Dedykacja dla Chione, Premusa i Annies
Quickdroo
Jeśli chodzi o rekord szkoły w liczbie koszmarów, na pewno dostałbym pierwsze miejsce. Prawie co noc śni mi się cały czas ten sam sen. Zawsze śnię o tym, że jakiś potwór mnie goni,a gdy już ma mnie złapać, pojawia się jakaś osoba, raz chłopak, raz dziewczyna, w różnym wieku, która zabija tego potwora i właśnie wtedy się budzę. Tej nocy było tak samo. Biegłem ulicami Nowego Yorku. Mówi się, ze Nowy York to miasto, które nigdy nie śpi. Jednak tym razem spało, a przynajmniej na to wyglądało, wszędzie było mnóstwo pustych aut, ani jeden budynek nie miał zapalonych świateł, a całe miasto wyglądało jak gdyby opuszczone w pośpiechu. Gonił mnie strasznie dziwny stwór. Wyobraźcie sobie pół człowieka – pół konia, ale żywcem obdartego ze skóry. Miał jedno oko na środku czoła, oraz dwa rogi. Z tyłu nóg miał duże, kolorowe płetwy. Uciekałem, przed nim i dziękowałem niebiosom, że nasz trener tak natarczywie kazał nam ćwiczyć bieganie. Mimo, ze byłem dość szybki potwór był jeszcze szybszy. Czułem jego oddech na swoim karku. Już wyciągał do mnie swoje długie ręce, gdy nagle się zatrzymał. Przebiegłem jeszcze jakieś sto metrów, dopiero potem zatrzymałem się ze zmęczenia. Gdy odwróciłem się, zobaczyłem, że jego ludzka część jest równo przecięta od reszty. Jego ciało zaczęło się zmieniać w proch, a ja ujrzałem nad nim bumerang, który miał wysunięte kolce. Zatoczył koło, już nad zwykłym pyłem i poleciał w kierunku jakiejś osoby w czarnym płaszczu. Nie mogłem się jej dokładnie przyjrzeć, widziałem tylko oczy, zielone jak…Coś zielonego. Nasze spojrzenia się spotkały i wtedy się obudziłem.
Wstałem. Była 4.46. Za późno żeby iść spać, ale też za wcześnie, żeby wstać. Próbowałem, więc zasnąć, ale to nic nie dało. Więc leżałem, w łóżku i myślałem, co robiłem pożytecznego przez te wakacje. Tak głównie: nic. Zbliżał się już koniec leżenia w łóżku do południa i jedzenia chipsów, ani nic w tym rodzaju. Wtedy przypomniałem sobie o śnie. Kto to mógł być ten w czarnym płaszczu? Co to był za potwór? A właśnie, potwór. Wziąłem z biurka swój zeszyt do rysowania. Rysowałem w nich każdego potwora z moich sennych koszmarów. Czego tam nie było. Węże z dwoma głowami, latające węże, krokodylo – bobry .Najnormalniejsze sny najnormalniejszego człowieka. Aha. Zawsze wiedziałem, ze coś ze mną nie tak. Miałem dysleksję, ADHD, koszmary właśnie. Zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Eliot Carey, mam 15 lat, niebieskie oczy. i brązowe włosy. Jestem dość wysoki, oraz szczupły, przez co niektórzy nazywają mnie „chuderlakiem”. Oraz mam dość niezwykłą, rzekłbym „wadę”. Może później o niej opowiem. Rozejrzałem się po pokoju. Zwykłe małe pomieszczenie o niebieskich ścianach, „jak w szpitalu”, jak mówi moja mama. Podszedłem do regału z książkami, który stał w rogu. Wyciągnąłem książkę, którą stosuję w sytuacjach, kiedy nie mogę zasnąć. Książka nazywała się „Hipnoza dla amatorów”. Otworzyłem ją na str.67. Przeczytałem jeszcze raz co trzeba zrobić. Wziąłem złoty zegarek, pamiątkę po dziadku. Miał na imię Percival. Była to dziwna osoba. Często zapraszał nas (mnie, mamę i tatę), na kolację. Interesował się mechaniką, a raczej wynalazkami. Niezły był z niego majsterkowicz, można byłoby rzecz „złota rączka”. Niestety na starość zdziwaczał. Zaczął majaczyć. Słyszałem jak mówił: „On jest na wolności”, „Trzeba znaleźć resztę”. Niedługo później umarł. W testamencie, zostawił mi trzy rzeczy: złoty zegarek, dziwny naszyjnik, z którym się nie rozstawał, oraz zwój z którego nie mogłem nic zrozumieć. Wziąłem zegarek do ręki i zacząłem nim machać przed swoim nosem. Zaprogramowałem się na sen, a obudzić(hipnotycznie