Kawa – dobrodziejstwo ludzkości. Callie z rozkoszą trzymała w dłoniach kubek z parującym napojem, wdychając zapach chłodnego poranka. Stojąc boso na środku werandy czuła jak drętwieją jej palce. Wychodzenie na zewnątrz bez butów, w spodniach od dresu i za dużej koszulce nie było zbyt mądrym posunięciem. Prawdopodobnie narażała się na przeziębienie, ale kilka minut temu, gdy siedziała w dusznym domku nie myślała w tych kategoriach. Ziewnęła przeciągle, przymykając zmęczone powieki. Miała za sobą ciężką noc o czym świadczyły podkrążone oczy.
– Rodney! Czemu moje bokserki wiszą na lampie?!
Callie zamknęła oczy, biorąc łyk gorącej kawy. Domek Hermesa już od dłuższego czasu był pełen hałasu, który słychać było po drugiej stronie obozu. Nagromadzenie nastolatków nie sprzyjało spokojnemu życiu. Kłótnie były na porządku dziennym, a Callie nie miała najmniejszej ochoty spędzać kolejnego poranka wciśnięta między nieokreślonego dzieciaka a jakiegoś wkurzającego brata. Chciała pozbierać myśli, co było niemożliwe w miejscu pełnym krzyku.
Oparła się o balustradę, przytulając ciepły kubek do czoła. Czuła przebiegające po ciele dreszcze. Powinna była założyć chociaż bluzę. Końcówka Marca nie oznaczała gorących poranków, jednak nie pomyślała o tym, gdy przechodziła nad śpiącym w drzwiach prowizorycznej kuchni Benjaminem.
– Kofeina i ADHD to chyba mieszanka wybuchowa, nie sądzisz?!
Oderwała się od swoich rozmyślań. Kawałek dalej na ścieżce stał ubrany w strój do biegania David. Jego rude włosy sterczały w każdą możliwą stronę, a słuchawki zawieszone na szyi były przekrzywione. Callie przewróciła oczami.
– Nie w moim przypadku! – odkrzyknęła, biorąc ostentacyjnie następny łyk. – Bez kawy dawno już bym umarła.
David z uśmiechem podszedł bliżej domku Hermesa, wciskając ręce do starego dresu.
– Wyglądasz jak dziecko Hadesa! – wykrzyknął, gdy tylko zauważył jej cienie pod oczami. – Jesteś pewna, że cię nie podmienili w szpitalu?
Callie wystawiła mu język. David natomiast czując się jak u siebie wszedł po schodkach, po czym usiadł na barierce. Patrząc na swoją przyjaciółkę z góry dostrzegł jej zmęczoną twarz. Callie przypominała wrak człowieka, choć jeszcze wczoraj rano na śniadaniu tryskała radością.
– Ile ty spałaś w nocy?
– Godzinkę?
Pokręcił głową, doszukując się przyczyn zaistniałej sytuacji. Dawno nie widział przyjaciółki w takim stanie. Z reguły, gdy nie spała w nocy, bo pracowała nad jakimś projektem, to skakała i gadała jak nakręcona, co wzmagało się jeszcze bardziej po porannym kubku kawy. Teraz jednak w niczym nie przypominała dawnej siebie. Nawet jej długopis gdzieś się zagubił.
– Zbieraj się elfie. Nie mogę zostawić cię samej.
David uchylił się przed nadlatującymi bokserkami. Już dawno temu nauczył się, że w pobliżu domku Hermesa należy zachować szczególną ostrożność. Spojrzał na wybiegających z drzwi herosów. Roześmiany Rodney uciekał przed rozeźlonym Tobiasem. Callie rzuciła im powątpiewające spojrzenie. Ona też miała dość ich zachowania.
– Zaczekaj tu na mnie. Zaraz przyjdę – powiedziała do Davida, znikając we wnętrzu jedenastki.
Pięć minut później, całkowicie ubrana i ze swoim brulionem w ramionach, stanęła u szczytu schodów na werandzie. Razem z Davidem zabrali gazetki z Wielkiego Domu i poszli na stołówkę, gdzie, jak podejrzewali, o tej porze nie było zbyt wielu osób. Szósta rano i to w sobotę nie była wymarzoną chwilą na jedzenie śniadania.
– O w Mojrę, Callie, ty to masz szczęście – David parsknął śmiechem, siadając przy niezbyt dużym stoliku należącym do dzieciaków od Iris.
