Young The Giant – My body
Rozdział VIII
PERCY
OKEJ. TERAZ TO PRZESTAŁO JUŻ BYĆ ZABAWNE.
– Naya, proszę cię. Dajże mi już spokój.
Drzewczyca rzuciła mu spojrzenie spod rzęs.
– Proszę…
– Nie, Naya. Dosyć.
Podniosła z ziemi ostro zakończony kamień.
– Proszę. To będzie już ostatni raz.
Pokręcił głową.
– Nie. To nie będzie twoje nowe hobby.
Zmarszczyła nos.
– Co to znaczy „hobby”?
Zapomniał, że nie rozumiała wszystkich słów. Westchnął.
– To zajęcie, które robimy dla rozrywki, dla zabawy. Mniej, więcej. W każdym razie, rzecz w tym, że nie będziesz robiła z tego hobby. Koniec dyskusji.
Uśmiechnęła się.
– Ale Percy… Proszę cię. Proszę, proszę, proszę.
Odkąd zaczął ją uczyć różnych słów po angielsku, ekscytowała się każdym, a następnie nabierała irytującego zwyczaju powtarzania i przez najbliższą septymę. Teraz jej ulubionym słowem było „proszę”, a podejrzewał, że „hobby” również zaraz dołączy do tego szerokiego grona.
– To będzie ostatni raz. Proszę.
Uniósł brew.
– Ostatni raz?
Energicznie pokiwała głową.
– Tak! Ostatni raz. Słowo nimfy.
– No dobrze. – Podał jej kamyk.
Cofnęła się od niego na parę kroków, a potem cisnęła ostrą krawędzią kamienia prosto w jego serce.
Naturalnie, kamień odbił się od chłopaka i poleciał prosto do rzeki płynącej obok. Percy patrzył, jak kamień nie tonie, lecz unosi się na powierzchni i żarzy, kawałek po kawałku. Nie minęła minuta, a Styks spaliła przedmiot.
Kiedy myślał o tym, że jego skórze działo się to samo, i to nie raz, a dwa razy, to zaczynał wręcz czuć ogień na plecach.
Naturalnie, musiałaby nastać nowa era, zanim chociażby wspomniał o tym Drzewczyce. Nie żeby był w stanie zauważyć, gdyby rzeczywiście tak się stało.
Tartar był inny. Naginał rzeczywistość. Naginał ją do granic, i Percy czasami aż widział jej rozciągnięte do białości końce, które lada chwili miały pęknąć i zaprezentować dziury wielkości małego miasteczka.
Czasami wydawało mu się, że widzi zagubione dusze, wędrujące po suchym polu. Innym razem próbował dojść do migoczącego przed nim w oddali jeziora, ale nie mógł. Wrócił po tercji, tylko po to by Naya zapytała go co robi w jaskini, skoro wyszedł chwilę temu.
Bo Tartar nie był piekłem, nie w tym sensie. Nie walały się tu wszędzie potwory, w każdym razie nie tam, gdzie Percy przebywał. Nie było tu upalnie, świat nie mienił się na czerwono i czarno. Rogate diabły nie podpalały dusz na prawo i lewo, nad kotłem ognia.
Nie, gdyby chłopak miał strzelać, to raczej powiedziałby, że to czyściec. I w chwilach takich jak wtedy przy jeziorze, zaczynał powątpiewać, czy to, że trafił do tej części Tartaru, a nie do drugiej, było takim szczęściem, jak na początku myślał.
A on akurat wiedział, jak to jest w tej piekielnej części. I chociaż fakt, to nie były jego najlepsze wspomnienia, to chociaż były jego.
Tutaj nie wiedział, co ma myśleć. Raz czas przyspieszał, raz zwalniał. Kiedyś następnego dnia po zerwaniu owoców, Drzewo zakwitło ponownie, a kiedy podzielił się tym ewenementem z Nayą, Drzewczyca spojrzała na niego zaniepokojona i powiedziała, że przecież minęła septyma ( zaczęła używać tych samych nazw co on, po niekończącej się frustracji, spowodowanej tym, że nie wie, co chłopak do niej mówi).
Innym razem, stracił słuch. Dookoła niego zapanowała głusza na dość długi okres, i minęło sporo czasu, zanim przestał panikować.
Tartar urabiał go sobie z każdej strony, powoli, ale efektywnie.
Chłopak zaczął się już obawiać nie o swoje życie, ale o swoją świadomość. Przyszło mu do głowy, ze te halucynacje z Annabeth w roli głównej, nie były skutkiem walki z potworem, ale efektem zgubności Tartaru. Przedstawił nawet te rozważania Nayi, a Drzewczyca nie rozmawiała z nim potem przez następne parę prym, głęboko zamyślona.
