Stałam tak osłupiała, wciąż trzymając w ręce łuk. Adrenalina nie opuściła jeszcze mojego organizmu, dlatego myśli w głowie przelatywały mi z prędkością światła, przez co nie mogłam normalnie pomyśleć. „ Rusz się wreszcie, Cassidy! Nie stój tak jak jakiś słup soli!” Na początek postanowiłam rozeznać się w sytuacji. Wokoło panował chaos i zamieszanie. Ludzie w panice biegali we wszystkie kierunki wołając o pomoc. Z pewnością mgła nie pozwoliła im zobaczyć co tak naprawdę się stało, ale mimo to nie ujrzeli nic przyjemnego. W tłumie udało mi się wypatrzeć Percy’ego i Annabeth. Na szczęście obojgu nic się nie stało i teraz biegli w moją stronę.
-Wszystko w porządku? Jesteś cała?- spytał zadyszany chłopak. Jego ubranie miejscami było podarte, a na twarzy miał drobną ranę, z której spływała krew.
-Tak. Wszystko ok – udało mi się wyjąkać.
-No no – odezwała się córka Ateny. Jej wygląd nie był w lepszym stanie od Percy’ego. – Przyznaję, nie wróżyłam ci długiego życia podczas tej wyprawy, a tu taka niespodzianka. Uwierz mi, nie każdy pierwszak zdołał by zabić erynię. Brawo.
Blondynka dziwnie mi się przyglądała. Tak, jakby o czymś zawzięcie myślała. Nie obchodziło mnie to jednak. W mojej głowie wciąż słyszałam jedno słowo: „zabić”. Dotychczas myślałam, że jeśli uda mi się przeżyć spotkanie z jakimś potworem, będę szczęśliwa, no i nie ukrawajmy, dumna z siebie. Prawda była taka, że tego nie odczuwałam, lecz zadawałam sobie pytanie… Czy byłam mordercą?
-Słuchajcie, trzeba się z tond zwijać za nim przybędą gliny – odezwał się syn Posejdona.
-Racja – przytaknęła dziewczyna. – Ale najpierw zjedz to.
Annabeth podała brunetowi kawałek ambrozji – jedzenia bogów, które zapewnia im nieśmiertelność. (Czy wspominałam kiedyś, że nigdy do tego nie przywyknę?:-)) Magia od razu zadziałała. Po ranie chłopaka nie było już śladu.
Podbiegliśmy do trasy, złapaliśmy autostop i prędko skierowaliśmy się ku Waszyngtonowi.
***
Po dotarciu na miejsce podziękowaliśmy kierowcy i udaliśmy się do najbliższego parku by zdecydować co dalej. Aby zacząć poszukiwania potrzebna nam była mapa miasta, dlatego Annabeth udała się do sklepu. Razem z Percy’m usiedliśmy na jednej z ławek. Park był piękny, choć odrobinę zatłoczony. Zresztą nie dziwię się, w końcu latem dzieciom nie chce się siedzieć w domu, zamiast tego wolą wyjść na powietrze. Wokoło otaczała nas wyrazista zieleń. W oddali można było usłyszeć ptaki wyśpiewujące swe pieśni. Wszędzie latały kolorowe motyle, a słonko mile przygrzewało. „Wymarzone wakacje… jak na ironię”. Kiedyś oddałabym wszystko żeby w ten sposób spędzać lato, ale teraz? Sama nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam. Chłopak zauważył moje zmartwienie.
-Nie powinnaś się obwiniać. Postąpiłaś słusznie – zagadnął.
-Ja… Skąd wiesz? – Zdziwiło mnie skąd syn Posejdona wiedział o czym myślę.
-Nie trudno się domyślić, zresztą założę się, że nie ty jedna miewasz takie myśli.
-Taa no spójrzmy prawdzie w oczy, odebrałam komuś życie.
-Po pierwsze, nie komuś tylko czemuś. To był potwór. Złe i niebezpieczne stworzenie. A po drugie…
-Mimo wszystko… – chciałam wejść w słowo herosowi, ale ten mi na to nie pozwolił. Pewnym tonem tłumaczył dalej.
-Po drugie, jeśli poprzedni argument ci nie wystarczy, spójrz na to z innej strony. Erynia nie umarła tylko chwilowo przeniosła się do Tartaru. Za jakiś czas, dłuższy bądź krótszy, powróci do życia. Przebudzi się ze śpiączki.
