Część trzynasta. Część pechowa. Zaraz, muszę jeszcze wymyślić powód, dla jakiego ma ona być pechowa. Dla… niech będzie… Nożownika? Niech się cieszy. Ciesz się, bo wyciągam akcję z łóżka. If you know what I mean xDDD Dla Quickdroo. I dla Pallas za dzielne wspieranie mnie podczas pisania oraz ciągłe kibicowanie temu, żeby było zboczeństwo w tym opku (tak będzie obiecany „szeksz” w epilogu, nie martw się). Dobra, to jedziemy z tym niemal sześćdziesięcioczęściowym opowiadaniem, które tłukę i tłukę od dwóch lat i którego zapewne wszyscy macie serdecznie dość, ale się do tego nie przyznajecie.
Chione
Kiedyś, w gimnazjum, przeczytałam gdzieś, iż ból jest większy, gdy zadaje go ukochana osoba. Że jest wtedy bardziej realny, prawdziwy. Nie zastanawiałam się nad tymi słowami, bo byłam wtedy głupim, nie znającym świata piętnasto lub czternastoletnim dzieckiem, nie bardzo przejmującym się czymkolwiek. W każdym razie to zdanie utkwiło mi w pamięci, przypominając co jakiś czas o swoim istnieniu, gdzieś hen daleko w meandrach mojej świadomości.
Największe zdziwienie, jakie mnie dopadło po przypomnieniu sobie tego: ono było prawdziwe.
Spore osiągnięcie zważając na te wszystkie kłamstwa uważane przeze mnie za prawdę, zanim odkryłam, że jestem herosem. Na przykład: rodziny się nie wybiera. Rodzina jest, jaka jest, ale pozostaje rodziną. Osoby bez więzów krwi nie można przypisać do swojej familii.
Nic bardziej mylnego: osoby z Obozu Herosów były najbliższymi mi osobami, bliższymi nawet od mojej niby prawdziwej rodziny.
Ale nie o tym teraz mowa.
Mowa o tym, co zamierzał ze mną zrobić Mateusz. Albo raczej Kadir rękami Mateusza. Wiem, jaka straszna jest manipulacja. Sama kiedyś zamordowałam Christiana własnymi rękami, bo ktoś mnie zmusił. Po wszystkim budzisz się z obrzydzeniem do samego siebie, masz myśli samobójcze, trzęsiesz się. Bo zostałeś zmanipulowany i skrzywdziłeś osobę, którą kochasz nad życie.
A Mateusz mnie kochał.
Chyba.
Może od początku mnie zdradzał, udając przede mną przyjaciela, tak naprawdę będąc wrogiem? Nie. Nie na tym polega zaufanie.
Pierwsze uderzenie spadło na mnie jak piorun. Ogłuszyło mnie, przyciskając do ziemi. Zwykła, najeżona metalowymi kolcami pałka, ale oberwanie nią w plecy bolało. I to nawet bardzo. Kolce przebiły gruby materiał sukni i zatrzymały się w skórze. Wygięłam plecy w łuk. Trzymaj się, warknęłam do siebie w myślach. To że nie umiesz znieść czegoś takiego świadczy o tym, jak słaba się stałaś. Ponoś konsekwencje. Niech nerwy w twoim ciele płoną. Niech staną w płomieniach. Cierp. Herosi muszą być odważni. Nie mogą być takim niczym, jak ty. Bo ty stałaś się niczym. Stałaś się słaba. Stałaś się bezsilna. Gdzie ta odważna Ewa? Zginęła. Nie wróci, dopóki nie poniesiesz ofiary za swoją nędzę.
Zacisnęłam zęby. Powoli przestałam zwracać uwagę na to, co się ze mną działo. Wyłączałam się. Czułam ból, ale był gdzieś na bocznym planie. Na pierwszym był krzyk wewnątrz mojej własnej głowy. Co ja ze sobą zrobiłam? Co się ze mną stało? Byłam żałosna. Dawałam się tłamsić temu… Kadirowi, czekałam na swoją porażkę z kapitulacją i założonymi rękami, z pełnym pogodzeniem się ze sytuacją. Zamiast działać, wolałam spędzać czas z chłopakiem w łóżku. Nie byłam sobą… A może byłam? Może po prostu się zmieniłam i stałam taka? Mój charakter uległ nagłej przemianie, straciłam swoją zaciętość? Niemożliwe. Prawdziwa ja musiała być gdzieś tam, głęboko w moim umyśle… Uwięziona za kratami moich wewnętrznych przemian, ale żywa. Albo martwa. Wolałam jednak tę pierwszą opcję.