Nie chcąc w pewnym momencie obudzić się i zdać sobie sprawę, że minął rok, zmusił ją by zdawali sobie sprawozdanie z prymy i plany na następną. Malowali kreski na ścianach, by zaznaczyć upływający czas, ale gdy później nie mogli ich już odnaleźć, ryli, a raczej on rył, krechy w Orkanu. Żal mu było, a nawet i Naya początkowo odmawiała go od tego, ale uparł się. Miecz był jedyną rzeczą, jakiej był pewnej, że nie zgubi i zawsze będzie przy sobie miał. I zamierzał to wykorzystać. Później godzinę spędzał na moczeniu ostrza w wodzie, a gdy jakimś cudem wgłębienia znikały, choć ciemny ślad pozostawał, kolejną poświęcał na modlitwy do Posejdona.
– Nacieszyłaś się już atakowaniem mnie? – zapytał, uśmiechając się do Drzewczycy.
Zmrużyła oczy w odpowiedzi.
– Chyba…?
– Lepiej niech to będzie „chyba tak”, bo więcej szans nie dostaniesz. Powinniśmy się już zbierać, chodź. – Odwrócił się i niemal natychmiast poczuł uderzenie w plecy. – Hej! – krzyknął, zwracając twarz na dziewczynę, która teraz uśmiechała się diabelsko, do złudzenia przypominając mu Thalię. – To miał być ostatni raz! Dałaś słowo!
Pokazała mu, że ma puste dłonie i uśmiechnęła się złośliwie.
– Dałam słowo nimfy, a przecież mówiłam ci bardzo jasno i wyraźnie, że nie jestem nimfą.
Patrzył się na nią, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
– No co? – zapytała.
– Ty mała, wredna, podstępna… Nimfo, ty!
Wykrzywiła twarz w udawanym oburzeniu.
– Nie powiedziałeś tego!
Uniósł dłonie w górę, w wyrazie bezradności.
– Powiedziałem. – Westchnął. – Co zrobisz?
– Zrobię… to!
I rzuciła się na niego.
Wskoczyła mu na plecy, obejmując nogami w pasie i zaczęła okładać pięściami jego głowę.
Oczywiście nie mogła go zranić, nie teraz kiedy dzierżył klątwę Achillesa. Ale uderzenia wciąż bolały, zwłaszcza, że Drzewczyca potrafiła być bardzo silna, gdy tego chciała.
On nie chciał.
Zaczął wykręcać ręce do tyłu, próbując ją z siebie zdjąć, ale nic z tego. Naya tak się wiła i kręciła, że nie był wstanie jej dosięgnąć. W pewnej chwili był już całkiem pewien, że wlazła mu na ramiona, i najwyraźniej próbowała przejść na głowę.
– O co to, to nie – mruknął i rozpoczął szaleńczy bieg, w nadziei, że nimfa po prostu spadnie na ziemię. Ku jego zdziwieniu, ona najzwyczajniej w świecie zsunęła się z powrotem na jego plecy, objęła nogami w pasie i trzymała się dalej.
– Coś ty robiła te dwa tysiące lat temu… – wysapał, a ona zaśmiała się.
– Mówiłam ci Sah’li, że nie jestem jak te nimfy.
– Z pewnością – burknął, nie przestając biec. Przed nimi płynęła mała rzeczka (kolejna!), a mu świtał w głowie plan.
Naya zdjęła ręce z jego szyi i odchyliła się do tyłu, teraz trzymając się go jedynie nogami. Imponujące. Wydała z siebie okrzyk zachwytu.
– Przyznaj to, Percy! Nie jestem zwykłą nimfą!
– Myślałem, że w ogóle nie jesteś nimfą – zauważył.
– Przyznaj!
Może i by przyznał, ale Naya nie przewidziała jednej rzeczy, i nagle jego plan przestał być już potrzebny. Odchyliła się teraz na całego, i prawa fizyki w końcu wymogły na niej swoje racje. Chłopak stracił równowagę, a ona spadła na ziemię, pociągając go za sobą, bo naturalnie nie chciała go puścić.
Uderzyli mocno o kamienie i trochę jęcząc, wybuchnęli śmiechem.
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że praktycznie na niej leży, więc z zarumienionymi policzkami podniósł się.
– Hej! – krzyknęła w proteście. – Wracaj tu!
Pokręcił głową z uśmiechem, na co ona jednym sprawnym ruchem nóg podcięła mu jego własne. Runął na ziemię, na szczęście tym razem koło niej, a nie na.
– A to za co? – jęknął.
– Oj, nie marudź.
Patrzyła w niebo, więc skopiował jej pozę i zaczął przypatrywać się schodzącej czerwieni.
