Dedykacja dla każdego kto ma głupawkę w szkole. Oto lepsza część, choć ma pechowy numer (kocham trzynastki). Mam nadzieję, że się spodoba.
Naprawdę nie przypuszczałem, że obudzę się w pierwszej klasie luksusowego samolotu.
Ale zanim otworzyłem oczy ze zdumienia i moja szczęka opadła do pozycji „ŁAŁ”, musiałem przejść bolesny proces budzenia się z zaczarowanego snu. Przypominało to odrywania plastra depilującego z mózgu. Nie polecam.
Siedziałem na skórzanym, beżowym fotelu. Ściany pokryte były czekoladową boazerią, a podłoga odznaczała się kremowym dywanem. Obok mnie znajdowało się okienko, przez które widziałem białe jak wata cukrowa wieżowce chmur, wyglądające niczym podniebne miasto. Widok był niezwykły. „Tak mógłby wyglądać Olimp.”, pomyślałem.
Przede mną, za wystającym spod okienka plastikowym stolikiem z dwoma filiżankami kawy i butelką wody mineralnej, siedziała ładna kobieta. Ubrana w marynarkę, koszulę i formalną spódnicę do kolan i szpilki, sprawiała wrażenie asystentki jakiegoś poważnego biznesmena. Jej ciemnobrązowe loki opadały na ramiona i okalały śliczną, harmonijną twarz w kształcie serca. Oczy lśniły łagodną zielenią, jak szmaragdy, a otaczały je wachlarze długich, czarnych rzęs. Prosty, uroczy nos, opalona cera i delikatnie muśnięte wiśniową szminką, pełne usta dopełniały jej wizerunek, przypominający piękną, porcelanową lalkę. Podała mi wypielęgnowaną dłoń.
– Witaj, nazywam się Jennifer i będę cię eskortować do twojego nowego więzienia- oznajmiła promiennie, jakby zdawała raport o rosnących cenach moich nieruchomości.- Jestem naprawdę zachwycona, że tym razem Pani dała nam kogoś, kogo aparycja nam się spodoba. Nie kogoś takiego jak ten pryszczaty i pyskaty półbóg, ten który próbował przebić mnie włócznią. I to przed kawą!
Z jej przemowy wywnioskowałem parę rzeczy: po pierwsze, jest zła i wiezie mnie do jakiegoś lochu, po drugie, jestem przystojny. Tak jakbym nie wiedział tego drugiego!
– Co? Do więzienia?!- krew w moich żyłach prawie zastygła, jakby zmieniła się w Sycylijski Szron, ten wpół zamrożony sok dla turystów.
– Och, tak. Zapewniam, że spodobają ci się nasze warunki, oczywiście do twojej śmierci!- zaświergotała, a zaraz za nią zaświergotała jej torebka, najpewniej z komórką w środku. Wyjęła szybko smartphone’a i rzuciła okiem na ekran.- A! Czas na tabletkę, bo za chwilę będzie za późno!- powiedziała w powietrze i sięgnęła do swojej kopertówki po małe puzderko. Wyciągnęła z niego turkusową, miniaturową ampułkę z jakimś płynem, a następnie chwyciła butelkę z wodą i ją odkręciła. – Jakie szczęście, że Pani nam je dała, podróżowanie w akwarium było taaakie niewygodne!
„Zaraz, zaraz… Śmierci?! Jestem zbyt młody by umrzeć, ty wstrętna jędzo!”. Zacząłem się martwić o Monikę i Nicole… Jak one sobie poradzą z oszustem?! Przecież on może sabotować misję, może je zdradzić w każdej chwili. Może je zabić w nocy! Na samo wyobrażenie twarzy moich przyjaciółek, bladych i poplamionych krwią, z duszami stojącymi w kolejce do Podziemia, serce mi stanęło. Nie! Nie mogę na to pozwolić. Troska zabarwiona gniewem wybuchła we mnie jak mina przeciwpiechotna, wyciągając mój umysł z otępienia. Wysiliłem mózg, tak jak fizyk, który chce rozwiązać tajemnicę powstania wszechświata.