Callie podążyła za jego wzrokiem. Ze zdziwieniem musiała stwierdzić, że przy stole Ateny, wciśnięty pomiędzy blat a ogromną kolumnę, siedział Louis. Nie wiedziała jakim cudem nie zauważyła go gdy wchodziła.
– Mnie to mówisz? – prychnęła, zajmując miejsce obok Davida. – Co ty na to aby dosypać mu trucizny do herbaty?
– Nie przesadzaj, zjedzmy coś lepiej i roznieśmy twoją gazetę.
David uśmiechnął się do przyjaciółki, rozmyślając już nad tym na co ma ochotę. Callie natomiast z niesmakiem zerknęła na zamyślonego Louisa, po czym odwróciła głowę, uparcie wpatrując się w stronę domków.
* * * * * * * * * * * *
Annika zniknęła jej z pola widzenia. Callie wiedziała, że jeżeli pozwoli łazić za sobą Dave’owi to wynikną z tego same problemy. I proszę! Zgubiła przyjaciółkę i to teraz, kiedy ta miała spotkać się z Louisem. Pociągnęła się za niedbałego koka, uwalniając włosy, które natychmiast otoczyły jej twarz. Wiedziała, że jest nieuczesana, ale nie miała siły się tym przejmować. Z rozpuszczonymi kłakami lepiej jej się myślało.
– Dave, skarbie, powiedz mi gdzie oni mogli pójść – uśmiechnęła się kwaśno do przyjaciela, kładąc ręce na biodrach.
– Nie mam pojęcia. Może poszli na plotki do Chejrona? – David próbował obrócić całą sytuację w żart.
Callie posłała mu mordercze spojrzenie, po czym stanęła na palcach, próbując tym samym zwiększyć zasięg swojego wzroku. Pięć minut temu, za nim David zaciągnął ją do Amandy, która koniecznie musiała z nimi porozmawiać, miała Annikę i tego jej amanta na oku. Siedzieli w miarę spokojnie na schodkach amfiteatru i dyskutowali ze sobą. Co prawda uważała, że siedzą zdecydowanie za blisko, ale dopóki nie działo się nic bardziej niepokojącego postanowiła się nie wtrącać.
– David, ja nie żartuję – powiedziała z mocą. – Ja ich MUSZĘ znaleźć. Nie można ich pozostawić samych sobie. Synowie Apolla są nieprzewidywalni, a jak już chodzi o poetę, artystę czy jakiegoś innego hulaj duszę, to nigdy nie wiadomo co im do łba strzeli.
– Callie, uspokój się – David westchnął ciężko. – Louis nie jest takim złym gościem. Co im się może stać w obozie herosów? Nic. A poza tym Lou żyje w świecie śmiertelników i cały czas ma do czynienia z potworami, które czyhają na jego życie. Nie może być tak roztrzepany jak sądzisz skoro jeszcze żyje.
Panna Blake wetknęła za lewe ucho długopis, obciągnęła pomarańczową koszulkę i rzucając ostatnie, groźne spojrzenie przyjacielowi, odeszła szybkim krokiem w stronę zabudowań w celu poszukiwaniu Anniki.
* * * * * * * * * * * *
Mogło sobie padać, jej to nic nie obchodziło. Callie obrażona na cały świat wdrapała się na sosnę Thalii, co nie było najłatwiejszym zadaniem, i usadowiona pomiędzy połami złotego runa zawzięcie pisała w swoim brulionie. Mokre kosmyki lepiły jej się do twarzy, niejednokrotnie zasłaniając widok, ale jej to nie przeszkadzało. Od dwóch godzin nigdzie nie mogła znaleźć swojej przyjaciółki i teraz, siedząc tak wysoko i będąc odciętą od świata mogła robić to co wychodziło jej najlepiej. Pisać.
W rekordowym tempie napisała artykuł do następnego numeru swojej gazetki, tym razem dowodząc, że mężczyźni są do niczego. Już od dawna planowała umieścić coś takiego, a teraz nadarzała się ku temu świetna okazja. Wiedziała jak i o czym pisać. Bez trudu umieściła całą masę przykładów swoich znajomych, którzy zawodzili w najważniejszych momentach. Feministki będą jej wdzięczne.
Teraz w wirze pracy zaczęła wypisywać pomysły, które mogłyby pomóc Annice. Będąc tu, tak wysoko, myślało jej się niezwykle łatwo. Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiała, tym bardziej chciała działać. Głowę zalewała jej fala niezwykłych pomysłów na odkochanie się.
