~*~
Przedstawiam kolejną część Listów Śmierci. Z dedykacją dla pewnej osoby, która motywowała mnie do pisania, pomimo zmęczenia i zapałek w oczach. Ja wiem, że to czytasz, choć ty nie wiesz, że ja wiem, bo nie powiedziałam ci o moim informatorze, który wiedział, że nie wiem, że ty wiesz, że ja nie wiem i tą wiedzę przekazał mi, abym nie trwała już dłużej w niewiedzy.
Miłego czytania.
~*~
Z jękiem wróciłam do swojego ciała. Dyszałam jak po długim biegu. Serce łomotało w mojej piersi.
-Dobrze się czujesz?- delikatny głosy przyciągnął moją uwagę.
Dziewczyna o brzoskwiniowej cerze i włosach w koloru dojrzałego zboża kucała przede mną. Jej drobna dłoń w czarnej rękawiczce leżała na moim kolanie. Patrzyła na mnie swoimi błękitnymi oczyma, szukając oznak słabości.
-Słyszysz mnie?- Wysunęła prawą dłoń z rękawiczki i przyłożyła mi ją do czoła, a następnie do policzka.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Tak, dziękuję- szepnęłam słabym głosem.
Opuściła dłoń, aby założyć rękawiczkę.
-Jesteś strasznie blada, nawet jak na osobę o rudych włosach.
-Niedawno chorowałam- skłamałam.
Skinęła i wróciła na swoje miejsce. Wygładziła spódnice.
-Przepraszam, nie przedstawiłam się- powiedział, przywdziewając uroczy uśmiech.- Lady Christabella de Moisson.
Wyciągnęła do mnie dłoń, ujęłam ją nieśmiało, skinając głową z delikatnym uśmiechem.
-Vivienne Shepard. Spotkanie córki Lorda de Moisson to dla mnie zaszczyt.
-Och! Darujmy sobie te niuanse towarzyskie. Papa ustalił z panią Finn, że w szkole będę posługiwać się innymi danymi.
Nie byłam w stanie powstrzymać brwi, unoszących się do góry. Po co mi to mówisz?
-Wybacz mi, panno Shepard. Nie powinnam była…
Uniosłam dłoń, aby zatrzymać nadciągający potok jej słów. Z wdziękiem podeszłam do niej i usiadłam obok.
-Nie musi się panienka przede mną tłumaczyć- odparłam, znając swoje miejsce w hierarchii.- Wystarczy, że dowiem się jak powinnam zwracać się do panienki.
-Zostańmy przyjaciółkami-szepnęła, ujmując mnie za rękę.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Niezmiernie rzadko ktoś z wyżyn społecznych zniżał się do kogoś mojego, miejskiego poziomu. Czułam nieodpartą potrzebę wyrwania jej swojej ręki, zupełnie jakbym włożyła dłoń w pokrzywy. Z trudem powstrzymałam ten odruch.
-Nie patrz tak na mnie, Vivienne. Zostaniemy siostrami. Będziemy dzielić się tajemnicami- szeptała.- Wszyscy zawsze byli wobec mnie tacy sztuczni z powodu mojego pochodzenia, a ty wydajesz się być… inna.
Oto ja. Dziwak. Odmieniec. Cudak. Wybryk natury dostrzegalny w promieniu kilometra. Nie muszę chyba wyjaśniać, dlaczego przerażało mnie posiadanie siostry. Miałam ogromną nadzieję, że nie znała żadnych Cygan. Zamknęłam na chwilę oczy. Może, jeśli udam, że chcę się z nią przyjaźnić nie będę tak… inna?
-Możesz mi mówić Viv- powiedziałam, w ten sposób zgadzając się na jej przyjaźń.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nabrała z wrażenia powietrza, jakby zamierzałam krzyczeć z radości.
-To jak mam się do ciebie zwracać?- Szybko zadałam pytanie, zajmując czymś jej biedny, mały móżdżek.
-Nie wiem. Papa powiedział, żebym sama wybrała sobie imię.
Przerzuciłam listę imion pozytywnych bohaterek z książek, które czytałam.
-Może Isabella. Dzięki temu zdrobnienie się nie zmieni- zaproponowałam.
Zaklasnęła w dłonie jak rozpuszczona księżniczka. Na co ja się zgodziłam?– jęknęłam w myślach.
-Doskonale. A jakie nazwisko?
Westchnęłam, zabawiając się w translator.
-Co powiesz na Isabella Sato?
-Sato? Co to znaczy?
Czy ona w ogóle podjęła jakąkolwiek naukę? Jakim cudem przyjęli ją do szkoły?
-To fiński odpowiednik twojego nazwiska- wyjaśniłam.
-Isabella Sato- mruknęła.- Dziękuje, Viv.
