Rok 1900, Anglia
Piętnastoletnia dziewczyna szła przez las. Jej stopy, ukryte w wysokich do kolan, skórzanych trzewikach, stąpały miękko, prawie nie dotykając ziemi. Powietrze przesiąknięte było charakterystycznym zapachem żywicy i ściółki, aż kręciło w nosie. Wysokie sosny i świerki górowały nad dziewczyną, niczym starożytne, wszechwiedzące olbrzymy. Ale ona pewnie posuwała się do przodu. Nie zwracała uwagi na gałązki smagające ją od czasu do czasu po twarzy, ani na wystające korzenie. Uparcie wypatrywała czegoś wśród liści i traw na ścieżce. Czujnie obserwowała krzaki i zarośla. Odgarnęła blond kosmyk z twarzy i wyjęła z pochwy miecz. Było to cienkie, lekkie ostrze o krótkiej klindze z niebiańskiego spiżu. Wtedy liście paproci, po jej prawej stronie, zaszeleściły głośno.
– Mam cię… – szepnęła do siebie, unosząc mieczyk.
Zrobiła kilka kroków w tamtą stronę. Przez przypadek nadepnęła cieniutką gałązkę, która pękła z trzaskiem. Na ten dźwięk, z krzaków wybiegł szary zając.
Dziewczyna zaklęła i ruszyła w daremny pościg za zwierzęciem. Jej czerwona pelerynka z kapturem załopotała na wietrze. W końcu musiała dać za wygraną. Szarak czmychnął między drzewa, znikając jej z oczu. Westchnęła ze zrezygnowaniem i kopnęła szyszkę leżącą koło jej stóp.
– Hej!
Blondynka odwróciła się zaskoczona. Odzwyczaiła się już od dźwięku ludzkiego głosu. Kilka metrów za nią stał bardzo wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Miał długie, falowane, jasnobrązowe włosy i zielone oczy o bardzo ciemnej barwie, które patrzyły na nią gniewnie. Ubrany był w czarne spodnie, skórzane buty z cholewami w tym samym kolorze, białą koszulę i oliwkową kurtkę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającą tym samym jego silne ręce. Przez plecy miał przewieszoną strzelbę.
– Co ty sobie myślisz?! – nieznajomy prawie krzyknął, zbliżając się do niej. – Czatowałem na tego zająca przez dwie godziny!
Dziewczyna uniosła brwi i powstrzymując niegrzeczną odzywkę, spytała:
– Słucham?
Chłopak wywrócił oczami i wskazał w kierunku, gdzie pobiegł zając.
– To był mój obiad, a ty mi go spłoszyłaś!
– Tak się składa, że miał to być również mój obiad, więc nie musisz się tak na mnie wydzierać. Mogę cię pocieszyć informacją, że nie tylko ty będziesz chodzić dzisiaj głodny.
Szatyn zamilkł na chwilę. Zmrużył gniewnie oczy, po czym machnął ręką i odwrócił się mamrocząc pod nosem:
– Głupia dziewucha…
Nagle poczuł mocne uderzenie w tył głowy. Odwrócił się gwałtownie i o mały włos oberwałby kolejnym kamieniem. Spojrzał na blondynkę zdziwiony. Jej piękne, brązowe oczy ciskały błyskawice.
– Nie pozwalaj sobie, kolego! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Ej, ej, ej… Po pierwsze, żaden kolego. Po drugie, daj sobie spokój. Już sobie idę i nie będę ci się naprzykrzać – powiedział i uniósł rękę w geście pożegnania.
Nie zauważył, że dziewczyna przygryzła nerwowo wargę, jakby intensywnie nad czymś myślała. Już miał odwrócić się na pięcie, kiedy usłyszał jej głos:
– Zaczekaj! A… właściwie, to co tu robisz? Ten las nie jest… – zawahała się na chwilę – bezpiecznym miejscem.
Chłopak zamarł. Obowiązywała go tajemnica, ale coś musiał przecież powiedzieć… Byle jaka wymówka nie przekona tej dziewczyny.