– Masz prawdziwy talent. Zupełnie jak twoja matka.
Callie krzyknęła cicho, rzucając się do przodu na drugą stronę gałęzi. Zawisła w dość niewygodnej pozycji z głową wystającą poza bezpieczny obszar złotego runa. W miejscu gdzie przed chwilą siedziała znajdywał się Hermes, jej własny ojciec. Nie mogła wydusić z siebie słowa, co on skwitował tylko nieco krzywym uśmiechem.
– Dawno mnie tu nie było – Hermes wyjrzał na zewnątrz, po czym spojrzał na Callie. – Co słychać u Dorothy? Dalej podróżuje po całym świecie i pisze demaskujące ludzi artykuły?
– Odpuściła sobie karierę dziennikarki. Za dużo złych wspomnień – stwierdziła gorzko Callie. Jej matka była niegdyś świetną dziennikarką i praca była dla niej wszystkim. W jednej ze swoich podróży poznała Hermesa czego owocem była Callie. Matka wychowała ją samotnie i woziła ze sobą po całym świecie. Była dla niej namiastką ukochanego, o którym nigdy tak naprawdę nie zapomniała. Gdy Callista wyjechała do obozu, Dorothy utraciła nawet tą swoją część Hermesa przez co rzuciła robotę. Teraz siedziała u rodziców w San Francisco i pomagała siostrze w opiece nad gromadą dzieciaków. Callie nigdy tak naprawdę nie pogodziła się z tym, że Hermes zranił jej matkę.
– Szkoda – Hermes pokiwał z powagą głową. – Pamiętam jak chciała mnie zdemaskować w kawiarni.. – zaczął, ale gdy zobaczył wzrok córki natychmiast przerwał. – Ale co ja o tym będę mówił. Czas to pieniądz, a ja nie mogę spędzić tu całej wieczności. W każdym razie przybyłem żeby ci poradzić abyś się nie martwiła. Nie możesz tak kontrolować swojej przyjaciółki. Z miłości z reguły się nie umiera.
Callie rzuciła ojcu zaskoczone spojrzenie. Skąd on wiedział o tym co się dzieje z Anniką? No tak, był bogiem, ale to nie znaczyło, że ma się orientować we wszystkich sprawach z obozu. Przecież na pewno miał ciekawsze rzeczy do roboty i wieści do przekazywania. Funkcja posłańca zobowiązuje, czyż nie?
– No właśnie ja chyba chcę jej pomóc, żeby nie musiała tak cierpieć.
– A skąd wiesz, że ona będzie cierpieć? Jesteś wyrocznią? Bo mnie się wydaje, że nie – Hermes znów krzywo się uśmiechnął. Callie z niesmakiem musiała stwierdzić, że ma taką samą mimikę jak on, a i gesty mają niesamowicie podobne. Do tego ten cyniczny głos utwierdzał ją w przekonaniu, że jest nieodrodną córką swojego ojca. – Apollo jest trochę niezadowolony, przez to, że mieszasz w życiu jego syna. Atena natomiast, gdy tylko się o tym dowiedziała nakazała mi tu przybyć i przekazać ci, żebyś trzymała swój zadarty, ale śliczny bo podobny do mojego, nosek z daleka od spraw ich dzieci. A przynajmniej do zakończenia tego ich przedstawienia. Potem rób co chcesz.
– Ale.. – Callie z niedowierzaniem wpatrywała się w Hermesa. Nie mogła uwierzyć, że bogowie zaczęli się mieszać do tego wszystkiego. Co prawda słyszała o podobnych incydentach, ale sama nigdy nie miała do czynienia z czymś takim.
– Spójrz tam – ojciec wyjrzał ponad złote runo i ruchem głowy wskazał na granicę wzgórza herosów.
Callista szybko oparła się na jednym z konarów i wychyliła głowę. Na teren obozu wchodzili właśnie Louis z Anniką. Oboje byli kompletnie przemoczeni, ale wydawali się być zadowoleni. Szli powoli ramię w ramię i najprawdopodobniej rozmawiali. Na twarzy obojga widniały szczere uśmiechy, a ich spojrzenia spotykały się co chwilę.
