~*~
Witam i przepraszam za czas oczekiwania na tę część, niestety była chora.
Jednocześnie zawiadamiam, że to ostatnia, oprócz epilogu, część tego opowiadania.
~*~
[ Amy ]
Ocknęłam się w moim więzieniu. Wciąż czułam chłód wody na mojej skórze. Zadrżałam, zbierając myśli.
Jeśli to był jej umysł. Ten ogród. Sharifa stworzyła rodzime piaski pustyni, a Lin może wiśniowe zagajniki swego rodu. Ale kim był ten chłopak? Jak on się dostał do jej umysłu? Czemu mi nie powiedziała, że coś się dzieje? Nie potrafiłam sobie przypomnieć czy przed moim,, odejściem” była rozkojarzona lub zaniepokojona. Potrzasnęłam głową dla zebrania myśli.
-Skup się- zganiłam samą siebie.
Muszę pozostać w obecnej chwili, w tym miejscu, w sobie.
-Ale jak?- szepnęłam, obejmując się ramionami.
Może pamiętnik…
Myślowy dziennik…
Dzień pierwszy.
Jestem wykończona fizycznie i psychicznie. Nie wiem jak długo już nie spałam. Staram się o tym nie myśleć. Uciekać od tego, jak długo zdołam. Odpocznę po śmierci. Niestety widma wyczerpania raz przywołanego, nie da się już odpędzić.
Czuwam…
Dzień drugi.
Błądziłam dziś wzrokiem po suficie. Znalazłam tam małą rysę. Podążając za nią wzrokiem, znalazłam jedną ciemniejszą plamkę. Miejsce, w którym odpadł kawałek kamienia. Zaśmiałam się na to. Nie był tak wszechwładny, jakim mi się kiedyś wydawał.
Pragnienie męczy mnie teraz bezustannie. Głód mogę ignorować, lecz brak wody zabije mnie w ciągu najbliższych dni. Nie poddam się. Nigdy. Będę walczyć. Nadzieja umiera ostatnia… i umrze razem ze mną.
Wciąż czuwam.
Dzień trzeci- chyba.
Na zmianę tracę przytomność i ją odzyskuję. Sądzę, że to dzień trzeci od Jego odejścia, ale nie jestem tego pewna. Nie wiem jak długo On…
Widzę tylko moje wychudzone, brudne ciało. Brak mi sił. Nie dam rady stanąć lub usiąść. Już tylko łańcuchy utrzymują moje ciało w pionie.
Staram się czuwać.
Kolejne dni.
Wszystko zlewa się w jedno. On wciąż nie wrócił. Nie chcę zasnąć.
Strach.
To mój wieczny towarzysz.
Teraz już się nie boję.
Nie Jego.
Nie o siebie.
Moje życie już się nie długo skończy, lecz są jeszcze inni. Ci, których kocham. Bezustannie myślę o Amalu, Jacku, Lin i małej Melody.
Co u nich? Czy jeszcze żyją? Są zdrowi? Czy zrobił im krzywdę? Może myślą, że nie żyje. Czy dręczy ich? Czy dają sobie radę? Męczyło mnie tak wiele pytań.
Nie mam siły by czuwać.
Następny przytomny dzień/ chwila.
Odzyskałam przytomność?
Nie wiem.
Nie potrafię zebrać myśli.
Czuję się, co raz gorzej. Każdy oddech to walka. Bitwa o życie. O tak cenne powietrze…
Nie czuję głodu ani pragnienia. To dobrze. Oznacza, że umieram.
Śmierć.
Na nią czekam. Po każdym powrocie do rzeczywistości jestem zaskoczona i zawiedziona.
Bo wciąż żyje.
Bo nadal nie umarłam.
Z każdym odzyskaniem przytomności.
Nadal żyłam.
Gdzie jesteś śmierci?