– Powiedzmy, że tu mieszkam – powiedział. – A ty? Co taka osoba jak ty, robi w miejscu takim jak to? Sama powiedziałaś, że nie jest tu bezpiecznie.
Nastolatka skrzyżowała ramiona na piersi.
– Powiedzmy, że tu pracuję – odpowiedziała, przechylając głowę. Ku jej zaskoczeniu, chłopak roześmiał się głośno. Pokręcił głową z niedowierzaniem i spojrzał na dziewczynę. Mina momentalnie mu zrzedła.
– Ty tak na poważnie?
Brązowooka przytaknęła, wpatrując się w nieznajomego. Miała nadzieję, że instynkt jej nie zawiódł co do tego chłopaka!
– Jestem Lilian – powiedziała i wyciągnęła do niego rękę. Nastolatek zawahał się przez chwilę. Wywrócił oczami, podszedł do dziewczyny i uścisnął jej dłoń, mówiąc:
– Jacob.
Nagle poczuli pieczenie. Oboje krzyknęli z bólu, puścili swoje dłonie i przycisnęli je siebie. Sekundę później pojawił się na nich znak: dwie duże litery G, otoczone czarnym kręgiem. Symbol Stowarzyszenia braci Grimm… Lilian i Jacob przyglądali się sobie w milczeniu. Blondynka uśmiechnęła się w duchu „Tak jak myślałam! Nie znalazł się tu przypadkiem…”
Znak był czymś szczególnym. Pojawiał się na wewnętrznych stronach dłoni, każdego członka stowarzyszenia, gdy ten odczytuje prawdziwe znaczenie jakiejś baśni. Tak się zostaje wybranym. Potem całe dotychczasowe życie takiego herosa zmienia się nie do poznania.
Jacob rozmasowywał palce i wpatrywał się w dziewczynę, która uśmiechała się do niego ironicznie.
– Czyli mam jednak przyjemność z towarzyszką broni – powiedział po jakimś czasie. – Czyżby… Czerwony Kapturek?
Lilian wywróciła oczami.
– Nie, jeden z siedmiu krasnoludków!
Szatyn parsknął śmiechem, odchylając głowę do tyłu. Lilian musiała przyznać, że wyglądał wtedy naprawdę przystojnie. Otrząsnęła się z takich myśli i maskując zawstydzenie, zapytała:
– A ty? Kim ty jesteś…
– Leśniczym, albo gajowym jak wolisz – chłopak wzruszył ramionami. – Jak zwał tak zwał. W każdym razie jesteśmy z jednej bajki.
Znów nastała chwila milczenia.
– Kim jest twój boski rodzic? – spytała Lilian. – Ja jestem córką Demeter. Oczywiście nie musisz mówić, jeśli nie chcesz… – dodała szybko.
Jacob patrzył na blondynkę z niedowierzaniem. Jaką dziwną osobą była… Trochę pyskata, złośliwa i uszczypliwa, a z drugiej strony milutka i dziewczęca, gdy tak nieśmiało go wypytywała.
– Moim ojcem jest Ares, bóg wojny – odpowiedział w końcu.
– Tak właśnie myślałam – Lilian uśmiechnęła się.
– Jak to wywnioskowałaś?
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko puściła mu oczko. Potem spojrzała w niebo.
– Będzie padać.
Syn Aresa również zadarł głowę, by spojrzeć w górę. Chmury wolno przesuwały się bo bezkresnym błękicie, pchane silnym wiatrem. Lata spędzone w lesie nauczyły go rozpoznawać takie symptomy. Faktycznie zbierało się na burzę. Jacob westchnął.
– Czyli czas się zbierać – mówiąc to poprawił sobie strzelbę na ramieniu i spojrzał pytająco na dziewczynę. – Mieszkasz gdzieś?
Lilian spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok, zaciskając nerwowo pięści.
– Tak… tak jakby. Niedaleko stąd jest pieczara, w której spałam przez ostanie trzy noce – powiedziała, po czym zerknęła na niego, zawstydzona. – Nie miałam czasu na budowanie szałasu! Szukałam śladów… sam wiesz czego!
