Obudziłam się w miękkim łóżku, przykryta odrobinę brudną, ale dość ciepłą pościelą. Przez chwilę patrzyłam zamglonym spojrzeniem na to wszystko i zdawało mi się, że to mój pokój w moim nowojorskim mieszkaniu i że wszystko to, co zdarzyło się wcześniej, było tylko snem.
Chwilę później jednak zdałam sobie sprawę z tego, jaka jest prawda i że choć to miejsce przez Chejrona zostało nazwane moim nowym domem, ja nie czułam się tutaj komfortowo. Przez całą noc na zmianę zasypiałam i budziłam się, jakby wyczuwając czyjąś obecność. Jakby ktoś, kto dawno nie żyje, próbował wrócić do domu. Takie rewelacje potrafią zepsuć człowiekowi kompletnie normalny i całkowicie spokojny dzień.
Przetarłam oczy dłonią i westchnęłam cicho.
Wystrój tego miejsca był iście spartański, jeśli już o to chodzi. Ani śladu po ozdobach czy jakiejkolwiek żywej istocie. Jedynymi ekstrawaganckimi elementami wystroju były wszechobecne miecze i tarcze oraz kilka półek na książki. Od ścian miejscami odpadała biała farba – wyglądało na to, że nie przebywał w tej jakże gustownej rezydencji.
Mój dawny pokój był znacznie lepszy, pomyślałam z goryczą.
Wstałam z łóżka i przeszłam parę kroków, rozglądając się po pomieszczeniu i co jakiś czas ziewając przeciągle.
Nie wyglądało to aż tak koszmarnie, ale kimkolwiek byli poprzedni lokatorzy tego domku – zdecydowanie brakowało im gustu do urządzania lokum mieszkalnych. Nie było niczego, co przypominałoby normalny pokój zwyczajnego człowieka (o ile półbóg może być zwyczajny). Żadnych ciepłych kolorów, bardzo mało szafek, zero pamiątek, które przywodziłyby na myśl mieszkanie, a nie szpitalną kostnicę.
Chociaż nie, była jedna rzecz, która mogłaby pretendować do miana pamiątki. Był nią wielki portret jakiejś kobiety, otoczony prostą, drewnianą ramką. Zajmował dość sporo miejsca na ścianie, toteż musiała ona być kimś ważnym.
Kobieta miała na swych ciemnobrązowych włosach złoty diadem wysadzany szmaragdami, a jej karnacja była raczej stosunkowo ciemna i zaskakująco podobna do mojej. Może to trochę dziwne z mojej strony, ale wydawało mi się, że wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami, jakby chciała zobaczyć, kto śmie patrzeć na jej boskość. Wyglądała tak poważnie i majestatycznie, że aż głupio było mi patrzeć.
Przejechałam po swojej twarzy opuszkami palców, przyglądając się kobiecie przedstawionej na obrazie. Byłyśmy tak bardzo podobne – niczym dwie krople wody. Każda rzecz, która była u niej, zamanifestowała się i u mnie. Może za wyjątkiem tej aury potęgi i powagi, która otaczała ją. Ja byłam tylko zwykłym dzieciakiem, który lubił pakować się w kłopoty, a ona najprawdziwszą boginią równowagi i sprawiedliwości. Oraz zemsty, jak dodał zaraz po moim uznaniu Chejron.
Westchnęłam, przypatrując się bliżej obrazowi, który przedstawiał moją matkę, po czym spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, czego chcę. Z jednej strony cieszyłam się, że wreszcie ją znam, z drugiej strony bałam się tego, co może mnie spotkać w przyszłości. Mogłam popełnić jakiś błąd. A ona nie była osobą, która patrzyła na nie łaskawym wzrokiem.
Nemezis, moja matka, może była pomniejszą boginią, ale w dobrych starogreckich czasach każdy Grek drżał przed nią jak osika na wietrze. Cokolwiek się nie zrobiło, można było się jej narazić. Nemezis od zawsze stała na straży porządku. Ktokolwiek stał w opozycji do wyznawanego przez nią systemu wartości zostawał zmiażdżony. W najbardziej brutalny sposób.
