Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Zabijcie, torturujcie, zróbcie co chcecie bo zasługuję na poootężne lanie.
Zaczęłam tą serię rok temu (listopad, grudzień), potem trochę naplikowało się w moim życiu, nawet trochę bardzo. Musiałam wyjechać na jakiś czas i Dziecko Przysięgi zaszło kurzem, z resztą tak samo jak kilka innych opowiadań.
Miałam dodać to opowiadanie 3 grudnia (ha, ha ten humor), okrągły rok po wstawieniu pierwszego, ale nie mogłam się powstrzymać.
W każdym razie przychodzę teraz błagać o przebaczenie, ponieważ złamałam przysięgę. Obiecałam, że nie zepsuję tej serii, a wydaje mi się, że nie dotrzymałam obietnicy. Jeśli komuś chce się to jeszcze czytać to…. Zapraszam, napisałam to rok temu….
…Niebieskooka
Czas na drugą turę.
Tym razem nawet nie chciałam pomagać. A dlaczego nie? Bo wiedział, że to już się wydarzyło. Oglądałam sceny z przeszłości jak kadry z filmu.
Widziałam czarnowłosego z pół kozłem na plecach. Chłopak był cały czerwony z wysiłku, oddech miał płytki, urywany. Przed nim majaczył wielki, niebieski dom i dwanaście mniejszych. Za nimi rozciągało się wielki pole truskawek i boisko do kosza, a jeszcze dalej cienka morska linia. Scena zamazała się, a na jej miejsce pojawiła się kolejna.
Czarnowłosy chłopak miał towarzyszy, satyra, którego wcześniej niósł na plecach i znajomą blondynkę, wszyscy troje wyglądali na wykończonych i przerażonych. Świat wokół nich stracił barwy. Czarna ziemia pod szarym niebem, a w koło szarzy ludzie lamentujący żałośnie. Nigdy nie widziałam tego miejsca, ale gdzieś w moich myślach przewinęło się słowo „Hades”. Trójka szła dalej, aż znaleźli się blisko wielkiej szczeliny w ziemi. Byłam pewna, że nie widzieli tego co ja, bo gdyby tak było, wialiby teraz gdzie pieprz rośnie. Z szczeliny wydostawał się szaroczerwony dym, ze środka dochodziło dudnienie i krzyki, jakby na imprezie polało się za dużo alkoholu. Jedni się śmiali inni jęczeli. Nagle wszystko w koło zawirowało, z środka dochodziło coraz głośniejsze i szybsze dudnienie, krzyki zlały się w jedno. Kiedy myślałam, że wszystko załamie się pod tym chaosem, odgłosy osiągnęły crescendo. W tej samej chwili z szczeliny wyskoczył potężny mężczyzna, nie wiedziałam, jak nikt inny może go nie zauważać. Wtedy spojrzał prosto na mnie, a świat się zatrzymał, wciąż patrząc mi w oczy wskazał palcem trójkę.
– Niedługo będą moi… – nie słyszałam już dalszego ciągu. Utonęłam w jego czerwonych źrenicach.
Obudziłam się i poczułam, że coś przygniata mi pierś, skutecznie uniemożliwiając nabranie powietrza. Chciałam usiąść, by zwalić to coś, ale byłam tak zaplątana w pościel, że jedyne co osiągnęłam to opadnięcie rykoszetem z powrotem na łóżko. Chociaż jedna dobra nowina, ciężar spadł sycząc i prychając.
Zmrużyłam oczy, próbując dojrzeć owo coś. Czy tata nigdy nie zasłania żaluzji? Teraz słoneczne światło kuło mnie w oczy. Gdy spod powiek zniknęły kolorowe plamki, zobaczyłam wielkie, miedziane oczy patrzące się na mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu.
Ach, no tak, nie przedstawiłam wam jeszcze jednego domownika. Mój gruby, dostojny kot brytyjski niebieski krótkowłosy – Felix.
Felix wgramolił się z powrotem, usiadł na moich udach wciąż przysłoniętych kołdrą i miauknął żałośnie, prezentując dwa rzędy lśniących ząbków. Nie doczekawszy się żadnego odzewu oprócz uniesionej brwi, zeskoczył, o mało nie potykając się o własne łapy i wymaszerował z wysoko uniesionym ogonem kręcąc na lewo i prawo wielkim brzuchem.