-Nie ma, za co, Bells?
Zachichotała.
-Wiesz, to mój pierwszy rok.
-Nie! Naprawdę? Za nic, nie domyśliłabym się!
-Mam nadzieję, że reszta uczennic jest choć w połowie tak miła jak ty. Muszę przyznać, ze trochę się boję.
Co ja psycholog?
-Nie masz się, czego bać. Nie taka pani Finn straszna, jaką ją malują- Nawet nie próbowałam jej pocieszyć.- Jest jeszcze gorsza.
-Ciszę się, że nie traktujesz mnie jak inni. Tak… ulegle.
Zaraz zacznę krzyczeć i wyrwę ci te blond kudły.
-Gdzie wcześniej się uczyłaś?- zmieniłam temat, przyklejając do twarzy uśmiech.
– W Ecole Internationale de Geneve.
Czego innego można było się spodziewać po córce lorda?
-Dlaczego teraz tu?
-Chyba zmęczyła mnie tamtejsza atmosfera. Była niezdrowa, ale nie chcę o tym mówić.
-Jak rozkażesz jaśnie pani- Wymsknęło mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
-Widzisz, już ze mnie drwisz- zaśmiała się.- Pasujemy do siebie idealnie. Papa stwierdziłby, że przytemperujesz trochę mój temperament.
Oparłam się głową o zimną szybę, oglądając zamazane obrazy. Pociąg jechał z zawrotną prędkością.
-Opowiedz mi o sobie, zanim inne więźniarki wsiądą do pociągu zagłady- poprosiłam.
-Och! Ja nieszczęsna- wyjęczała.- Nie zabierajcie mnie do więzienia.- Złapała wyimaginowane kraty.
-Kiepski wisielczy humor- mruknęłam.
Rzuciła we mnie czymś.
-To już może lepiej opowiem ci- powiedziała, rozsiadając się wygodnie.- Urodziłam się w Prowansji. Mieszkałam tam do szóstego roku życia z niańką zanim poszłam do szkoły z internatem. To przepiękne miejsce.
-Opisz- szepnęłam, przymykając powieki.
-Tętni kolorami i urzeka niezwykłymi aromatami. To zapach łan kwitnącej lawendy i nagrzanych słońcem ziół. Wspaniałe, stare budowle idealnie wpasowują się w krajobraz. Zupełnie jakby od zawsze tam było tam ich miejsce. Miasta na wzgórzach obsadzone zostały drzewami, zapewniającymi odrobinę cienia. Na każdym kroku spotkasz tu przydomowe warsztaty i pracownie artystyczne. W leżącym nad morzem Cannes, co roku odbywa się festiwal filmowy, na którym…
Niestety w tym momencie odpłynęłam do świata na granicy snu i jawy. Oczami wyobraźnie przechadzałam się po wąskich uliczkach miast i spacerowałam po ogrodach Prowansji. Położyłam się wśród lawendy, upajając się jej zapachem. Wygrzewałam się w słońcu Francji, gdy wkroczyłam do świata snu.
Obudził mnie natarczywy głos.
-Wstawaj!- syknął ktoś nade mną.
Powoli otworzyłam powieki. Poczułam łaskotanie na twarzy. Usiadłam gwałtowni, uderzając o coś głową.
-Au! Uderzyłaś mnie!
To była Bella. Odsłoniła zasłoniętą zasłonę, wpuszczając do przedziału ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Usiadła z urazą patrząc na mnie. Masowała swoje czoło.
-Wybacz- mruknęłam sennie.
-Jeśli nie będę miała od tego guza to ci wybaczę- odparła.
-Czemu mnie obudziłaś?
-Stanęliśmy, a ja nie wiem, dokąd iść- bąknęła niechętnie.
Przykleiłam do twarzy ponownie delikatny uśmiech. Wstałam i poprawiłam spódnicę, zanim wzięłam do ręki mój bagaż. Wyszłam nie patrząc za siebie. Niech się uczy. Tutaj wszystkie więźniarki są równe. Poniekąd. Na nowoczesny peronie uczennice odcinały się niczym postać na tle słońca. Słońce delikatnie ogrzewało moją twarz. Uśmiechnęłam się nieznacznie, ukradkiem zerkając na Bellę. Z trudem ciągnęła za sobą swoją walizę, ale gdy tylko na mnie spojrzała postarałam się, aby moja twarz była wyprana z emocji.
-Chodź- rzuciłam, idąc w stronę bocznego wyjścia.