Nie wiedział, ile czasu tak spędzili, po prostu patrząc się w górę, ale to Drzewczyca pierwsza przerwała ciszę.
– Dwa tysiące lat?
– Co? – Spojrzał na nią, wyrwany z zadumy.
Nie odwzajemniła spojrzenia, wciąć trzymając wzrok zwrócony w tę samą stronę.
– Tak powiedziałeś. Dwa tysiące lat temu.
– Ano tak.
– Czy tyle właśnie czasu minęło? Tyle jestem w Tartarze? Dwa tysiące lat?
Z zakłopotaniem zdał sobie sprawę, że Drzewczyca żyła jeszcze przed bogami. Musiała być naprawdę stara. A skoro to bogowie ją wrzucili do Tartaru… To mogła spędzić tu tyle lat, ile Zeus miał urodzin.
– Ja… Nie wiem. Chyba więcej. Trzy tysiące, albo… albo cztery. Nie wiem, kiedy tu trafiłaś.
Odmruknęła coś, tak cicho, że jej nie usłyszał.
– Opowiedz mi o tym.
Gwałtownie przekręciła głowę.
– Co?
– Opowiedz mi o tym. Dlaczego Zeus cię tu strącił?
Wyglądała niewyraźnie.
– Ja… Nie lubię o tym mówić.
Widział smutek w jej oczach, ale czuł, że musi wiedzieć więcej. Więc naciskał dalej.
– Proszę cię. Powiedz mi. Jeśli nie to, to przynajmniej…
– To przynajmniej co?
– Powiedziałaś mi wcześniej, że służyłaś Gai, kiedy to ona była u władzy. Ale w mitologii nic nie ma o tym, żeby Matka Ziemia była królową świata. Tylko jej mąż, albo syn, albo…
– Okej, łapię – przerwała mu, ale nic więcej nie powiedziała.
Usiadł prosto i spojrzał na nią.
– Słuchaj, Naya. Jest wojna. – Zmieszał się. – Albo wojna we wstrzymaniu. Rzecz w tym, że gdy już stąd wyjdę, to będę musiał się zmierzyć z Gają. Więc jeśli jesteś w stanie mi jakoś pomóc… To proszę cię, pomóż.
Uniosła palce do góry i zaczęła rysować w powietrzu jakiś kształt. I zanim się zorientował nie byli już w Tartarze, a na jakiejś polanie.
Dookoła niego paliły się ogniska, a wokół nich odprawiane były jakieś rytualne tańce. Stworzenia oplecione liśćmi, albo czasami wręcz nagie, krzyczały, śpiewały, a ogień unosił się i opadał, liście szalały na wietrze. Trawa szumiała przywodząc Percy’emu na myśl karpoi, a Drzewa wyginały się, jakby też uczestniczyły w obchodach.
Chłopak spojrzał ze zdumieniem na Drzewczycę, która stała prosto i oglądała wszystko, niewzruszona.
– Czy to są… Czy to jest…?
– Tak. To mój lud, z czasów kiedy jeszcze byłam na ziemi.
Jedna z postaci przebiegła przez ogień i wskoczyła na drzewo na środku Polany. Zaczęła wspinać się coraz wyżej i wyżej, krzycząc przy tym szaleńczo, a chłopak poczuł ukłucie w środku.
– Hej, czy to jesteś ty?
Na jej twarz wpłynął smutny uśmiech.
– Yhmy… Kiedyś byłam przywódczynią plemienia. Byłam dla nich wszystkich – wskazała ręką na postacie – matką.
Spojrzał na nią dziwnie.
– Nie dosłownie, oczywiście. W przenośni.
Patrzył, jak ta druga Naya w końcu dopina swego i znajduje się na czubku drzewa. Ono, jakby na jej rozkaz, zaczęło rosnąć w górę, jego pień wydłużał się, a gałęzie, niczym ramiona, sięgały po Drzewców i sadzały koło niej.
– To jest … niezwykłe.
Pokiwała głową.
– Tak, Bhar był niesamowity. I na dodatek uwielbiał się popisywać, zwłaszcza przed moimi pobratymcami.
– Bhar?
– Tak, moje Drzewo.
Wytrzeszczył oczy.
– To drzewo? To drzewo, które teraz rośnie do nieba, było twoim Drzewem?
Zaśmiała się.
– Mówiłam ci, że byłam przywódczynią. Moje Drzewo musiało być… no cóż, wspaniałe. A Bhar był wspaniały. Niezwykle potężny, dumny i silny. Ale uwielbiał się popisywać. Był… trochę taki, jak ja. Był moim odzwierciedleniem. To Drzewo, które rośnie teraz w Tartarze… no oczywiście, to jest Bhar, w jakiejś tam części, ale nie może w pełni rozwinąć swoich możliwości. Jest niekompletny. Nie mogę się z nim skontaktować, nie w pełni.