Zabiłeś kogoś? Szykuj się na spotkanie z mamuśką Nemezis.
Ukradłeś coś? Ubierz się ładnie i umyj zęby, albowiem doświadczysz sprawiedliwości. Nie tej, która wymierzana jest przez sądy – to byłoby za łagodne. Najbardziej bezwzględna kara spłynie z rąk mojej matki. Ona nigdy się nie myli. Zawsze jest perfekcyjna w zadawaniu cierpienia tym, którzy na nie zasługują.
Moje rozmyślania przerwało skrzypienie drzwi. Odwróciłam się w kierunku dźwięku, by ujrzeć stojącą w drzwiach Gabrielle.
Jej niebieskie oczy iskrzyły się przedziwnym, zaniepokojonym blaskiem. Blond włosy, odrobinę roztrzepane, ułożyły się w coś, co bardziej przypominało stóg siana po wybuchu granatu aniżeli fryzurę. Nie miała makijażu, jej pomarańczowa koszulka była ubrudzona czarnymi plamami podobnymi do tych z oleju, a oczy były podkreślone przez malujące się pod nimi fioletowe cienie. Wyglądała na skrajnie wyczerpaną.
– Hej – powiedziała, uśmiechając się blado. – Jak podoba ci się twój nowy dom? Ma klimat?
Próbowała się trochę rozluźnić, ale widziałam, że słabo jej to wychodzi. Rozumiałam ją, w końcu wczoraj sporo przeżyła. Osoba, która się dla niej tak bardzo liczyła, została zaatakowana przez najgorsze parszywe gnidy. Gnojki, które powinny wylądować w zakładzie specjalnym, a nie w żadnym Obozie. (Uprzedzam, że to tylko moje zdanie, a ja jestem nienormalna)
– Klimat jak u Hitchcocka. Czekałam na zabójcę pod prysznicem i krwiożercze ptaki.
Przewróciłam oczami z dezaprobatą, a Gabrielle zaśmiała się, próbując ukryć swój kiepski humor. Zamilkła, wpatrując się w podłogę. Wyglądała jak ktoś bardzo, ale to bardzo przygnębiony. Była w końcu bardzo związana z Allison. Były siostrami, nie mogło być chyba inaczej?
Po chwili kłopotliwego milczenia, które całkowicie zburzyło przyjazną atmosferę, dziewczyna rzuciła mi pomarańczową koszulkę, identyczną jak ta, którą nosiła sama.
– Trzymaj – powiedziała, uśmiechając się blado.
Poprawiła swój identyfikator, na którym widniało jej imię oraz nazwisko – Gabrielle Weasley. Uśmiechnęłam się w duchu, stwierdzając, że jeśli chodzi o to drugie, to lepiej trafić nie mogła. Na plakietce oprócz tego nazwiska rodem z książek o małym czarodzieju, znajdowała się też jej data urodzenia. Szybko obliczyłam, że jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku, co mnie dość ucieszyło. Zawsze lepiej dogadywałam się ze swoimi rówieśnikami, więc Gabrielle mogła nie być wyjątkiem.
– Może być z nas zgrana ekipa – pomyślałam.
– Domyślam się, że nie zobaczyłaś jeszcze wielu rzeczy w naszym Obozie, bo Allie… – blondynka wstrzymała oddech, blednąc na twarzy – no cóż, nie zdążyła ci ich pokazać.
Przeklęłam w duchu okoliczności, które doprowadziły do tego, że Allison wplątała się w takie kłopoty. A głównie te osoby, które do nich dopuściły.
– Co z nią? – spytałam, wpatrując się z wściekłością w podłogę.
– Wszystko w porządku.
Gabrielle zaczęła odwracać wzrok ode mnie, próbując wcisnąć to kłamstewko. Myślała, że się na nie nabiorę. Próżny wysiłek, niemal zawsze wiedziałam, kiedy ludzie próbowali mnie okłamać. Zwłaszcza, gdy byli tak kiepskimi kłamcami jak panna Weasley.
– Obie wiemy, że to nieprawda – odparłam, przeszywając ją lodowatym spojrzeniem.