Przed dworcem stało kilka taksówek. Z zainteresowaniem zaglądałam do środka, szukając granatowej tapicerki. Nagle poczułam ciężką dłoń na ramieniu. Odwróciłam się. Przede mną stał imponujący, ciemnoskóry mężczyzna. Czarne włosy miał krótko przystrzyżone. Był naprawdę wielki. Nie tak po prostu wysoki albo bardzo wysoki. Był jak góra mięśni. Dla potencjalnego przechodnia musiał być przerażający. Uśmiechnęłam się szeroko, przytulając się mniej więcej do jego torsu. Objął mnie ramieniem, jednocześnie zabierając mi walizki.
-Dobrze cię widzieć, mała- mruknął.
-Nie było mnie dwa tygodnie- zaoponowałam, puszczając go.
-Powiedzmy, że to były długie dwa tygodnie-rzucił, otwierając bagażnik.
-Finn?
-Finn- potaknął.
-Powinnaś na mnie zaczekać, moja droga- warknął głos za mną.
Niechętnie odwróciłam się do Belli. Jej nienaganna fryzura rozczochrała się lekko od jakże wielkiego wysiłku, niektóre pasma przylepiły się do szyi.
-A niby to, dlaczego?- spytał głos za mną.
Na jej twarzy odmalowała się groza. Niepewnie rozejrzała się wokoło jakby szukając pomocy.
-Bello przedstawiam ci Lucka. Luck oto Isabella- przedstawiłam ich sobie.
-Jestem zaszczycona- wyjąkała, niezdarnie dygając.
-No, ja myślę- mruknął, wsiadając do samochodu.
Odwróciłam się idąc w jego ślady, ale Bella złapała mnie za rękę.
-Nie jedziesz chyba z nim?
-Jadę i radzę, żebyś zrobiła to samo. W promieniu mili nie ma żadnego pojazdu, dojeżdżającego do szkoły- powiedziałam lodowato, wyszarpując się jej.
Nie patrząc na nią, usiadłam obok kierowcy, zatrzaskując donośnie drzwi.
-Viv?
Głośno westchnęłam, masując sobie skroń.
-Ruszamy?
-Zaczekaj chwilę- poprosiłam cicho.
Drzwi z tyłu otworzyły się gwałtownie. Do środka została wepchnięta waliza, a za nią jej właścicielka. Zerknęłam w lusterko. Lekko nachmurzona Bella siedziała z tyłu. Zerknęłam na mojego kierowcę. Jego lewa brew nieznacznie uniosła się do góry. Włączył silnik.
-Zapnij pasy- mruknął do Belli, kiedy uchwycił jej zlęknione spojrzenie.
Samochód ruszył gwałtownie. W radiu cicho grały dawne przeboje. Wyjechaliśmy skrótem z miasta i pędziliśmy po pustej drodze w środku pola. Oparłam się czołem o szybę. Ostatnio zbyt często bywałam wyczerpana. Jakbym czuła zmęczenie dwóch osób.
-Źle wyglądasz- mruknął Luck.
-Mhm?
-Masz cienie pod oczami jakbyś nie spała od kilku dni.
-Nie zarywam nocy- mruknęłam niechętnie. Nie musiał wiedzieć, że odkąd przeczytałam pierwszą stronę nad strumieniem, miałam koszmary. W snach widziałam śmierć mojego ojca na zbyt wiele sposobów. Postrzał. Mina. Zamachowiec. Bombardowanie. Pożar. Awaria samolotu. Wypadek samochodowy. Zawał. Udar. W pociągu widziałam jak wysiadł z taksówki i szedł do domu. Zza rogu wyszedł zamaskowany mężczyzna. Błysnęła stal noża. Widziałam jak upada na chodnik, jak wokół niego powiększała się plama krwi, jak próbował wezwać pomoc albo choćby powstrzymać szybki upływ posoki.
-Jestem po prostu zmęczona podróżą- skłamałam.
-Mam nadzieję, że w tym roku cię nie wybiorą, bo zaśniesz na stojąco przed tą staruchą.
Skrzywiłam się nieznacznie. Co roku wybierano jedną dziewczynę, która przenosiła się do domu madame- starej damy dworu, jakiejś tam królowej czegoś tam, z jakiegoś rodu, z tak strasznie starej rodziny, że nikt już nie słuchał pani dyrektor Finn, gdy opowiadała nam jej dzieje dwanaście pokoleń wstecz.
-Nikt nie weźmie córki zwykłego pułkownika- mruknęłam, chcąc zmienić temat.
-Nie mów tak.
-To szczera prawda- burknęłam.
Samochód gwałtownie zahamował. Bella z tyłu cicho pisnęła zaskoczona. Zawisłam na pasch. Spojrzałam na niego zaskoczona. Bez słowa wyszedł z samochodu, okrążając go. Otworzył moje drzwi.
-To morderca- pisnęła Bella, próbując się wydostać, ale jej drzwi były zablokowane.