-Coś jak student po ostrej imprezie…? – zapytałam niepewnie.
Widocznie rozbawiło to bruneta, bo zaśmiał się lekko. „Taa, najwyraźniej nie nadąża za tokiem mojego myślenia… W sumie to sama czasem nie daję rady”.
Byłam mu wdzięczna za rozmowę. Podniósł mnie na duchu, przez co humor mi się znacznie poprawił. W samą porę, ponieważ już ku nam zbliżała się Annabeth.
-Budynek, który widzieliśmy w tle rozmawiając z Leo przez iryfon jest nie daleko z tond, więc ruszajmy od razu.
Zgodnie podążyliśmy za córką Ateny. Obok parku odbywał się festyn. Przechodziliśmy koło budek z lodami, popcornem, watą cukrową i balonami dla dzieci. Raz spotkaliśmy faceta na szczudłach, drugim razem człowieka przebranego za smerfa. Od czasu do czasu ktoś wypuścił wielkie kolorowe bańki. „ Aż chce się tu zostać”. W pewnym momencie zatrzymał nas Percy.
-O co chodzi? – spytała blondynka.
-Spójrz- brunet wskazywał palcem na stoisko z „bronią”. Tak naprawdę to zwykły stragan z zabawkowymi mieczami dla dzieciaków.
-Czyżby znudził ci się orkan? – zażartowałam.
-Co? Nie. Przyjrzyjcie się dokładniej – rozkazał.
-Tam leży sztylet Piper – Annabeth zrozumiała.
-Piper? Tej zagubionej heroski? – domyśliłam się.
Oboje przytaknęli.
-Przepraszam, skąd pan ma ten sztylet? – chłopak wskazał sprzedawcy krótki, zaostrzony miecz. Sklepikarz, a był nim wysoki mężczyzna około trzydziestki, udał, że nie usłyszał pytania.
-Słucham? – odparł zmieszany.
-Jak pan zdobył ten miecz?
Facet dziwnie się nam przyglądał, gdy nagle chwycił sztylet i zebrał się do biegu.
-Za nim!
Ruszyliśmy pędem za mężczyzną. Pościg nie trwał długo. Nie pozwoliła nam na to jego kondycja. Bez trudu dogoniliśmy podejrzanego. Pierwszy przy nim znalazł się syn Posejdona. Powalił go na ziemię, przygniatając swoim ciężarem. Kiedy dobiegłyśmy z dziewczyną usłyszałyśmy krzyki trzydziestolatka.
-Nie, proszę, nie róbcie mi krzywdy! Ja, ja niczego nie ukradłem! Naprawdę! Skończyłem z tym! Nie jestem już złodziejem!
-Skąd to masz? – blondynka wyrwała mieczyk z ręki sprzedawcy.
-Znalazłem – odparł z udawaną miną niewiniątka.
-Gdzie?
Facet zaczął się wyrywać z rąk Percy’ego. Ten jednak nie zluźnił uścisku, wręcz odwrotnie nacisnął nogą jego udo z dużo większą siłą, ponawiając pytanie dziewczyny.
-AAAA! –„musiało boleć”. – Ok. Już mówię. Znalazłem to przed opuszczonym magazynem.
– Gdzie on jest?
-Zaraz za tym parkiem, ale jeśli mogę wam coś radzić to nie idźcie tam.
-Niby dlaczego?- w końcu zabrałam głos.
-Tam… Tam straszy.
Percy puścił faceta, który pędem wrócił na festyn. Nie odwrócił się ani na chwilę. ”Ktoś tu się wystraszył”.
-Drogie panie, gotowe na przygodę w „strasznym domu”?
„Och, jak ja uwielbiam ten jego łobuzerski uśmieszech”
***
Magazyn okazał się być starą, opustoszałą fabryką. Miał obdarte ściany i wyniszczone drzwi. Wkoło było pełno zardzewiałych, podziurawionych rur. W powietrzu wyczuwałam dziwne napięcie, tak jakby coś miało się za chwilę wydarzyć. „Brrr” Aż mnie przeszły dreszcze. Oprócz mych towarzyszy w pobliżu nie zauważyłam żywej duszy. „Coś jest totalnie nie w porządku z tym miejscem. Dobrze, że nie jestem tu całkiem sama”.
