Dedyk dla tych co chcą, ot co! Jak by co „przeskoki” w czasie miały być. Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za błędy. Uczę się jeszcze pisarstwa c:
Annieee.
—-
Wiedziałam, że jestem kimś. Wyjątkowym. Niesamowitym. Ale zakazanym. Nie powinnam żyć, a jednak jestem. Oddycham, biegnę. Uciekam.
Pewien satyr przyjaciel powiedział mi, że imiona są niebezpieczne. Dlatego też nie przedstawię się. Nie powinniście mnie znać.
Jeśli ktoś zapyta o mnie, skłam. Powiedz, że nigdy w życiu mnie nie widziałeś, widziałaś. A potem oddal się jak najdalej możesz.
Satyr wziął nas ze sobą. Wszystkich, choć miał tylko mnie. Jest przyjacielem. Najlepszym satyrem na świecie. Nie opiszę go, przepraszam. Wiedzcie, że on nigdy Was nie okłamie, nie zdradzi.
Mieliśmy WSZYSCY dojść do TEGO miejsca.
Tylko, że Satyr, który prowadził coraz bardziej się gubił. Co chwilę. Miałam ochotę mu przywalić, jednak opanowywałam się. To nie jego wina. Denerwował się. Za dużo wziął na swoje młode barki.
Od lat czyham na śmierć. Jestem wyćwiczona. Czuję zagrożenie z którym ostatnio musiałam coraz częściej się użerać.
Niebezpieczeństwo. Czułam je. Bałam się. Chciałam się cofnąć. Wrócić do czasów, gdy matka nie zabrała mi brata. Chciałam go odzyskać, jednak co może zrobić taki ktoś jak ja?
Kim ja jestem? Nie wiem. Zamyślam się. Nie reaguję. Powoduję, że moim bliscy są zagrożeni.
Cyklop Nas znalazł.
Uwięzi ł w swoim labiryncie. Zostawił Ją. Samą… Wiem, że ona jest odważna i mądra, jednak boję się. Próbuję walczyć. Chcę, by była bezpieczna.
Widzę dziewczynkę. Widzę strach w jej oczach, choć jest tak daleko. Łapie sztylet. Boi się, a jednak uderza. Wyrywam się. Chcę jej pomóc. A ona? Podbiega do Nas. Uwalnia. Przejmuję stery.
Walka to jest mój żywioł. Moje przeznaczenie. Powoli wpadam w zmęczenie, jednak wspólnie pokonujemy przeszkodę. Musimy uciekać. Satyr, jeden z nas, panikuje.
Opanowuje go. Szybko uciekamy z groty cyklopa. Staramy się przeżyć. Zbyt dużo czasu straciliśmy! Musimy się pośpieszyć. NIE MOŻEMY ZGINĄĆ!
Bieg. Tylko machanie nogami. Kiedyś uważałam to za przyjemność, teraz – ratunek.
Dom. Już prawie. Tak blisko. Tylko kilka metrów. Będziemy bezpieczni. Musimy być. Wrzasnęłam. Zaczęłam ich popędzać. Musimy przeżyć.
Horda potworów za nami. Uciekamy. Wiem, że to na nic. Nadzieja nie może zginąć. Jestem Nią. Nadzieją świata, teraźniejszości i przyszłości. Muszę przeżyć.
Staję na wzgórzu. Patrzę. Widzę dużą grupę potworów.
– Zabierz ich do obozu. – powiedziałam
– Ale… Ale co z Tobą! – jęknął
– Zabieraj! Spowolnię ich! – krzyknęłam
Satyr kiwnął głową. Zabrał ICH do obozu. MUSI to zrobić. Życie dla nich bym poświęciła. Właśnie to robię. Moje życie jest zakazane. Jeśli muszę zginąć – zrobię to. Z honorem.