Ja CZEKAM…
[ Jessica ]
Obudziła mnie Sam, choć było jeszcze wcześnie, sądząc po bladych promieniach słońca nad morzem śniegu. Zjedliśmy część naszych racji, które zabrałyśmy z obozu. Widząc ciemne cienie pod oczami Sam, byłam pewna, że i tę noc czuwała. Samolub. Mogła mnie obudzić, ale wolałam nie rozniecać kłótni w takiej chwili. Niedługo potem przyszli zapomniani. Muszę przyznać, że na ich widok czułam ukłucie żalu w sercu. Nie mieli nic prócz swojej miłości. Byli jedną wielką rodziną. Niestety razem z nimi nie przyszła Lin, ponieważ z powodu nogi nie mogła dźwigać. Najmłodsza z nich, Melody, zauroczyła nas, a Jackob wywoływał uśmiech na twarzy swoim oddaniem. W dodatku każdy z chłopaków czuwał, nad Melody jakby była ich największym skarbem. Mieli naprawdę duże kosze na owoce, w które zmieściła się nawet barczysta Sam. Nie wiem ile zajęło im zebranie owoców i dostarczenie nas do domu, ale muszę przyznać, że przysnęłam. Obudziłam się dopiero, gdy Sam wyrzuciła mnie z kosza. Syknęłam ze spotkania trzeciego stopnia mojego barku z podłogą. Daniel zachichotał, maskując to napadem kaszlu.
-Dzięki- syknęłam.
-Wybacz.- Nie kajał się, więc puściłam jego słowa mimo uszu.
-Wybacz ptaszyno, ale nie mieliśmy żadnego księcia na składzie- dodała Sam.
Zazgrzytałam zębami, ale nic nie powiedziałam.
-Co teraz?- spytał Jackob.
-Jak rozumiem Melody zaniesie mu kawę, tak?
-Tak, rozpuścimy w niej silny środek nasenny- odparła, spoglądając na drzwi.
Dopiero teraz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byliśmy w względnie małym pokoju jak na miejsce spotkania sześciu osób. Wszystkie ściany były puste i białe, niczym w szpitalu. Jedynym meblem była dębowa szafa. Przez małe okienko wpadało trochę światła. Amal podszedł do niego i przesunął dłonią po ciężkiej kotarze.
-Już czas- mruknął.- Lin zostaniesz tutaj, nie chcę, aby…
Ciszę przerwał brzęk tłuczonej porcelany. Amal spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem, zanim rzucił się do drzwi. Wybiegliśmy na korytarz, pędząc za nim. Dopadliśmy do schodów z dusza na ramieniu. Sam przeskoczyła balustradę, lądując na parterze. Drzwi do salonu były uchylone, przez co dotarł do nas urywek ich rozmowy, a raczej jego monologu.
-Zamilcz, niewdzięczna- ryknął.- Wyczytałem z twoich myśli prawdę!
Nagle jakaś niewidzialna siła otworzyła drzwi i wypchnęła nas w głąb korytarza. Krzyknęłam, czując przejmujący ból. Wiłam się, nie mogąc nad nim zapanować. Dotyk czyjejś ręki na moim czole, sprawił, że cierpienie zniknęło. Westchnęłam z ulgi. Zamrugałam lekko oślepiona światłem. Nade mną stał Daniel.
-Jak ty…?- wycharczałam.
-Przysługa dla Hekate- mruknął.- Żadne z jej potomstwa nie może mnie skrzywdzić magią.
-Gdzie on…?
-Zbiegł do piwnicy.
Pomógł mi wstać i z tajemniczym uśmiechem poszedł do salonu.
-Co to było?- spytała Sam, podchodząc do mnie.
-Magia.
-A on…?
-Misja… przysługa… Hekate…
-Dobrze się czujesz?- Złapała mnie za ramiona. Niestety miałam trudności ze skupieniem na niej wzroku.
-Bywało gorzej- mruknęłam i spróbowałam wzruszyć ramionami, ale przez to straciłam na chwilę równowagę.
-Jess- zaczęła zaniepokojona, podtrzymując mnie.
-Nic mi nie jest- wydukałam słabym głosem.
-Masz płytki oddech, jesteś niezdrowo spocona, pomimo minusowych temperatur, nie możesz skupić wzroku i ledwo stoisz na nogach. Dalej sądzisz, że nic ci nie jest?
Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, zanim siłą zmusiła mnie, żebym usiadła.
-Daniel!- zawołała donośnie.
-Co? Musimy za nim iść! Wyczuwam…- zaklął cicho, potykając się o moje nogi.
-Wybacz- bąknęłam.
-Z Jess jest źle- oświadczyła Sam.- Sądzę, ze to przez magię.
-On tylko odepchnął nas od drzwi- zaoponował.
-Więc, czemu krzyknęła?
-Zaskoczenie? Może dostała skrzydłem drzwi?
-Nie sadzę.
-Czy mogę coś powiedzieć?- spytałam słabo.