Zamilkła i ruszyła przed siebie. Szybko ocknął się i dogonił ją.
– Gdzie idziemy?
– Na Othrys.
Przed nimi widniała góra, na którą Percy definitywnie nie chciał wchodzić.
– Eee… Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Bo wiesz, ta góra wydaje się być całkiem spora…
Machnęła niecierpliwie ręką, nie przerywając wspinaczki.
– Nie martw się, tu odległości nie są rzeczywiste.
– Tu? – uniósł brwi.
– To nie jest rzeczywistość, Percy. To bardziej, jakby…wspomnienie. Wizja.
– A czy… Wszyscy Drzewce potrafią stworzyć takie wizje?
Pokręciła głową.
– To nie ma nic wspólnego z byciem Drzewcem.
Zatrzymał się, spoglądając na nią pytająco.
– Później samo się wyjaśni, nie ma sensu, żebym tłumaczyła ci to teraz.
Zgodził się, ale i tak był niezadowolony.
– Wiesz, teraz drzewa nie są takie jak kiedyś.
– To znaczy? – zmarszczyła brwi.
– To znaczy, że one nie są… żywe. Nie ruszają się, nie mają imion. Nie mówią.
Jej twarz pozostała beznamiętna, ale wiedział, że to co powiedział, dotknęło ją. Ale miała prawo wiedzieć.
Ale zanim mógłby dodać coś jeszcze rozpoczęła swoją opowieść.
– Wiesz, jak powstał świat?
Zaprzeczył.
– Chaos był pierwszy. To z niego powstali inni, między innymi Gaja. Bogini stworzyła Uranosa, a ten został jej małżonkiem. Razem mieli rządzić światem, ale Gaja była kobietą, więc oczywiście Uranos odtrącił ją i sam dzierżył władzę. Wiedział, że któreś z jego dzieci ma pozbawić go władzy, więc wszystkie strącał do Tartaru. – Westchnęła. – Kiedy mi o tym opowiadano, mówiono o tym, że Gaja nie chciała by i tytanów spotkał ten los, więc pomogła Kronosowi zgładzić męża. Ale prawda jest taka, że nie chciała dłużej stać w cieniu.
Nimfa przerwała na chwilę, bo weszli na trudny do przejścia moment, ale po parunastu minutach, wznowiła opowieść.
– Miała nadzieje rządzić synem i synową, i przez jakiś czas udawało jej się. Można by powiedzieć, ż rzeczywiście to ona była u władzy, oni byli jej pionkami…
Chłopak skrzywił się na to słowo.
– Ale Kronos nie był znowu taki głupi. Chciał pokazać matce, kto tu rządzi. Więc upokorzył ją…
W tym momencie doszli na szczyt góry, i nagle znaleźli się w jakimś hallu, który niebezpiecznie skojarzył się chłopakowi z tymi, które widział na Olimpie…
– To jest pałac na Othrysie. Na nim wzorował się Olimp, choć wątpię, by Olimpijczycy to przyznali.
I gdy jedna Naya skończyła mówić, druga przebiegła im przed oczami, zaraz znikając za marmurowymi drzwiami. Miała na sobie typowo grecki strój, a w ręku dzierżyła dzban wody.
Percy spojrzał pytająco na obecną Nayę.
– Co robisz na Othrysie?
– To nauczka.
– Czego?
Prychnęła.
– Pokory – niemal warknęła. – Kronos wiedział, że my, Drzewce, jesteśmy ukochanym narodem Gai. Chciał pokazać, gdzie jest jej miejsce, więc jego przywódca, a wtedy byłam to ja, został powołany do roli służki jego żony.
Nie wiedział, jak ma na to odpowiedź, więc nic nie mówił. Stali na korytarzu, a on przyglądał się wszystkiemu dookoła w milczeniu, aż w końcu po jakimś czasie, znowu ujrzeli drugą Nayę, lecz tym razem miała na rękach niemowlę.
Tym razem nie biegła, lecz szła bardzo powoli, jakby z trudem stawiała kroki. Wzrok utkwiony miała z zawiniątku na rękach, a chłopak wiedział, że gdyby mogła, to Drzeczwyca zapłakałaby.
– Które to? – zapytał cicho, zastanawiając się, czy właśnie nie zobaczył swojego ojca.
Pokręciła głową, jakby czytając jego myśli.
– Twój ojciec był najstarszy. On i Hades już zostali zjedzeni, zanim przybyłam do pałacu.
Naya Służka wciąż kontynuowała swoją mozolną wędrówkę. Ale gdy minęła dziedziniec, wypełniony najpiękniejszymi roślinami świata, gwałtownie zmieniła kierunek i wyszła na zewnątrz.
