Kate
Obudził mnie silny ból głowy. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła dziennego. W uszach cały czas słyszałam dziwne dzwonienie, a żołądek czuł się, jakbym dopiero co zeszła z rollercoastera.
„Co się właściwie stało?”
Gdy już mój wzrok powrócił do normy, zauważyłam swojego brata, który leżał nieprzytomny na chodniku. Moje wspomnienia zaczęły wracać na swoje miejsce. „Zakupy, tajemnicza kula energii i bum – jesteśmy na miejscu…”
-Louis! – podbiegłam do blondyna – Louis!
Ten nie dawał znaków życia. Zaczęłam go szarpać, byle tylko się obudził.
-No wstawaj gamoniu! – dodałam błagalnie.
„Proszę, nie rób mi tego. Ktoś musi mnie wnerwiać.” Czułam napływające do oczu łzy. Nie wiedziałam co robić. Nie miałam przy sobie ambrozji, w końcu miał być to zwyczajny dzień. „Następnym razem nie ruszę się bez niej z domu”. Gdy już zaczynałam popadać w panikę, zauważyłam nieznaczny ruch dłoni bliźniaka, a po chwili cichutki głosik.
-Tylko nie gamoniu.
-Louis, ty żyjesz!!!
Od razu poczułam wielką ulgę, a łzy zastąpił szeroki uśmiech. Pomogłam mu się podnieść. Zauważył moje zdenerwowanie.
-Oooo siostra, ty się o mnie martwiłaś – udał wzruszenie.
„Zdecydowanie nic mu nie jest”.
-Kto? Ja? Ja…wcale się… nie martwiłam –„Nie dam mu tej satysfakcji”- Tylko ci się zdaje.
-Taa…oczywiście – tym razem obdarował mnie miną numer trzy „Uważaj, bo uwierzę”.
-Oj, lepiej weźmy się do roboty – „Szybka zmiana tematu” – musimy dowiedzieć się, co właściwie się stało?
-Ta, jasne. Ty chyba miałaś już jakiś pomysł? – rzucił od niechcenia. Myślenie nie było jego najmocniejszą stroną. Strasznie się przy tym nudził. „Pewnie wolałby uratować jakąś laskę w opresji”.
-Co?
-No wiesz, krzyczałaś coś, kiedy to coś zrobiło…to coś.
-Masz na myśli, wtedy kiedy prosiłam żebyś niczego nie dotykał.
-Tak. Dokładnie wtedy – zrozumiał aluzję.
Faktycznie przyszedł mi do głowy pewien pomysł, ale teraz sądzę, że nie był on zbyt udany.
-Myślałam, że to jakiś portal i kiedy go dotknąłeś, sądziłam, że gdzieś nas przeniesie. Jak widać wciąż jesteśmy w LA, więc pewnie…
-Się pomyliłaś.
„Za żadne skarby nie przepuści okazji, aby się odgryźć”
-Nie ujęłabym tego w ten sposób.
Z końca uliczki dochodziły głośne krzyki.
-Ktoś się tam chyba kłóci – spróbowałam dojrzeć, ale postacie były za daleko.
-Lepiej chodźmy to sprawdzić.
Pobiegłam za moim bratem do źródła krzyków. Okazała się nim być rodzina. Młodzi rodzice z dzieckiem. Chłopczyk miał około ośmiu lat.
-Ruszaj się smarkaczu! Nie mamy całego dnia! – odezwał się donośny głos ojca.
-Ale ja chcę tamten samolot! KUPCIE MI SAMOLOT!!! – „Sądziłam, że dzieci w tym wieku posiadają kulturę osobistą na nieco wyższym poziomie”.
-Nie będę specjalnie, gówniarzu , na twoje „widzi mi się”, wracał się do sklepu po jakiś idiotyczny samolot! – „Ktoś powinien pójść na kurs Jak być dobrym rodzicem?”
-Widzisz synu, ojciec żałuje dla ciebie pieniędzy – włączyła się w rozmowę średniego wzrostu, ciemnowłosa kobieta.
-Ja żałuję pieniędzy?! – wnerwiony mężczyzna zwrócił się do swojej żony.
-Oczywiście. Od zawsze byłeś sknerom.
-Ooo teraz się zagalopowałaś… Tak doceniasz fakt, że chcę zaoszczędzić trochę pieniędzy, które, nie wspominając, sam ciężko zarobiłem!!!
-Ciężko zarobiłeś? – szatynka powiedziała to naśladując głos męża. – Ty leniu śmierdzący, nie wiesz co to wysiłek w pracy!!!
-Oho, odezwała się ta, co cały czas leży na kanapie!!!
-JA CHCE ZABAWKĘ!!!