Jacob pokręcił z politowaniem głową. Odwrócił się i ruszył między drzewa, na tyle wolno by mogła go dogonić. Lilian zawahała się. Po chwili namysłu dołączyła do chłopaka. Jeszcze mógł się rozmyślić!
Chata Jacoba była typowym domkiem leśniczego. Zbudowana z ciemnych bali, niska, lecz bardzo duża, z oknami w brązowych framugach. Stała na polanie, oświetlona przez słońce z jednej strony, i zacieniona przez drzewa z drugiej. Według Lilian wyglądała lepiej i okazalej, niż najpiękniejsza wiktoriańska willa. Zachwycona, weszła do środka. Przywitał ją przyjemny zapach mocnej kawy, którym przesiąknięte były wszystkie pomieszczenia. W dużym pokoju znajdował się kominek, dwa wygodne fotele, potężny dębowy stół, przesunięty pod ścianę, przy którym stało jedno krzesło z krzywą deską zamiast oparcia, kredens, wisząca półka, a na podłodze leżała ogromna niedźwiedzia skóra. Lilian kucnęła i przejechała ręką po szorstkiej sierści.
Taka sama skóra leżała w domu Babci, jej mentorki. Babcia była osiemdziesięcioletnią staruszką z białymi jak mleko włosami i dobrotliwymi niebieskimi oczami. Mieszkała na samym końcu ulicy rodzinnego miasta dziewczyny, tuż przy ścianie lasu. Lilian przychodziła do niej jeszcze jako siedmioletnie dziecko, zupełnie nie świadoma, jak ważną rolę będzie odgrywać ta pani w jej życiu. To ona dała jej „Baśnie braci Grimm”. To ona wytłumaczyła jej, czym jest ten dziwny znak, który pojawił się na jej dłoni, po przeczytaniu „Czerwonego Kapturka”. To ona przekazała jej całą wiedzę, którą teraz posiada. To ona, kiedy Lilian ukończyła czternaście lat i wyruszyła na misję, zapłakała i przytuliła ją do piersi. Lilian otarła ukradkiem łzę spływającą po jej policzku. Podniosła się z klęczek i postanowiła dalej oglądać dom.
Obok dużego pokoju znajdowała się sypialnia Jacoba. Kiedy chłopak nie patrzył, blondynka wsunęła głowę do pokoiku. Na dwuosobowym, cienkim materacu drewnianego łóżka, leżała pognieciona, zwinięta w kłębek pościel, poduszka spadła na podłogę, a czerwony pled został rzucony w kąt. „Typowy facet” – pomyślała Lilian. Przy ścianie stała szafa i malutka komódka, na której stała lampa naftowa.
Kuchnia była malutkim pomieszczeniem, w którym jakimś cudem zmieścił się wąski blat, taboret, i coś co chyba było piecem. Oprócz tego był tam zlew i kilka wiszących szafek. I wbrew pozorom, było tam jeszcze sporo wolnej przestrzeni. Z belek przy suficie zwisały dzicze szynki, przepiórki, zające, a nawet jelenia noga. Na parapecie przy oknie, w doniczkach, rosło kilka rodzajów ziół. W misce leżało mnóstwo czerwonych, małych jabłek. W koszyku na blacie znajdowały się dwa bochenki chleba. Kiedy Jacob otworzył jedną z szafek, Lilian zdołała zobaczyć kostkę masła, zawiniętą w papier i kawałek białego oraz żółtego sera na talerzykach. Dziewczyna przyglądała się chłopakowi, gdy napełniał mały, blaszany czajniczek wodą i postawił go nad piecykiem, żeby przygotować kawę. „Ciekawe o ile jest ode mnie starszy? Trzy lata? Dwa?” – zastanowiła się. Wskoczyła na blat i wesoło zamachała nogami. Jacob uniósł pytająco brew.
– Ile ty masz lat, co? – zapytał, próbując się z nią podrażnić. – Trzynaście?
Lilian oburzyła się, ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. „Że też pomyśleliśmy o tym samym!”