– Chyba nie jest tak źle jak myślałaś – Hermes z uśmiechem spoglądał na idącą w ich stronę dwójkę. Jego rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącego SMS-a. Sięgnął po kaduceusza, odczytując wiadomość. – Znowu Zeus. No cóż.. Muszę lecieć. Pozdrów Dorothy.
Callie nie zdołała się nawet pożegnać. Ojciec zniknął tak szybko jak się pojawił. Rozeźlona spojrzała po raz ostatni na Annikę i Louisa po czym ukryła się w złotym runie aby jej nie dostrzegli. Bądź co bądź nie chciała mieć na karku Ateny i Apolla, a podejrzewała, że oni nie byliby zadowoleni gdyby teraz przerwała im dzieciakom ten „uroczy” spacerek.
Usadowiła się wygodniej w swojej kryjówce, przyciskając do kolan swój zeszyt. Przytrzymała przycisk na długopisie po czym znowu zatopiła się w pisaniu. Nie opuszczała jej jednak myśl o tym, że Louis i jej przyjaciółka wyszli poza granice obozu. Przecież on narażał Annikę na śmierć!
– Mówiłam, że synowie Apolla są nieprzewidywalni. Im nie można ufać. Najpierw rozkocha, potem porzuci, znowu rozkocha i prawie zabije – szepnęła do siebie, spoglądając w kierunku, gdzie pomiędzy zabudowaniami zniknął Andrews.
* * * * * * * * * * * *
– Czy postanowiłaś pobić jakiś rekord?
Na przeciwko Callie usiadł David. Spojrzała na niego bez większego zainteresowania, prezentując niesamowitą obojętność. Zastukała długopisem o blat stołu, beznamiętnie wpatrując się na przyjaciela. Syn Iris niczym nie zrażony w dalszym ciągu szeroko się uśmiechał.
– Niby dlaczego?
– Nie uśmiechasz się od soboty – stwierdził, zabierając się za stertę jedzenia, które ze sobą przyniósł. – Za dwa dni występ i urodziny Rachel, a ty wyglądasz jakby ktoś cię otruł.
– Nie mam nastroju na takie rozmowy – wycedziła przez zęby Callie, zabierając się za pisanie.
David przez cały czas obserwował jak jego przyjaciółka szybko skrobie na papierze kolejne słowa. Wiedział, że ostatnio było jej dość ciężko. Gdy rozmawiała z Anniką, to nigdy nie schodziły na temat Louisa. Callie męczyła się, próbując trzymać się od nich z daleka i nie ingerować w życie uczuciowe przyjaciółki. Dave przypuszczał, że nie bardzo podobało jej się to, że nie ma żadnych informacji o relacji Andrewsa z Hanson. Z drugiej strony może w końcu się uspokoi i pozbędzie tej lekkiej obsesji na punkcie syna Apolla.
– Wiesz co Dave? Napisałam parę scenariuszy jak do reklam telewizyjnych i obiecuję ci, że jeżeli kiedyś mi się uda coś osiągnąć to, to wyślę do jakiejś firmy z nadzieją, że nakręcą z tego reklamówkę.
– Odbija ci? – David przełknął ogromny kęs kotleta. – Ja wiem, że masz talent do pisania, chociaż tego akurat nikt by się nie spodziewał po córce Hermesa, ale może odrobinkę przesadzasz. O czym niby miałyby być te scenariusze dla telewizji?
– Wątpisz w moją wyobraźnię? – Callie zmrużyła oczy i popchnęła w kierunku kolegi swój zeszyt. – A skąd wiesz, że jakiś bank nie zainteresuje się pomysłem wykorzystania mitologii greckiej? Może ktoś będzie chętny do ośmieszenia przemądrzałej Ateny albo super silnego Achillesa.
David z ociąganiem zabrał się za czytanie. Callista z ogromną pewnością siebie czekała na werdykt. Pięć minut później syn Iris z uznaniem pokiwał głową i oddał przyjaciółce brulion.
– Przepraszam, że w ciebie wątpiłem. Miałaś genialny pomysł, a nazwanie Afrodyty „Afro” to świetny zabieg. Tylko nie jestem pewien czy reżyser będzie chciał w jakikolwiek sposób ośmieszać mitologię grecką. W każdym razie chętnie bym kiedyś obejrzał coś takiego w telewizji.