– Co mam ci powiedzieć? Że nie ma ani jednego zdrowego miejsca na jej ciele? To rzeczywiście bardzo dobra wiadomość… – mruknęła Gabrielle, po czym westchnęła ciężko.
Zrobiłam to samo, starając się nie umrzeć z poczucia winy. Tak, może i to był wyłącznie grzech ludzi, którzy ją pobili, ale ja też czułam się za to odpowiedzialna. Niby byłam tak potężna, a nie potrafiłam ochronić jednej, drobnej dziewczyny przed prześladowaniem. Niby mogłam zrobić wszystko, a jednak nie zrobiłam tego. Przeniosłam spojrzenie z dziewczyny na podłogę.
– Ubieraj się. Zapoznam cię z obozową szychą – powiedziała Gab, sprawiając, że natychmiast odwróciłam wzrok w jej kierunku.
Uniosłam brew w lekkim niedowierzaniu. Zdawało mi się, że zapoznałam się już ze wszystkimi obozowymi „szychami”, a tutaj czekała mnie niespodzianka. Blondynka, widząc wyraz mojej twarzy, pokiwała głową.
– Pan D., nasz jaśnie nam panujący dyrektor, chce cię widzieć. Nie wiem za bardzo, o co mu chodzi, ale koniecznie chce z tobą porozmawiać. Lepiej ogarnij się szybko. I błagam, bądź dla niego miła. Nie chcesz być paprotką, uwierz mi – Gab pod koniec swojej wypowiedzi skrzywiła się, jakby wiedziała coś o nieoczekiwanych zmianach w roślinki.
Podrapałam się w tył głowy, przełykając głośno ślinę. Nie wiedziałam, kim był ten tajemniczy „Pan D.”, ale tajemnicze zamienienie w paprotkę zdecydowanie nie było mi na rękę. (O bogowie, co to za miejsce, gdzie ludzi zamienia się w paprotki?!) Pokiwałam głową z lekkim przestrachem w oczach, na co moja koleżanka uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z domku. Odprowadziłam ją wzrokiem.
Weszłam do łazienki i zaczęłam się zabierać za przygotowania. Starałam się zrobić to najszybciej jak to możliwe w obawie przed zamienieniem w paprotkę. Zwykle kary nie robiły mi większej różnicy, ale w tym obozie taka zamiana mogła być permanentna. Tak przypuszczałam.
Poprzedniego dnia mój ojciec zostawił mi walizkę ze wszystkimi rzeczami, które mogły mi się przydać. Mój podkład (nie spodziewaliście się, że się maluję), tusz, którego używam raz na ruski rok, ręczniki, trochę ubrań, mydło, dezodorant, szampon, bielizna, trzy pary trampek, klapki. Było to bardzo miłe z jego strony, ale stwierdziłam, że byłabym bardziej zadowolona, gdyby oprócz tego także ze mną porozmawiał.
Rozwiał moje wątpliwości.
Choć raz miał odwagę być ze mną w pełni szczery.
Bo choć przyznał się do tego, że miał romans z boginią, to pytań w moim umyśle było jeszcze więcej.
W mgnieniu oka rozebrałam się z piżamy i wskoczyłam pod prysznic. Woda była gorąca, dokładnie taka, jaką lubię, a przyjemnie pachnące wiśnią mydło spływało po moim nagim ciele.
W międzyczasie zastanawiałam się, czego ode mnie może chcieć pan D. I kim on w ogóle jest. Domyślałam się, że to najprawdopodobniej stworzenie pokroju Chejrona – koniowatego opiekuna obozu i największego mentora wszystkich dziwnych dzieci, do których ja też się teraz zaliczałam. W końcu, raczej ciężko byłoby spotkać tutaj człowieka.
Myślałam, że wezwanie pana D. zapewne ma związek z tym, co zdarzyło się wczoraj. Pewnie chciał się dowiedzieć coś więcej na temat tego, czemu Allie została pobita. To nie był mój pierwszy raz na dywaniku u jakiegoś dyrektora (choć pierwszy raz, gdy wylądowałam tam tak błyskawicznie szybko), więc mniej więcej orientowałam się, jak może wyglądać moje „przesłuchanie”.