– Mam piętnaście lat, a nie trzynaście! I nie traktuj mnie jak dziecko, nawet jeśli ty masz… no nie wiem, z osiemnaście?
Szatyn roześmiał się.
– Trochę przesadziłaś. Dwa miesiące temu skończyłem siedemnaście.
Lilian prawie się przewróciła, gdy to usłyszała. Siedemnaście?! Przyjrzała mu się krytycznie. Może zmyliła ją jego potężna budowa ciała… Westchnęła i spojrzała przez okno. Ziemia przy ścianie domu była bardzo rozkopana. Nie rosła na niej trawa, tylko jakieś wątłe, bladozielone roślinki o delikatnych listeczkach. Obok stało wiadro na deszczówkę, konewka i prowizoryczne grabki. Córka Demeter przycisnęła czoło do szyby.
– Czy to jest ogródek warzywny?
Jacob spojrzał przez okno i przytaknął.
– Próbowałem wyhodować pomidory, marchewkę i pietruszkę, ale… – pokręcił z niezadowoleniem głową – mam do tego dwie lewe ręce. Lilian uśmiechnęła się szeroko.
– No, na szczęście masz teraz mnie!
Zeskoczyła z blatu i popędziła na zewnątrz. Chłopak widział jak przybiega do ogródka i ogląda go przez chwilę. Zanurzyła ręce w ziemi i przymknęła oczy. Potem zrzuciła z ramion czerwoną pelerynkę i zakasała rękawy, długiej do ud, koszuli. Jacob zatrzymał wzrok na sylwetce dziewczyny. Nie była wysoka, ale za to bardzo szczupła. Nawet luźne ubranie nie ukryło jej wąskiej talii i wyraźnie płaskiego brzucha. Blond włosy opadały falami na ramiona, a brązowe oczy błyszczały z podniecenia. Lilian była śliczna. Syn Aresa zmarszczył czoło. Skąd mu to przyszło do głowy? Kręcąc głową, wrócił do przyrządzania posiłku.
Pół godziny później, szczęśliwa i ubrudzona ziemią Lilian, wróciła do środka, niosąc w obu dłoniach świeże warzywa. Uśmiechała się szeroko, patrząc na Jacoba, oczekując jakiejś reakcji z jego strony. Jacob spojrzał na nią kątem oka, wrócił do mieszania w rondlu, po czym nagle wypuścił łyżkę z dłoni i jeszcze odwrócił się do Lilian z szeroko otwartymi oczami. Dziewczyna roześmiała się i położyła na stole kilka pomidorów, ogórków i marchewek.
– J… jak?! Tak szybko?! – Jacob zaczął wąchać, dotykać i oglądać warzywa z zachwytem. Córka Demeter zachichotała.
– Mam swoje sposoby – odparła. – W zamian ty, masz mi ugotować z nich coś pysznego!
Jacob przyrządził zająca w lekkim sosie z warzywami, przyniesionymi przez blondynkę. Lilian po skończonym posiłku, odchyliła się na krześle z błogim westchnieniem. Od bardzo, ale to od bardzo dawna nie jadła prawdziwego posiłku. Zwłaszcza tak pysznego! Szczerze powiedziawszy, Jacob był przeciętnym kucharzem, ale obojgu to w zupełności wystarczało. Chłopak w ciszy przeżuwał ostatnie kęsy swojej porcji. Lilian przechyliła głowę i powstrzymując ziewnięcie, poprosiła:
– Opowiesz mi jak zostałeś członkiem bractwa?
Jacob spojrzał na nią z uniesioną brwią. Dziewczynie oczy się kleiły i dosłownie, zasypiała na siedząco. Uśmiechnął się dyskretnie i wymijająco odpowiedział:
– Innym razem. Wiesz… jestem już trochę – przeciągnął się przesadnie – zmęczony. Ty nie?
Lilian pokręciła przecząco głową, jednak po surowym wzrokiem starszego kolegi zarumieniła się i przytaknęła. Jacob bez słowa wstał i poszedł do sypialni przygotować jej materac. Dziś wieczór on sam zadowoli się kanapą. W tym samym czasie na ziemię spadły pierwsze krople deszczu.