Czas mijał. Nagle moje rozmyślania zostały przerwane. Ściągnął mnie do rzeczywistości nagły powiew ciepła, który rozproszył lodowate powietrze w moim tymczasowym pokoju. Robiło się coraz bardziej gorąco, coraz bliżej mojej skóry. Kropelki potu wystąpiły mi na czoło, zwykły ból został przejęty przez ogień. Poczułam, jak płomienie liżą mi skórę. Myślałam, że on żartował…
Po raz pierwszy od wielu minut otworzyłam oczy. Obejrzałam swoje przedramiona. Były zmasakrowane. Dam głowę – nie czułam tego wszystkiego. Odcięłam się od cierpienia, skupiając uwagę na czym innym. Dotąd nie wiedziałam, że tak się da.
Spojrzałam na Mateusza.
Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Pochylał się nade mną z rozżarzonym do białości metalowym prętem, na którego wierzchu tlił się ogień. Bałam się ognia… Bardziej: nienawidziłam go. Wiedział o tym.
– Mateusz! – wychrypiałam. – Ogarnij się.
Przybliżył się, złapał moją dłoń i przycisnął ją do pręta.
Wrzasnęłam z bólu. Czułam, jak moja skóra jest wypalana do żywego mięsa.
Nie wytrzymałam. Po prostu – nie wytrzymałam.
Wyrwałam mu dłoń. Pręt poleciał na podłogę. Ułożyłam płasko rękę i z całej siły uderzyłam chłopaka w twarz. Usłyszałam głośny plask.
– Idioto! – krzyknęłam. – Idioto, obudź się!
W oczach miałam łzy. Dłoń pulsowała mi potężnym bólem poparzenia trzeciego stopnia. Ale troska o niego była większa.
Zamrugał. Jego oczy wróciły do normalności. Trzask w twarz wystarczył…? Nie mogłam uwierzyć.
– Mateusz? – spytałam, przełykając słone łzy i starając się nie myśleć o bólu, który mi zadał. – Mateusz, wszystko w porządku?
Jego twarz była zamknięta. Nie mogłam wyczytać z niej niczego.
– Ja… ci… to wszystko… zrobiłem? Ja cię skrzywdziłem? – spytał bezbarwnym głosem.
Chciałam zaprzeczyć. Ale nie zrobiłam tego.
– Tak – potwierdziłam. – Ale nie panowałeś nad sobą, to on tobą kierował…
Syn Apolla położył mi ręce na ramionach i zamknął usta pocałunkiem. Przerwał go tak szybko, jak zaczął.
– Ale to i tak moja wina – stwierdził gorzko. – Chodź, musimy cię stąd wyprowadzić. Christian jest już prawie gotowy.
Złapał mnie za posiniaczoną i porozcinaną dłoń. Skrzywiłam się z bólu, ale nie zaprotestowałam.
– Rusz się – warknął. – Twoimi ranami zajmę się później.
Jego łagodność z czasów wczorajszej nocy po prostu wyparowała. Zginęła, przepadła bez możliwości powrotu. Jego zachowanie potrafiło zmienić się diametralnie w ciągu sekundy. Coś było z nim nie tak?
Dałam się poprowadzić przez pokój do drzwi. Otwarł je kopniakiem. Biedne drzwi… Może one miały rodzinę i dzieci?
Wyciągnął mnie brutalnie na korytarz. Szedł przed siebie, niemal ciągnąc za sobą moje praktycznie pozbawione sił ciało. Przebyliśmy w martwej ciszy wszystkie piętra.
Po chwili już byliśmy u wejścia. Nikt nie próbował nas zatrzymać, nikt się nawet nie zorientował. To było aż dziwne. Podejrzane. Jakiś podstęp?
Znaleźliśmy się już prawie przy końcu ogrodu, gdy drogę zastąpił nam Ben.
– Co robicie? – spytał oschle. – Zabrałeś ukochaną na spacerek? Miałeś dość przebywania z nią w łóżku? – dorzucił, jakby od niechcenia. – Ewo, naprawdę, nie podejrzewałbym, że będziesz zachowywała się jak tania pros…
Nie dokończył. Mateusz rzucił się na niego. W jego oczach dostrzegłam furię. Złapał Bena za kołnierz i przyszpilił go do drzewa.