Poczułam jak odpiął mój pas i łatwością wyciągnął mnie na zewnątrz. Nie śmiałam nawet na niego spojrzeć.
-Pomocy! Pomocy!- piszczała Bella.
Luck uderzył swoją dłonią w szybę.
-Jeszcze słowa, a przysięgam, że zostawię cię na tym pustkowiu- warknął.
Podniosłam na niego wzrok zaskoczona. Nigdy nie podniósł głosu w mojej obecności. Położył mi na ramionach ciężkie dłonie. Jego oczy ciskały błyskawice.
-Vivienne Shepard jesteś córką jednego z najlepszych dowódców tego kraju.
Przygryzłam wargę, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa. Zamiast tego spojrzałam nad jego ramieniem. Słońce powoli znikało za horyzontem. Było takie piękne. Złote promienie…
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- Delikatnie mną potrząsnął.
Skinęłam. Zmarszczył lekko nos, jak zawsze, gdy zastanawiał się ile mi powiedzieć. Jako jeden z byłych ludzi mojego ojca, często z nim rozmawiał. Był jakby zewnętrznym mózgiem.
-To miała być niespodzianka, ale… dostał awans.
Uśmiech samoistnie wykwitł na mojej twarzy. Szukałam na jego twarzy oznak kłamstwa, ale był przecież żołnierzem specjalnym.
-Podwójny- sprecyzował, widząc moje dziecięce szczęście. Tak rzadko widywał u mnie prawdziwy, szczery uśmiech, że wolał go zapamiętać. Widziałam jak wodził wzrokiem po mojej twarzy ucząc się jej na pamięć.
-To znaczy?
-Za dwa tygodnie, gdy wróci spotka się z prezydentem i zostanie oficjalnie mianowany na major general.
-Wow- mruknęłam zszokowana, ale on zignorował mój komentarz i wsiadł do auta, jak gdyby zapomniał już o moim stwierdzeniu. Zaintrygowana szybko usadowiłam się spowrotem w taksówce.- Dlaczego?
-Pierwszy miał otrzymać już wcześniej, ale… rozumiesz.
Skinęłam, choć nie miałam zielonego pojęcia.
-Jego oddział miał problem. Jakiś dzieciak wymyślił jakiś dziwny szyfr, którego nasi nie potrafili złamać. Ginęli ludzie, ale dopiero, gdy twój ojciec stracił jednego ze swoich przy…- Spojrzał na mnie niepewnie.- Wkurzył się. Wpadł do centrum dowodzenia i wyrzucił wszystkich z wyjątkiem kilku zaufanych. Jego oddział zabezpieczył teren, a o świcie wymaszerował stamtąd, mówiąc, że rozgryzł szyfr.- Mówił to, tak jakby składał mi raport. Stare nawyki trudno zwalczyć.- Wiesz co powiedział, gdy generał zapytał go jak to zrobił?,, Przykro mi, sir, że tak długo musieliście czekać. Niestety ostatnio szyfrowałem, kiedy moja córka miała dziewięć lat i dostała hopla na punkcie szyfrów. Kodowała dosłownie wszystko. Szczególnie lubiła używać szyfru Gilberta Vigenere’a, bo tylko ona znała klucz z którejś z jej ulubionych książek. Minęło dużo czasu, dlatego niestety tyle to mi zajęło.” Rozumiesz? O n przepraszał go za to, że długo mu to zajęło- powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową.- Generał podobno nie wiedział, co mu na to odpowiedzieć.
Poczułam pojedynczą łzę, która spłynęła po moim policzku. Nie zamierzałam jej ścierać. To nie była łza smutku, lecz dumy, która mnie rozpierała. Zamilkliśmy na jakiś czas, dzięki czemu usłyszałam cichy płacz Belli. Odwróciłam się do niej zgorszona.
-Płaczesz?
-Nie- warknęła niczym zranione zwierze.
-Co ja ci zrobiłam?
-Jesteś w zmowie z tym psychopatą. Nie wiem, co chcecie osiągnąć, ale mój papa…
-Och! Bądź rozsądna. Ten, jak go nazwałaś, psychopata to przyjaciel rodziny, który ma bardzo dobre kontakty z panią Finn. Nie jest masochistą, czy kimś w ten deseń. To były żołnierz i tymczasowo nasz kierowca. Mówiłam prawdę, kiedy powiedziałam, że w promieniu mili nie było tam transportu. Rozejrzyj się. Dochodzi wieczór, a my wciąż jeszcze nie dojechaliśmy do miasta.
Pociągnęła nosem.
-Nie jestem dobra w byciu przyjaciółką. Nie mam… wprawy. Jakoś nigdy nie miałam kogoś takiego. Ja po prostu… chcę przez to powiedzieć, żebyś się tak nie dąsała, bo naprawdę byłam dla ciebie miła.
