Sweet dreams are made of this.
Who am I to disagree?
Travel the world and the seven seas.
Everybody’s looking for something.
Some of them want to use you.
Some of them want to get used by you.
Some of them want to abuse you.
Some of them want to be abused.
Marylin Manson Sweet Dreams
Dam wam dobrą radę.
Jeśli nie chcecie spędzić całego wieczoru na zmywaniu naczyń po setce półbogów, to podpalenie bokserek waszego grupowego nie jest najlepszym pomysłem.
Zdobywając się na ten bohaterski czyn zupełnie nie myślałam o ewentualnych konsekwencjach.
Niestety, teraz miałam mnóstwo czasu na „przemyślenie swojego haniebnego zachowania”.
Te słowa należą do szefa mojego domku, Oliviera, syna Hermesa. To z pewnością jakieś nieporozumienie. Tacy faceci są u Ateny, koniec kropka.
Olivier jest jedną z tych osób, które czerpią satysfakcję z wkuwania na pamięć książek telefonicznych. Nienawidzi on weekendów, a kilka lat temu został mistrzem świata w grze w pchełki. Cóż, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to najbardziej upierdliwy heros na kuli ziemskiej.
W każdym bądź razie to przez niego zostałam dziś przykuta do zlewozmywaka.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiątą.
Chlup!
Brudna filiżanka wylądowała w gorącej lawie, kiedy niespodziewanie wypuściłam ją z dłoni.
Nareszcie koniec mojej zmiany!
Zadowolona zdjęłam grube rękawice, chwyciłam z podłogi swoją jaskrawoczerwoną torbę i popędziłam do wyjścia. Przy drzwiach potknęłam się o wystający panel podłogowy. Z gracją wieloryba plasnęłam na pupę.
Cholera.
Gdy próbowałam podnieść się z ziemi, zauważyłam leżący nieopodal mnie kawałek szkła. Nienaturalnie błyszczący, musiał być kiedyś częścią jakiegoś misternego lustra. Wstałam, trzymając w ręce ostry przedmiot. Następnie przejrzałam się w nim.
Moje długie włosy w odcieniu karmelu oklapły pod wpływem oparów wulkanicznej magmy.
Fantastycznie. Pół godziny wklepywania w nie drogiej odżywki poszło na marne. Gruby sweter z angory, nałożony na koszulkę Obozu Herosów, był czarny od sadzy.
Zmrużyłam oczy o barwie cynamonu, gdy zobaczyłam w lusterku szybko poruszający się kształt.
Czy mi się wydaje, czy ktoś za mną stoi?!
Raptownie się odwróciłam, jednak za moim plecami zobaczyłam jedynie starą szafę, wykonaną z czarnego drewna. Jej drzwiczki żałośnie sterczały na zepsutych zawiasach. Powoli podeszłam do niej. Były dwie opcje : albo mi się przewidziało, albo to coś ukryło się właśnie w tym meblu.
Zdecydowanym ruchem otworzyłam szafę, jednak jej środek był pusty.
Czyżby to jednak była gra światła?
Pokręciłam głową i wyszłam z kuchni.
***
Jack czekał na mnie przy domku Hermesa, jak zwykle się uśmiechając. Jasne włosy miał gładko przylizane. Na obozowy t-shirt narzucił skórzaną kurtkę, a ręce schował do kieszeni postrzępionych jeansów.
Na powitanie pocałował moją dłoń, a ja natychmiast obdarzyłam go promiennym uśmiechem. Zawsze traktował mnie niczym prawdziwą damę, nawet jeśli cała upaćkana w błocie prałam tyłki chłopakom od Aresa. Znał mnie dopiero kilka tygodni, jednak ten czas wystarczył, aby został najlepszym przyjacielem, jakiegokolwiek miałam w życiu.
Jack McKeane pojawił się w Obozie Herosów miesiąc temu.
Gdy dotarł do jego granic był wycieńczony i ciężko ranny. Podejrzewaliśmy, że został zaatakowany przez jakiegoś potwora ziejącego ogniem, ponieważ Jack miał na ciele wiele oparzeń.
Zaskakująco szybko wyzdrowiał i już po kilku dniach został uznany przez Afrodytę. Nie zdziwiło to nikogo, ponieważ ten chłopak naprawdę był zabójczo przystojny.
Nikt z nas nie wie nic o jego przeszłości, poza tym, że jego śmiertelny rodzic nie żyje. Jack nigdy nie poruszył tego tematu, a i my nie śmieliśmy pytać.