Moje myśli galopowały w głowie. Najwyraźniej ta substancja była ważna dla tej… No właśnie, czym ona była? Jakimś greckim demonem, to pewne. Ale w każdym razie, nie wzięcie tej tabletki może jej zaszkodzić, co z kolei da mi szansę ucieczki. Niepewny plan, ale jedyny na jaki wpadłem. Z wojennym okrzykiem wytrąciłem jej pudełko i ampułkę, przy okazji strącając potwora na podłogę. Wrzasnęła wściekle, kiedy uderzyła w perski dywan i zaczęła się zmieniać. Przez chwilę poczułem satysfakcję, która spłynęła po mnie jak woda z prysznica. Jest! Plan zadziałał! Jej strój zniknął, co wywołałoby moje zakłoptanie, gdyby nie pojawiła się zaraz biała, grecka tunika do miejsca, gdzie powinna być połowa ud, a jej dolna połowa ciała nie zmieniłaby się w rybi ogon, porośnięty szmaragdową łuską.
SYRENA?! I to nie grecka?!
– Potwór! Cofnij się!- krzyknąłem, unosząć pięści i gorączkowo zmuszając mózg do sformułowania nowej strategii.
– Och, umilknij, nie ma sensu się rzucać, i tak zginiesz. Jesteśmy syrenami, wiemy jak cię zgładzić- oznajmiła złowróżbnie.
– Jesteś syreną?! Przecież powinnaś mieć ciało sępa!- zauważyłem.
– Myślisz zupełnie jak ci przemądrzali Grecy. Nigdy nie potrafili zainteresować się czymś pokonanym, po prostu postawili na nas krzyżyk. Ale my, potężne syreny, kiedy część z nas utopiła się z rozpaczy, przeistoczyłyśmy się w wodne nimfy! Zamieszkałyśmy wszystkie wody na świecie! I nie jesteśmy już syrenami, jesteśmy wodnicami!
– I co, teraz wieziecie mnie na brzeg Renu, by mnie zamknąć w podwodnym zamku, w którym kryje się klucz do więzienia Śnieżki?!- Miałem w nosie, że tą wypowiedzią zdradziłem, to co wiedziałem, chciałem po prostu jakoś ją przestraszyć swoją bystrością. „Tak, skromność to najważniejsza z twych cech.”, skomentowałem z sarkazmem.
– Och, jesteś ładny i nawet grzeszysz inteligencją, ale czy potrafisz mnie przechytrzyć?- wysyczała z pogardą nimfa.
– Przekonamy się- warknąłem. – Jesteście niemożliwie tępe. Czemu chowacie mnie tam, gdzie przyjdą moje przyjaciółki? Uwolnią mnie, a wy zginiecie.
– Nie, twój sobowtór, choć niedoskonały, na pewno je oszuka, a wtedy zginiecie razem!
Wywołała mój gniew, ale nie zaznawałem go długo, bo wodnica zaczęła śpiewać.
Sen opada niczym mgła,
Ukrywając przed tobą ogrom zła,
Odsuwając problemy i ból,
Unicestwiając widok wypuszczonych do ciebie kul,
Rozum i rozsądek znika,
Myśl i umysł pada,
Bo mleczna chmura snu gęstnieje,
Zamykając cię w sobie.
Głos ten był tak piękny, że na dźwięk pierwszego wyrazu padłem na kolana. Jego ton był głęboki jak ocean, potężny jak wybuch nuklearny i słodki jak miód. Wibrując, nuty otoczyły mnie swoją chmarą, przenikając, a świbrujące brzmienie wypełniło całą głowę, wypędzając wszelkie myśli. Poczułem się senny, piosenka opatuliła mnie jak ciepły koc, przed oczami zrobiło się ciemno. Padłem na ziemię, kompletnie odpływając i pamiętając jedynie pełne mocy słowa.
Sen opada… Odsuwając problemy i ból… Rozum znika…Chmura snu gęstnieje… Zamykając mnie w sobie…
Spoliczkowanie na pewno nie było najmilszym sposobem, by mnie wybudzić, ale bardzo skutecznym. Otworzyłem z przerażeniem swoje burzowoszare oczy i wbiłem je w cukierkowy uśmiech Jennifer. Zaczęło nękać mnie mgliste wspomnienie potężnego głosu i senności. Kobieta nie była już syreną, bo najwyraźniej w czasie, kiedy byłem niedysponowany, zażyła tabletkę.