-Nie!- zaprotestowali jednocześnie.
Zrezygnowana oparłam brodę o kolana.
-Dobra, Jess- zaczął po chwili namysłu.-Co czułaś, gdy on użył magii?
-Ból, jakby… tysiące noży wbijało się w… w moje ciało- wyjaśniłam cicho z trudem znajdując odpowiednie słowa.
-Jackob zostanie z dziewczynami, a …- wtrącił się Amal.
-Może dajmy jej ambrozji?- zaproponowała Sam, nie zwracając uwagi na Amala.
-Ambrozję? Chyba nie znam tej rośliny?
-Ambrozja to jeden z pokarmów greckich bogów dziewięć razy słodszy od miodu, a oprócz niego jest nektar, ale z powodów trudności w transporcie preferujemy ambrozję- tłumaczyła Sam.- Dzieci bogów, półbogowie, czy inaczej herosi mogą spożywać je tylko w…
-Sam- jęknęłam, spazmatycznie łapiąc powietrze. Przed oczami majaczyły mi zamglone obrazy, a po chwili nic już nie widziałam. Osunęłam się na posadzkę, poddając się otaczającej mnie ciemności.
[ Amy ]
Hałas.
To on pozwolił mi ponowni wypłynąć z ciemności. Otępiona potrzebowałam chwili, aby podnieść powieki. Nagle drzwi się otworzyły, uderzając o zbyt głośno o ścianę. Półprzytomna podniosłam głowę, krzywiąc się od bólu, który przeszył moje nieużywane od dawna uszy. On wbiegł i zaczął odpinać mi kajdany. Był rozkojarzony i zdenerwowany.
-Wstawaj!- warknął, gdy uwolniona, upadłam jak szmaciana lalka na posadzkę.
Lecz nie miałam sił, żeby choćby regularnie oddychać, a co dopiero mu odpowiedzieć czy wstać. Zdenerwowany chwycił mnie za lewą rękę i wywlekł.
[ Jessica ]
– Jessico…
Kolejny zaniepokojony głos przebił się przez ciemne chmury, które zasnuły mój umysł. Nie byłam całkowicie nieprzytomna. Doskonale wiedziałam, co działo się z moim ciałem, ale nie miałam nad nim władzy zupełnie jak lalkarz, któremu odcięto sznurki. Czułam jak wlano mi coś do gardła. Po moim bezwładnym ciele przeszedł przyjemny dreszcz, promieniujący ciepłem.
-Jessico…
Powoli wracałam do rzeczywistości, kiedy odzyskiwałam czucie w mięśniach.
-Jess!!!
-Nie mamy czasu- wtrącił się kolejny głos.
Miał rację, dlatego walcząc z własną słabością, zamrugałam drętwymi powiekami i skrzywiłam się przed jaskrawym światłem.
-Nareszcie- westchnął cicho dziewczęcy głos, który mnie wołał.
Stopniowo odzyskałam jasność myślenia. Nade mną stali Sam, Daniel i Amal.
-Jak się czujesz?- spytała Sam.
-Bywało gorzej- odparłam po zastanowieniu.- Trochę mnie mdli, ale to na pewno szybko minie- zapewniłam, ostrożnie się podnosząc. Musiałam podeprzeć się o ścianę, walcząc z mdłościami. Sam zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem i skinęła zdawkowo, jakby usatysfakcjonowana wynikiem obserwacji.
-Co mi się stało?
-Zjadłaś jabłko z naszego sadu- odparł Amal.- Wszystko, co jadalne jest zatrute lub toksyczne, dlatego możemy jeść tylko to, co nam pozostawi. Jego moc sprawia, że…
-Pomińmy zbędne- wtrącił się Daniel.- Musimy iść, zanim ją skrzywdzi.
-Możesz już ją zostawić- mruknęła Sam do mnie.- Nie upadnie.
-Słucham?
-Ptaszynko, zostaw tę ścianę i chodź- rzuciła, ruszając za Danielem.
Zeszliśmy na dół. Amal zapalił, znajdujące się na ścianach lampy. Znaleźliśmy się w obszernej piwnicy. Naprzeciwko schodów dostrzegłam zarys trzech drzwi, które jedynie niewielka klamka i dziurka od klucza odróżniała od ścian. Jedną z nich pokrywały półki z różnymi kryształowymi flakonikami pełnymi różnobarwnych cieczy i mazi. Moje nozdrza drażnił kwaśny zapach. Daniel podszedł do środkowych drzwi i otworzył je bez żadnego problemu.