Callista wystawiła mu język, przysuwając bliżej siebie zeszyt. Uraziła ją nieco uwaga Davida. Uwielbiała, gdy inni ją podziwiali i chwalili, jednak ciężko znosiła jakąkolwiek krytykę. Szybkim ruchem zgarnęła swoje miodowe włosy, po czym związała je czarną frotką.
– A żebyś wiedział, że sobie to kiedyś obejrzysz w telewizji. Moja zemsta będzie słodka. Nikt nie będzie mi mówił komu mogę, a komu nie, włazić w życie z butami.
– Chwilami mnie przerażasz.
– Ja? Ja tylko dbam o dobro moich przyjaciół. Dla ciebie zrobiłabym to samo.
– Naprawdę? A jakby mnie zaczepiała Venus od Afrodyty?
– Jesteś okropny, wiesz? – Callie wstała od stołu, zatrzaskując swój czerwony brulion.
Venus była przemiłą dziewczyną, która zaczarowywała chłopaków swoją urodą nawet o tym nie wiedząc. Miała ogromną słabość do Davida i to niezmiernie denerwowało Callie. Cały czas coś od niego chciała, proponowała mu pomoc, a Callista musiała to znosić ze stoickim spokojem. Dave’owi również nie było to na rękę, ale nie miał sumienia spławiać takiej słodkiej dziewczyny.
– No ale powiedz, obronisz mnie przed Venus? – David szybko do niej dołączył, odnosząc resztki jedzenia do ogniska.
– A może powinieneś dać jej szanse? – zapytała niezbyt miło Callie. – Wiesz, że za nią nie przepadam, ale nie mam serca niszczyć jej marzeń. Gdybym to zrobiła mogłaby się załamać. A ty powinieneś się cieszyć. Druga taka ślicznotka można nie zwrócić na ciebie uwagi.
– Czyżbyś była zazdrosna? – David oparł się ramieniem o jeden z filarów.
– W twoich snach – odpowiedziała Callie, nie dając się zagonić w kozi róg. – Jak już powiedziałam nie jestem brutalem. Na Louisie mi nie zależy, niech sobie cierpi, ale nie będę łamać ducha bezbronnej Venus.
– Jesteś zazdrosna – stwierdził z ogromną pewnością David, uśmiechając się od ucha do ucha.
Callista poczerwieniała ze złości. Nie lubiła gdy ktoś jej narzucał swoje zdanie. Nie była zazdrosna. Po prostu nie lubiła, gdy Venus zabierała jej przyjaciela. Mogła mieć każdego, a wybrała sobie rudzielca. Co nią kieruje, że się go tak uczepiła?
– Callie!
Nagle pomiędzy dwójką skłóconych przyjaciół pojawiła się Vera od Nike. Czarne palemki na jej głowie wesoło zatańczyły, gdy zaczęła szybko mówić, przerzucając wzrok z Callisty na Davida.
– Nie uwierzysz jaki dzisiaj mamy okropny dzień. Próba generalna i nikt nie może sobie z niczym poradzić. Jesteśmy w kompletnej rozsypce i nawet Lou ma problemy. Chodzi jakiś podminowany i nic mu się nie podoba. Ja myślałam, że w końcu z Anniką zawarli jakieś porozumienie po tej ich wspólnej próbie, która nawiasem mówiąc przyniosła genialne rozwiązania do naszego przedstawienia, no ale wracając do tematu, to byłam pewna, że już się nie będą więcej kłócić. Żebyś widziała jak się na siebie darli! Nikt nie wiedział co powiedzieć, a ci dalej krzyczeli. Potem rozeszli się każde w swoją stronę. Przyszłam tu żeby ci wszystko powiedzieć jakbyś chciała o tym napisać w jednym z numerów. Myślę, że to byłby fantastyczny pomysł – Vera nie mogła przestać mówić.
Callie z zainteresowaniem przysłuchiwała się relacji z dzisiejszej próby. Z każdym słowem na jej twarzy wykwitał co raz większy uśmiech. Spojrzała zachwycona na Davida i mało brakowało, a zaczęłaby skakać z radości.
– To niesamowite – powiedziała, przybierając poważną minę. – Mam coś do załatwienia. Dave, zajmiesz się koleżanką? – uśmiechnęła się krzywo do przyjaciela, nie chcąc aby ten i tym razem pokrzyżował jej plany.
– Ale.. – zaczął, jednak Callie już go nie słyszała.