– Obudź się, kochasiu! Wylądowaliśmy!- krzyknęła i pociągnęła mnie za ramię z niespotykaną siłą, poczułem się jak szmaciana lalka. Następnie wyczarowała zielone kajdanki z glonów, które same owinęły się wokół moich nadgarstków niczym miniaturowe węże dusiciele.
– Nigdy za dużo ostrożności, tak?- warknąłem, odkrywając przy okazji, że włóknisty materiał jest bardzo wytrzymały.
– Dokładnie.- Przytaknęła i popchnęła mnie do drzwi, a następnie zrzuciła z kosztownych schodów. Udało mi się nie uderzyć głową w ziemię. Podniosłem więc ją do góry, i dostrzegłem, że znajdujemy się na klifie porośniętym szmaragdową trawą, za którym, dwadzieścia metrów w dół płynęła srebrzystobłękitna rzeka. Podniosłem się z gleby.
Syrena podeszła do mnie sprężystym krokiem i wepchnęła mi w usta flakonik. Groza oblazła mnie jak milion karaluchów, po ciele przeszły dreszcze. Serce zdawało się ważyć tonę. Nie miałem siły, by coś zrobić.
– Wypij, chyba że wolisz się utopić- zachichotała.
Szybko wychłeptałem płyn o słonym, nieco pikantnym smaku, a zaraz poczułem, że zaczynam się dusić. Niemoc pochłonęła mnie jak ocean, spychający na dno zimnymi prądami. Nagle kobieta mnie popchnęła, tak że zleciałem z klifu i pofrunąłem w kierunku wody. Wiatr obrócił mnie plecami do zbliżającej się tafli rzeki, a mi brak tlenu zaczął coraz bardziej doskwierać. Dostrzegłem Jennifer skaczącą za mną, już w formie nimfy z długim ogonem, bez tego całego oficjalnego stroju.
Uderzyłem w potok z taką siłą, że ból opanował każdy skrawek ciała, niczym stado miażdżących mnie nosorożców. Jednak odczułem też niebiańską ulgę. Znowu mogłem oddychać! Uczucie było bardzo dziwne, oddychałem wodą! To „powietrze”, które wdychałem, było wilgotne i chłodne, ale poza tym czułem się normalnie.
Obok pojawiła się syrena, trzymając w ręce złocisty kij zakończony trzema zębami. „Trójząb, zupełnie jak u Posejdona.”, pomyślałem. Zamachnęła się nim na mnie, a ja spróbowałem zrobić unik. Na szczęście ostrze mnie nie dosięgło, choć strumień wody cisnął moim ciałem o kamieniste dno. Jęknąłem, kiedy zderzyłem się z ostrymi odłamkami.
-Nie!- spróbowałem walczyć, ale syreni śpiew mnie powstrzymał.
Potężny głos rozniósł się pod wodą jak wybuch bomby. Czyste tony wypełniły umysł jak fala tsunami. Moc słów, nieziemski akcent, szeroka skala… Dźwięk zdawał się przebijać przez cały układ nerwowy, pętając go i niszcząc wolną wolę.
Jesteś niczym!
Zostaje z ciebie dym!
A ty nic nie robisz!
Nic nie możesz zrobić!
Bądź ofia-a-rą, moją zdobyczą,
Moje ręce cię pochwycą.
Tak.
Tak!
TA-A-A-AK.
Więźniu, bądź posłuszny-y,
Bo-o zginieeesz!
Natychmiast moje ciało poruszyło się same i zwróciło się w kierunku lśniącego różowawego blasku. Część mnie próbowała wymusić na mięśniach posłuszeństwo, ale członki nie słuchały, tak jakby do mnie nie należały. A raczej należały, tylko do większej części Stasia- tej poddanej pieśni i syrenie.
Dostrzegłem jednak ogromną dolinę, chowającą się pod klifem. Na chwilę kompletnie zapomniałem o braku możliwości ucieczki, bo zobaczyłem siedzibę potworów. Przypominała ona zamek księżniczki Barbie. „Barbjiii…”, pomyślałem nieprzytomnie. Różowe, lśniące wieżyczki przyprawiały o wymioty, pudrowa brama wywoływała zdumione „WTH?!”, a strażniczki w fuksjowych tunikach przypominały jakąś parodię.