-Jeśli taka jesteś miła, to chyba wolę nie mieć w tobie wroga- mruknęła.
Niespodziewanie Luck zaśmiał się gardłowo, przypominając coś pomiędzy krztuszeniem się, a psim szczekaniem.
-Masz rację, mała. Nie chcesz.
Dałam mu lekkiego kuksańca w żebra.
-Przepraszam.
-Ja też przepraszam- odparła.- Zachowałam się nieodpowiednio.
Zdobyłam się na delikatny uśmiech.
-A ja przepraszam, że przeszkadzam, ale wjeżdżamy w wyboje.
Zjechaliśmy skrótem w pole. Po jakimś czasie zagłębiliśmy się w las. Wyboista dróżka była męcząca, ale krótka, dlatego już po kilku minutach wyjechaliśmy przed szkołę.
-Chodź- rzuciłam do Belli, odpinając pasy.- Musimy się zapisać.
Wysiadłam, zatrzaskując drzwiczki. Podbiegłyśmy pod gmach ogromnej starej szkoły, chroniąc się przed lodowatym wiatrem. Przed drzwiami stała wysoka dziewczyna. Włosy koloru mlecznej czekolady miała zaplecione w rozbudowanego kłosa. Na lekko opalonej twarzy miała kilka piegów, które dodawały jej uroku. Piwne oczy miała przymknięte jakby spała na stojąco. Wiatr rozwiewał jej spódnicę, opinając się na zgrabnych kształtach. Patrząc na nią czułam się jak kompletne zero. Jak tu nie wpaść w kompleksy? Kiedy podeszłyśmy bliżej, otworzyła oczy. Uśmiech tylko dodał jej urody.
– Christabella de Moisson, czekałam na panią- powiedziała, wdzięcznie dygając. Wyglądała jak zawodowa baletnica.
-Isabello Sato- poprawiła ją Bella z wyższością.
-Oczywiście, panienko.- Skinęła głową.- Pani dyrektor Finn kazała mi, panienkę, będziemy dzielić pokój- wyjaśniła z regulaminowym uśmiechem. Domyśliłam się, że pani Finn dobrała się do jej ślicznej główki i wyprała jej piękny móżdżek razem ze swoimi podomkami.
-Z przyjemnością- odparła Bella.
-Co do Vivienne Shepard, pani Finn kazała przekazać, że twoje rzeczy zostały przeniesione do domu madame oraz, że powinnaś się, oczywiście, tam udać jak najszybciej- dodała z pogardą w głosie.
Poczułam jakbym dostała pięścią w brzuch. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć jak się oddycha. Zamrugałam zszokowana. Miałam wrażenie, że to tylko żart. Kiepski kawał, z którego za chwilę będziemy się śmieli, ale tak się nie stało. To była prawda i dopiero wtedy zrozumiałam skąd ta pogarda w głosie. To przecież taki wielki zaszczyt i dostaje go j a. Nikt. Trafiło się ziarno, ślepej kurze. Pewnie, jeśli miałybyśmy o to walczyć, wydrapałabyś mi oczy swoimi idealnymi paznokciami.
-Oczywiście- odparłam, starając się, żeby nie przelać w to słowo całego jadu, który czułam w ustach.
Uśmiechnęła się, maskując swoje uczucia i położyła swoją dłoń na ramieniu Belli.
-Witam w szkole, panienko- powiedziała.
Nie wiedzieć, czemu, zamiast ,,witaj w domu”, zabrzmiało mi to bardziej jak ,,witaj w piekle”.
-Witamy w najgorszym koszmarze- mruknęłam pod nosem, wracając po swoje rzeczy do taksówki.
*****
Kochana mamo!
Mam nadzieję, że u Ciebie i Matta jest wszystko w porządku. Chciałabym się również dowiedzieć, czy Esene zniknęła. Jeśli tak, to pragnę Cię uspokoić. Nie masz się, czym martwić. Miałam Ci powiedzieć, że użyczyłam ją znajomej. Bez obaw, jest w dobrych rękach. Łudzę się jednocześnie nadzieją, iż nie wyrzucasz Carla z domu, ale w końcu, kim ja jestem(?!).
Niestety nie piszę do ciebie tylko, aby się dowiedzieć, co u słychać w domu, ale mam wiadomość. Zostałam przydzielona do madame. Wspaniała wiadomość, prawda?
Dom madame to zabytkowy budynek. Fasada może wygląda nieco zwyczajnie, ale wnętrze jest dosłownie niezwykłe. Piękne kryształowe żyrandole kreślące skąp likowane wzory na parkiecie Sali bankietowe, kolorowe perskie dywany, na których stoją ręcznie rzeźbione meble, wielobarwne witraże, zadziwiające ogrody, ale przede wszystkim doskonale zaopatrzona, imponująca biblioteka, nadające temu miejscu wygląd czegoś pomiędzy muzeum, a dworem szlacheckim.
