Chcę was przede wszystkim przeprosić za rysunki mojej koleżanki. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, iż myślałam, że sama je namalowała, a o kopiowaniu nie wspominała. Zawarłyśmy układ, ja piszę, a ona maluje. Postaram się, żeby następnym razem nie kopiowała. Przepraszam i mam nadzieję, że jeszcze ktoś będzie zainteresowany czytaniem po „popisach” plastycznych mojej koleżanki. Jeszcze raz przepraszamy. – Amorki
Ostatnia wojna PART I
Stałam przed tym urzędnikiem i miałam nieodpartą potrzebę złamania mu nosa albo wybicia chociaż dwóch zebów. Niestety od niego zależało czy dostane się do drużyny czy może cały czas będę zwykłą, szarą piętnastolatką. To tylko mogło mnie pogrążyć, więc chęć przywalenia mu zachowam dla wrogów.
– Proszę jeszcze raz powtórzyć głośno i wyraźnie imię, nazwisko i wiek – poprosił urzędnik. Powstrzymałam obelgę pod jego adresem, bo mówię mu to chyba już dziesiąty raz, policzyłam do trzech i odetchnęłam.
– Nazywam się Brianna Ladris i mam 15 lat – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, panując nad rękami, które nieposłusznie zacisnęły się w pięści. Naprawdę szczerze nienawidzę tych urzędników.
„W tym czasie kiedy on dziesiąty raz prosi o moje nazwisko, Gaja mogła zniszczyć już pół miasta. Ale nie, on najwyraźniej miał w nosie, czy zginie, czy może będzie torturowany, czy przez niego ktoś zginie. Nie, on musiał wiedzieć to co chciał albo nie będzie mógł spać w nocy ze świadomością, że najprwadopodobniej uratował komuś życie” – pomyślałam z sarkazmem.
– Dobrze – mruknął, chyba bardziej do siebie niż do mnie, i wyciągnął wielką strzykawkę. – Wysuń rękę, panienko.
Zamurowało mnie. „Teraz to jest miły – ironia była chyba moją najmocniejszą bronią. – Ale ja panicznie boję się igieł. Co mogę poradzić? To genetyczne.”
– C-czy to jest k-konieczne – zapytałam drżącym głosem.
– Jak najbardziej – powiedział z uśmiechem. – Musimy wiedzieć czy jesteś w pełni sił by wstąpić do, której kolwiek grupy operacyjnej. Chodźby Omegi.
Niechętnie wysunęłam rękę, podciągnęłam rękaw i przygryzłam wargę. Sama igła była długości mojego środkowego palca, co wystarczyłoby, żeby przekłuć moją rękę na wylot. Otrząsnęłam się z tej myśli. „ Bez ręki raczej nie będę im potrzebna – pomyślałam z nadzieją.”
Moje rozmyślania przerwał brak czucia w prawej ręce. To ten „iście pomocny” urzędnik, który wbił mi igłę w zgięcie łokcia bez chociażby ostrzeżenia. Mrugałam szybko by nie zoorientował się, ktokolwiek, o tym, że płacze. To by już był wstyd. Przygryzłam mocniej wargę, tak, że prawie jej sobie nie odgryzłam. W końcu wyjął igłę. Niestety zamiast niej poraził mnie prądem. „Prawie zemdlałam, młotku – miałam ochotę krzyknąć.”
– Następny – wrzasnął urzędnik, chodź słyszeliby go nawet gdyby szeptał.
– A… A co ze mną ? – spytałam niepewnie. – Dostałam się?
Wywrócił oczami i podał mi kartkę.
„Drogi wojowniku!…”
„ Co za tępy nagłówek – pomyślałam.”
„… Zostałeś/aś przyjęty/przyjęta do grupy operacyjnej Delta.
Za trzy dni grupa udaje się na misję by zadać Gai cios.
Jeżeli się nie zjawisz zostaniesz automatycznie wykluczony/a i
aresztowany/a za niewypełnianie obowiązków wobez ojczyzny.
Musisz posiadać: mundur(który otrzymasz przy zameldowaniu się
w naszym obozie), plecak z prowiantem (nie zapewnimy go!!!),
oraz kartę ze zgodą rodzica lub opiekuna dołączoną do tego listu
jeżeli jesteś niepełnoletni
Pozdrawia Obóz Półkrwi”
Aż podskoczyła z radości przytulając list. Przyjęli mnie, przyjęli !!! Ale zaraz, muszę podropić podpis. Przecież ja nie mam rodziców ani opiekunów! Na całe szczęście nie raz podrabiałam sobie dokumenty, dajmy na to podanie o pracę.