Więzy piosenki puściły, a z moich ust wydobyło się:
– Ruszoffe piekło (specjalnie napisane w ten sposób)?
Nie dało się tego inaczej nazwać.
– Prawda, że piękne?- zapytała Jennifer dziwnie czystym głosem, jak na podwodną rozmowę.
– Yyy, no, oczywiście- odparłem, myśląc, że lepiej będzie jak jej nie zdenerwuję. Machnąłem mocno nogami i podpłynąłem do wejścia razem z wodnicą.
Zaraz dostrzegła nas ruda strażniczka, która ZDECYDOWANIE nie powinna nosić jaskraworóżowych ubrań, ponieważ ogniste włosy kłóciły się z materiałem jak przekupka na targu.
– Och, Jenniferuś! Jak sweetaśnie, że przybyłaś!- wykrzyknęła i pocałowała w policzek swoją siostrę.- Ach, a to ten herosek! Niezłe ciacho! Truskawkowe!
Moje policzki też zrobiły się truskawkowe z zażenowania.
– Tak, tak, siostruniu, królowa chce go najpierw zobaczyć, a dopiero potem przeznaczyć na śmierć! Ihihihihihi- zachichotała jak delfin.
Szybko weszliśmy przez uroczą bramę, a następnie zagłębiliśmy w równie urocze korytarze, które sprawiały, że chciałem zwymiotować. Już nie uroczo. Gobeliny przedstawiały kucyki pony, a dywany sceny z filmów Barbie. Naprawdę chciałem wybiec stamtąd z krzykiem. Nigdy nie lubiłem takiej słodyczy, a dziewczyny ubierające się w ten sposób iryrtowały mnie. Wyobraźcie sobie, co czułem w tym miejscu. W końcu, po przejściu nieskończonej ilości kilometrów, jak mi sie wydawało, napotkaliśmy Królową Syrenek Barbjiii, która stała przy wejściu do lochów oznaczonych fuksjowym napisem „WJĘŚŃOFJE”.
Naprawdę wyglądała jak lalka.
Jej sylwetka była taka, o jaką najpiękniejsze kobiety świata skłonne byłyby się pozabijać. Odznaczała się ona talią osy, wydatnymi kształtami i… No nie powiem, że długimi nogami, bo zamiast nich władczyni miała ogon pokryty łuskami, z jasną płetwą. Tak, barwy wściekle ruszoffej. Platynowoblond loki opadały na plecy i pierś spiralami, odbijając się od bladoróżowej sukienki. Oczy błyszczały ekscytacją, błękitne jak szafiry. Skóra lśniła ciemnozłotą opalenizną, jakby jej właścicielka trochę za długo przesiadywała na solarium.
Jennifer uklęknęła, o ile z rybim ogonem zamiast nóg da się uklęknąć.
– O pani, przywiozłam więźnia- powiedziała uniżonym tonem i pokazała mnie płynnym ruchem ręki.
– Dziekuję ci, Jenna. Nieźle się spisałaś. A teraz idź, chcę pogadać z tym słodziakiem- rozkazała wysokim głosem, a służka natychmiast odpłynęła.
Odruchowo cofnąłem się, odepchnięty aurą władzy.
– Witaj, Staś. Na pewno się cieszysz, że tu przybyłeś, oferujemy w końcu najokrutniejszą śmierć w tym regionie Afryki!- wypiszczała, sprawiając wrażenie osoby, które naprawdę nie wie, gdzie leży Europa. I Afryka. Postanowiłem grać i może coś wybłagać.
– Ależ oczywiście, to ogromny zaszczyt- wymruczałem, jakby nie moim, pokornym tonem i klęknąłem.- Ale zastanawiam się, czemu to mnie on przypadł?
– Poprosiła nas nasza matka, przekażę jej twoje podziękowania- oznajmiła łaskawie.- Tak, Eurynome jest znana ze swej łaskawości! Tak samo jak nasz kochany wężowy tatuś, Ofion.
– Eurynome, Ofion? To stare imiona, i choć skądś je kojarzę, nie mogę sobie przypomnieć do kogo należą- zacząłem ją podpuszczać.
