Z dedykacją dla Pani Weroniki
Mateos obudził się. Pamiętał! Pamiętał, gdzie wylądowali z Karmasem! Niebieska kula przypomniała mu wszystko! Zaraz… Coś go uwierało w czoło. Po chwili poczuł, że wszędzie coś go uwiera. Cholera, jakieś owalne kształty? Kamienie? Spróbował się poruszyć. Przestraszył się. Pochowali go żywcem, czy ki diabeł?
***
Karmas szedł przed siebie. Nie patrzył na zachodzące słońce. Nie mogło mu pomóc. Od jakiejś godziny po pochówku Mateosa był zdany tylko na siebie. Dopiero, gdy zrobiło się dosyć ciemno, zaczął zbierać chrust. Już rozpalał ognisko, gdy przypomniały mu się pieski z poprzedniej nocy. Palnął się z rozmachem w czoło i kopnął ze złością gałęzie ułożone w perfekcyjne ognisko. Rozejrzał się. W półmroku zobaczył drzewo z dość nisko osadzonymi gałęziami. Wspiął się na nie. Na szczęście wspinał się kiedyś na drzewa… Chyba… Nie pamiętał. W każdym razie po chwili był na szczycie. Na szczęście noc była ciepła. Zasnął prędko ze zmęczenia. Szedł całe dwa dni, jeden z Mateosem, a drugi sam. Nic nie zakłócało jego snu.
Obudził się wypoczęty. Zjadł dwa soczyste jabłka i posiliwszy się, ruszył w dalszą drogę. Szedł długo, nie spotykając żadnych ciekawych obiektów, ani śladów ludzi. Słońce wisiało już wysoko na niebie, gdy nad swoją głową usłyszał szelest. Spojrzał w górę i w tym momencie ciemny kształt spadł na jego twarz, przygniatając go do ziemi. „Wampir”, pomyślał.
***
Mateos spróbował się poruszyć. Udało mu się to. Nie było to nawet zbyt trudne. Po chwili zaczął się miotać, jakby był palony na stosie. Otrząsnąwszy się z kamieni, spostrzegł, że nie został zakopany. Dookoła niego leżało sporo kamieni. Na dodatek strasznie paliło go w gardle. Spojrzał na kamienie. Były okrągłe, a to coś mu przypominało… Zamierzchłą wiedzę… Otoczaki! Gdzieś tu musi być rzeka! A rzeka spływa w dół! Więc wystarczy iść w dół zbocza, a tam na pewno ugasi pragnienie. Już chciał wyruszać, gdy przypomniał sobie o kuli. Poszedł do gigantycznej altany i wziął ją pod pachę. Wydedukował już, że ona przypomniała mu wszystko. W zasadzie nie wszystko, ale wiele rzeczy. Ich misję. Gdzie są. Czy są jacyś inni. Doszedł do rzeczki. Była w niej bardzo czysta woda. No ale przecież byli na nieodkrytej przez nikogo wyspie, w innym wymiarze. Ludzie nie skazili tego miejsca.
***
Karmas wygrzebał się spod latającego cielska. Pachniało potem i ziemią. Kiedy chłopak wstał i otrzepał swoje znoszone dżinsy, zobaczył, że spadł na niego na oko dwudziestoletni, jasnowłosy mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Ubrany był w fioletowo-białą koszulę w kratkę, a na głowie miał czarno-biały kapelusz, również w kratkę. Razem z nim spadł mały tobołek. Mężczyzna podniósł się chwiejnie i spojrzał na Karmasa.
-Eee… Sorry, że spadłem ci na głowę, ale wiesz, podróżuję od kilku dni, prawie w ogóle nie spałem i dzisiaj próbowałem… A w zasadzie wczoraj w nocy i jak widzisz spadłem. Sorry.
-Spoko, ja też dzisiaj spałem na drzewie. Nie wiesz czasem, gdzie tu jest jakaś wioska, miasto, cokolwiek? – Zapytał Karmas.
Kapelusznik spojrzał na niego z bezgranicznym zdziwieniem.
-Miasto? Człowieku, wiesz, gdzie jesteś?
-No właśnie nie za bardzo…
-No to mamy ten sam problem – Blondas uśmiechnął się – Myślę, ze przyjdzie nam podróżować razem. Dżej Dżej jestem. Dżej Dżej Dżoker.
-Karmas – Uścisnęli sobie dłonie. JJay wziął tobołek i ruszyli w drogę. – Sam podróżujesz?
-Raczej wszyscy tutaj sami podróżują.