-Musimy poszukać tu jakiś wskazówek. Kto wie, może nawet znajdziemy naszych przyjaciół. Proponuję się rozdzielić. – Odezwała się szeptem blondynka.
Przyznam otwarcie, totalnie mi się ten pomysł nie spodobał. Odłączyć się od grupy. Ta myśl przyprawiała mnie o zawrót głowy. Nie mogłam do tego dopuścić.
-Wiecie co, to chyba nie jest najlepszy pomysł – szybko dodałam.
-A to niby dlaczego? – zapytała ostro Annabeth. Chyba zbytnio nie lubiła jak ktoś krytykował jej plany. Nie dziwię się, w końcu jej matka jest dobra w te klocki, więc ona z pewnością też. Mimo to musiałam coś zrobić.
-No bo,eee, no wiecie… to nigdy nie kończy się dobrze. Przez to zawsze ktoś później obrywa. Nie oglądacie filmów? – wymyśliłam na poczekaniu.
Oboje wymienili się znaczącymi spojrzeniami.
-No dobra, niech ci będzie – wymamrotała po chwili dziewczyna.
„Ufff, punkt dla Cassidy”
Nagle usłyszeliśmy głośne dźwięki dobiegające ze środka magazynu.
– Za mną – rozkazał syn Posejdona.
Zaczailiśmy się za stertą starych, metalowych części. Odkryliśmy wkrótce, kto jest mieszkańcem fabryki. Ku naszemu przerażeniu był to gigantyczny cyklop. Wierzcie mi, Tyson to przy nim pluszowy misiek. Olbrzym miał ciemnobeżową skórę, na której pełno było brodawek, syfów i bogowie wiedzą czego jeszcze. Jeśli chodzi o ubrania, to nie miał na sobie nic oprócz brudnej szmaty przewiązanej w pasie. „Iłłł” Po chwili zorientowaliśmy się, że z kimś rozmawia, lecz nikogo takiego tu nie widzieliśmy. „Gada pewnie przez iryfon”. Postanowiliśmy podsłuchać tą rozmowę. „Może przez to się czegoś dowiemy”.
-Spisałeś się doskonale, mój drogi cyklopie. I wiedz, że w przyszłości będę o tobie pamiętać – głos ten należał do jakiejś kobiety. Był jakiś taki…złowrogi.
-Dziwne, gdzieś już ją słyszałem – odezwał się szeptem Percy, na co dziewczyna przytaknęła.
Wtedy przypomniał mi się wers przepowiedni.
-„Dawni wrogowie przyszłymi się staną” – zacytowałam.
Obojgu zrzedły miny. Przysłuchiwaliśmy się dalej.
– Oj, tak się cieszę. Mam nadzieję, że dostaną nauczkę – głos cyklopa był jeszcze gorszy. Pamiętacie ten dźwięk skrzypiących drzwi. To brzmiało dokładnie tak samo, tylko sto razy głośniej.
-Oczywiście, smarkacze pożałują dnia w którym się urodzili. Atlanta stanie się ich własnym więzieniem. W końcu poczują, jak to jest żyć w zawieszeniu, nie mając żadnej drogi ucieczki. Wiekami czekać na cud, jakim jest powrót do normalnego życia. Na ich nieszczęście, ten cud nigdy nie nastąpi.
„Smarkacze? Pewnie miała na myśli Leo, Nica i Piper”.
Na to samo wpadli herosi. Skoro mieliśmy wszystkie potrzebne nam informacje, bez sensu było ryzykować własnym życiem. Powoli zaczęliśmy się wycofywać. Niestety, jak to zawsze w filmach bywa – coś musiało pójść nie tak. Cofając, przypadkiem potknęłam się o jakąś starą rurę i poleciałam na stertę starych maszyn. Nic mi się nie stało, ale za to narobiłam mnóstwa hałasu. „Idiotka ze mnie”
– A to co? Co się tam dzieję? Cyklopie zajmij się tym i pamiętaj, wszyscy schwytani herosi mają trafić w nasze skromne progi. No na co czekasz? Ruchy.
-Oczywiście. Już się robi.
Olbrzym powoli kierował się w naszą stronę. Szybko wstałam o własnych siłach. Wszyscy wyciągnęliśmy broń.