– Do największych władców Olimpu! Co prawda, kadencja trwała najkrócej, ale to tylko z powodu tego wstrętnego Kronosa!- Widać było, że Pan Czasu nie jest obiektem sympatii królowej wodnic.- A już niedługo, kiedy za pomocą naszej pomocnej Ravenny obalą boginię miłości, zawładną całym światem! Królowa Piękności zwróci uczucia przeciwko bogom, zasieje ziarno niezgody… A kiedy osłabione bóstewka padną pod ciosami moich rodziców, to Wielcy Ofion i Eurynome zasiądą na tronach Olimpu!
Płomienna przemowa syreny dała mi wiele odpowiedzi na moje pytania. Już wiedziałem, że kobietą z podwodnego snu była Eurynome, a jej towarzyszem Ofion. I że to oni stoją za opętaniem Marty, a w konsekwencji powstaniem z martwych Ravenny. Ta wiedza musiała przetrwać.
– To niezwykle sprytny plan, na pewno się powiedzie, kibicuję Ofionowi i Eurynome i będę ich wspierał!- zapewniłem wodnicę przymilnym tonem, starając się przekonać ją o swoim przywiązaniu do niej oraz do jej matki i ojca. Na marne. Na dźwięk jej słów, nadzieja została rozstrzaskana jak krucha szklanka, a serce zaczęło ważyć tonę. Mimo zaklęcia respiracyjnego, ledwo co mogłem oddychać, płuca wręcz nie chciały pracować.
– To miłe z twojej strony, ale chyba nie doczekasz następnego wschodu słońca! Teraz jest piątek, a twoje koleżanki przybędą tu lada chwila! O północy zostaniecie okrutnie zgładzeni. Och, chyba się za bardzo rozgadałam. Musisz już iść.- Zachichotała i pstryknęła palcami.- Eternity, odprowadź go do celi! Niech dzieli ją z tą śmiertelniczką o ostrym języku!
Spodziewałem się kogoś w rodzaju Jennifer czy rudej strażniczki, ale nie. Zza węgła ponuro wypłynęła najmroczniejesza syrena, jaką w życiu widziałem.
Trzymała srebrny trójząb, który wydzielał księżycową poświatę. Cerę miała białą jak mleko, a włosy czarne niczym otchłań oceanu. Grzywka była obcięta w stylu „emo” i wpadała jej do lodowatobłękitnych oczu. Rysy twarzy przypominały mi wygięte w łuk sztylety, wydawały się groźnie piękne. Była średniego wzrostu, a jej budowa ciała przywodziła mi na myśl czaplę. Chuda i silna, o długim ogonie, ramionach i palcach. Łuska miała barwę węgla.
– Tak, pani- oznajmiła posępnie i chwyciła mnie za ramię. Poprowadziła mnie dziesięciometrowym korytarzem, rozświetlonym przez nikłe światło białych pochodni. Czułem się, jakbym przy każdym kolejnym kroku miał się zapaść pod podłogę.
Strach przeszywał mi wnętrzności jak lodowa włócznia, słyszałem bicie serca tak dobrze, jakby było Big Benem. Zaczęły nachodzić mnie te wszystkie stosunkowo zwyczajne marzenia, które nigdy nie zostaną spełnione przez to przeklęte sherosienie. Zdanie matury, studia farmaceutyczne na uniwersytecie medycznym… Staż w aptece, a potem małżeństwo i dzieci. Zawsze chciałem mieć bliźniaki dwujajowe, chłopca i dziewczynkę, przynajmniej jedno rude. Te fantazje zostały zrzucone z piedestału przez inne, przynajmniej chwilowo: Chciałem dożyć następnych, piętnastych urodzin. Moje ponure rozmyślania przerwało pewno wydarzenie.
Dotarliśmy do czarnej jamy z kratami. Nie chciałem tam wejść, czułem się jakby serce miało wyskoczyć mi przez przełyk. Eterenity powiedziała mrocznym głosem, „Nie znoszę swojej roboty.” i wepchnęła mnie do celi. Lot trwał maksymalnie dwie sekundy, lecz dla mnie mógłby trwać kilka dni. Czułem jak ciemność mnie pochłania, jakby ktoś wrzucił kawałek papieru do szklanki atramentu.