Miałam okazję poznać go lepiej podczas manewrów leśnych, gdy wspólnie zdobyliśmy flagę nieprzyjaciela. Od tego dnia staliśmy się niemal nierozłączni.
-Witaj Joy – przywitał się.- Czy uważasz, że twoja kara okazała się adekwatna do winy?
-Cóż, z punktu widzenia Oliviera na pewno nie – stwierdziłam.
Oboje wybuchliśmy donośnym rechotem, po czym popędziliśmy w stronę ogniska.
Ostatni dzień roku szkolnego dobiegał właśnie końca, więc postanowiliśmy cieszyć się błogim spokojem wraz z pozostałymi herosami. Początek wakacji zawsze przynosił masę roboty : gwałtowne zwiększenie się liczby obozowiczów oznaczało więcej pracy. Z każdym latem w domku Hermesa pojawiało się wielu nieokreślonych – aż wzdrygnęłam się na myśl o Olivierze, który zazwyczaj dowodził porządkami. Ten parszywiec zaglądał wszystkim pod łóżka, do szuflad a niekiedy nawet i pod ciuchy. Usprawiedliwiał się tym, że poszukuje zakazanych substancji i tym podobnych bzdet, ale prawda jest inna – Olivier po prostu czuł zew natury, i co rusz podwędzał innym przedmioty osobiste (jak każde zresztą dziecko Hermesa).
Gdy wreszcie dotarliśmy na ognisko, zmrok zapadł już na dobre. Ciepłe płomienie łagodnie oświetlały nasze twarze. Jeden z synów Hefajstosa nadział na patyk kilkanaście parówek sojowych, a my z satysfakcją oglądaliśmy, jak jedna po drugiej zostają pochłonięte przez ogień.
W powietrzu czuło się radość i ekscytację – początek wakacji zawsze witano się z dużym entuzjazmem. Ja jednak nie cieszyłam się na zapas, bo jako jedna z najstarszych obozowiczek musiałam oprowadzić nowicjuszy po obozie. Na dodatek przypomniałam sobie, że na jutro zaplanowaną mam inwentaryzację w zbrojowni. Jack wspaniałomyślnie zaproponował pomoc, a ja z chęcią się zgodziłam. Zawsze lepsze są dwie pary rąk do pracy niż jedna.
Spojrzałam na srebrzysty księżyc, który pięknie odznaczał się na tle ciemnogranatowego nieba. Przebiegłam wzrokiem po domkach okrążających plac, ale w pewnej chwili moją uwagę zwróciły krzaki rosnące obok placówki Hadesa.
Zauważyłam w nich twarz chłopaka, najwyżej dwudziestoletniego. Przyglądał się mi uważnie zielonymi oczami, nieco jaśniejszymi przy źrenicach. Miał hipsterskie okulary w grubych oprawkach i niezwykłe, dwukolorowe włosy : na górze o barwie truskawkowego blondu, od spodu zaś czarne.
Dlaczego ukrył się w tych zaroślach?
Odwróciłam się i szturchnęłam Jacka w ramię.
-Popatrz w tamtą stronę – wskazałam palcem na krzaki.
Rzucił przelotne spojrzenie w ich kierunku.
-Co niby miałem tam zobaczyć? – spytał z nutką zdziwienia w głosie.
Tajemniczy chłopak zniknął, ale ja byłam pewna, że to nie były kolejne halucynacje. Ze zdecydowaną miną wstałam ze swojego miejsca i podeszłam w kierunku zarośli. Szybkim ruchem rozsunęłam je na boki, ale nie znalazłam wewnątrz w ich wnętrzu niczego podejrzanego.
-Coś się stało? – zapytał mnie Jack, gdy już usiadłam u jego boku. Miał zatroskane spojrzenie.
-Nie, nic – odpowiedziałam – Coś mi się przewidziało.
Nie sądziłam aby te słowa go uspokoiły. Starałam zachowywać się naturalnie aż do chwili rozejścia się na spoczynek. Było już dobrze po północy, kiedy tłum herosów ruszył w kierunku swoich domków. Jack odprowadził mnie pod drzwi jedenastki.
-No to widzimy się jutro rano na inwentaryzacji – rzucił dziarsko na pożegnanie. On to potrafi pocieszyć człowieka.