– No, Ree… – powiedziałam do siebie cicho. – Znowu kłopoty.
Chciałabym wtedy wiedzieć, jak wiele problemów – nie tylko tych z normalnością – będę mieć później. Może wtedy doceniłabym tamten porządek rzeczy.
Po krótkiej chwili przygotowań wyszłam w zupełnie odmiennym stanie. Byłam zdecydowanie ładniejsza (ach, ta skromność) – nie miałam już widocznych cieni pod oczami, a moje rzęsy wydawały się jakby dłuższe (zbawienny wpływ tuszu). Po upewnieniu się, że wszystkie zabiegi pielęgnacyjne zostały dokonane, poprawiłam jeszcze kilka niewidzialnych pyłków na mojej koszulce i wyszłam na dwór.
Blask słońca lekko mnie oślepił. W domku było dość ciemno, a na zewnątrz – po prostu nieziemsko jasno. I bardzo ciepło. Zdziwiło mnie to lekko, zwłaszcza, że powinno być znacznie zimniej. Przeciągnęłam się leniwie, ziewając głośno. Po swoim niewyspaniu wnioskowałam, że wstałam bardzo wcześnie.
– Tutaj zawsze jest tak ciepło? – spytałam Gabrielle, która opierała się o drewniany filar i trzymała w ręku coś, co przypominało PS Vita. Natarczywie wciskała – a może raczej „wduszała” – klawisze, grając w jakąś – nieznaną mi – grę. Przy okazji wystawiała przy tym język, jakby chcąc sobie pomóc przy grze, co wyglądało po prostu komicznie. Roześmiałam się cicho.
– Halo! – machnęłam jej ręką przed nosem, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – Ziemia do Gab! Odezwij się, zapalony graczu. Drugi PewDiePie czy co?
Gabrielle zmierzyła mnie poważnym wzrokiem, po czym schowała swoją „zabawkę” do kieszeni, zatrzymując grę. Wyglądała, jakby naprawdę się wkurzyła, ale po chwili rozluźniła się i uśmiechnęła się lekko.
– Gdyby nie to, że ma dziewczynę, byłabym z nim – powiedziała to takim tonem, jakby była stuprocentowo pewna tego, że Felix Kjellberg zostanie w przyszłości jej mężem. – I tak, zawsze jest tu tak ciepło. Nad Obozem jest… magiczna bariera. Zawsze mamy lato. Dean może mnie wrzucać do obozowego jeziora w nieskończoność.
Mimo iż wrzucanie do jakiegokolwiek jeziora nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem, Gabrielle uśmiechała się, gdy to mówiła. Szczególnie wtedy, gdy wypowiedziała imię „Dean”. Jej twarz, nieco blada, rozpogodziła się, a jej niebieskoszare oczy zaczęły się błyszczeć, jakby miała gorączkę. Kimkolwiek był tajemniczy Dean, jego towarzystwo sprawiało dziewczynie taką przyjemność, że była skłonna wybaczyć mu to, że lubi wrzucać ją do zbiorników wodnych. Pewnie to jej chłopak, pomyślałam.
– Uhm, serio? Kto właściwie odpowiada za to… wieczne lato?– spytałam, mając na myśli przedziwne zjawisko pogodowe, obserwowane tylko i wyłącznie na terenie Obozu Herosów.
Moja jasnowłosa koleżanka uśmiechnęła się delikatnie, jakby bawiło ją moje nieobeznanie.
– Bogowie. To taki prezent od nich. Nie zwracają na nas zazwyczaj uwagi, więc próbują nam to wynagrodzić.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie na te słowa. W słowach Gabrielle było mnóstwo goryczy, ale przeczuwałam, że sama nie ma raczej takiego problemu. Albo jej matka zwracała na nią uwagę, albo dziewczyna była z rodzaju tych generalnie obojętnych na wszystko. Podejrzewałam, że jednak to pierwsze.
– Czuję się jak dziecko z rozbitej rodziny, przekupywane przez rodziców upominkami.