Do Amfiteatru dotarła w zadziwiająco szybkim tempie. Gdy znalazła się na miejscu szybko wskoczyła po kamiennych schodkach na szczyt widowni. Z samej góry miała doskonały widok na wszystko co się działo. Po scenie plątało się kilkanaście osób, które zawzięcie ze sobą dyskutowały. Gdzieś pomiędzy nimi kręciła się Annika, do której wszyscy mieli jakieś pytania. Dziewczyna była wyraźnie zmęczona i z niechęcią udzielała odpowiedzi dotyczące sztuki.
– Ann! – Callie wykrzykiwała imię przyjaciółki ile tylko miała sił w płucach. Gdy ta ją w końcu zauważyła, zaczęła wymachiwać aby do niej przyszła.
Callista z uśmiechem czekała na Annikę, która bez chwili większego wahania porzuciła irytujących znajomych i wdrapała się na szczyt kamiennej widowni. Obie siedziały przez chwilę w milczeniu, spokojnie oddychając i spoglądając na rozciągający się przed ich oczami obóz herosów.
– I jak wam idzie? – zapytała Callie, nie kryjąc swojego doskonałego humoru.
– Kiepsko – westchnęła Annika. – Nic nam nie wychodzi. Zacharias buntuje się i twierdzi, że nie wystąpi, a nie mamy nikogo na ostatnią chwilę. Ktoś zalał nam większość dekoracji, a ponad połowa osób nie radzi sobie z tekstem. Dodatkowo każdy czegoś ode mnie chce, bo Louis stwierdził, że on w takich warunkach pracować nie będzie i idzie zrobić sobie przerwę. Niestety ta idea z przerwą nie spodobała się wielu osobom, które twierdzą, że powinniśmy cały czas ćwiczyć, a odpoczywać dopiero wtedy, kiedy zacznie nam wszystko wychodzić.
– Hej, nie przejmuj się – Callie posłała przyjaciółce ciepły uśmiech. – Nie będzie tak źle. Poradzicie sobie ze wszystkim. Kto jak nie ty, to wszystko ogarnie?
Annika uśmiechnęła się blado, zawijając jeden z loków na palcu. Z niepokojem wpatrywała się na środek sceny, gdzie dwie dziewczyny od kostiumów kłóciły się między sobą o kolor stroju jaki powinna ubrać Amanda. Nerwowo zagryzła wargę, zastanawiając się nad tym czy powinna interweniować.
– Nie musisz się wszystkim zajmować – zauważyła Callista. – Niech się dzieje co chce. Za tą sztukę nie jesteś odpowiedzialna. To nasz poeta powinien się martwić.
– Przesadzasz. Każdemu przyda się jakaś pomoc.
Annika poprawiła kaptur swojej czarno zielonej bluzy, po czym wstała z miejsca. Callie rzuciła jej zdziwione spojrzenie, na które przyjaciółka odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion. Była niemalże pewna, że Hanson z ulgą spędzi z nią trochę czasu, uciekając jak najdalej od zgiełku związanego z przedstawieniem.
– Ktoś musi ich powstrzymać za nim się pozabijają – próbowała zażartować. – Pogadamy na kolacji. Raczej nie skończymy zbyt szybko.
Callie chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Ann już nie było. Z zaskoczeniem zauważyła, że jej przyjaciółka pojawiła się na scenie niemalże w tym samym momencie co Louis. Choć z początku miała co do tego mieszane uczucia, to już po chwili nabrała pewności, że wszystko zmierzało ku lepszemu. Czyżby Vera była dobrym prorokiem? Kłótnia Anniki i Louisa odcisnęła swoje piętno w ich relacji. Ta dwójka łypała na siebie spod oczu i omijali się szerokim łukiem. Aktorzy byli tym nieco zmieszani, nie wiedząc za którą osobą się opowiedzieć, lecz Callie było to już zupełnie obojętne. Ann w końcu się ogarnęła i odkochała. Czegoż można by chcieć więcej?
Uśmiech pełen satysfakcji zagościł na jej ustach. Mogła spać spokojnie. Nie żeby się cieszyła z powodu niespełnionej miłości przyjaciółki, o nie! Ona po prostu wiedziała, że to wszystko skończyłoby się jednym, wielkim cierpieniem, a ona nie chciała narażać nikogo ze swoich bliskich na przykre zdarzenia.