Podniosłam się z łóżka z głośnym jękiem. Dały o sobie znać mięśnie zesztywniałe po wczorajszym koszmarze. Usiadłam na krawędzi materaca rozcierając kark. Moje stopy zanurzyły się w grubym dywanie.
Miękko, na palcach podreptałam do łazienki. Rozluźniłam się dopiero, gdy gorąca woda wystrzelająca ze ścian i sufitu prysznica rozluźniła mięśnie.
Owinęłam się ciasno ciemnozielonym ręcznikiem i z odrazą spojrzałam w lustro. Szara cera i podpuchnięte oczy nie poprawiły mi nastroju. Krzywiłabym się do siebie jeszcze długo, gdyby nie mały zegar na sprężynce. Wyrzuciłam ręce w powietrze i warknęłam do złej dziewczyny stojącej po drugiej stronie szklanej tafli.
– Oczywiście nie mógł mnie obudzić – tata nałogowo zapominał mnie budzić w weekendy, choć mój plan lekcji wisiał na lodówce, specjalnie wydrukowany w większym formacie. Dzisiaj na 10:30 miałam lekcje jazdy konnej, mimo, że była dopiero 8:32, musiałam poświęcić co najmniej godzinę, na przepchnięcie się przez zakorkowane miasto.
Wysuszyłam włosy ręcznikiem, dając im wyschnąć naturalnie i poleciałam wrzucić coś na ząb.
Wpychając sobie do ust jajecznice co chwile zerkałam na zegarek i wymieniałem zdenerwowane spojrzenia z Felixem. Ciągle jedząc starałam się zapleść warkocz.
Nawet nie trudząc się zmywaniem, wrzuciłam wszystko do zmywarki i poskakałam do pokoju na jednej nodze na drugą wciągając już beżowe bryczesy.
Po chwili wypadłam z windy, po przejechaniu 71 pięter znajdowałam się teraz w podziemnym garażu. W bryczesach, wysokich butach, mojej luźnej, czarnej koszulce z Sabathonu i z materiałową torbą w moro, ciężką od przypinek.
Kluczyłam biegiem między drogim samochodami, by w końcu wyhamować przed moim czarnym kochaniem – Porsche Carrera. Uśmiechnęłam się do kierowcy opartego plecami o maskę.
– Tony! – dwudziestoparoletni chłopak kiwnął mi głową na przywitanie i uśmiechnął się szeroko. Wiedziałam, że jego jasnozielone oczy za szkłami ciemnych ray banów zmieniły się w wąskie szparki. Przybił ze mną żółwika i zerknął na zegarek.
– Oj, Cass, znowu spóźniona.
Spuściłam wzrok i wykręciłam nadgarstki udając zakłopotanie. Tony tylko się zaśmiał.
– Dobra, dobra, i tak mnie nie nabierzesz – wskazał kciukiem samochód. – Pakuj się.
Wrzuciłam torbę na tylnie siedzenie i usiadłam na siedzeniu pasażera. W tym czasie rozdzwonił się telefon Tony’ego. Z uśmiechem obserwowałam chłopaka. Orzechowe włosy miał związane w kucyk, a na szyi wielkie słuchawki, co sugerowało, że raczej nie nudził się czekając na mnie. Choć w pracy musiał nosić przynajmniej czarną marynarkę, wiedziałam, że w bagażniku czeka na niego wygoda bluza jednego z jego ulubionych zespołów. Czarne spodnie od garnituru zastąpił ciemnoniebieskimi, spranymi na szwach dżinsami, a eleganckie buty czerwonymi trampkami.
Mój kierowca w końcu skończył rozmawiać i z gracją kota wślizgnął się na siedzenie.
Widząc moje pytające spojrzenie pomachał mi telefonem przed oczami i rzucił go na deskę rozdzielczą.
– Twój tatuś dzwonił – powiedział przekręcając kluczyki w stacyjce – pytał, czy o tobie nie zapomniałem.
– I co?
– Zapytałem, jak coś takiego mogło mu przyjść do głowy.
Zaśmiała się, Tony miał w zwyczaju przesypiać budziki i często spóźniał się, by potem gnać przez miasto jak by go wszyscy diabli gonili, przez co często musiałam zaglądać śmierci w oczy.
– Pewnie był zadowolony, że jednak nie zaspałeś, co?
Chłopak nie odpowiedział, tylko z piskiem opon wyjechał z garażu.
Przeskakiwałam ze stacji na stacje, szukając piosenki, którą oboje lubiliśmy. To Tony wykształcił we mnie miłość do rocka i metalu. Wreszcie znalazłszy taką oparłam brodę o szybę i zapatrzyłam się w mijane samochody. Chłopak wystukiwał rytm na kierownicy, nucąc cicho.