– Coś ty chciał powiedzieć? – warknął. – Coś ty chciał o niej powiedzieć?!
– Że jest dziwką – dokończył z opanowaniem chłopak.
Zrobił błąd. Ja się tym jakoś specjalnie nie przejęłam, bo dziewictwo miałam zachowane nadal, ale Mateusz wpadł we wściekłość. Z całej siły uderzył Bena w policzek. Na skórze wykwitł mu gigantyczny fioletowy siniec, a jego głowa odskoczyła w tył, z całą mocą uderzając w pień. Wywrócił białkami i bezwładnie osunął się na ziemię.
– Hasta la vista* – warknął syn Apolla do nieprzytomnego, po czym odwrócił się do mnie. – To chyba zabolało bardziej mnie, niż ciebie, prawda? – spytał ze smutkiem.
Skinęłam smętnie głową.
– Właściwie zostałam tak nazwana przez ciebie, bo to ty zaciągnąłeś mnie do łóżka, a nie odwrotnie – stwierdziłam po chwili zadziornie.
– Nie mów, że nie chciałaś – uśmiechnął się do mnie promiennie Mateusz.
Tak, jego zachowanie zmieniało się jak w kalejdoskopie… Wcześniej był napalony, później opiekuńczy, jeszcze później oschły i brutalny, teraz zadziorny. Jaki mógł być naprawdę?
Przytulił mnie z całych sił.
– Musimy się pośpieszyć – szepnął mi do ucha.
Skinęłam niechętnie głową. Wolałabym wejść w krzaki, schować się w nich i przeczekać to wszystko. Przeczekać całe to złe i paskudne życie, którym obdarzyła mnie Atena i ojciec. Rozkwitać, dorośleć i starzeć się w samotności, za towarzysza mając jedynie siebie i swoje myśli. Tiaaa… chciałoby się.
Ruszyłam przed siebie, kurczowo trzymając się Mateusza. Rękę miał ciepłą.
– Już niedaleko – stwierdził. – Wejdź tu, w te zarośla – dodał, patrząc na mnie z troską. – Tylko mi zaufaj.
Drżąc, chwyciłam jego dłoń i przeszłam przez krzaki. Znaleźliśmy się na polanie, tuż przy ogrodzeniu. I zobaczyłam jego. O bogowie. Jego. Był ostatnią osobą, jaką chciałabym zobaczyć będąc z synem Apolla.
Christian.
Był piękny. Jak zwykle zresztą. Twarz miał zmartwioną, pełną troski, oczy podkrążone. Skórę jeszcze bledszą, niż zwykle. Czarne włosy opadały mu na czoło. Na głowie miał kaptur. Kości szczęki wyraźnie rysowały się pod cienką skórą, pełne, czerwone usta zacisnął w wąską kreskę. W czarnych oczach panował smutek. Niebieska bluza podkreślała jego strasznie szczupłą sylwetkę. Czarne spodnie-rurki sprawiały, że wyglądał jakby ważył jeszcze mniej, niż zazwyczaj. Na nogach miał zwykłe, zniszczone trampki.
Nie mogłam się powstrzymać. Wyrwałam się Mateuszowi i rzuciłam na szyję Chrisa. Z całą pewnością było to dla niego niespodziewane. Cały zesztywniał. Czułam jego napinające się pod moim dotykiem mięśnie. Po chwili jednak zaczął się powoli rozluźniać. Przygarnął mnie do siebie, jakby nie wierząc, iż tu jestem. Otoczył opiekuńczo ramionami, coraz zachłanniej do siebie przyciskając.
Oczy zaszkliły mu się od łez.
– Jesteś – wyszeptał, gładząc mnie po włosach. – Nie mogę uwierzyć… Myślałem, że cię straciłem.
Poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi. Porwał mnie w objęcia i cały tuląc do siebie, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni.
– Jesteś – powtórzył.
Dlaczego miałam ochotę go pocałować? Ogarnij się, warknęłam do siebie w myślach. To tylko twój najlepszy przyjaciel. Nikt więcej.
Gdy postawił mnie na ziemi, przylgnęłam do niego całym ciałem. Było mi dobrze. Christian dawał mi poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Mateusz też, ale… przy nim nic nigdy nie było wiadomo. Był przecież taki porywczy. Niby mogłam mu ufać, jednak… Nie wiedziałam, czy nie zrobiłby czegoś wbrew mojej woli, gdyby tylko miał taką zachciankę. Christian nigdy w jakikolwiek sposób by mnie nie skrzywdził. Z nim byłam dwa lata i nie zrobiłam nic, oprócz całowania się. Z Mateuszem znałam się pół roku i nawet z nim nie chodziłam, a już wylądowałam w łóżku…
– Ekhem – usłyszałam chrząknięcie syna Apolla. – Możecie skończyć? – spytał. – Christian, to moja dziewczyna.
Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem, po czym się odsunął. Odniosłam wrażenie, że niezbyt przypadła mu do gustu ta informacja.
– Ale moja najlepsza przyjaciółka – dorzucił oschle. – To, że wciąż ją kocham, nie jest w żadnym wypadku twoją sprawą.
– Skarbie, pośpiesz się – warknął Mateusz, ignorując wypowiedź Chrisa.
Odniosłam wrażenie, jakby to zdanie było wycelowane w syna Hekate, chcąc mu dobitnie przypomnieć, że ze mną nie jest.
– Tamtędy – pokazał dłonią kierunek. – O, za tym drzewem. Zdjąłem magię z płotu w jednym miejscu.
***
Przeszliśmy wszyscy troje przez żeliwne ogrodzenie. Miałam wrażenie, jakbym przełaziła przez płonące koło. Rzeczywiście – była tu dziura w osłonie. Nie chodzi o to, że brakowało kilku prętów. To też, ale wokół luki sypały się iskry, słyszałam trzaski wyładowań elektrycznych, a biała poświata skrywała resztę ogrodzenia. Po kilku pouczeniach Chrisa, że jeśli dotknę czegokolwiek z tej cudownej gamy, spłonę żywcem, udało mi się przejść bez większych uszczerbków zdrowotnych. Bez większych, bo to, że zapali mi się sukienka na plecach, było przecież oczywiste.
Czas mijał nam na milczeniu. Szliśmy szybkim krokiem (tak szybkim, na jaki pozwalały moje obrażenia, czyli równie błyskawicznym, co chód ślimaka). Samochód Christiana stał zaparkowany sześć kilometrów dalej, by nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Nie mogłam uwierzyć, że udało się nam tak szybko i łatwo uciec. Nie byłam w stanie. Zwiałam sprzed nosa bogowi cierpienia… Jednak to nie było największe zdziwienie tego dnia. To, co stało się później pamiętam, jak przez mgłę. Wspomnienie jest zamazane, niewyraźne. Zresztą jak każde, które są dla mnie złe. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, że wszystko skończy się dobrze. Że nikt tym razem nie zginie i obejdzie się bez ofiar. Nic bardziej mylnego.
Pojawili się tak nagle. Znikąd… Wyszli z cienia. Ben i Kaspian. Nie byłoby w nich nic strasznego… Gdyby nie dzierżyli w dłoniach pistoletów. Gdyby ich oczy nie były puste i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Gdyby nie byli we władzy Kadira.
Gdy padł pierwszy strzał, chciałam by kula trafiła mnie. Marzyłam o tym. Jednak dobrze wiecie o tym, że los zbyt często był dla mnie łaskawy. I tym razem się nade mną ulitował, mimo że nie powinien. Albo kula od początku nie miała mnie trafić. Nie wiem.
Gdy Mateusz upadł martwy na ziemię, znienawidziłam życie. Do reszty. Bo i tak już wcześniej obchodziło się ze mną nieludzko.
W mojej klatce piersiowej wybuchła kula ognia, spalając w powolnym procesie każdą, najmniejszą komórkę ciała. Ból psychiczny przekładał się na ból fizyczny, nie odróżniałam ich od siebie. Bolało mnie całe ciało. Myśli krzyczały, chciały uciec z mojej głowy. Było ich za dużo. Nie mieściły się. Tłoczyły się wewnątrz czaszki, uderzając w nią swoimi mieczami. Każda po kolei. Każda z nich coraz bardziej osłabiała moją głowę. Chciały ją rozbić, zabić mnie. Ich zamiarem było wydostać się na zewnątrz, uciec i unieść się w powietrze. Usiąść na chmurach i wrzeszczeć ogarnięte dzikim szałem, póki nie opadną z sił. Póki nie umrą z wycieńczenia i nie rozpłyną się we mgle, obracając się w smutne wspomnienie, które usiądzie na mym grobie i rozpłacze się nad losem dziewczynki, która chciała się cieszyć życiem.