– Co robisz?
Ale zanim Naya odpowiedziała, ta druga znów się pojawiła, tym razem biegnąc i to ze sporej wielkości kamieniem. Zniknęła za korytarzem.
Percy nienawidził tej bezczynności, ale Drzewczyca niczego nie chciała mu wyjaśnić. Kiedy w końcu jej przeszły odpowiednik się pojawił, znowu wpadł na dziedziniec, a gdy wrócił, puścił się biegiem z dzieckiem na rękach.
Scena się zmieniła i nagle znaleźli się na Olimpie, w sali tronowej. Przed nimi znajdowali się Zeus, Hades i Posejdon, z siostrami Demeter i Herą. Bogowie wyglądali na młodych, żywych, silnych… i przede wszystkim wściekłych.
Na podłodze, przed nimi, klęczała Naya, znów wyglądająca, jak Drzewczyca.
– Bracie, proszę, nie!
Dopiero teraz Percy zauważył Hestie, także na kolanach, rozpaczliwie uczepioną szaty Pana Niebios.
– Nie rób tego! Proszę, ja wiem, że tak być nie powinno! To się na nas odbiję, mówię ci!
Ale Zeus jednym gestem podniósł siostrę z klęczek i gwałtownie odsunął ją na bok.
– Zadecydowałem – zagrzmiał. – Ty, Nayo z rodu Drzewców, zostajesz skazana na wygnanie, a skoro tak kochasz naszego ojca, to razem z nim.
Drzewczyca podniosła się z ziemi i zaczęła rozpaczliwie kręcić głową.
– Nie miałam wyboru! Nie miałam wyboru, proszę!
– A żebyś nigdy nie zapomniała – ciągnął dalej Zeus – krzywdy, jaka nas przez ciebie dotknęła, widma przeszłości nigdy cię nie opuszczą, jednocześnie nie pozwalając ci wrócić. A byś wiedziała, co straciłaś, wiedza świata cię nie ominie, to po byś nigdy nie miała jej wykorzystać.
Wiatr zaczął wypychać Drzewczycę do tyłu, chociaż ona wyrywała się i pchała do przodu, rozpaczliwie krzycząc.
– Ja nie miałam wyboru! NIE MIAŁAM WYBORU!
Percy zamknął oczy, a gdy z powrotem je otworzył, znowu leżeli na ziemi, przed nimi widniało czerwone niebo, a ręka Nayi unosiła się w górze. Podniósł się gwałtownie.
– Co to, do cholery, – warknął. – Miało być?!
Kiedy powiedziała, że nie chce o tym mówić, nie naciskał. Przez całą drogę do jaskini trzymał gębę na kłódkę i tylko od czasu do czasu zerkał na Drzewczycę, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.
Ale kiedy w końcu znaleźli się już w jaskini, podbiegła do swojego Drzewa i wtopiła się w nie, nie dając mu się odezwać.
Okej, pomyślał. W porządku. Powie mu jutro.
Ale następnego dnia jej nie widział, ani kolejnego. Czasami tylko, kątem okiem, dostrzegł jej przebłyski, kiedy piła wodę, kiedy on powinien spać, albo przypatrywała mu się, gdy myślała, że nie widzi.
Ale widział, i nie rozumiał.
Dlaczego chowała się przed nim, skoro był po jej stronie? Uratowała Zeusa, a on czepiał się jej, i niesłusznie ( jak zawsze, zresztą) ją osądził. Wiedział, że nie zawiniała. Więc dlaczego tak bardzo nie chciała mu niczego wyjaśnić, że musiała się przed nim chować?
I kiedy w końcu woda oblała dwudziesty już znak na jego mieczu, odkąd ostatni raz widział Drzewczycę, wstał i krzyknął:
– Okej, albo natychmiast się tu pojawisz i powiesz mi, o co do cholery tu chodzi, albo przysięgam, przetnę to twoje drzewo na pół!
Przez dłuższy czas nie odpowiadała, i kiedy w końcu stracił już nadzieję, wynurzyła się z rośliny i utkwiła w nim czarne oczy.
– Pokażesz mi resztę? – zapytał już bardziej łagodnie i położył miecz na ziemi.
Pokręciła głową.
– Więc opowiedz. Uratowałaś Zeusa, a on cię tu strącił. Dlaczego?
Zacisnęła usta i utkwiła wzrok w ziemi.
– Nie uratowałam go.
Prychnął.
– Oczywiście, że uratowałaś. Dałaś Kronosowi kamień do zjedzenia, zamiast jego dziecka, tak?
Zawahała się, nim kiwnęła głową.
– Więc…?
Wzięła głęboki oddech.
– Hestia.
– Co?