– Nie tylko nasze rodziny będą rozbite, jeśli nie pospieszymy – ostrzegła mnie dziewczyna, pokazując mi swój zegarek. Machnęła mi nim szybko przed oczami, więc nawet nie zdążyłam zobaczyć, która wskazywał godzinę. – Pan D. się niecierpliwi, a ja naprawdę nie chcę być częścią kolekcji jego obozowych paprotek.
Zanim zdążyłam potaknąć, dziewczyna wystrzeliła przed siebie jak z łuku i zostawiła mnie w tyle.
– Ekhem. Dobrze wiedzieć – powiedziałam do siebie odrobinę niezadowolona, bo blondynka już na pewno mnie nie słyszała.
Gabrielle przyspieszyła kroku, idąc w kierunku jakiegoś miejsca, w którym miał przebywać tajemniczy pan, którego imię zaczynało się na D. Usiłowałam za nią nadążyć, więc nawet nie przyglądałam się obozowi i miejscom, które mijałyśmy. Teraz – na co zwróciła uwagę Gab – liczyło się przede wszystkim dotarcie do pana D.
– O bogowie, poczekaj na mnie! Do cholery, dopiero wstałam, rącza sarenko! – krzyczałam za nią, próbując ją dogonić. Biegała całkiem dobrze, co pewnie było skutkiem jej półboskiego pochodzenia i treningu, który tutaj odbywała. – No weź, zmiłuj się nade mną!
Gdy wreszcie dziewczyna zatrzymała się w miejscu, ja zaczęłam zipać z wyczerpania. Może nie obijałam się na lekcjach WF-u i byłam całkiem wysportowana, ale to tempo, które narzuciła Gabrielle, było zdecydowanie zbyt mordercze. Popatrzyłam na nią i przez chwilę zamiast normalnej piętnastolatki, jawiła mi się maszyna do biegania za potworami.
– Cholera… – wydyszałam. – To było jak pieprzony maraton.
– Nie klnij, bo to nieładnie – Gabrielle skrzywiła się z niesmakiem. Rozumiałam, że nie podobały jej się moje nawyki językowe, ale nie musiała okazywać tego w aż taki sposób.
Już chciałam jej coś na to odpowiedzieć, gdy nagle usłyszałam głos dobiegający zza moich pleców.
– Panna Arielle Dasley ma stuprocentową rację, Bree Jackson. Przeklinanie zdecydowanie nie przystoi młodej damie. A teraz proszę za mną – tak się pięknie składa, że pani przybycie psuje wszelki porządek, do którego z trudem doszedłem.
Naprawdę świetne. Opisy jak zwykle cudne i jestem ciekawa, co pan D. uznaje za porządek – tłuczenie niewinnej dziewczyny!? Jeśli tak to już naprawdę cały Obóz uważam za zdemoralizowany. A opko wspaniałe, czekam na CD 😉
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że im mniej komentarzy, tym lepszy tekst… Ludzie nie umieją komentować, jeśli nie ma czego wytykać, czy jak? Niech no chociaż napiszą, że przeczytali, że się podobało, czy jak, bo widząc tu ‚1 komentarz’ zaczynam tracić wiarę w dobry gust… Nie chodzi o to, że to się musi wszystkim podobać, ale, obiektywnie, jest to jedno z lepszych opowiadań tu publikowanych. I pojawia się dosyć często, co niewątpliwie jest plusem.
Tyle apelu do ogółu, teraz do opowiadania: żeby na pięć stron, interesujących stron, rozpisać wstanie z łóżka i bieg do Wielkiego Domu trzeba coś umieć. Nie nudziło mnie to, mimo, że akcja, hm-mh, leciutko się wlecze, mam jedynie nadzieję, że się dowlecze. Oby szybko. Ja chcę więcej, no! (I o czym tu pisać, jak to-to takie dobre..?)
Nic dodać, nic ująć. Ładny styl, bogate słownictwo, poprawność językowa, dobre opisy, zgrabne dialogi. Czego więcej wymagać od świetnego opowiadania? Podobało mi się. Naprawdę przykładasz się do pisania.