie ma za co – odpowiedziała mi uśmiechem. – Mam nadzieję, że dziś na ognisku zostaniesz określona.
– Ja też mam taka nadzieję. Connor mi mówił, że podobno wczoraj trafiła tu nowa. To prawda? – spytałam
– Mhm. – ugryzła kawałek pizzy. – Dość dziwne, bo kiedy weszła na teren obozu, od razu dostała przydział.
– Też bym tak chciała – pożaliłam się.
– No nie wiem, jest córką Afrodyty…
– … ale jej mama przynajmniej nie próbuje jej zabić. – dokończyłam.
Uśmiechnęła się blado:
– Co racja, to racja.
– Która to?
– Ta blondynka.
Wiele rzeczy mówiono mi o fatach i innych mało przyjaznych rzeczach, ale to była najgorsza rzecz, jaką mogłam sobie wyobrazić. Przy stole Afrodyty siedziała Caroline Weissbrot, mój najgorszy koszmar.
Kiedy skończyliśmy jeść śniadanie, mój koszmar – Caroline podszedł do mnie i powiedział:
– Miło mi znów cię widzieć Mayu!
– Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o tobie – bąknęłam i szybko odeszłam.
Teraz musiałam, jak najszybciej powiedzieć Chejronowi i obozowiczom, kim naprawdę jestem.
* * *
Słońce zachodziło, za chwilę miało odbyć się ognisko. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo się nie denerwowałam.
– Ej, Maya! – krzyknął Travis, kiedy wychodziliśmy z domku. – Nie trzęś się tak, po pomyślę, że masz atak padaczki.
Uśmiechnęłam się. Łatwo mu było mówić.
– Będzie dobrze- Łucja objęła mnie ramieniem.
Zawsze lubiłam ogniska, ale to w Obozie Herosów było zupełnie inne, bardziej zabawne i rodzinne. Chejron zaczął opowiadać o niedawnej wojnie bogów i półbogów z Kronosem. Znów padło to imię – „Luke”. Miałam wrażenie, że znam je lepiej niż myślę.
– Luke Castellan ocalił nasz obóz, poświęcając swoje życie – skończył Chejron, a ja zapomniałam oddychać.
Luke Castellan? Maya Castellan? W mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy, o których wcześniej nie pamiętałam.
– Mayu, co ci jest? – spytała z niepokojem Łucja. – Zbladłaś.
– Właśnie, Mayu Cromwell, a raczej Mayu Castellan. To nie jakiś twój krewny? – Caroline uśmiechnęła się szyderczo.
– Ja… Ja… – jakałam się.
– Tak – zza drzew wyszedł Nico di Angelo. – To jej brat.
Po obozowiczach przemknęły westchnienia, wiele osób zrobiło zdziwioną minę.
Nade mną pojawił się kaduceusz, symbol domku 11. Chejron odchrząknął, a Pan D. opluł się colą.
– Wiedziałam! – krzyknęła Annabeth, dziewczyna o sowich oczach.
Yeah, wreszcie. Wielki powrót. Trochę krótkie, ale wybaczam długość. Błędów chyba nie ma, poza tym, że akcja leci jak ja do księgarni xD
Dzięki za dedykację i mam nadzieję, że mogę liczyć na CD w najbliższym czasie
Super. Nie czytałam wcześniej ale mi się! Napisz coś dalej ok?
Avery come back!
Ach Nico czemuż ty jesteś Nico? I czemu pojawiasz się tak rzadko!?!
Co do ortografii, interpunkcji i innych takich się nie czepiam, bo nie mam o nich bladego pojęcia. Zielonego też. Brakuje mi opisów wizji dotyczących Luke’a i Mayi. Oprócz tego zdaje mi się, że zapomniałaś (jeśli nie to przepraszam) o Sadie i Carterze. Kim jest Alice i jaki problem mają moi ukochani magowie? Mam nadzieję, że zbieżność imion jest jak najbardziej nieprzypadkowa i niedługo napiszesz część z bandą z Brooklynu.
PS. Jeśli na kolejny rozdział będę zmuszona czekać kolejne 4 miesiące (tak. liczyłam.) to nawet sam Zeus.. ba, sam Re Cię nie uratuje!
Ta wyżej dobrze gada. Nektaru dla niej
Oj spokooooojnie, niedługo wszystko się wyjaśni. Brooklyn też będzie, Alicja, Elena, a może nawet pojawi się ktoś nowy. Na pewno będzie szybciej niż to opowiadanie 😀