Przez następne dni między Lilian i Jacobem wytworzyła się dziwna więź. Przyzwyczaili się do swojej obecności i po jakimś czasie zapomnieli, że jeszcze całkiem niedawno, nawet się nie znali. Zaczęli razem pracować i szanować to co robi każde z nich. Polubili się i zaprzyjaźnili, ale kłótnie i tak wybuchały bez przerwy. Potrafili sprzeczać się przez cały dzień i to bez powodu. Przyznawali jednak, że wcale im to nie przeszkadza, a nawet urozmaica ich dzień. W ten sposób rozpoczęła się ich długoletnia przyjaźń i współpraca. Lilian pomagała Jacobowi w domu i pracowała w ogrodzie, a chłopak polował i wykonywał wszystkie cięższe prace. Podczas wędrówek po lesie, dziewczyna zaglądała w każdy krzak, podnosiła najmniejsze z możliwych kamieni, oglądała każdą gałązkę, byle tylko znaleźć ślady Jego łap. Potwora, którego mieli znaleźć i zabić, zanim on to zrobi z nimi. Jacob nie okazywał takiego zaangażowania. Praktycznie… w ogóle się tym nie interesował. Gdy Lilian zapytała, czy widział kiedykolwiek jakieś oznaki Jego obecności w tym lesie, ten tylko wzruszył ramionami. Od tamtej pory, Lilian stała się nieco podejrzliwa. Cudem namówiła go, by rozłożył pułapki i sidła we wskazanych przez nią miejscach. Potem zupełnie o tym zapomniał…
Kilka tygodni później, Lilian wędrowała wśród drzew, zbierając do koszyka pierwsze grzyby i owoce. Właściwie to nie zbierała. Na dnie koszyka leżało jedynie kilka kurek. Jej umysł zajęty był rozpamiętywaniem jej porannej „rozmowy” z Jacobem.
Rano, przy śniadaniu, nie dawała mu spokoju i wierciła dziurę w brzuchu, by opowiedział jej coś o swoich poszukiwaniach bestii.
– Przecież mieszkasz tu dłużej ode mnie! Musiałeś coś… widzieć, słyszeć! No nie wiem?! Znaleźć jakiś ślad… – dziewczyna machała rękami, podkreślając swoje słowa. Jacob milczał. Pochylił się nad talerzem i uporczywie wpatrywał w swoje dłonie.
– Coś przede mną ukrywasz! – krzyknęła rozgniewana Lilian. – Powiedz mi, co!!!
– Chcesz wiedzieć?! – odwarknął syn Aresa. Jego oczy przepełnione były bólem i złością. – Spędziłem w tym miejscu już praktycznie trzy lata. Najpierw rok z moim mistrzem, ucząc się i szkoląc, a później dwa lata w samotności – zaczął opowiadać spokojnie. – Wierzyłem, że potrafię znaleźć jakiś trop, wpaść na pomysł, jak zabić tego potwora… Przez cały ten czas wczytywałem się w treść naszej baśni, szukając wskazówek. Tak jak ty, chodziłem po lesie, stawiałem zasadzki, kopałem doły i rozwieszałem siatki! I nic! Zero ślad! – chłopak znów zaczął krzyczeć, uderzając pięścią w stół. – Alw nie poddałem się. Pomyślałem sobie, że może jestem w złym miejscu… Może to zły las? Ale nie. Wszystko się zgadza. A dowodem na to jest twoja obecność. – wskazał na nią ręką. – Więc starałem się jeszcze bardziej… Aż w końcu zrozumiałem… Zrozumiałem, że moja praca nie ma sensu. Że to wszystko na nic, bo… Jego nie ma – westchnął, kręcąc głową. Lilian zamurowało.