Padłem na ziemię niczym placek, mimo przebywania pod wodą. Uderzenie mnie ogłuszyło, ale zaraz usłyszałem zirytowany, dziewczęcy głos.
– Przysłali kogoś! Po prostu pięknie! Marzyłam o wspólokatorze!
– Kim ty jesteś?- wyjęczałem, nie mogąc się przyzwyczaić do ciemności. Nagle, mrok rozpędzony został przez czerwony ogień, który jaśniał mimo uwięzienia na dnie rzeki. Wydostawał się z bladej ręki dziewczyny w moim wieku. Była bardzo szczupła i trochę wyższa ode mnie. Na sobie miała turkusowy top i różową bluzę z kapturam, a na nogach jasnozielone rurki i biało-niebieskie trampki. Unosiła się delikatnie, jak to w wodzie. Policzki i lekko zadarty, drobny nos zdobiło kilka piegów. Rzęsy miała długie i ciemne, a okalały one bystre, błękitnoszare oczy, iskrzące się energią, ale też uporem. Okrywały je fioletowo-zielone okulary „kujonki”. Jej włosy odznaczały się ładnym odcieniem ciemnego blondu i opadały prostymi pasmami trochę przed łopatki. Rozsiewała wokół siebie trudną do określenia aurę. Coś typu „Chcesz ze mną zadrzeć? Przygotuj się na poniesienie konsekwencji.”. Sprawiała wrażenie kogoś kto nie pozwoli komuś na krzywdzenie siebie lub swych bliskich.
– Lepszym pytaniem byłoby: A jak ty masz na imię? I masz jakieś jedzenie?- zapytała entuzjastycznie. Wydawała się głodna, a jej palce cały czas biegały po krawędziach kieszeni, guzikach i szwach. Wyglądała jakby miała ADHD. Zastanawiałem się czy odpowiedzieć, więc odezwała się ponownie:- A rozumiem… Jesteś głąbem i dla tego nie odpowiadasz? Współczuję.
Ironia zawarta w tej wypowiedzi mogłaby powalić słonia.
– Nie jestem głąbem, cukraku burowy, i nie mam jedzenia. Wszystko mi zabrały te plastikowe syrenki. A nazywam się Staś, Błogosławiony przez Atenę- powiedziałem, bo chciałem jak najszybciej się dowiedzieć z kim mam do czynienia. W skromnym lusterku wiszącym na ścianie dostrzegłem, że moje oczy rozjarzyły się na srebrno, a nad głową pojawiła się sowa trzymająca gałązkę oliwną. Mój głos zabrzmiał jakby należał do sześcioletniego dziecka, a także drżał jak osika. Zupełnie nie wiedziałem z jakiego powodu. No, może ten zaczarowany płomień na mnie jakoś wpłynął.
– O, fajnie- w jej głosie zabrzmiało zadowolenie, coś w rodzaju „O, fajnie. Kolejna ofiara do pożarcia.”. Mimo tego skojarzenia, z jej tonu udało mi się wyłuskać też parę innych uczuć: ekscytację i współczucie. Współczucie?- No to łączmy się. Jestem Asia, Błogosławiona przez Aresa- przedstawiła się dumnie, jej tęczówki rozbłysły szkarłatem, a nad czołem zawisła zakrwawiona włócznia przeszywająca dzika.
Masz bardzo ładny, płynny styl. Zaciekawiasz czytelnika, nie pozwalając mu oderwać się od lektury. Opisy są bogate w słowa wybijające się ponad poziom słów, których ma zwyczaj używać społeczeństwo XXI wieku. Piszesz świetnie. Nic więcej do dodania nie mam. Dziękuję.
Świetne, piękne, przecudowne… Nie no, nie aż tak, bo chyba żadne opowiadanie nie przypada mi tak do gustu….
W każdym razie, bardzo fajne! Wciągające. Jak przeczytałam całość zauważyłam dużą poprawę w pisaniu. Oby tak dalej!
Miło, że Staś poznał kogoś w jego rodzaju, choć zbytnio nie rozumiem tego błogosławieństwa w śmiertelnikach.
Oryginalny pomysł Nożowniku. Czekam na więcej 😀