Oczywiście doskonale wiesz, co przyciągnęło mnie jak magnez. Książki. Jest ich tam tak wiele, że wątpię czy czytając jedną za drugą przez dzień i noc pochłonęłabym je w ciągu stulecia.
Ale może zamiast opisywać moje marzenia literackie opiszę ci względnie mój pierwszy dzień tutaj.
Drzwi otworzyła mi niewysoka dziewczyna. Mysie włosy wymykały się spod czepka. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy przepuściła mnie w drzwiach. W obszernym holu oprócz nas stał muskularny mężczyzna z brodą i bladą blizną, odcinającą się na tle opalenizny, przecina jąka lewe oko. Wyglądał jak jakiś pirat z tych bajek, które nam czytałaś, przebrany za kamerdynera. Dziewczyna gładziła fartuszek nerwowym ruchem.
-Na imię mi Violetta i będę panienki służącą- powiedziała do mnie, dygając.
Kto dyga w tych czasach, mamo? Nie byłam pewna jak powinnam się zachować, ale na szczęście ciągnęła dalej.
-Sebastian zaniesie panienki rzeczy do jej pokoju, a ja mam zaprowadzić panienkę do salonu, gdzie spotka się panienka z madame.
Wierz mi mamo, starałam się nie pokazać, jaką nieufność czułam do tego pirata.
-Dobrze- odparłam wbrew sobie.
Violetta uśmiechnęła się do mnie promienni, co uświadomiło mi, że sądziła, że odmówię. Niepewnym krokiem przemierzyłyśmy część korytarzy. Zapewniam, ze chłonęłam wszystko niczym gąbka. Dziewczyna wprowadziła mnie do obszernego salonu. Na drewnianej podłodze przy rzeźbionym kominku leżał duży, piękne tkany dywan. Przy ogniu stały dwa fotele i niższa, pojedyncza pufa, wyglądając jak zestaw mebli sprzed kilkuset lat. Na każdym leżała poduszka koloru wołowej krwi. Niski stoliczek do kawy stał przy jednym z foteli. Na ścianach wisiały stare obrazy, szczelnie oprawione pergaminy. Jedną ścianę zakrywał kompletnie wspaniały gobelin. Stojąc przed nim bałam się choćby oddychać, aby go nie uszkodzić. Ciemne drewno mebli lśniło w ciepłym świetle ognia, strzelającego w kominku.
Muszę przyznać, że ciekawość zżerała mnie jak horda korników wiekowe drzewo. Niczym dziecko w sklepie ze słodyczami podchodziłam do każdego artefaktu historii od delikatnych waz po ręcznie malowane zwoje. Muszę wyznać, że najbardziej zaintrygował mnie ceramiczny dzban dawno wymarłej cywilizacji. Na nim znajdował się piękny malunek, przedstawiający kobiety z łukami otoczone wilczą sforą i dziwną kreaturą. Potwór przypominał mi, mamo, mitologicznego Minotaura, ale kto wie czy nim był. Wiesz, że nie jestem orłem w historii, ale pamiętasz pannę Filth? Tą dziwną nauczycielkę sztuki z Chodlem na punkcie architektury i greckiej mitologii. Samo zainteresowanie historią nie było niczym złym, ale sama jej osoba mnie lekko przerażała. Powiedzmy, że na jej widok w mojej głowie biły dzwony na alarm. Ona po prostu wydawała mi się inna i przez to niebezpieczna. Wiem, wiem, mamo. Nie ocenia się książki po okładce, ale musisz przyznać, że jej okładka była niezwykła. Panna Filth miała może z dwadzieścia sześć lat, była wysoka, smukła i wyjątkowo wysportowana. Pamiętam, że zazdrościłam jej pięknych, gęstych, czekoladowych loków do pasa, ale jej szare przenikliwe oczy przyprawiały mnie o dreszcze. Do tego jeszcze miała tamte tatuaże, podobne do tych wykonywanych pannom młodym w Indiach. Tylko, że one miały zdecydowanie misterniejsze wzory. Pamiętasz jak raz wydawało mi się, że się poruszają? Tak, mamo. Miała gorączkę, ale jednak trudno jest mi zapomnieć tamte kształty ludzi i potworów oraz dwunastkę wielkich postaci. To były najbardziej realne halucynacje w moim życiu. Tak czy siak, panna Filth została wtedy przyjęta u madame jako guwernantka i teraz jest moją nauczycielką. Moje nerwy są napięte do granic możliwości, kiedy jest koło mnie.