-Był tutaj- oświadczył.
Wyminęłam go i weszłam do środka. Cała cela była wykonana z litego, gładkiego kamienia. Temperatura wewnątrz wydawała się spadać. Zadrżałam, wypuszczając ustami kłąb pary. W słabym świetle podłoga wydała mi się miejscami niemal czarna. Zaintrygowana schyliłam się.
-To krew- oznajmił Daniel, stając obok mnie. Odskoczyłam jak oparzona, wywracając się niezdarnie.
-Słabo ci?- zapytał Amal, pomagając mi wstać.
-Krew- mruknęłam niemrawo.
-Co takiego?
-Podłogę tamtego pomieszczenia pokrywa skrzepnięta krew- wyjaśnił Daniel.- Wyczuwam go, słabo, ale jednak- mruknął, podchodząc do pierwszych drzwi.
Wymacał klamkę i wszedł do długiego korytarza. Było w nim tak ciemno, że widziałam, co najwyżej drzwi mijanych pomieszczeń. Stopniowo przyspieszyliśmy, słysząc w oddali echo jego kroków. Jedne z mijanych drzwi były otwarte, ale Daniel minął je bez większego zainteresowania. Zerknęłam do środka. To była kolejna cela. Przestronna i duża, ale jednak była wiezieniem. Z jednej ze ścian zwisały kajdany. Przygryzłam dolną wargę i dołączyłam do pozostałych.
[ Amy ]
Sunął długimi krokami jakimś korytarzem. Czułam każdy kamień, po którym mnie przeciągnął. Głowa rytmicznie opadała mi i podskakiwała na słabej szyi niczym na sprężynie. Hałas za nami się wzmagał. Ktoś był za nami. Byłam tego pewna, szczególnie, kiedy spoglądał nad ramieniem w korytarz za nami. Nie wiem, kiedy znaleźliśmy się w jakiejś komnacie. Rzucił mnie w kąt i zaczął coś mamrotać, spoglądając na drzwi. Czułam niepokojące zawroty głowy. Nagle znalazł się przede mną. Kucał, przyglądając mi się lubieżnie. Szybkim ruchem z fałd materiału wyciągnął sztylet. Poczułam zapach krwi. Podszedł do drzwi i przyłożył do nich dłoń. Po chwili odetchnął z ulgą. Obrzucił mnie przeciągłym spojrzeniem. Wręcz przeszywał mnie wzrokiem. Podszedł, aby uklęknąć przy moich zwłokach. Położył mi dłonie na mostku i czole. Poczułam, że słabnę. Traciłam resztki sił. Powieki opadły mi bezwiednie. Słyszałam Jego zadowolony pomruk…
[Jessica]
Dostrzegłam koniec korytarza. Ślepy zaułek.
-Koniec korytarza- powiedziałam, zrównując się z Danielem. Przecież był niewidomy, skąd miałby to wiedzieć.
-Za stwierdzenie oczywistości orderów nie przyznają- odparła Sam.
-Przymknijcie się obie- warknął Daniel, macając kamienie. Był wyraźnie podekscytowany, a ja nie wiedziałam, dlaczego. Kamień jak kamień. Niejeden już w życiu widziałam.- wyraźnie czuję śmierć… Jest!- syknął triumfalnie.
-Co?- spytał równie zdezorientowany, jak ja i Sam, Amal.
-Drzwi- oświadczył z uroczym uśmiechem.- Ukrył je, ale to magia, a ją zawsze można przejrzeć, jeśli tylko wie się, na jakiej zasadzie działa.
-Ale ty nie jesteś synem Hekate!- zaoponowała Sam.
-Hekate?- spytał Amal, próbując pojąć naszą rozmowę.
-Później- Daniel machnął niedbale ręką.
-Dobra, wchodzimy- zadecydowała Sam, wyciągając miecz.- Jess masz zostać z tyłu.
-Ale…
-Nie ma żadnego a l e. Nie jesteś w formie, a on jest potężny, więc zaufaj mi i pozwól działać- wtrąciła i weszła do środka, kiedy Daniel otworzył drzwi.