Poleciałam do „domu”, zabrałam plecak, nabazgrałam podpis i wybiegłam jak rakieta, kierując się do głównej siedziby oddziałów. Musiałam iść do Obozu Półkrwi. A z Californii może mi to trochę zająć.
***
Spór z taksówkarzem trwał chyba dłużej niż sama jazda. Darł się na mnie za to, że nie dałam mu napiwku. Jeszcze czego. Ludzie głodują, Gaja terroryzuje, a on robi mi wyrzuty, że nie dostał kilku centów. Co ludzie mają w głowach ?! Zresztą … nie ważne. Nie chcę wiedzieć.
Po kilku nieco nieprzyjemnych obelgach pod moim adresem ze strony taksówkarza, stałam na Wzgórzu Herosów. To był niesamowity widok. Wyglądał trochę jak obóz wojskowy. No ale czy ja nie idę do wojska ?!
Tuż za jakąś gigantyczną sosną rozciągało się pięciometrowe ogrodzenie pod napięciem. Gdyby wytężyć wzrok można było zobaczyć co jakiś czas pojawiające się fale tuż przed ogrodzeniem. To było coś w stylu bariery. Aha, noi jeszcze fosa o jakichś dziesięciu metrach szerokości. Podejrzewam, że tysiąc lat temu było tu sympatyczniej. Naprawdę widok wojskowych zabezpieczeń nie skłaniał do wejścia.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam pod górę. Nie wiedziałam co mnie czeka. Nie miałam też pojęcia czy na pewno jest to właściwe miejsce. Chciałam mieć pewność, że to chociaż tu. Słynny Obóz, który wychował czterech najlepszych herosów ostatniego tysięclecia. Krążą już o nim legendy. Jestem ciekawa jak tu jest teraz. Mam nadzieję, że nie zabiją mnie na powitanie. Może nikt by za mną nie płakał ale wolałabym jeszcze pożyć.
Kiedy tak myślałam wpadłam na kogoś. Oczywiście musiałam się też potknąć o własne nogi. „Ofiara – pomyślałam”. Nade mną pojawił się cień.
– Nic ci nie jest? – spytał głos z troską.
– Chyba nic – powiedziałam chwytając jego rękę i wstając. – Ty się dostałeś ?
– Tak. Do Delty. A ty się dostałaś ?
– Raczej nie inaczej – powiedziałam splatając ręce na piersi. – Grupa Delta. Będziemy musieli współpracować. Jestem Brianna, ale wszyscy mówią mi Bree.
– A ja Sam. Miło mi – powiedział podając mi rękę.
Uśmiechnęłam się nie pewnie.
Sam był nawet ładny. Brązowe włosy opadały na czoło ale nie były długie. W jego ciepłych, brązowych oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Ogólnie był wyższy ode mnie noi lepiej zbudowany. Uśmiechał się do mnie, a ja nie byłam w stanie odpowiedzieć niczego mądrego, więc wpatrywałam się w niego tępo.
Nagle spuściłam wzrok zanosząc się śmiechem.
– Przepraszam… – powiedziałam, a życie uratowały mi trąby, które wzywały do zameldowania. – Może lepiej chodźmy, bo się spóźnimy.
– Na pewno chcesz iść ze mną – spytał z rozbawieniem.
– Jeśli nie jesteś wielbicielem tego romansidła, jak mu tam było… a już wiem. Jeśli nie jesteś fanem Zmierzchu to jak najbardziej – powiedziałam.
– Nie, ale mam świra na punkcie Avengers – powiedział.
Wzniosłam oczy ku niebu, ale wbrew temu chwyciłam go za rękę i pociągnęłam na górę. Szliśmy jakieś pięć minut dyskutując na temat jego zamiłowania do komiksów z zeszłego tysiąclecia. W końcu stanęliśmy na wzgórzu, na końcu około sześcio metrowej kolejki.
Po jakiejś godzinie doszliśmy do okienka. Siedziała tam niska, nieco przesadnie wymalowana driada.
Lekko niebieskawa twarz przynosiła na myśl, że może ma chorobę morską. Włosy miała czarne i krótkie. Na sobie miała… suknię ślubną?! Nie wnikam. Spojrzała na mnie karcąco i dopiero wtedy spostrzegłam, że ledwo powstrzymywałam śmiech na jej widok.
– Proszę podać imię, nazwisko i oddział – powiedziała znudzonym głosem.
– Brianna Ladris, Delta – powiedziałam z uśmiechem.
– A, tak… dobrze możesz iść. Ale jeszcze jedno pytanie – wpatrywałam się w nią wyczekująco. – Czy wiesz kto jest twoim boskim rodzicem ?