– To była Hestia. Wtedy, w tej scenie. To ją wtedy trzymałam.
Zmarszczył brwi.
– W takim razie, dlaczego…
– To było pierwsze dziecko, które Rea kazała mi oddać Kronosowi – przerwała, nie patrząc mu w oczy. – Wiedziałam, że zjada dzieci, zanim pojawiłam się w pałacu, ale niezbyt mnie tu ruszało. Ale gdy ją trzymałam… Po prostu nie mogłam. Może dlatego, że to Hestia…
– Najłagodniejsza z Olimpijczyków.
Pokiwała głową.
– Może dlatego, że była dziewczynką, nie chłopcem. Ale cokolwiek to było, schowałam ją na tym dziedzińcu, a zamiast niej dałam Kronosowi kamień. Nawet na niego nie spojrzał. – Dodała z obrzydzeniem. – Wszystkie dzieci można by uratować, tak myślę. Wątpię, by spojrzał na którekolwiek.
Poczuł złość. Percy nie lubił Olimpijczyków, ale…
– Porwałam malutką Hestię i próbowałam zanieść ją do mojego plemienia. Ale nie byłam w stanie. Przede mną tworzyły się rozpadliny, drzewa torowały mi drogę, a zwierzęta próbowały ją ode mnie zabrać. Zrozumiałam.
– Co zrozumiałaś?
Unikała jego wzroku.
– Gaja nie chciała, bym ratowała boginię.
Zrozumiał.
– Więc ją odniosłaś. Co powiedziałaś Kronosowi?
Uśmiechnęła się krzywo.
– Że urodziły się bliźniaki.
Wstał i zaczął przechadzać się po jaskini.
– Okej, więc jednak jej nie uratowałaś. No, ale co z tego? Przecież Rea kazała ci ją odnieść. Jej Zeus nigdzie nie strącił, prawda?
Pokręciła głową.
– Jest więcej.
Jęknął.
– Co więcej?
– Później już nie asystowałam przy porodach Rei. Kronos zwolnił mnie i mogłam wrócić do lasu. Tyle, że… – Urwała. – No cóż. Rea zaszła w ciążę po raz szósty. Z Zeusem. I urodziła na naszej polanie. Gaja kazała usunąć Bhar’a, a w jego miejsce powstała fontanna – powiedziała z obrzydzeniem. – Nikt nie zabierał dziecka, a pamiętałam co się stało z Hestią. Więc wykradłam małego Zeusa i chciałam go zanieść na Othrys, do Kronosa. Myślałam, że tego chce Gaja.
– A nie chciała – dokończył za nią chłopak.
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie chciała. Zeus miał być jej wybawieniem, wnukiem, którym miała rządzić. Wygnała mnie, a mój lud nie chciał mieć ze mną więcej nic do czynienia.
Drzewczyca prychnęła.
– Nie mówią o mnie w mitach, ani o moich pobratymcach, bo nas nie znają. Zeus wszystkich wybił, przeze mnie. A gdybym uratowała Hestię, to może ona byłaby królową, ja bym tu nie gniła, a ty… Ty pewnie też nie.
Głowę wypełniły mu wizję zupełnie innego Olimpu, i poczuł tęsknotę. Naya mogła mieć rację…
Szybko jednak ocknął się i pokręcił głową.
– Znam Hestię. Ona … – urwał, nie wiedząc, jak określić boginię. – Jest dobra. Chroni ognisko. Nie jest taka jak Zeus, czy mój ojciec, a nawet Hera. Ona nie jest okrutna.
– Wiem – odparła krótko Naya. – Próbowała mnie chronić. Wtedy, na Olimpie. Ale ja mogłam być przyczyną jego zguby. Zeus nie mógł mi darować.
– Jak się dowiedział?
– Gaja mu powiedziała. Bo widzisz, wiedziała, jak to się dla mnie skończy, i dla moich braci. Ale mimo to zrobiła to. Skazała jej niby ukochany lud na śmierć. – Oczy Nayi zalśniły w nienawiści. – Jest zła. Zła, jak nikt inny. I ja jej pomogłam, rozumiesz? I przez to jestem tak zła, jak ona.
Wstała, i chyba miała zamiar znów zatopić się w drzewie, ale przytrzymał ją za rękę.
– Nie jesteś zła.
– Jestem.
Pokręcił głową.
– Nie, nie jesteś. Chciałaś ją uratować. Zaryzykowałaś, a to, że koniec, końców ci się nie udało… Czego od ciebie chcieli? Żebyś walczyła z Gają? Nie będąc nawet bogiem? To przecież szaleństwo!
Zaśmiała się.
– Co?
– Ty walczysz, – zauważyła – a jesteś nim tylko w połowie.