Temperatura gwałtownie się zmieniła i moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Patrząc na plecy oddalającego się przyjaciela, doszłam do wniosku że nie były spowodowane zimnem. Dominujące uczucie strachu napierało z impetem na moją klatkę piersiową. Wtedy jeszcze nie widziałam, co było przyczyną całego tego przerażenia.
Weszłam do domku Hermesa i od razu wskoczyłam do swojego łóżka, nie zdejmując nawet trampek. Mimo iż byłam okropnie zmęczona, tej nocy sen nie był mi dany. Z niepokojem wsłuchiwałam się w chrapanie Oliviera, który drzemał kilka miejsc dalej. Godziny mijały jedna po drugiej, a ja wciąż gapiłam się w sufit.
Z zewnątrz dochodziły do mnie dziwne dźwięki, przypominające te, które wydaje włączona kosiarka. Jednak obezwładniający strach uniemożliwił mi wyjście spod bezpiecznej kołdry i sprawdzenie co się dzieje.
Zwyczajnie stchórzyłam.
Gdy wreszcie nastał wyczekiwany przeze mnie ranek, przebrałam się w czyste ubranie. Przeczesałam palcami włosy, a u pasa zawiesiłam sobie swój krótki miecz z niebiańskiego spiżu.
Potem wyszłam z domku i udałam do Afrodyty, aby zabrać Jacka na inwentaryzację. Na placu nie było żadnej żywej duszy, chociaż przyjazd letnich obozowiczów zawsze wymagał pewnych przygotowań.
Zapukałam do drzwi dziesiątki. Po dłuższej chwili otworzyła mi dziewczyna z podkrążonymi oczami i wałkami na włosach.
-Na bogów, czy ty w ogóle wiesz, która jest godzina? – jęknęła z wyrzutem, ale wpuściła mnie do środka.
Przebiegłam wzrokiem po na wpół nieprzytomnych dzieciach Afrodyty, jednak nie znalazłam nigdzie Jacka. Zdezorientowana wyszłam z domku i przeszukałam pawilon jadalny.
Nadal ani śladu mojego przyjaciela.
Sprawdziłam jeszcze boisko do siatkówki, arenę i ściankę wspinaczkową. Zaniepokojona pobiegłam wprost do Wielkiego Domu, gdzie zastałam Chejrona. Pił właśnie swoją poranną filiżankę kawy.
-Tak szybko uwinęliście się z tą inwentaryzacją? – zapytał pogodnie.
-Jack… on zniknął… ja… nie mam pojęcia gdzie się podziewa… sprawdziłam już chyba wszystko… – wydyszałam, trzymając się za bok z powodu kolki.
Centaur z poważną miną odstawił naczynie.
-Wszystko?- chciał się upewnić.
Pokiwałam głową, przełykając łzy.
Chejron przykazał jednemu z satyrów, aby poinformował Pana D. o zajściu i wspólnie wyszliśmy na zewnątrz.
Dołączyło się do nas jeszcze kilku herosów, i centymetr po centymetrze przetrząsnęliśmy cały Obóz. Niestety, bezskutecznie.
Najbardziej prawdopodobne było to, że mój najlepszy przyjaciel został zaatakowany przez jakiegoś potwora, który przypałętał się tu z lasu. Żaden mieszkaniec domku Afrodyty nie widział aby Jack wychodził w nocy albo nad ranem.
Po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Nagle mnie olśniło.
-Zbrojownia- powiedziałam nagle.
Wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku.
-Zbrojownia – powtórzyłam. – Dziś mieliśmy zrobić porządki w ekwipunku. Czy ktoś sprawdził już zbrojownię?
Okazało się, że nikomu nawet nie wpadło to do głowy. Odetchnęłam z ulga. Jack z pewnością wstał nad ranem i udał się szopy z bronią. Zapomniał, że ma mnie obudzić i teraz kończy żmudną robotę, polegającą na alfabetycznym uszeregowaniu ekwipunku oraz spisaniu ewentualnych braków.
Niektórzy wybuchli śmiechem i tłum powoli się rozchodził. Chejron nie wyglądał jednak na przekonanego i pokłusował ze mną w kierunku zbrojowni.
Gdy dotarliśmy na miejsce, zastanowiłam się jakimi słowami powinnam obrzucić siedzącego w środku Jacka, przez którego tak się zaniepokoiłam.
Centaur otworzył drzwi i ujrzeliśmy osobę przebywającą w środku.
Ale to nie był syn Afrodyty.
Jestem pewna, że tego widoku nie zapomnę do końca życia.