Tony nie był tylko moim kierowcą, był także przyjacielem. Znałam go od pięciu lat i w tym czasie nauczyłam się traktować go jak starszego brata. Tony nie miał rodziny i wszystkie święta spędzał u nas. Często zabierał mnie na koncerty i mecze, czasami też przychodził do nas do domu, bo twierdził, że na moim wielkim telewizorze jakoś lepiej mu się wszystko ogląda, choć ja wiedziałam, że tak naprawdę jest po prostu samotny. Wszystkie dziewczyny na niego leciały, ale nie mógł się z żadną związać na dłużej. Z jednej strony było mi z tego powodu smutno, z drugiej cieszyłam się, bo wiedziałam, że dzięki temu ma więcej czasu dla mnie.
Nie tylko gust muzyczny zdołał mi przez ten czas wyrobić. Szybko wybił mi z głowy romantyczne opowieści, zastępując je „Władcą Pierścienia”, „Harrym Poterrem” i „Zwiadowcami”, a z czasem coraz częściej podsuwał mi pod nos książki Browna czy Kinga. Wszystkie je czytałam z zapałem, czasami razem z Tony’m, na głos, leżąc na kanapie w salonie, a czasami z latarką, z głową pod kołdrą. Gotować też mnie nauczył, miał do tego talent, a przede wszystkim to uwielbiał. Z pod jego łyżki wychodziły największe pyszności jakie w życiu jadłam, choć nie rzadko bywałam w drogich, pięciogwiazdkowych restauracjach.
Z tych rozważań wyrwało mnie gwałtowne kołysanie, gdy wjechaliśmy na brukowany, poznaczony koleinami podjazd. Nawet nie zauważyłam jak oddaliliśmy się od miejskiego gwaru i wjechaliśmy na teren stadniny. Dalej przed nami, zasłonięta jeszcze drzewami majaczyła drewniana stajnia, a po naszych bokach rozległe padoki, na których pasło się kilka koni. Tony wyhamował na małym parkingu i zdjął okulary.
– Trzymaj się, przyjadę po ciebie o 12.
Cmoknęłam go w policzek, a on puścił do mnie oko. Wyskoczyłam z samochodu i wyjęłam torbę, a chłopak pojechał dalej, wykręcając ostro na małej przestrzeni. Też się odwróciłam, wciągnęła głośno powietrze, napawając się zapachem świeżego siana i puściłam się biegiem.
Otworzyłam wielkie, żelazne drzwi prowadzące do stajni. Zawsze panował tu półmrok, choć dla mnie, osoby, która przyszła z jasnego dworu było tu teraz ciemniej niż w grobie. Co chwilę któryś z koni rżał cicho.
– Jest tu kto? – zapytałam, ale odpowiedziało mi tylko echo. Szybko zamknęłam za sobą drzwi i już miałam zamiar puścić się pędem przez stajnie, ale ktoś złapał mnie od tyłu w pasie i obrócił dookoła kilka razy jak małą dziewczynkę. Krzyknęłam cicho. Kiedy w końcu ten ktoś postawił mnie na ziemi, tak kręciło mi się w głowie, że modliłam się, by mnie nie puszczał, bo inaczej zaryje twarzą w kostkę. Poczułam ciepły oddech na swoim policzku i usłyszałam cichy szept.
– A dokąd to się, skarbie, tak spieszysz? – moje uch łaskotał rozbawiony chłopięcy głos.
Logan! No tak, mogłam się spodziewać. W tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że chłopak nadal obejmuje mnie w pasie i przytula, więc czym prędzej szarpnęłam się i oswobodziłam z jego objęć. Moje policzki zrobiły się gorące.
– Byle dalej od ciebie – warknęła, udając, że jestem zła.
Logan zaczął śmiać się głośno, a ja odwróciłam się na pięcie. Nie wiem na co liczyłam, bo chłopak dogonił mnie szybko.
– No no, kochanie, nie poczekasz na mnie? – nie odpowiedziałam, tylko z uśmiechem zatrzymałam się przed moim konikiem.
– Alia! – szybko otworzyłam drzwi boksu, pogłaskałam ją po miękkich, ciepłych chrapach i za kantar wyprowadziłam. Gdy przywiązywałam ją sznurkiem do uchwytu, wrócił Logan taszcząc siodło i ogłowie. Razem zabraliśmy się do czesania gniadej sierści.