Zamarł. To kompletnie zbiło go z tropu. Nigdy nad się nie zastanawiał, a jednak…
– To co innego – zaczął. – Bo widzisz przepowiednia…
Spojrzała na niego błyszczącymi się oczami.
– Chrzanić przepowiednie! To ty wybrałeś przepowiednie, nie ona ciebie! Mógłbyś być zwykłym herosem, Percy Jacksonie, gdybyś chciał. Ale walczysz, a ja? – Zaśmiała się kpiąco. – Nie byłam zwykłą nimfą. Byłam potężna. Byłam Matką mojego ludu. A nie potrafiłam, nie potrafiłam ocalić jednej, małej bezbronnej boginki. Nie potrafiłam ocalić dziecka. Ale to naprawię.
Puściła jego dłoń i podeszła do swojego Drzewa.
– Naya…
– Nie, Percy. Naprawię. Nie wiem kiedy, ale jestem nieśmiertelna. Mam dużo czasu.
Jakiś czas po wycieczce w przeszłość, doszła do niego jedna rzecz.
Potwory nie atakowały ich zbyt długo. Już pięć razy Drzewo kwitło i dawało owoce, i przez te pięć razy chłopak nie musiał z nikim walczyć.
Naya także była zaniepokojona. W przeciwieństwie do driad, odczuwała zmiany czasu, jak normalny człowiek i pięć tygodni znaczyło dla niej ni mniej, ni więcej, jak pięć tygodni.
– Niedobrze – powiedział, kiedy wspólnie próbowali zerwać trochę suchej trawy, by użyć jej jako poduszki. – Naprawdę niedobrze.
Podniosła się z klęczek i otarła pot z czoła.
– Podaj mi koszyk, co?
Wspólnymi siłami udało im się stworzyć coś w rodzaju wiklinowego kosza, z gałęzi, które znaleźli nieopodal Styksu.
– Nie wydaje ci się dziwne, że nagle znikąd pojawiły się tu gałęzie? – zapytał ją wtedy.
– Może Tartar chce nas zjeść – zasugerowała.
– Co? – Spojrzał na nią, jak na wariatkę.
– No wiesz. – Jej oczy zabłysły. – Jak tuczenie świń. Dał nam te gałęzie, żebyśmy przeżyli, bo chce nas zjeść, gdy w końcu utuczy.
Wyłapał z tego jedno.
– W Starożytnej Grecji tuczyliście świnie?
Ale teraz, gdy patrzył na ten koszyk, niechętnie zmienił podejście.
– Chyba miałaś rację – powiedział, podając go jej.
Włożyła do środka garść trawy i spojrzała na niego.
– Oczywiście.
Pokiwał głową.
– A z czym? – dodała, śmiejąc się.
– Hej! – krzyknął. – Ja tu na poważnie!
Uniosła go góry dłonie, w geście poddania.
– Okeeej… Wyluzuj, herosie. W czym miałam rację?
Zrobił krok do przodu i potknął się o kamień. Poleciał na twarz w górę trawy.
– Ałł.. – jęknął w ziemię.
Przed nim rozległ się śmiech i zaraz pomocna dłoń podciągnęła go w górę. Usiadł na ziemi, a naprzeciwko niego Naya, krzyżując nogi.
– W sprawie tuczenia świń.
Wybuchnęła śmiechem.
– Co? – zapytał oburzony.
Zasłoniła usta dłonią, i choć w końcu się uspokoiła, jej oczy wciąż błyszczały radośnie.
– Wybacz, ale miałeś taki zbolały głos… – Umilkła, pod wpływem jego ostrego spojrzenia. – Przepraszam. Proszę, kontynuuj.
W takich chwilach przypominała mu jego kuzynkę, Thalię, córkę Zeusa.
Obydwie nie były zbyt radosne, zawsze baczne, silne i czujne, ale gdy puszczała im palma, to daktylowa.
Naya zauważyła jego minę.
– Hej. Co jest?
– Przypominasz mi kogoś.
Napięła się.
– Kogo?
– Skopującą tyłki córkę Zeusa, Thalię.
Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Och. To jakaś bogini?
Pokręcił głową.
– Nie, to heros. Tak właściwie, to teraz jest porucznikiem Artemidy, ale rzecz w tym, że to moja przyjaciółka.
Dzrewczyca zachmurzyła się.
– Hej – trącił ją w ramię – to pochwała. I to spora. Tylko nie powtarzaj tego Thalii, bo do końca miesiąca chodziłaby napuszona.
Naya uśmiechnęła się, ignorując fakt, że nawet gdyby chciała, to nie ma możliwości, by skontaktować się z dziewczyną.
– Okej. Ale wracając do świń… O jakich świniach mowa?
Rozglądnął się nerwowo, ale dookoła nich było jedynie pole. Nikogo innego. Jak zwykle.