Znaleźliśmy się w skromnym pokoju. W kącie stał mężczyzna, który momentalnie odwrócił się do nas. Był wysoki i szczupły. Odziany w szatę z czarnego jedwabiu bez rękawów, rozchyloną na piersi. Pod spodem dostrzegłam bardziej dopasowane ubranie. Miał dwadzieścia kilka może trzydzieści lat. Gęste czarne włosy upięte miał w staromodną fryzurę. Wyglądał po prostu jak żywcem wyjęty ze starego obrazu. Jedynie fiołkowe oczy z granatowymi refleksami nie pasowały do jego staroświeckiego wyglądu. Chłodne spojrzenie przyciągało mnie z nieodpartą siłą, a jakaś niewidzialna siła unieruchomiła moje ciało. Nie mogłam nawet krzyknąć.
-Wy?!- ryknął, obrzucając nas pogardliwym spojrzeniem.
Sam rzuciła się na niego z mieczem, lecz wokół niego była jakaś niewidzialna tarcza, otaczając go szczelnym kloszem. Mimo to sikała zapamiętale. Cios, pchnięcie, sztych. Na jego ustach zamajaczył szyderczy uśmiech. Odepchnął ją, mrużąc lekko oczy, na szafę tak silnie, że aż straciła przytomność. Chciałam jej pomóc, lecz nie mogłam. Jego oczy wciąż mnie hipnotyzowały, niczym ślepia węża. Kątem oka widziałam jak Amal podniósł z podłogi miecz Sam i ruszył na swego pana. Niestety nigdzie nie dostrzegłam Daniela. Nagle wszystko ucichło. Siła jego oczu osłabła. Przyskoczyłam do Sam z krótkim mieczem w dłoni, przygotowana na atak, który nie nastąpił. Zbuntowany heros trzymał się za brzuch, a materiał jego ubrań ciemniała od krwi. Osunął się na posadzkę, brocząc ją posoką. Za nim stał Daniel z czarnym od krwi sztyletem w dłoni.
-Ukryłem tę komnatę… Jak wy…- wycharczał ranny.
-Jestem synem śmierci- odparł jakiś Daniel- Zapachu śmierci nie ukryjesz. Nigdy- dodał, szurając stopami w poszukiwaniu przeszkód.
-Ślepy. Pokonał mnie ślepiec!- wycharczał, krztusząc się. Krwawa piana trysnęła mu z ust, plamiąc buty Daniela. Skonał.
-Niewidomy…
Doszedł do mnie cichy jęk. Spojrzałam w kąt, z którego dochodził. Leżała tam zwinięta w kłębek dziewczyna.
-Amy!- zawołał Amal. Doskoczył do niej i delikatnie położył sobie jej głowę na kolanach. Podeszłam bliżej. Kiedyś musiała być prawdziwą pięknością, a gdybym zobaczyła ją w obozie uznałabym ją za córkę Afrodyty. Miała duże błękitne oczy i czekoladowe włosy. Jej ubranie było miejscami ciemne od zaschniętej krwi i uderzało kwaśnym odorem wymiocin, moczu i innych ludzkich wydzieli. Cała była pokryta bliznami, strupami, ranami i zadrapaniami oraz różnobarwnymi sińcami. Dzieci trzeciego świata to był przy niej pikuś. Określiłabym ją, jako okaz głodu i nędzy. Przez skórę, która boleśnie opinała jej kości, sprawiała wrażenie żywego szkieletu.
-Bogowie- jęknął.- Co on ci zrobił?
-Am…- wysapała cicho, z trudem oddychając.
-Jestem Amy. Słyszysz? Jestem. On nie żyje- mówił jak najęty.- Jesteśmy wolni.
-Ona umiera- powiedział Daniel.
-Nie, to…
-Nic już nie poradzisz- dodał.- Jest ze sobą pogodzona. Ona czekała na to dostatecznie długo.
-Amy, proszę- jęknął Amal.- Jesteśmy wolni…
W świetle świec w kącikach jego oczu zalśniły łzy bezradności i żalu.
-Bracie- wyszeptała resztkami sił.
-Siostro- zawołał, porywając ja w ramiona. Jej wiotkie ciało wisiało bezwładnie.
[ Amy ]
Huk!
Ktoś wyłamał drzwi. Zaskoczony cofnął dłonie i odskoczył ode mnie.
-Wy?- ryknął.
Słyszałam odgłosy walki. Próbowałam ponownie otworzyć oczy, lecz byłam zbyt słaba. Nagle wszystko jakby zamarło. Nastała martwa cisza. Ktoś upadł na posadzkę. Czułam wyraźny zapach krwi. Ktoś był ranny. Może umierający.