– Wolta w prawo, Cass! W prawo! Nie, słońce! W to drugie prawo! – tak zwykle wyglądały nasze lekcje.
Logan na (nie) szczęście był moim nauczycielem, mimo tego, że był tylko dwa lata straszy. Z tego co wiedziałam (a wiedziałam całkiem sporo, bo widziałam go parę razy w akcji) był jednym z najlepszych jeźdźców stąpających po tej ziemi.
Teraz siedział na płocie okalającym wybieg i darł się na mnie z drugiego końca.
Właśnie miałam zamiar do niego podjechać i powiedzieć mu, na kogo on może, a na kogo nie może sobie tak krzyczeć, gdy ziemia zatrzęsła się w posadach.
Spłoszona Alia zaczęła galopować. Mimo tego, że galopem umiałam jeździć to spadłam po kilkunastu metrach. Upadek wydusił mi powietrze z płuc. Jedyne co teraz odbierała moja świadomość to nieustanny łomot.
Coś przeciągnęło mnie po ziemi.
W tej samej chwili poczułam się, jak głuchy, który odzyskał słuch.
Przerażone krzyki i upiorne końskie rżenie aż nazbyt wyraźnie odbijały się w mojej głowie.
– Cass, wstawaj! JUŻ!!! – Logan znów pociągnął mnie w górę, próbując podnieść. Pozbierałam się szybko i zaraz o mało znowu nie przewróciłam, gdy szarpnął mną gwałtownie. Pół pchając, a pół wlekąc udało mu się zaciągnąć mnie za pobliskie drzewo. Opadliśmy oboje na ziemie dysząc ciężko.
– Logan, błagam, powiedz ci się dzieje…. – powiedziałam rozpaczliwym tonem, ale chłopak machnął na mnie ręką i przyłożył palec do ust. Kiwnęłam głową.
Próbowałam uspokoić przyspieszony oddech, ale nie pozwalało mi na to rozszalałe serce. Adrenalina buzowała we krwi, powodując szum w uszach. Chciałam wyjrzeć za pnia, ale Logan złapał mnie za ramię i przytrzymał w miejscu.
Tak byłam zajęta uspokajaniem oddechu i próbą ignorowania przerażających odgłosów, że prawie mi się to drugie udało. W każdym razie tętent kopyt usłyszałam dopiero, gdy pierwszy koń przebiegł obok drzewa w szaleńczym pędzie, a za nim cała reszta. Skuliłam się jeszcze bardziej. Spojrzałam przerażona na Logana. Jego źrenice co chwile kurczyły się i rozszerzały, jakby nie mogły się zdecydować. Drżał lekko. Zrobiło mi się go prawie żal, ale w tej samej chwili przypomniałam sobie, że jestem tu i boję się razem z nim, żal zmienił się w złość.
Tym razem nie mógł mnie powstrzymać. Wychyliłam się za drzewa i momentalnie tego pożałowałam.
Paręnaście metrów od nas, na środku wybiegów stało najohydniejsze stworzenie jakie widziałam. Miało ciało lwa, ogon krokodyla i orle pazury oraz skrzydła. Zamiast łba pasującego do całej reszty z korpusu wystawała zniekształcona kobieca głowa. Wężowym językiem smakowała powietrze.
W mgnieniu oka obróciła się, jakby wyczuła na sobie mój wzrok. Nie zdążyłam się schować i nasze spojrzenie się spotkały.
Byłam sparaliżowana, nie mogłam się ruszyć. Czułam tylko obezwładniający strach, choć powoli zastępowany przez otępienie. Serce zwolniło, adrenalina wyparowała. Nie mogłam krzyknąć, nie mogłam nawet szeptać w chwili, która miała być moją ostatnią. Tępo liczyłam słabnące uderzenia swojego serca, które następowały po sobie w coraz dłużysz odstępach czasu. 1..2….3…..4……5…….6……. . Zaczęło kręcić mi się w głowie, co przyjęłam nawet z swego rodzaju ulgą, powieki mi ciążyły. Ostatnią rzeczą jaką zarejestrował mój wzrok, to był tryumfalny uśmiech potwora…
… i strzała przeszywająca jego czoło.
Poczułam się, jakby ktoś wyciągnął mnie z wody. Oddychałam łapczywie, miałam mroczki przed oczami i czułam smak krwi u ustach. Chyba przegryzłam sobie język.