Na jednej z belek wisiała na sznurze jedna z obozowiczek. Puste oczodoły świeciły pustką.
Jej ciało zostało okropnie zmasakrowane, a kiedy to mówię, nie mam na myśli kilku zadrapań. Nie byłam w stanie określić, jakiego koloru była wcześniej jej sukienka, ponieważ teraz cała przesiąkła krwią.
Krew…
Ona była dosłownie wszędzie : na podłodze i włosach zabitej, na ścianach i broni.
Do piersi dziewczyny przypięta była karteczka, poznaczona szkarłatnym kolorem.
Po środku ktoś nakreślił pośpiesznie cyfrę:
„1”
Bosko. Czytało się szybko i przyjemnie. Masz cudny styl, Olishia. Gdy zaczęłam czytać trudno było mi się oderwać, a jak narazie z bloga jedynie nielicznym opkom udało się to zrobić ze mną. Do tego ostatnia scena jest świetna, a numerek ,,1″ na stówę oznacza pierwszą osobę, która umarła, bo będzie ich więcej. Tak przynajmniej podopowiada mi mój szósty zmysł 😉 Pisz CD!
Genialne opko, nie mogę się doczekać cd
Po pierwsze: cudne opowiadanie! Uwielbiam motywy zbrodni, krew pokrywającą wszystko do o koła… Anime zryło mi psychikę 😛
Po drugie: Właśnie zastanawiałam się czy nie zacząć Kuroshitsuji. Dzięki tobie wiem, że muszę to obejrzeć od zaraz
Kocham Kuroshitsuji. A opowiadanie bardzo fajne. Krew itp xD
Masz świetny styl, i rysujesz też wspaniale…
Tylko jedno mi nie pasuje. Puste oczodoły świeciły pustką…
Poza tym jest ok
Jak zobaczyłam tytuł, to moja pierwszą myślą było „O nie, moja polonistka dorwała się do bloga!!”. Jednak na szczęście nie. To tylko Olishia napisała cudowne opowiadanie, a nie moja głupia polonistka… Ona ma schize z danse macabre, słowo!! Pisałam o tym cztery wypracowania i dwie prezentacje ;_;
Opowiadanie super 😀 Czytałam w napięciu, klimacik jest super. Końcówka zupełnie mnie zaskoczyła. Wow… Będzie się działo :3 Czekam na to, co będzie dalej. Przy fragmencie o grze w pchełki umarłam ze śmiechu, bo niemal widziałam męską część mojej klasy, która ostatnio na przerwach organizuje sobie takie oto zawody! Albo odrabiają matmę na czas ;_;
Skwituję to tak: Olishia, cudnie piszesz. Naprawdę, zaciekawiłaś mnie. Ja chcę cd. Szybko :3. Ooo, gdzie się podział Jack Polubiłam gościa!
Raczej mnie nie kojarzysz, ale i tak muszę coś wtrącić: Kocham Twojego bloga. XD
A co do opka: Naprawdę dobre. Nie wiem jakim cudem Ty to robisz. Tak jak u Chione: za bardzo byłem skupiony na fabule i stylu, by dojrzeć jakiekolwiek błędy. Smuteczeg.
Bardzo mi się podobało, styl płynny i zabawny. I te pomysły 😀 Bloody Olishia, XD. Jak ja lubię jak ktoś wprowadza do opowiadań synów Afrodyty. Są genialni, (wspomniałem, że gdybym miał wybierać bogów- rodziców, to po Atenie, Hekate i Apollinie trafiłoby na Afrodytę? W końcu jestem taki przystojny, XD) mam nadzieję, że będzie miał problemy modowe. 😛
Tak, roi się od emotikonów.
Ale na serio, nie mogę się doczekać co będzie dalej.
Pozdrawiam, Nożownik (Błogosławiony przez Atenę, usłużny sługa Władcy Wszechświata i Parkingu na Lipowej)
PS: Dwa tygodnie minęły od ostatniego postu, milordzie. If you know what I mean. I wstawiaj Femme Fatale. 😀
Świetne opko. Czekam na CD, uwielbiam kryminały. Cudowny początek, tylko proszę nie zepsuj tego Masz bardzo fajny styl pisania, tylko w niektórych miejscach były powtórzenia lub brakowało przecinka. Ale były to tak małe błędy, że prawie nie zauważa się ich przy czytaniu. I jeszcze raz: pisz CD!
I jeszcze jedno, masz u mnie duży plus za piosenkę, to jedna z moich ulubionych.