-Ukryłem tę komnatę… Jak wy…- wycharczał mój oprawca.
-Jestem synem śmierci- odparł jakiś głęboki głos. Znałam go, lecz nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd.- Zapachu śmierci nie ukryjesz. Nigdy.
Ktoś zaszurał stopami po podłodze.
-Ślepy. Pokonał mnie ślepiec!- wykrztusił mój Pan.
-Niewidomy…
Jęknęłam na te słowa. On- syn śmierci zdołał go pokonać. Zabił Go. Uśmiercił mojego prześladowcę.
-Amy!- zawołał znany mi głos. Amal. Mój brat żył.
Doskoczył do mnie i delikatnie położył moją głowę na swoich kolanach.
-Bogowie- jęknął.- Co on ci zrobił?
– Am…- wysapałam.
-Jestem Amy. Słyszysz? Jestem! On nie żyje- mówił jak nakręcony.- Jesteśmy wolni.
-Ona umiera- powiedział syn śmierci.
-Nie, to…
-Nic już nie poradzisz- dodał łagodnie.- Jest ze sobą pogodzona. Ona czekała na to dostatecznie długo.
-Amy, proszę- jęknął Amal.- Jesteśmy wolni…
Czułam na skórze ciepłe krople. Łzy. Amal płakał po raz pierwszy, a ja nie mogłam go pocieszyć. Miałam być opoką!
-Bracie- wyszeptałam resztkami sił, unosząc po raz ostatni powieki. Przez mgłę dostrzegłam jego zatroskaną piękną twarz. Oczy błyszczały mu niezwykłym blaskiem. Zwichrzone włosy opadały mu na powieki. Ostre rysy twarzy wydawały się być teraz jeszcze dziksze niż kiedyś. Jakby wraz z wolnością odzyskał zapomnianą cząstkę siebie. Oczami wyobraźni widziałam go na pustyni, skąpanego w ciepłych promieniach słońca, tańczących na jego karmelowej skórze. Poczułam miłe ciepło wewnątrz siebie.
Wykończona ostatnim wysiłkiem pozwoliłam powiekom opaść.
-Siostro- zawołał donośnie, a mnie pochłonęła ciemność.
Tak zakończył się mój ostatni dzień, pamiętniku. Mój spadku. Moje wspomnienie.
*****
Poczułam tchnienie śmierci. Przede mną stanął przepiękny, młody mężczyzna o czarnych skrzydłach.
Tanatos.
Śmierć.
Podał mi rękę, pomagając wstać z ziemi. Pochwycił mnie w tali i spojrzał w górę, szykując się do lotu.
-Dziękuję-wyszeptałam.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Dziękuję- powtórzyłam nieco głośniej.
-Nie ma, za co?- odparł zaintrygowany.
-Jest- zaprzeczyłam.- Twój syn dał mi przed śmiercią najwspanialszy dar. Wolność.
Skinął, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w jakiś odległy obraz.
-Zabierzesz mnie?
– Jeszcze nikt mnie o to nie pytał- zaśmiał się, wzbijając w powietrze.
-Bo wszyscy boją się śmierci, a ja zbyt długo na ciebie czekałam- odparła z błogim uśmiechem, czując wiatr we włosach.
Zerknął na mnie dziwnym wzrokiem.
-Jeśli znajdę kiedyś czas, z przyjemnością z tobą porozmawiam…
-Amy. Nazywam się Amelie Verity.
-Witaj w wieczności, prawdo.
[Jessica]
-Nie żyje- szepnął Daniel, wpatrując się w przestrzeń obok.
-Nie, nie, nie!- powtarzał jak modlitwę raz za razem Amal.
Chociaż chciałam mu pomóc to nie potrafiłam. Przecież nawet go nie znałam!
-Daj Sam nektaru, ale uważaj ma chyba złamane przynajmniej dwa żebra, sadząc po jej płytkim oddechu – odprawił mnie Daniel.
Odeszłam od nich niczym skarcone dziecko. W lekkim odrętwieniu obeszłam szerokim łukiem ciało herosa i wymijając szczątki mebli, podeszłam do nieszczęsnej szafy. Wyciągnęłam z jej zgliszczy nieprzytomną Sam. Ułożyłam ją ostrożnie na ziemi i wlałam do jej ust resztkę nektaru z mojego plecaka. Cicho jęknęła. Spojrzałam za siebie. Daniel klęczał przy Amalu, szepcząc coś zbyt cicho, abym mogła coś usłyszeć. Arab kiwał się jednostajnie na palcach, kołysząc martwe ciało dziewczyny. Patrząc na niego czułam narastającą w gardle gulę, dlatego odwróciłam wzrok.