Ale zbytnio odbiegłam od tematu. Wtedy, gdy zastanawiałam się kim są tamte mityczne kobiety po raz pierwszy spotkałam madame, ale choć tak bardzo jesteś jej ciekawa to opisze ją dopiero w kolejnym liście albo zaczekam aż sama ją poznasz, kiedy przyjedziecie z tatą. Może, więc opowiem o innych moich zajęciach.
Pióro zadrżało nad kolejną kartką papieru. Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się jak wiele mogę jej powiedzieć. Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu tych trzech dni, aby dała radę opisać to w jednym liście. Westchnęłam głośno, kładąc pióro na miejsce. Byłam pewna, że dziś nie skończę tego listu. Ujęłam w obie dłonie kubek z czarną herbatą. Ogrzewałam zziębnięte dłonie, zanim zdecydowałam się zamknąć okno. Zawinięta w miękki szlafrok podreptałam do niego i głośno zatrzasnęłam skrzydłem. Wróciłam do biurka. Zgasiłam lampkę nocną. Odłożyłam zaczęty list na półkę i wzięłam do reki książeczkę. Dzień wcześniej udało mi się ją otworzyć i odpowiedzieć na to męczące pytanie.
Kim jesteś?
Cóż, odpowiedź okazała się prosta w przypływie gniewu i rozgoryczenia. Wciąż pamiętałam, co wywarczałam do tego przedmiotu martwego.
-Nazywam się Vivienne Shepard i wszyscy wiedzą wszystko o mnie, lecz ja nie mam pojęcia, kim jestem Ty Durny Zlepku Wspomnień!!!
Kto by pomyślał, że odpowiedzią było moje przyznanie się do zagubienia. Niestety wtedy wezwała mnie madame, więc przysięgłam sobie, że przeczytam fragment wieczorem i chyba nadszedł ten czas. Usiadłam na wąskim łóżku i podkurczyłam nogi. Przykryłam się szczelnie kocem. Z narastającym podekscytowaniem otworzyłam książkę. Pomijając pierwszą stronę, przeszłam dalej.
~1~
Nigdy nie pisałam pamiętnika. Nie czułam potrzeby, aby założyć choćby dziennik. Lecz może dzięki niemu nie oszaleję. Jestem temu, co raz bliższa. Nie są niczego świadomi, ale wiedzą, że coś jest nie tak. Obserwuje ich rosnący strach niczym nową, nieznaną roślinkę. Wręcz mogę go spróbować, zanurzyć się w nim, upoić jak nektarem. Oszałamia mnie to. Oczarowuje. Urzeka. Fascynuje. Porywa. Czuję się niczym zahipnotyzowana, pozwalając moim rządzom i pragnieniom dojść do głosu.
Jestem s z a l o n a!
Nikt, kto widział śmierć swojego brata po odnalezieniu go po wieloletniej rozłące, nie może tak po prostu żyć dalej.
Nikt porzucony przez ludzi, którym się ufało, nie potrafi ponownie zaufać.
Nikt zdradzony przez wybranego, nie stanie się ponownie sobą.
Nie można przeżyć tego, co ja i pozostać przy zdrowych zmysłach.
To nie kropla w oceanie. Utrata swojego, małego nieba, niczym modlitwa o deszcz na środku pustyni. Już za późno na płacz, lecz i tak za dużo łez wcześniej przelałam. Nic tego nie zmieni. Nikt nie potrafi cofnąć przeszłości. Mam siłę, ale nie jestem panią czasu.
~2~
Dawno, dawno temu żyli długo i szczęśliwie…
Kłamstwo.
Kolejne łgarstwo.
Dlaczego faszerują dzieci fałszywymi historiami?
Marzenia.
Są płonne. Z czasem odchodzą. Bledną, zatarte przez naukę, prace, życie…
Wyplenili je z nas, razem z wyobraźnią i kreatywnością, niczym najgorsze wady, jakby były to skłonności masochistyczne. Ale przecież nie kroiliśmy psychopatów w plasterki. Nie chowaliśmy ich w zamrażalniku obok lodów wiśniowych i mrożonego groszku. Nie topiliśmy ich szczątków w oceanie, karmiąc matkę ziemię, zachłanne, pradawne bóstwa, czy swoje paranoje. Nie zmywaliśmy śladów krwi, lecz łzami próbowaliśmy odkupić nasze marzenia o lataniu z Piotrusiem Panem, o tańcu z nimfami, o znalezieniu swojego miejsca…
Ale życie jest inne. Nic, co nam wpajali nie przygotowało mnie na to, co spotkałam.
N i c.