Dzika rozpacz targała moim żołądkiem, doprowadzając do torsji. Biegłam na oślep przed siebie. Za sobą słyszałam wrzaski i przekleństwa Christiana, otoczonego barierą ochronną, broniącą go przed kulami. Ale kul było coraz więcej. Wszystkie wycelowane w niego. Obejrzałam się za siebie. Krwawił z prawej ręki, ale dzielnie za mną biegł. A gdzie ja właściwie dążyłam? Gdzie niosły mnie własne nogi?
Przetarłam twarz i spojrzałam na to, co było przede mną. Most… Most ze snu.
Moje płuca płonęły. Nie dałabym rady biec dalej. I nie miałam już nic do stracenia.
Kaspian i Ben z Christianem byli coraz bliżej.
Ostre przerażenie targało mnie za gardło. Mimo to wspięłam się na barierkę.
W dole majaczyły ciemne wody jakiejś rzeki. Rwała ona do przodu, byle dalej przed siebie, jakby uciekając przed światem. Cały czas uciekała. Bez chwili wytchnienia, bez momentu spokoju. Była cały czas w ruchu. Jakby wszystko mogłoby być dla niej zagrożeniem, a ciągła ucieczka figurowała jako jedyne wyjście.
– Nie! – usłyszałam za sobą krzyk Kaspiana. – Nie rób tego! Poddaj się i z nami wróć!
Po moim trupie.
– Cofnijcie się – warknęłam. – Albo skoczę.
Ben nie usłuchał i zrobił dwa kroki w przód.
– Nie zrozumiałeś? – krzyknęłam. – Odejdź dwa metry dalej! Już!
Kaspian popchnął go w tył. Wpakowałam się w sytuację bez wyjścia. Albo zabije mnie rzeka. Albo wpadnę w łapy boga cierpienia. Jednak nie mogłam dopuścić do tego drugiego. Czyli została mi pierwsza opcja.
Rozejrzałam się dzikim wzrokiem dookoła. Napotkałam oczy Christiana. Jakby mnie złapią, zginąłby. Jego moc znacznie osłabła po odbiciu trzydziestu magazynków kul. Wiedziałam, że nigdy by mnie nie zostawił. A ja nie chciałam zostawiać jego.
Oczy syna Hekate niemo błagały: „nie rób tego”.
– Jakie są twoje warunki? – spytał Kaspian opanowanym głosem.
– Nie mam warunków – odparłam szorstko.
Obaj bracia postąpili kilka kroków ku mnie. Chris trzymał się z boku, trzymając się za krwawiące ramię i patrząc na mnie z troską.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nagle poczułam, jak suknia mi ciąży. Była z tyłu dłuższa… A chciałam utrzymać równowagę. Ostrożnie sięgnęłam ręką, by przygarnąć fałdy materiału do przodu. I… zupełnie niespodziewanie poślizgnęłam się na mokrej od deszczu barierce. To był jeden, szybki ruch. Naturalny. Po prostu podwinęła mi się noga.
Usłyszałam rozpaczliwy krzyk Christiana, usiłującego podbiec i mnie złapać. Nie zdążył.
Spadłam. Prosto w czerń rzeki. Widziałam, jak zamykają się nade mną ciemne wody, czułam jak ciśnienie pozbawia moje płuca tlenu… A potem nie było już niczego.
*Hasta la vista – do zobaczenia
Mam nadzieję, iż część się podobała.
Pozdrawiam
Chione
Mi się jak zwykle podoba. A nawet uważam, że to jedna z lepszych części. Wszystko opisane perfecto, wręcz czułam jakbym to ja była Ewką. Do tego końcówka jest zarąbista. Nie spodziewałam się, że spadnie przez przypadek – już bardziej sądziłam, że skoczy. No i bardzo się cieszę, że stara Ewa powraca. Lubiłam ją bardziej zadziorną.
Nie mogę uwierzyć ! Mateusz i Ewa muszą przeżyć ! Oni muszą być razem i już 😀 To było cudowne ^^ I tak mam nadzieję, że wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Koniec.
Jak Mateusz ma przeżyć, skoro już go ukatrupiłam? xD
Cieszę się, że im kibicujesz, ale synek Apolla od początku miał zginąć, a ta seria CA wyjątkowo ma być niezakończona happy endem
I nie, nie wszystko skończy się dobrze. Nie wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie.