Wyjęłam z torby mój miecz i tarczę. Ten pierwszy był dobrze wyważony dla mnie. Można by powiedzieć, że w moim stylu. Tarcza – pół kolisty przedmiot z Meduzą na środku. Strach się bać, czyż nie?
Strzeliłam piorunem w jakąś zagubioną grupkę potworów. Zostały spalone. Rzuciłam się w wir walki, jednak opadałam z wyczerpania.
Wiedziałam jedno. Muszę ich uratować. Nie mogę dopuścić by im się stała krzywda. Krzyczałam. Pomagało w walce, jednak coraz więcej napierało. Nie mogę się poddać.
Raz za razem dostawałam. Szarpnęli moją rękę. Dostałam w nogę. Ale nie poddawałam się. Moi bliscy mnie potrzebowali. Byłam w krwi. Mojej. Cała. Wyczerpana.
Samotność mi towarzyszyła. Smutek. Nadzieja. Walczyłam z całych sił. Nie miałam szans.
Upadłam. Miałam dość. Strzelił piorun. Runął deszcz. Pogoda była ponura, smutna. Zaczęła się burza, a mi zamazywał się wzrok. Zauważyłam mojego przyjaciela Satyra. Upadł koło mnie. Wzywał. Potrzebował pomocy. Podniosłam rękę, krzywiąc się. Bolało mnie całe ciało. Tak to jest umierać? Przerażające…
– Thalia… – szepnął. – Pomogę Ci, tylko się trzymaj…
Sfrustrowany wrzasnął. Próbował leczyć mnie moją magią. Delikatnie uśmiechnęłam się. W moich oczach zaległy łzy.
– Gro… Grover. – szepnęłam. – Że…gnaj.
Umierałam.
Teraz mogę się dobrze przedstawić. Moje imię brzmi Thalia, jak zauważyliście, nazwisko zaś Grace. Mam około czternastu lat. Ubieram się tak jak chcę. Jestem herosem, a moim rodzicem jest Zeus. Gromowładny jak kto woli. Król bogów. Ten który dzieci mieć nie może.
Trzasnął piorun. We mnie, ale ja się nie bałam. Grover odsunął się ode mnie. Moje ciało wsiąknęło w ziemię. Na mnie…. A raczej na glebie gdzie upadłam wyrósł mały korzonek. Drzewa. A w nim – moja dusza.
To był mój koniec.
Thalia! Chyba się jeszcze nie spotkałam z jakimś opowiadaniem o niej. Będziesz to kontynuować? Bo z chęcią poczytam. Jest kilka literówek na więcej nie zwróciłam uwagi. W każdym razie bardzo mi się podobało… Chyba tyle miałam do powiedzenia. Nie przywykłam do pisania komentarzy, sorry ^^” w każdym razie czekam na więcej
Nie, raczej nie będę kontynuować Chyba, że ktoś mnie przekona ^ ^;
Zastanowię się jeszcze, bo na razie piszę coś innego 😉
Ładnie opisane, prostym i jasnym językiem, dobrze dobrane słowa. Tekst spójny, bardzo gładko się go czytało i naprawdę bardzo mi się spodobał. Nie wiem, czemu nikt nie zostawił komentarza, to opko jest naprawdę świetne! Gdyby nie to, że znam tę historię na pamięć, pewnie bardzo bym się wzruszyła. Trzymaj tak dalej, a będzie świetnie!
Bardzo ładne :3 Słodkie i takie głębokie. Całkowicie zgadzam się z przedmówcami.
Hehe, po zdaniu o stayrze, który miał wsiąść tylko główną bohaterkę a wziął wszystkich zgadłam, że to Thalia. A potem, że się gubił, matka, która zabrała brata, mała mądra dziewczynka ze sztyletem… Wiedziałam Bardzo udana praca, pozdrawiam ;*
bardzo dobrze, poprawnie napisane. Treść z przesłaniem a nie jakieś pustkowie, jakie bywają na blogu 😀 Super ! Jestem pod wrażeniem