-Cassidy odciągnij jego uwagę – polecił brunet. – My z Ann zajmiemy się resztą.
-ŻE CO???!!!!
Ale oni już pobiegli w stronę giganta.
„Ok, najgorszą rzeczą jaką mi mogli rozkazać to odwracanie czyjejś uwagi. Co, mam uciąć z nim pogawędkę. Już bym wolała porządnie skopać komuś tyłek” Nie miałam jednak wyboru, więc wyszłam na otwartą przestrzeń, wołając do potwora.
-Ej, przygłupie! Gdzie podziałeś drugie oko? Zgubiłeś na śmietniku?
Musiało go to bardzo rozwścieczyć, bo teraz szybszym krokiem kierował się w moją stronę. „O to chodziło”. Posłałam kilka strzał w jego kierunku. „ To go na chwilę zatrzyma”. Nie trwało to jednak długo bo moja broń nie robiła mu większej krzywdy. Rany w krótkim czasie się goiły. Nie dawałam jednak za wygraną i już kolejne groty leciały ku cyklopowi. W tym samym czasie dwójka herosów znajdowała się tuż przy nogach olbrzyma. Ranili go swoimi mieczami, gdzie tylko zdołali dosięgnąć. Ten natomiast próbował ich zmiażdżyć nogami. Początkowo radziliśmy sobie świetnie, ale jak pech to pech. Kiedy cyklop był już mocno rozwścieczony, z całych sił miotał nogami na prawo i lewo. Na nasze nieszczęście porządnie kopnął córkę Ateny, której bezwładne ciało poleciało na jeden z kopców metalu.
-Ann!!!! – krzyknął Percy, co na chwilę go rozproszyło. Ten jeden moment wystarczył, aby chłopak znalazł się nieprzytomny koło swojej ukochanej.
Na posterunku pozostaliśmy tylko we dwoje. Olbrzym bez problemu znalazł się przy mnie. Łucznictwo na nic mi się przydało z bliska, szczególnie, jeśli nie sprawiało potworowi żadnej krzywdy. Silnie złapał mnie w talii i uniósł do góry. Przez dłuższy moment wpatrywał się we mnie swym wielkim okiem. Było ono całkiem granatowe. Nie był to jednak granat nieba nocą. Nie. W jego barwie była jakaś taka… no po prostu biło od niej zło. (Wiem to brzmi dziwnie, ale aby to zrozumieć musielibyście znaleźć się na moim miejscu. Nie polecam tym ze słabą psychikom, natomiast tych rządnych przygód, przestrzegam przed marzeniami.)
-Nie pachniesz jak półbóg – jego głos będzie mnie prześladował nocami.
-No bo nim nie jestem – wydusiłam z siebie –Ja to taki zwykły człowiek, więc wiesz…no…możesz mnie puścić.
Gorączkowo myślał nad moimi słowami. Z tego co wiem to cyklopy nie są zbyt mądre, w takim wypadku…
-Masz rację. Nie powinienem cię schwytać – „JEST!!!” – Zamiast tego cię zjem.
„CO???!!!”
Na co ja liczyłam? Miałby mnie od tak wypuścić.
-Nie, nie, nie nie –zaczęłam protestować, ale ten nie zwracał na mnie uwagi.
Już miał podarzyć, jak mniemam w stronę wielkiego kotła(tak, wiem, mam wybujałą wyobraźnię), kiedy nagle jakiś miecz wylądował w jego oku. Trwało to wszystko szybko, ale zdążyłam zauważyć, że nie był to Anaklysmos Percy’ego. Cyklop rozpadł się w pył. Dosłownie. Nie było to dla mnie aż tak dobra nowina, ponieważ teraz spadałam z dużej wysokości.
-AAAAA!!!!!
Ku mojemu zdziwieniu, niczym księżniczka wylądowałam w ramionach niebieskookiego blondyna.
PS. Wiem, że ostatnio nie wyświetlają się tagi, dlatego podpisuję się tutaj.
iriska335
Bardzo mi się podobało A końcówka była najlepsza! Pisz szybko cd…
I Wesołych Świąt!
Uuu robi sie ciekawie. Czekam na CD. 😀
z tond – z tąd
uśmieszech – uśmieszek
niej – niego
Jak robimy nawias to dajemy spację.
Chyba „stąd”…
Mój błąd.