Spojrzeliśmy na siebie. „Nie warto się wtrącać” Zdanie to jednak zmieniliśmy, kiedy dobrze zbudowany mężczyzna rzucił się z pięściami na kobietę. W samą porę Louis zdołał odciągnąć faceta, który następnie rzucił się na niego. „Poradzi sobie”. Podeszłam do dziewczyny.
-Jesteś cała? Wszystko w porządku?
-Zostaw mnie dziewucho!!! – odepchnęła mnie od siebie – Albercie, idziemy!
Po chwili cała rodzina zniknęła za rogiem.
-To było… – zaczęłam, lecz zdanie zakończył za mnie bliźniak.
-…dziwne.
Udaliśmy się w kierunku centrum, gdzie również czekała na nas niespodzianka. Całe miasto było pełne wulgarnych, rozwścieczonych ludzi. Panował ogólny chaos. Jedni wdawali się w bójki, drudzy obrzucali siebie najgorszymi przekleństwami. Jeszcze nigdy nie byłam światkiem tylu awantur na raz.
-O co im wszystkim chodzi? – musiałam przekrzyczeć hałas.
-Kate, nie chce nic mówić, ale chyba najwyższa pora odwiedzić obóz.
Louis wyjął mały, fioletowy woreczek. Znajdywał się w nim magiczny pył. Jeden z wynalazków dzieci Hekate. Nasi znajomi z obozu, chcieli nam jakoś pomóc w pokonywaniu dużej odległości z Los Angeles do Nowego Jorku. Bilety na samolot są drogie, a o autobusie nie ma mowy. Louis nie wytrzymałby tylu godzin siedząc w jednym miejscu. Dla mnie też to było dosyć nieprzyjemne. Rozumiecie, ADHD. Dlatego też powstał pomysł magicznego proszku, który przeniesie nas w jakie tylko chcemy miejsce (oczywiście obejmuje to tylko Amerykę Północną). Zainspirowały ich do tego jakieś… perły Persefony, ale nie wiem o co dokładnie z nimi chodziło. W każdym razie dzieciaki od Hermesa podchwyciły pomysł i teraz w obozie panuje, jakby to powiedzieć , niezbyt legalny handel. Żałujcie, że nie widzieliście min pana D., kiedy to obozowicze robią mu dowcipy. Radzę się do niego zbytnio nie zbliżać, ostatnio jest nie w sosieJ. Powracając do głównego tematu, wzięłam szczyptę migoczącego proszku po czym równocześnie z blondynem podrzuciliśmy do góry, myśląc do kont chcemy się udać.
„Long Island, Nowy Jork”
Poczułam opadający na mnie pył i za nie całą sekundę stałam przed bramą Obozu Herosów.
Od razu pojawił się przy mnie Louis. Rozejrzałam się wokoło. „Coś tu nie gra”. Co prawda staliśmy przed bramą obozu, ale las wokół nas nie był tym samym pięknym, jasnym, żywym lasem, który żegnaliśmy pod koniec wakacji. Ten był ciemny i ponury. Drzewa były cienkie jak patyki, a trawa wyschnięta, jakby nie otrzymywała wody przez co najmniej pół roku. Nie słychać było śpiewu ptaków, ani obecności żadnych innych zwierząt. Moje zmysły wychwytywały nieprzyjemny, duszący zapach.
-Czy ty też to czujesz? – spytałam bliźniaka.
Przytaknął.
-Lepiej trzymaj się na baczności.
Przekroczyliśmy barierę obozu i od razu wpadliśmy w kłopoty. Zaatakowało nas czworo nastolatków. Zamiast pomarańczowych koszul nosili czarne kombinezony. Przypominali mi super szpiegów.
Z początku próbowaliśmy z nimi walczyć, ale bez broni nie mieliśmy większych szans. Związali nas i pociągnęli za sobą.
– Puszczajcie nas!!! – słyszałam krzyki swojego brata.
-Co wy robicie?! – próbowałam się czegoś dowiedzieć . – Ej no! My też jesteśmy z obozu.
Usłyszeliśmy tylko jedną odpowiedź:
-Wszystko w swoim czasie.
(iriska335)
„Proszę, nie rób mi tego. Ktoś musi mnie wnerwiać.” – jebłem.
Cały czas zamiast Louis, czytam łosiu.
Jak być dobrym rodzicem. Mam coś podobnego w domu, mogę pożyczyć. Jak przeczytałem „Wszystko w swoim czasie”, to pierwsza myśl: „Wehikuł Czasu”.
Fabuła fajna, poza tym, chyba pierwszy raz słyszę o Synu Afrodyty. Niezły tytuł na książkę „Syn Afrodyty”. Znalazłem w tekście „J”, nie wiem czemu. Mało opisów, a akcja trochę za szybka dla mnie. Pisz, pisz i jeszcze raz pisz.