Noszę wiele tytułów. Trofeów moich zwycięstw, lecz są one tylko ranami, które zadałam. Moje imiona są niczym gangrena rozprzestrzeniająca się w skażonej krwi. Zatruli ją moi władcy. Istoty mające nade mną władzę. Mogą mnie spętać, gdy zawiodę. Ich gniew dosięgnie mnie, kiedy nie wykonam rozkazu. Są bezlitośni, ale nie wszechpotężni. Póki mam w sobie dość siły, nie ośmielą się mnie zabić. Mam w sobie ich cząstkę. Choć jestem złączona z czymś znacznie potężniejszym od nich. Szkolił mnie ten, który jest starszy od nich, ale to nie wystarczy. Odizolowana nie wytrwam. Samotna jestem s ł a b a.
Jak zahipnotyzowana przewróciłam kartkę. Na moje kolana wypadł zgięty kawałek papieru. Miała na sobie ślady wielu palców. Widziałam miejsca, gdzie spadły czyjeś łzy. Szlak zgięć. Ostrożnie, drżącymi dłońmi, rozłożyłam papier.
Moja droga,
nie wiem, kiedy wybaczysz mi na tyle, aby przeczytać ten list ani czy w ogóle to zrobisz. Zdaję sobie również sprawę, że istnieje możliwość, że nigdy nie dostaniesz tego listu, ale mimo to go piszę. Wiem również, iż zanim go dostaniesz, o ile w ogóle, to zostanie on przeczytany przez innych. Dlatego może zacznę jeszcze raz.
Moja droga i nieproszeni czytelnicy.
Wspomnij nasze pierwsze spotkanie. Pamiętasz, co ci wtedy powiedziałem?
Ja też go widziałem.
Widziałem jak powoli mnie polubiłaś, jak cieszyłaś się z odnalezienia brata i jak popadłaś w rozpacz, stając się podobna do mnie, gdy go ponownie straciłaś.
Czy pamiętasz jak cię otrułem? Gdy zachowywałem się jak dureń. Kleiłem się do ciebie jak dziecko Afrodyty po jej błogosławieństwie. W zasadzie nie mijam się teraz zbyt wiele z prawdą. Oni, tak o was piszę- czytający cudzą korespondencję, napoili mnie napojem miłosnym Hekate i Afrodyty. Miał on sprawić, żebym zauroczył cię w sobie z wzajemnością.
Czy zadziałał?
…
Dopiero w obliczu walki, tracąc krew, odurzony strachem i groźbą utraty ciebie oprzytomniałem, ale nie było już odwrotu.
Tak wiele skrywałaś pod swoją maską.
Chciałbym ci opowiedzieć o wszystkim, ale nie wiem czy jesteś na to gotowa. Lecz, kiedy zdecydujesz się, napisz.
Pamiętaj, a będę czekać …
Il tempo non si è fermato, ma sarò coraggioso. Ho lasciato che tutto sparisce. Prendete ciò che è davanti a me. Ogni respiro, ogni ora conduce ad esso. La morte di tutti i giorni.*
Nail Condogie
~*~
* Il tempo non si è fermato, ma sarò coraggioso. Ho lasciato che tutto sparisce. Prendete ciò che è davanti a me. Ogni respiro, ogni ora conduce ad esso. La morte di tutti i giorni.
Tłumaczenie z wł.- Czas nie stanął w miejscu, ale będę odważny. I niech wszystko niknie. Zabierz to, co jest przede mną. Każdy oddech, każdą godzinę prowadzącą do tego. Codziennej śmierci.
Przepraszam, nie wiem, co się stało z czcionką, a w dodatku w pewnym miejscu urwało część akapitu. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego.
Jeśli urwało część akapitu, to dodaj w komentarzu 😉
Jak zwykle świetne. Do Twoich opek nigdy się nie czepiam, bo są niezwykle napisane. Wszystko doszlifowane.
Opko jak zawsze świetne i wyczekiwane z napięciem. Samo pojawienie się go tutaj sprawiło, że chcę pisać dalej swoje.
Ciekawi mnie to że nie wiem jaka jest epoka w twojej historii …
Co do błędów :
– … Odsłoniła zasłoniętą zasłonę – takie trochę masło maślane. Lepiej by wyszło: odsłoniła zasłonę / odsunęła firankę lub coś takiego.
– Jeszcze słowa, a przysięgam… – jeszcze słowo …
– Pani dyrektor Finn kazała mi panienkę, będziemy dzielić pokój. – zabrakło jakiegoś słowa np. przyprowadzić
-… kompletnie wspaniały gonelin. – tak się nie mówi. Nieprawdopodobnie – – – promienni – promiennie
-powtórzyłaś „sama”
A list wydawał mi się zbyt dokładny. Ale to może przez epokę.
Bardzo fajne opisy uczuć i miejsc, niezwykle realistyczne.
Czekam na CD