i normalnie) miałem się o 7:30. Kiedy powiedziałem „Trzy”, automatycznie zasnąłem. Plusem hipnotycznych snów, jest to, że nie śnią się koszmary. Minusem, że jak się obudzi, to uczucie jakby się nie spało. Mimo, że miałem ochotę zasnąć naprawdę mocnym snem, to powstrzymałem się. Wypiłem dwie mocne kawy i zacząłem się ubierać. Wyszedłem za jakieś piętnaście minut ósma. Do szkoły miałem nie daleko, jakieś trzysta – czterysta metrów. Gdy tak chodziłem, podszedł do mnie mój kolega Aklymenos. Nazwałem go tak, ponieważ zawsze fascynował się mitologią grecką, ogólnie, Grecja zawsze go interesowała. Mówił, że zostanie archeologiem, albo historykiem. Pewnego razu, gdy tak mówił, powiedziałem, że jeszcze niech sobie starożytne greckie imię wymyśli. Ku mojemu zaskoczeniu powiedział, że to niezła myśl, no a ja wymyśliłem właśnie Aklymenosa. W sumie nikt w Starożytnej Grecji nie miał tak na imię, więc od nikogo nie zgapiałem, nie? Naprawdę miał na imię Jim Meshing. Był trochę ode mnie wyższy, miał szare oczy i czarne włosy. Jego typ człowieka to zdecydowanie filozof. Często można go było zobaczyć siedzącego, czy stojącego, wpatrywującego się w jeden punkt. Wtedy rozmyślał ciekawe, oraz śmieszne zagadnienia, typu: Skoro kot zawsze spada na cztery łapy, a kromka z masłem, zawsze spada masłem do dołu, to co się stanie jeśli kromkę z masłem przymocuje się do grzbietu konia?, albo Jak powstał świat?. Wyraz jego twarzy wyglądał wtedy podobny do tego jak morderca, patrzy na ofiarę przed morderstwem. Jak raz się zamyślił to zapatrzył się na twarz, pewnej dziewczyny. Gdy zobaczyła jego minę, to trzymała się od niego z daleka przez cały tydzień. Jednak Aklymenos stawał się agresywny tylko wtedy, gdy ktoś(oprócz mnie), przerwał mu w rozmyślaniach. Raz pobił dresa. Do tego czasu trzyma się z daleka ode mnie i od niego. Gdy do mnie podchodził już widziałem, że jego oczy wydają się takie puste. To była taka oznaka, ze jest zamyślony, ale ja znałem sposób na drogę powrotną, z jego mózgu do świata rzeczywistego. -Widziałeś w telewizji wykopaliska na Rodos? – zapytałem -A były!? – zapytał i już widziałem w jego oczach, że wraca. Na szczęście Aklymenos nie miał dobrej pamięci, przez co zapominał o czym rozmyślał i dalej był dość fajnym uczniem, oraz kolegą. Zwykle wolałem nie zaczynać rozmowy, ponieważ Jim był szkolnym Mistrzem Ciętej Riposty i zawsze potrafił nad wszystko zripostować. Raz ktoś go zaczepił w szkole mówiąc: „Głupek”, a Jim powiedział: „A mi na imię Jim”. Gdybyście widzieli minę tego kolesia. Bezcenna. Więc szliśmy w milczeniu, gdy Aklymenos powiedział cicho: -Stój… Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale wtedy właśnie zobaczyłem psa wielkości nosorożca, jedzącego najspokojniej w świecie Toyotę. -Co to do cholery jest! – krzyknąłem, ale Jim uciszył mnie ręką. Niestety za późno. Ogar popatrzył na nas, wypuścił z ust drzwi auta, zaczął warczeć i zaczął zbliżać się w naszą stronę. Każdy jej krok do przodu, to nasz krok do tyłu. Potwór się zbliżał, my się oddalaliśmy, przez co zachowywaliśmy między sobą cały czas tę samą odległość. Do czasu. Kiedy dotknęliśmy plecami ściany bloku, stwór jakby się uśmiechnął. -Masz jakąś ciętą ripostę? – zapytałem przestraszonego Aklymenosa. Nie odpowiedział. Wyglądał jakby połknął własny język. Oczywiście mogłem mu zadać jakieś filozoficzne pytanie, a on by się zastanawiał, ale to by trwało za długo, a nawet gdybym zdążył to to coś i tak by go rozszarpało na strzępy z łatwością. Wtedy sobie przypomniałem, że na lekcje historii miałem przynieść sztylet mojego dziadka. Pani kazała wziąć jakąś pamiątkę po przodkach, no a ja przyniosłem sztylet. Powoli zdjąłem plecak i wyjąłem