-Co się stało?- spytała cicho Sam.
-Chodź- szepnęłam. Pomogłam jej wstać i wyszłyśmy na zewnątrz, zręcznie wymijając resztę zapomnianych. Usiadłam pod drzewem, ukryta wśród listowia sadu, marząc by zamaskowały mnie również przed światem i wyrzutami sumienia. Sam z westchnieniem usiadła obok mnie.
-Co się stało?- powtórzyła pytanie.
Łzy same zaczęły płynąć po moich policzkach, gdy opowiedziałam jej wszystko. Zażenowana swoją słabością, ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam ciepłe ramie, które mnie objęło. Podniosłam oczy i wyrwałam się zaskoczona, tym gestem w wykonaniu córki Aresa.
-Jestem córką boga wojny, ale jednak córką- oświadczyła, obejmując mnie ramieniem.- Hormony zobowiązują.
Zaśmiałam się słabo przez łzy. Oparłam się o nią swoją głową, która, jak miałam wrażenie, ważyła ponad tonę.
-Och- westchnęłam, ścierając, co raz to nowe łzy.
-Tak?
-Co my teraz zrobimy?- wychrypiałam, opierając się plecami o jej plecy dla wygody.
-No, cóż. Zapewne wrócimy do obozu i będziemy udawać, że nic się nie stało, choć po nocach będą na prześladować demony przeszłości- odparła.
Milczałyśmy, przetrawiając tę prawdę z życia herosa.
-Czuję się jakbym ocknęła się po raz kolejny z koszmarnego snu, tylko po to, by stwierdzić, że rzeczywistość również jest koszmarem.
-Według mnie to niesprawiedliwe, że musiałaś przez to przejść. Nigdy nie byłaś… no wiesz. Ty po prostu starałaś się przeżyć, a oni wrobili cię w te bagno.
-Nikt cię nie uświadomił, życie jest niesprawiedliwe.
-Obiło mi się o uszy- mruknęła z ironicznym uśmiechem.
-Dziękuję-powiedziałam, pociągając nosem.
-Czy jesteśmy przyjaciółkami?- spytała nagle po chwili.
-Słucham?- Wyprostowałam się jak struna i spojrzałam na nią zmieszana.
-To znaczy zrozumiem, jeśli nie. Jestem przecież dość wybuchowa, sarkastyczna, a do tego…
-Przestań!- przerwałam jej .- Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółkami, jak inaczej nazwać osobę, która na każdym treningu spuszcza mi manto, przeklina moją głupotę, a potem kupuje mi bułeczki.
Zaśmiała się i przytuliła mnie, miażdżąc mi żebra.
-Sam… duszę… dusisz…. mnie.
-Dobra ptasiaro, ogarnij się i wracajmy. Musimy opowiedzieć twoją spowiedź reszcie zoo.
-I taką cię lubię- zaśmiałam się, próbując ją dogonić.
Fajne. Trochę błędów merytorycznych czy jak im tam. Szkoda że Amy umarła, ale fajnie że Jess i Sam się zaprzyjaźniły. Tekst o ścianie mnie powalił. A teraz:
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
TO NIE MOŻE BYĆ KONIEC!!!
PS. Dlaczego za każdym razem jak coś wysyłam na rr to się to nie pojawia i muszę wysyłać drugi raz?!
Nie tylko ty, ja wysłałam tą część enty raz zanim się ukazała.
Poza tym muszę sprostować, że napiszę jeszcze jedną część, na którą mnie naszło dopiero po wysłaniu, więc oświadczam, że przed epilogiem ukarze się jeszcze 10 część Koszmarnej przyszłości.
Jak zwykle bardzo fajne, świetny pomysł z tym dzienniko-pamiętnikiem. Szczególnie z ,,czuwaniem”.
Szkoda, że zbliżamy się już do końca, lubię twoje opko.
Nie wiem, czemu wy musicie wysyłać kilka razy – moje pracy zawsze pojawiały się po tym jak je wysłałam. Spróbujcie następnym razem wysłać w godzinach 19-21, może to pomoże.