– Wtedy żartowałaś, ale może… może miałaś rację.
– To znaczy?
– Ten Tartar jest inny. Mówiłem ci.
Pokiwała głową.
– Wiem. Ale Percy…
– Potwory zniknęły. Jak myślisz dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– A bo ja wiem…
Zniecierpliwił się.
– Nieprawda. Dobrze wiesz.
Zdenerwowała się.
– Okej, wiem. Potwory uciekają, bo zbliża się niebezpieczeństwo. No i co z tego? – Próbowała zachować się nonszalancko. Thalia. – To potwory. Są głupie.
– A i właśnie – powiedział, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. – Są głupie. Samolubne. Zapatrzone w siebie. Jeśli zwiewają, przed powiedzmy, no nie wiem, czymś złym – Dodał, jego głos ociekał sarkazmem – To jest źle, okej? ŹLE.
– No i co chcesz zrobić? – Nachyliła się do niego i syknęła. – Nie możemy stąd pójść, bo tu jest Drzewo, a ty w przeciwieństwie do mnie nie jesteś nieśmiertelny, więc nie wiem, jak wytrwasz bez jedzenia i wody… – nakręcała się coraz bardziej – i jesteś strasznie wrażliwy, bo musisz robić sobie poduszki. – Na dowód uniosła koszyk, wypełniony prawie po brzegi. – Więc jeśli tam gdzie chcesz iść, nie czeka na ciebie Pomona, to ja się stąd nie ruszam!
Włożył rękę do kieszeni dżinsów, a kiedy ją wyciągnął, na jego dłoni spoczywało dziewięć idealnych nasion.
Wciągnęła głośno powietrze.
– Nie śmiałeś… Nie mogłeś… Obiecałeś mi, że nie będziesz zabierał nasion z Bhara! – sapnęła z oburzeniem.
Ku jej poirytowaniu, miał czelność jeszcze się uśmiechnąć.
– Wszystko wymyśliłem…
– Nie.
– Zasadzimy Bhara gdzie indziej…
– Nie.
– A wodę zapewnie ja, jeśli tam jej nie będzie.
Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco.
– Jak?
Zamknął oczy i mocno się skupił. Wciągnął do nosa powietrze, i całym sobą próbował wyczuć w nim coś jeszcze. Myślał o morzu, o Posejdonie, o Mrocznym, o Tysonie…
Zduszony okrzyk Nayi dał mu znać, że dał radę.
Otworzył oczy, a przed znajdowała się kula wody, wielkości dojrzałego jabłka.
Naya wpatrywała się w niego, z szeroko otwartymi oczyma.
-…jak…?
– W powietrzu znajduje się woda. Ja tylko ją wydobyłem.
Nachylił się nad dziewczyną, podekscytowany.
– To może się udać. Naprawdę. Czekam tylko na ciebie.
Coś ją tknęło. Uniosła wzrok.
– Czekasz na mnie? – powtórzyła.
Pokiwał głową.
– Bez ciebie się nie ruszę. Nawet jeśli miałbym cię dźwigać.
Może chodziło o to, że był herosem. Może o to, że była samotna. A może o to, że nie była, nie była już w stanie go zostawić.
– Okej.
Uśmiechnął się zawadiacko.
– Okej.
Wstał, ciągnąc ją za sobą.
– To chodźmy.
– Co, już?! – Przytrzymała go.
– Wszystko mamy tutaj. Drzewo zakwitło wczoraj, wodę wlałem do butelki, wszystko jest w plecaku. Jeśli pod Bharem nie chowasz stosu złota, to nie ma po co się wracać.
Wciąż wyglądała na wstrząśniętą, ale zdołała pokiwać głową.
– No dobrze.
– Ale Nayo… – powstrzymał ją jeszcze przez chwilę. – Wiem, że wczoraj liczyłaś dni na moim mieczu, kiedy myślałaś, że śpię.
Uśmiechnęła się kpiąco.
– Dni, nie prymy?
Machnął ręką.
– Nie, wracamy do normalności. Ale…- dodał. – Wygląda na to, że się doliczyłaś. Więc… Ile tu już jestem?
Wpatrywał się w nią oczekująco.
– Rok – wyszeptała w końcu. – Jesteś w Tartarze już rok.
Na FF wstawiłaś tą część już wcześniej, ale na FF nie komentuję, więc powiem Ci tutaj; świetne. Bardzo fajne opisy i świetnie stworzyłaś Nayi. Jest taką niezwykłą postacią. A jej historia? Arcydzieło. Czekam na CD.
Oooo…. No i co ja mam napisać?! (Może by tak klasyka?) Świetne pisz szybciej cd! 😀
Super pomysł z tą historią Nayi czekam na cd