– Kłamiesz – wyszeptała. – Kłamiesz! – powtórzyła. – Możesz żyć w takim przekonaniu, ale ja nie! – po policzkach blondynki spłynęły łzy. – Przysięgałeś bronić dziedzictwa braci Grimm! Przysięgałeś pokonywać zło. Jesteś zdrajco, Jacob! – Po tych słowach wybiegła z domku, zabierając ze sobą miecz i koszyk. Jacob spojrzał za nią smutno i podparł głowę dłońmi. Dziewczyna biegła i biegła, przez długi czas, zapuszczając się dalej niż kiedykolwiek, aż padła zmęczona i nieszczęśliwa na trawę.
Teraz wracała i rozważała wszystko co usłyszała. To nie mogła być prawda. Po co istniałoby wtedy Bractwo? Czy Babcia mogła ją okłamać? Czy Lilian nie jest wyjątkowa? Łzy napłynęły jej do oczu. Nie. To musiały być bzdury! Całe jej życia miało okazać się fikcją?! Lilian zatrzymała się, zamrożona tą myślą. Nagle ciszę przerwał głośny ryk umierającego zwierzęcia. Potem drugi. Groźniejszy, głębszy, bardziej przerażający. Tym razem był to głos napastnika. Ciałem heroski wstrząsnął dreszcz. Spojrzała w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, wyjęła miecz i upuszczając koszyk, pobiegła w tamtą stronę. Gdy jej stopy dotykały ziemi, rośliny stawały się na chwilę żywsze, piękniejsze, tak jak zawsze. Tym razem nie zwracała na to uwagi. Serce biło jej jak oszalałe. Tylko jedno stworzenie mogło wydać z siebie takie wycie. Ciągle biegnąc, przeskoczyła zwalony pień sosny, minęła stertę głazów i zatrzymała się tuż przed skrajem urwiska. Kilkadziesiąt lat temu, część lasu oddzieliła się, a pomiędzy powstałymi klifami, utworzył się głęboki na pięćdziesiąt i długi na siedemdziesiąt metrów dół. Lilian cofnęła się ostrożnie do tyłu. Potem spojrzała w prawo. Pierwsze co zobaczyła, to rozszarpane ciało młodej sarny. W martwych, wybałuszonych oczach, widać było czyste przerażenie. Brakowało jej całej tylnej nogi, sterczał tam tylko kawałek kości udowej. Skóra była poszarpana, jakby pazurami, i zakrwawiona. Brzuch był rozdarty na dwoje. Córka Demeter poczuła, że jej nie dobrze. Z trudem zmusiła się do podniesienia wzroku. Na długich, tylnych, zwierzęcych, pokrytych lśniącą srebrno-czarną sierścią, stał Wilk. Większy od przeciętnego człowieka, więc górowałby nad Lilian dobry metr. Jego ogon był długi jak ramię dziewczyny, tułów umięśniony i szczupły, łapy wyglądały, jakby jedno ich machnięcie mogłoby pozbawić cię głowy. Ale najgorszy miał pysk. Para świecących, czarnych ślepi, przepełnionych rządzą mordu wpatrywała się w ofiarę. Wilk obnażył pysk pełen kłów, z którego kapała ciemnoczerwona, jak rubiny krew. Lilian zdawało się, że słyszy, jak każda z nich spada na ciemnozielony mech. Kap, kap, kap… Dziewczyna wzięła głęboki wdech.
– Więc wreszcie cię znalazłam.
Jacob nagle drgnął. Podniósł głowę i rozejrzał się dookoła nieprzytomnie. Było pusto. No tak, Lilian przecież wybiegła… Chłopak odchylił się na krześle. Zaklął siarczyście i zrzucił ze stołu naczynia. Brzdęk tłuczonego szkła go nie uspokoił. W głowie mu huczało. „Jesteś zdrajcą!” Chłopak poszedł do kuchni i potrzaskał kolejny talerz. „Jesteś zdrajcą!” Kubek poleciał na podłogę. „Jesteś zdrajcą!” I po trzech szklankach. „Jesteś zdrajcą!” Wybiegł z kuchni i zwalił z półek książki. Jedna po drugiej. „Jesteś…” Zatrzymał się. W ręku trzymał egzemplarz „Baśni braci Grimm”. Z niezwykłą delikatnością otworzył książkę na właściwej stronie. „Czerwony Kapturek” – głosił tytuł. Przez moment nawet nie oddychał. Po prostu wpatrywał się w te dwa słowa.