Wybałuszyłam oczy.
– Jest pani pewna, że ja… – nie przechodziło mi to przez gardło. Ja ?! Półbogiem ?! Ta jasne.
– Nie ważne – powiedziała. – Zapomnij o tym. Następny !
Odeszłam jeszcze raz się oglądając. Szukałam wzrokiem mojego oddziału, dopóki nie spostrzegłam jakichś grobów. Stały tylko dwa ze zdjęciami. Wtedy usłyszałam jakieś głosy z oddali. Spojrzałam w bok i ujrzałam chłopaka i dziewczynę spacerujących za ręcę z bronią w pogotowiu. Skądś ich kojarzyłam. Spojrzłam na groby i przetrałam oczy. Niemożliwe! Ten chłopak to… to Percy Jackson. Ale on nie żyje. Może ja mam jakieś zwidy?
– Co tam widzisz – zapytał za mną głos, a ja krzyknęłam przerażona.
– Wystraszyłeś mnie – powiedziałam łapczywie łapiąc oddech. – Ty… ty ich nie widzisz ?
– Kogo ? – Sam nie wyglądał jakby się ze mnie nabijał.
– Nikogo. Zapomnij o tym o co cię przed chwilą zapytałam – powiedziałam z zaciętą miną.
Uśmiechnął się potakująco i poszedł przed siebie. Ruszyłam za nim.
***
Kiedy znaleźliśmy miejsce grupy Delta dowódca oddziału przedstawił się jako Drake Soren.
– Drake – powiedziałam niepewnie. – Czy mamy jakieś szanse ?
– Szanse na co ? – spytał z ponurym półuśmiechem.
– Na wygranie tej wojny.
– Nadzieja zawsze pozostaje – odparł z tajemniczym wyrazem na twarzy. – Dobra, ale są też inne wieści, bardziej na czasie, że się tak wyrażę.
Spojrzałam na niego pytająco. Gościu miał przed nami więcej tajemnic, niż moja babcia w testamencie.
– Niestety nie mamy już miejsca w namiotach, a ostanim wolnym miejscem jest domek Posejdona – powiedział z uśmiechem, po czym dodał. – Jeżeli boicie się duchów no to sory, ale Jackson jeszcze tu straszy.
Na samą myśl o tym przeszedł mnie dreszcz. Nagle poczułam dłoń Sama na swojej, który próbował dodać mi odwagi. Patrzył na mnie z politowaniem, a ja miałam ochotę zmienić mu ten wyraz twarzy.
– Jak chcesz możemy sobie urządzić seans z duchami – zakpił Sam.
– Chcesz dostać w twarz – zapytałam z wyzwaniem.
Drzwi otworzyły się same, skrzypiąc, a ja stanęłam za Samempopychając go do przodu. Ta siódemka herosów naprawdę mnie przerażała, a mnie trudno przestraszyć. W domku panował bałagan. Na ścianie wisiał róg minotaura, a na komodzie stało zdjęcie dziewczyny, jak przypuszczam Annabeth, ale… co ja mówię to nie było jedno zdjęcie. Tam była kapliczka ze zdjęciami tej dziewczyny.
Sam wbiegł do pokoju wrzeszcząc:
– Ja śpię po lewej !
Wywróciłam oczami i poszłam w prawo. Na moim łóżku znalazłam zegarek pokryty kurzem. Podniosłam go i zamienił się w tarczę.
Padłam na podłogę pod ciężarem tarczy. Nie mogłam pojąć jak on to dźwigał.
– Bree, nie przejmuj się to tylko dom truposza – śmiał się Sam.
– Ha ha ha bardzo śmieszne – powiedziałam z małym lecz widocznym uśmiechem.
Na łóżku panował istny chaos. Porozwalane plany ataku, podatki jakiejś Sally Jackson i dużo jakiś zabaweczek, które złużyły do niewiadomo czego.
Położyliśmy się dość późno. Nie spałam całą noc klnąc w myślach. Sam tymczasem nie miał problemów ze snem. Chrapał tak głośno, że założe się o pięć dolców, pół obozu przez niego nie spało. W końcu nastał upragniony sen.
Wstałam, a otwierając oczy zauważyłam Sama stojącego nade mną z głupawym uśmiechem.
– Wstawaj śpiąca królewno.
Walnęłam go w twarz poduszką i przewróciłam się na drugi bok. On prychnął i wyciągnął mnie z łóżka siłą, przyrzucając sobie przez ramię i wlokąc do łazienki. Postawił mnie kipiącą gniewem przed drzwiami i powiedział, że mam pięć minut albo idzie beze mnie. Pokazałam mu język i weszłam do łazienki.