-No niekoniecznie, bo ja szedłem z przyjacielem, ale umarł. – Łza zakręciła się w oku chłopaka.
-To naprawdę przykre.
Po długiej, nieprzyjemnej ciszy, kapelusznik spytał:
-A na co umarł? Wiesz, zawsze lepiej wiedzieć, co cię czeka w lesie.
-Zobaczyliśmy taką kamienną budowlę i tam w środku była taka kula. On jej dotknął i upadł. – Mówił Karmas załamującym się głosem – Nie wyczuwałem pulsu i on nie oddychał. Próbowałem go reanimować, ale…
-Gdzie to było? – Przerwał mu Joker, zatrzymując się.
-No za bardzo nie pamiętam, przywaliłem go kamieniami, żeby go nie zjadły dzikie zwierzęta i poszedłem.
-Mniej więcej w jakim kierunku?
-Nie wiem, szedłem przed siebie, co cię to tak interesuje! – Naskoczył na niego czerwono włosy.
-Czy tamta kula wyglądała jak ta? – Wsadził rękę do worka i wyciągnął z niego kulę świecącą się zielonkawym światłem.
-Tamta… Była… Niebieska. – Wykrztusił oszołomiony Karmas. – Pamiętam, że szedłem w stronę zachodzącego słońca, żeby wiedzieć kiedy nadejdzie noc.
-Czyli musimy iść na wschód. Kiedy go zostawiłeś?
-Wczoraj…
-Nie zdążymy przed zmrokiem, ale i tak musimy się pospieszyć, żeby nie poszedł za daleko od Świątyni. – I ruszył biegiem.
-Świątyni? – Zapytał Karmas między dwoma wdechami.
-Te kule to Kule Wiedzy. Po dotknięciu wpada się w trans i przypomina rzeczy, o których się zapomniało, trafiając tu. – JJay zwolnił z biegu do szybkiego marszu – Każda kula informuje o czym innym. Świecą się, kiedy w pobliżu jest ktoś, kto nie posiadł ich pamięci. A Świątynia Wiedzy to miejsce, gdzie można je znaleźć.
-A jak długo trwa taki trans? – Zapytał Karmas.
-Zależy od ilości informacji w niej zawartych. Jeśli nam się poszczęści, twój koleżka nadal będzie smacznie spał.
***
Mateos, kiedy już zaspokoił pragnienie, wrócił do Świątyni. Oczywiście on nie wiedział, że ta budowla się tak nazywa, ale domyślał się, że powrót jego pamięci ma związek z kulą. Zawsze uchodził za inteligentnego człowieka. Ze zdziwieniem stwierdził, że kula już się nie świeci. Dotknął jej, żądny wiedzy, ale nic się nie stało.
-Cholera! Chińskie, jednorazowe gówno! – Powiedział ze złością chłopak, ale kulę wziął do ręki i ruszył w kierunku przeciwnym do zachodzącego słońca. Po kilku krokach zawrócił, bo przypomniał sobie, ze z Karmasem szli w przeciwny kierunku, więc czerwony pewnie teraz też tam szedł. Szedł między pięknie zieleniącymi się drzewami i krzewami od czasu do czasu zżerając dary natury. W pewnej chwili zobaczył, że coś się porusza w krzakach.
-Pewnie wiewiórki harcują. – Nie zwracając na to uwagi, poszedł dalej.
Nie uszedł daleko. Poczuł potężne pchnięcie w plecy i został przygnieciony do ziemi. Po kilku sekundach ciężar zelżał. Gdy chłopak wstał, ujrzał ogromną, niebieską, zmutowaną biedronkę, która przemówiła ludzkim głosem, mimo że to nie była wigilia. Miała jakieś dwa metry wysokości i z jej szczęk, czy żuwaczek, jak kto woli, kapała zielonożółta ślina.
-Jestem Żuk Chaosu! – Przemówił mutant głębokim, potężnym głosem. – A ty, jeśli mi pomożesz, otrzymasz sowitą nagrodę! W przeciwnym wypadku zjem cię! Naprawdę dawno nie jadłem ludziny! Wybór należy do ciebie!
Geniuszu, skąd Ty masz taki dobry humor? Jak można pisać tak wesoło, z poczuciem humoru wypływającym z każdego niemal słowa? Ja Cię nie ogarniam ;-;
Końcówka jest najlepsza xD Ludzina! 😀
Mogło być dłuższe, ale narzekać nie będę, bo jesteś w trzeciej gimbazie, więc pewnie nauki masz spooooooro. Czekam na CD.
Pozdrawiam!