Mateusz nie przeżyje, bo tak jest zawsze w tego typu opkach (a poza tym Chione mi mówiła). Jak czytam, to opko, przypomina mi się tylko jedna piosenka „To nie ja byłam Ewą”, nie wiem tylko dlaczego. Wytłumaczy mi ktoś. Całość jest ogólnie bardzo dobra, a przynajmniej według mnie, bo nie wiem co sądzą inni, oprócz Zeuski i Carmel.
Awww. *O*
Sorry, że słodzę, ale to było świetne. Przypomina mi dawne części. Te fajniejsze. Ewa znowu jest odważna, silna i inteligentna. A nie takie chuchro, co to potrafi tylko w łóżku wylądować, XD.
Poza tym wszystko jest opisane genialnie. Odczucia i opisy. A do tego interesująca fabuła. Styl płynny jak gorąca czekolada. Ach. Ale to było dobre. 😀 Nie wyszukałem błędów
Jak możesz mnie wpędzać w kompleksy?! Nawet literówki nie odnalazłem, a pewnie jakieś były. Ale co tam, twój styl jest ważniejszy. Przykro mi, jam chory, jam zmęczony, jam oczarowany Twą twórczością, więc nie zjadę CA. Przykro mi, xD.
Nożownik
Ja Cię wpędzam w kompleksy…? Chyba odwrotnie, braciszku ;__;
Genialne, tylko musiałaś go zabijać? A już wszystko miało się skończyć dobrze…
Twój styl pisania jest nieziemski, nie mam pojęcia jak to robisz. Twoje opowiadania czyta się miło i przyjemnie, nie da się od nich oderwać.
Jak możesz chcieć to skończyć? Nie, nie, nie. Nie zgadzam się.
Życzę weny i pisz, pisz dalej <3
Jejku, to chyba jedno z najlepszych opowiadań, które tu przeczytałam. Podoba mi się, że zabiłaś Mateusza, bo cóż… nie wszystko musi się kończyć happy endem, a co do skoku, to myślałam, że skoczy, a nie się poślizgnie. Błędów nie znalazłam. Chciałabym pisać tak jak ty. Czekam na następną część.
Happy endy zawsze wydawały mi się do bani. Zbytnio je kojarzą z bajeczkami Disneya. Chione, twój styl jest boski (jak bogowie) i, obym nie wkurzyła Apolla, chyba jesteś od niego lepsza. Jutro przyślę opko, oczekuję szczerej krytyki 😉
Okej, postaram się skomentować w najbliższym czasie po ukazaniu 😉
Mateusz zginął! Jupi!
Ale Ewcia będzie z Chrisem ^^. Ja kocham Chrisa…
Hej, właściwie Ewa by się nie rzuciła- hmmm… chyba. Zdecydowałaby się na opuszczenie Chrisa?
Dobra, pomijając moje rozkminy- bardzo ładnie i zgrabnie napisane. No i czekam na cd, w którym (mam nadzieję) będzie wiadomo, co się stało z Ewcią 😀
Mam nadzieję, że jakoś uratujesz Ewcię. Heloł, kocham Ewę i Chrisaaa… Razem >.<
No cóż, napiszę tylko tyle, że… JEST TO ŚWIETNE!
Czekam na cd xddd ;3
„Powoli przestałam zwracać uwagę (…)” – nie lepiej byłoby „przestawałam”? Bo chyba chodziło o czynność ciągłą, tym bardziej, że jest słówko „powoli”. 😀
„Jakby mnie złapią, zginąłby.” – ? Może „Gdyby mnie złapali, zginąłby”?
OMG. Wiem, że wysyłałaś mi już wcześniej początkowe fragmenty, no ale kurka wodna, CAŁOŚĆ MIAŻDŻY SYSTEM. Napięcie utrzymuje się niemal przez cały tekst – człowiek śledzi litery obgryzając nerwowo paznokcie, bo tuziny zwrotów akcji i Twoje wspaniałe, wymyślne metafory w opisach przeżyć przyprawiają go o drgawki. I mówię czystą prawdę – gdy dotarłam do momentu, gdy Ewa ślizga się i wpada do rwącej rzeki, dosłownie wstrzymałam oddech – a do tego jeszcze sposób, w jaki przedstawiłaś tę chwilę („Widziałam, jak zamykają się nade mną ciemne wody” – <3) – rewelka. Chyba nikt z czytających nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. 😀
No, Chioniuś, jeśli Ty w wieku trzynastu lat serwujesz nam tak wyśmienitą literaturę, to coś czuję, że będą z Ciebie naprawdę niezłe ludzie w przyszłości. :3
I, oczywiście, kłaniam się do stóp za dedyka.