Włożyłam mundur, wzięłam plecak i wyszłam na zbiórkę. Byłam strasznie zawiedziona tym, że nie będzie śniadania tylko od razu idziemy na misje.
***
Pięć godzin szłam bez odpoczynku. Parę razy niósł mnie Sam ale i tak w drodze wyjątku. Nagle zza wzgórz wyłoniła się chmara potworów. Nikt nie wiedział co się dzieje. Zmasakrowali nas. Ktoś dźgnął mnie w bark więc upadłam widząc przed oczami czarne plamki. Dźwignęłam się jednak i skosiłam cztery telchiny. Niestety jakiś pieprzony, piekielny ogar runął na mnie całkowicie łamiąc mi bark.
Obudziłam się i zauważyłam Sama. Pokuśtykał do mnie i pomógł mi wstać.
– Mógłbyś mi nastawić bark – zapytałam, czując przejmujący ból w lewej ręce.
– Na pewno chcesz ? – zapytał. – Będzie bolało.
Kiwnęłam potakująco. On wzruszył ramionami i podszedł, łapiąc moją rękę. Chciałam zaprotestować ale on wykręcił mi rękę. Bolało jak… jak, jak nie mam pojęcia co.
Podał mi baton. Zjadłam i od razu poczułam się lepiej. Jednak to uczucie szybko zniknęło i odstąpiło miejsca przerażeniu. Cały oddział wybity. Zostaliśmy tylko my. Chociaż czułam czyjąś obecność, co wcale nie dodawało mi odwagi. Jednak pomimo to miałam ochotę sprać parę boskich lub półboskich tyłków.
Fajne. Miło się czyta, świetny pomysł…
Tylko ten fragment o tym, że wybili ten odział powoduje, że czuję się trochę głupio, czuję jakby to był koniec, a przecież opowiadanie trwa dalej, czyż nie?
Długość pewnie każdemu się spodoba. Oby tak dalej!
Tylko, jeden błąd złapałam (pewnie ktoś złapie ich więcej xD) – przed znakiem zapytania nie ma spacji!
Pozdrawiam
Przecinki, jakaś literówka. Akcja leci za szybko, brakuje lepszego oddania uczuć. Ogólnie całkiem, ale powinnaś, co nieco napisać o jej życiu w tym ,,domu” (nawet nie wiem, co go udawało). Pewnie wychowywała się w niezbyt ładnym i bezpiecznym miejscu, dlatego nie pasuje mi ta jej ufność. Szczególnie, że już w czasach Percy’ego, herosi mało komu wierzyli. I jakim cudem zdjęcia przetrwały tysiąc lat?
Ponieważ to zupełnie inny świat niż RR, powinnaś mocniej rozwijać opisy i je dodać (szczególnie w ostatnim akapicie). Mnie osobiście ciekawi, jak to wszystko wygląda. I przemyślenia, choć trochę wystąpły, to narracja pierwszoosobowa wymaga ich więcej 😉
A sam opis walki jest…kiepski. On najbardziej mnie strzelił w tym opku. ,,Uderzyłam o twardą ziemię. W głowie mi huczało, a ból w lewym barku sprawił, że w moich oczach pojawiły się łzy. Próbowałam wstać, ale gehenna mi na to nie pozwoliła… bla, bla, bla, domysły – złamałam sobie cośtam”. Powinnaś pisać to tak, jakbyś to ty była bohaterką. Czyli ze wszystkimi uczuciami, przemyśleniami, akcją… .
Pomysł boski, ale trochę gorzej z wykonaniem 😉
Pisz dalej, praktyka czyni cię mistrzem 😀
O ile prolog był fajny, to ta część jest trochę nudnawa.
Trzeba mieć pozwolenie urzędnika, żeby iść na Obóz Herosów ?
Percy straszy ? To nie w jego stylu.
Mam cholerne deja vu. Jakbym kiedyś czytał coś bardzo podobnego. Dziwne.
Joł dog myślałam ze bedzie cos ciekawszego po przeczytaniu prologu.
Widzę ze ktoś tu lubi postacie z GONE i ich imiona bo wszystkie są dokładnie takie same <3
Niezbyt oryginalnie powiem ci
Wiem, że to te imiona, ale mam jakąś taką fazę i zrobiłam to nieumyslnie, ponieważ bardziej chciałam się skupić na fabule. Jak widać nie wyszło. Następnym razem postaram się o coś ciekawszego (i może bardziej oryginalnego?). Na razie nie mam weny.
Pozdrawiam