– Co ja najlepszego zrobiłem… – wyszeptał. Porwał swoją strzelbę, wiszącą na kołku przy drzwiach i rzucił się pędem w las. Nogi niosły go same. Obudziło się w nim coś, co myślał, że dawno zniknęło. Instynkt bitewny, odziedziczony po Aresie. Wyczuwał walkę. A walka była jego żywiołem! Oczy rozbłysły mu podnieceniem. Przyspieszył i kilka minut później znalazł się w samym środku starcia.
Lilian krzyknęła, gdy szpony Wilka przejechały po jej udzie. Z ran pociekła krew, barwiąc materiał spodni na czerwono. Takich ran miała o wiele więcej. Podrapany policzek, zdarty łokieć i kolano, należały do tych lżejszych. Jednak nie pozostawała bestii dłużna. Dźgała go w łapy i żebra, cięła w kark, wszystko byle zadać mu ostateczny cios. Wilk był jednak bardzo silny, a ona samotna i zmęczona. Dyszała ciężko. Blond włosy zakrywały jej twarz. Potwór warknął, kłapnął zębami, a następnie skoczył w bok, chcąc otoczyć dziewczynę. Heroska wyciągnęła przed siebie miecz, trzymany w obu dłoniach. Przełknęła ślinę. Czuła, że zaczynają jej drżeć nogi. Oczy Wilka wpatrywały się w nią nieprzerwanie. Nagle, odbił się od ziemi i wykonał długi skok w jej stronę. Lilian cofnęła się gwałtownie. Zrobiła kolejny krok do tyłu i… zahaczyła piętą o korzeń. Serce stanęło jej ze strachu. Leciała na plecy. Na nią spadał Wilk. Wbrew jej woli, uścisk na rękojeści broni stał się lżejszy… W momencie upadku, gdy odczuła boleśnie spotkanie z ziemią, bestia przygniotła ją swoim cielskiem. Wilk rozwarł pysk w straszliwym ryku, Lilian wrzeszczała ze strachu, odwracając twarz. Nie widziała dla siebie ucieczki. Zamknęła oczy i krzyczała jeszcze głośniej, czekając na śmierć. Wtedy usłyszała skowyt i ciężar napierający na jej drobne ciało zniknął. Przerażona, rozejrzała się. Jacob przeturlał się, unikając odgryzienia głowy i znów strzelił ze strzelby. Potem kolejny raz i kolejny. Kule musnęły skórę potwora. Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej i jęknęła z bólu. Chyba miała połamane żebra… Syn Aresa natarł na wilka z bojowym okrzykiem. Wskoczył mu na kark, pociągnął za uszy, aż usłyszał bolesny skowyt, objął jego pysk nogami i szybkim, gwałtownym ruchem, skręcił całe swoje ciało w lewo. Coś trzasnęło. Jacob zeskoczył na ziemię, a Wilk zachwiał się niebezpiecznie. Chłopak chwycił leżący nieopodal miecz Lilian. Był dla niego za lekki, ale trudno. Zamachnął się i ciął go w kręgosłup. Potem wbił mu ostrze w oko, a następnie w pierś. Wilk zawył. Stanął na tylnych łapach, oparł przednie na ramionach Jacoba i przeniósł na niego cały swój ciężar ciała. Potwór i półbóg przewalili się na ziemię.
– Jacob! – krzyknęła Lilian.
Chłopak wydał z siebie złowieszczy jęk. Wykorzystując siłę odrzutu, kopnął Wilka w brzuch, wykonując kozła do tyłu. Cios był tak silny, że Wilk przeleciał mu nad głową i padł zemdlony. Jacob szybko do niego podbiegł i zaciągnął nad urwisko. Nagle zatrzymał się i spojrzał z uśmiechem na Lilian. Podszedł do niej powoli, wziął delikatnie na ręce, po czym postawił koło wilczego cielska.
– Ty to zrób – powiedział zachęcająco. Dziewczyna pokręciła głową.
– Razem – odparła krótko.