Mimo tego całego chaosu zdołałam wychwycić krzyki, ale nie takie, jakie spodziewałam się usłyszeć. W głosach nie było strachu, brzmiały one bardziej jak okrzyki bojowe.
Dalej siedziałam zgarbiona, ze zwieszoną głową, a mój organizm starał się przerzucić ze stanu prawie umarłego na popędzany przez adrenalinę. Średnio mu to wychodziło.
Coś uderzyło w ziemie. Właściwie nie był to jeden stuk, tylko cztery następujące po sobie. Stuk…stuk, stuk, stuk. Uderzenia powtórzyły się jeszcze parę razy.
– Mroczny zabierz ich do Obozu, SZYBKO!!! – ten głos zmroził mi krew w żyłach. Znałam go, tysiąc razy musiałam wysłuchiwać go w san.
Ktoś objął moją głowę dłońmi i uniósł ja w górę. Patrzyłam prosto w turkusowe oczy miotające na prawo i lewo wściekłe iskierki .
Za ramieniem chłopaka wyrosła szarooka blondi, na jej widok poczułam się, jakby ktoś zdzielił mnie w brzuch.
– Nic jej nie jest?
– To przez sfinke, będzie dobrze, tylko szybko musi się nią zająć Chejron – czarnowłosy chłopak pogrzebał w kieszeni i wyciągnął połamanego batona, podał mi go. – Masz to ambrozja, pomoże. A teraz zabierajcie się stąd, ci od Apolla właśnie wymordowują wszystkie zabawki. Logan dałbyś radę skontaktować się jakoś z Thalią? Przydałyby się nam Łowczynie.
– Chcę tu zostać – twardy głos Logana zagrzmiał w moich uszach.
– Wiem o tym, ale musisz o nią zadbać, nie wytrzyma już długo bez pomocy.
Chłopak i dziewczyna zniknęli z moje pola widzenia, a zamiast nich pojawił się Logan.
– Wstawaj Cass, słyszałaś, musimy iść – jakimś cudem pozbierał mnie do kupy i pomógł dojść do konia….chwila, wróć, restart – odkąd to koniom z grzbietów wyrastają skrzydła? Chyba to sfincośtam poprzewracało mi w głowie bardziej niż mi się zdawało.
– Zajmę się tobą dziewczyno, nie martw się. Tylko…masz cukier?
Głos rozbrzmiał w mojej głowie. Witaj psychiatryku…
Logan próbował pomóc mi wsiąść na „konia”, ale po paru próbach warknął z rozdrażnieniem i po prostu mnie na niego wrzucił. Zawisłam bezwładnie nad końską szyją chwiejąc się na boki. Zza moich pleców wystrzeliły ręce, które złapały czarną końską grzywę. Byłam tak otępiała, że nie zauważyłam kiedy Logan usiadł za mną. Przegapiłam też moment, w którym wystartowaliśmy. Lecieliśmy sobie nad lasami otaczającymi stadninę na konioczymś. Z moją świadomością nie było najlepiej, a z wyglądem chyba jeszcze gorzej bo Logan zaczął w kółko powtarzać, że mam się trzymać. Tylko jak? Nie mogłam ruszyć rękoma. Traciłam całe sekundy, potem minuty. Mój umysł raz wynurzał się, raz zanurzał w fali otępienia.
Kiedy po raz kolejny odzyskałam przytomność niebo wokół nas rozdzierały błyskawice, choć nie było ani jednej chmurki. Zwierzę pode mną omijało je zwinnie, choć czasami przelatywaliśmy tak blisko, że włos na głowie stawał dęba. Logan darł się na całe gardło:
– Przestać ojcze, zabijesz nas!!! PRZESTAŃ!
Ale błyskawice trzaskały nadal. Po chwili oddech musnął moje ucho.
– Już niedaleko, trzymaj się, Cassie, trzymaj.
Chciałam kiwnąć głową, ale nawet tego nie mogłam zrobić.
W tej samej chwili niebo przed nami rozdarła złota strzała. Koń chciał ją ominąć, Logan stracił równowagą i puścił się jedną ręką. Kiedy znikła bariera ratująca mnie przed upadkiem zsunęłam się z końskiego grzbietu zaczęłam spadać. Oczy odmówiły mi posłuszeństwa i zaszły mgłą, ostatnią rzeczą jaką poczułam zanim zderzyłam się z ziemią była siła hamująca mój upadek. Niewystarczająco.
Nie mogę doczekać się następnego rozdziału.