sztylet. Gdy potwór to zobaczył cofnął się. „Nie ma, to działa” – pomyślałem, więc zacząłem odważniej podchodzić do tego czegoś. Ogar (to przypominało psa), skoczył na mnie. W ostatniej chwili uchyliłem się przed skokiem. Wielka łapa wylądowała tuż koło głowy Aklymenosa, który tuż po tym jak zobaczył koło siebie wielką kosmatą łapę z ostrymi jak brzytwa pazurami, zemdlał. „No super, jeszcze zemdlonego filozofa mi brakowało” – pomyślałem. Ogar(nie wiedziałem czemu, ale byłem pewny, ze to ogar), zbliżył się do Jima, ukazując swoje ostre zęby. -Stój! – krzyknąłem. Nie pozwolę, by ktoś zjadł na drugie śniadanie mojego kumpla. Poza tym zdziwiłby się, budząc się koło tablicy rejestracyjnej. Potwór zaczął zbliżać się do mnie, ale w mojej głowie zrodził się plan. Rozejrzałem się wokoło. Zobaczyłem dzieciaka bawiącego się w skejt-parku. Podbiegłem do niego szybko, zabierając mu deskę. -Ej co…!- krzyknął. -Potrzebna! – odpowiedziałem. Podbiegłem do ogara. Stał w miejscu, patrząc na mnie z ciekawością. Wskoczyłem na deskę. Potwór zaczął na mnie biegnąć. Gdy był już na wyciągnięcie łapy, położyłem się plecami na desce i gdy byłem pod potworem wbiłem mu sztylet w brzuch. Poczułem na twarzy jakiś pył, czy coś w tym stylu. Gdy deska zwolniła, zeszedłem z niej i położyłem się na brzuchu tuż koło zemdlonego Aklymenosa. Poczułem, że moje powieki robią się coraz cięższe i zasnąłem.
PS: Jeśli wiecie powiedzcie co za stwór śnił się Eliotowi. Nie jest z mitologii.
Uroczo. Fajny sen, opisy. Ciekawią mnie postacie.
Trochę gorzej się czytało, bo adminka pewnie źle skopiowała twój prolog.
W każdym razie dziękuje za dedykację i żebyś dalej tak dobrze opisywał, Quick.
Coś przywaliło dialogom 😀 Aha no i godzine zapisuj raczej tak: 4:46 a nie 4.46. W zasadzie to nwm czy to błąd. Ale to szczegół nie istotny 😀 Fajne opowiadanie. Interesujesz się hipnozą? Ja ćwiczę świadome sny 😛
Ja raz miałem świadomy sen, a raczej koszmar. Śniło mi się wtedy, że każda istota, jest niebezpieczna. Wtedy pomyślałem o pewnym chłopczyku, który ma pięć lat. Wtedy pojawił się właśnie ten chłopczyk, tyle że odgryzł mojemu koledze głowę. Jeśli chodzi o dialogi, to postaram się je poprawić.
goni,a – spacja
ze – że (x2)
Uciekałem, przed nim – uciekałem przed nim
niebieskie oczy. i – niepotrzebna kropka
bobry . – spacja
Miałem dysleksję, ADHD, koszmary właśnie. – Miałem dysleksję, ADHD i właśnie koszmary.
przez co zapominał o czym rozmyślał i dalej był dość fajnym uczniem, oraz kolegą – przez co zapominał, o czym rozmyślał i dalej był dość fajnym uczniem oraz kolegą
skejt-parku – skateparku
Powtarzasz spało – zamiast tego mogłabyś użyć np. wpaść w objęcia Morfeusza. A zamiast potwora mogłoby być np. monstrum, poczwara.
Niezłe, choć wystąpiło kilka drobnych błędów. Najbardziej jednak kole mnie w oczy sam tekst – nie wiem, czy to przez bloga, czy jak, ale jeśli nie, to postaraj się okiełznać te akapity.
W następnej części, będzie to poprawione(mam nadzieję).
Wyszło wspaniale….Czekam na następną część!!!!
Zielone jak…Coś zielonego- ta poezja 😀 Cóż dialogi się albo upiły albo coś ci się stało z mailem xD Mam nadzieje że to pierwsze ;3. W oczy tylko rzuciło mi się pare powtórzeń i brak akapitów. Poza tym spoko ;). No i mógłbyś o np. pare zdań wydłużać niektóre opisy, żeby „zwalniały” akcje. Ale wrazie czego to tylko moja rada. Podoba mi się twój styl, trochę podobny do stylu Ricka Riordana. Ale ten trick z deską pt. Jedziesz, jedziesz, jedziesz *dup* leżysz i w jakiś magiczny sposób ani nie spadasz ani nie tracisz tempa ani wgl nie szorujesz swoim ciałem o ziemie jest taki trochę… Mega nierealny xD No chyba że to nie klasyczna deska tylko jakiś gigantyczny longboard ;D.