Kucnęli i zepchnęli potwora w przepaść. W momencie zderzenia z podłożem, rozpadł się w pył. Oboje westchnęli z ulgą i uśmiechnęli się do siebie. Jacob nagle spoważniał, gdy spojrzał jej w oczy. Spuścił wzrok i ze skruchą wyszeptał:
– Przepraszam cię. Miałaś rację… ja… byłem zdrajcą… Złamałem przysięgę Bractwa i… nie jestem godzien tego tytułu.
Lilian zakryła mu usta dłonią.
– Dość. Zwykłe „przepraszam” wystarczyło – puściła mu oczko, wspięła się na palce i pocałowała w policzek. Syn Aresa zamrugał, zaskoczony. Potem roześmiał się, ponownie wziął blondynkę na ręce i powiedział:
– Wracajmy do domu.
Kilka tygodni później w Domu Głównym Stowarzyszenia Braci Grimm
Przełożony zasiadł przy biurku z ciężkim westchnieniem. Sterta raportów od półbogów na misjach, czekała na przeczytanie. Wziął pierwszy z brzegu. Na kopercie napisano ładnym charakterem pisma, typowo dziewczęcym: „Czerwony Kapturek”
List rozpoczynał się od słów:
Drogi Bracie Przełożony!
Z radością ja, Lilian Abrams (Czerwony Kapturek) i Jacob Scar (Leśniczy), informujemy o pomyślnym wykonaniu misji i zabiciu potwora (Wilka). Szczegóły poznasz Bracie w dalszym ciągu tego listu…
Powtórzyłaś słowo maleńkie.
Alw – Ale
Powtórzenie ,,był/była”.
Genialne! Ludzie, te opisy były boskie, a sam tekst czytało się miło i szybko, nie mogłam od niego odkleić wzroku. Sam pomysł to majsterszczyk – oryginalny i ciekawy, z dozą tajemnicy. Natomiast wykonanie jest równie świetne. Dziewczyno, masz talent ;-D
Czy tylko u mnie nie wyświetlają się tagi? Nie wiem nawet, kto jest autorem tego dzieła
O Twoim poprzednim opowiadaniu powiadała mi trochę przyjaciółka, ale szczerze, to nie słuchałam zbyt uważnie. Zainteresował mnie tylko pomysł wykorzystania baśni, zresztą jak sama ostatnio zrobiłam. Wyłapałam na początku bodajże dwie literówki, ale nie będę ich już szukać. Moja wrażenia? Opowiadanie bardzo mi się podobało. Jedno z najlepszych, jakie ostatnio czytałam. Fajnie wymyślona końcówka, dobry opis postaci… Zaraz zabieram się za czytanie poprzedniej części i proszę: kontynuuj tę serię, to naprawdę trafiony pomysł.
Udanej i bezhuraganowej końcówki Mikołajek życzę! 😉
U mnie też nie ma tagów Ale jeśli się nie pomyliłam (jeśli jednak pozmieniałam fakty, przepraszam szanowną autorkę opka i proszę mnie poprawić, nie chcę nikogo wprowadzać w błąd) to autorką opka jest Kira.
Tak zgadza się. Ja jestem autorką Bardzo się cieszę, że Wam się podoba. Postaram się jak najszybciej napisać kolejne części, albo wrzucę „Igrzyska Olimpijskie”.
Opowiadanie świetne , nie mogę się doczekać następnego!
Po prostu czekam na cd 😀
Ja też nie widzę tagów…
Opko super, mega pomysłowe. Troche nie pasuje mi tu temat herosów, ale i tak ekstra. Jedyne co mi pzeszkadzało w czytaniu, to to, że jak Jacob skręcił wilkowi kark, to bestia już powinna umrzeć, a nie jeszcze stawać na tylnich łapach i walczyć… A poza tym super!!! Pisz cd
Super opko Szczególnie cieszy mnie, że zaczęłaś od Czerwonego Kapturka, bo to jest jedna z moich najulubieńszych bajek dzieciństwa 😉 Ciekawi mnie kim będą następni bohaterowie… Pisz szybko cd