* * * * * * * * * * * *
Callie razem z Davidem stanęła tuż obok ogromnej konstrukcji amfiteatru. Byli poważnie spóźnieni i niestety nie zdążyli na większą część sztuki. Pozostało im teraz jedynie obserwować końcowe akty, a potem udawać przed przyjaciółmi z teatru, że oglądali wszystko. Callista wypatrzyła na widowni Rachel, na twarzy której malował się ogromny uśmiech. Przynajmniej niespodzianka się udała.
– Hej, dlaczego Zacharias wychodzi?
Córka Hermesa natychmiast spojrzała w kierunku wskazywanym przez przyjaciela. W ich stronę podążał Zacharias i bynajmniej nie wybierał się na scenę. Za nim wybiegli Annika i Louis. Wyrazy ich twarzy nie wskazywały na nic dobrego. Callie pociągnęła szybko Davida za rękaw jego bluzy i skierowała się w stronę Ann.
Zatrzymali się zaraz za amfiteatrem, gdzie już stali i kłócili się ich znajomi. Annika nerwowo targała swoje włosy, a Louis i Zacharias wymieniali się groźnymi spojrzeniami, wykrzykując coś do siebie. Callista puściła rękaw Davida i podbiegła do przyjaciółki.
– Nie będę brał w tym udziału. Mówiłem o tym od samego początku, ale nikt mnie nie słuchał. Moja kara dzisiaj się skończyła i nie mam obowiązku wam pomagać – głos Zachariasa był stanowczy.
– Chcesz nam rozwalić całą sztukę? Przecież ciężko pracowaliśmy, a ty doskonale wiesz, że nie możemy po prostu wyciąć twojej sceny. Ona jest ostatnia i prowadzi bezpośrednio do przyjęcia Rachel – Louis również zdawał się nie odpuszczać.
Callie z niedowierzaniem spojrzała na Zachariasa. Nie rozumiała jak on mógł zrobić coś takiego. Z tego co wiedziała synowie Aresa nie nawykli uciekać z pola walki. Co prawda z reguły nie grali też w przedstawieniach, ale to go w żaden sposób nie usprawiedliwiało! Przecież tak zachowuje się jedynie tchórz.
– Nic z tego. Nie będę robił z siebie błazna – Zacharias jak gdyby nigdy nic odwrócił się od nich wszystkich i ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku domków.
Louis przeciągnął dłonią po swoich ciemnobrązowych lokach. Wszyscy spoglądali na niego z wyczekiwaniem. Zostało mało czasu do sceny z zakochanymi, a oni byli w krytycznej sytuacji. Nikt nie przewidział, że wszystko może pójść w tak złym kierunku. Nawet Callie, która gotowa była wymyślić nawet najgłupszą rzecz na poczekaniu teraz miała związane ręce. Cóż mogli zrobić? Odwołać przedstawienie? Z pewnością byłaby to porażka całego koła teatralnego, ale to nie była ich wina, że jeden gnojek postanowił wszystko zburzyć.
– Chyba pozostało nam tylko jedno – Louis potarł ręką swój dwudniowy zarost.
Callie podobnie jak i pozostali nie za bardzo wiedzieli o co mu mogło chodzić. Annika skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się intensywnie w Andrewsa. Nie wyglądała na przekonaną, choć bardzo dobrze wiedziała, że pomysł Louisa może być jedynym sensownym.
– Co masz na myśli? – zapytała, gdy ich spojrzenia w końcu się spotkały.
– Powiem ci przy pozostałych, musimy się spieszyć.
Louis położył rękę na jej plecach i delikatnie popchnął w stronę amfiteatru. Callie i David zerknęli na siebie, po czym popędzili za Andrewsem i Ann. Chcieli się dowiedzieć czy przedstawienie dojdzie do skutku. Właściwie aktorom do tej pory szło nadspodziewanie dobrze, a ich gra była dużo lepsza niż ta z przed dwóch dni. Gdyby teraz musieli się poddać wszystko poszło by na marne, a duch młodych artystów zostałby złamany.
– Callie, powiedz Venus, że w scenariuszu zaszły małe zmiany. Nie wiem co Lou chce zrobić, ale Venus musi być przygotowana na wszystko. To ona nam podpowiada i powinna stać gdzieś z boku niedaleko sceny. – Annika nagle stanęła i odwróciła się do swojej przyjaciółki.
– Ale co wy chcecie zrobić? – zdenerwowała się Callista.
– Nie mam pojęcia – Ann chwyciła Callie za ramię. – Muszę lecieć, ale proszę, powiedz wszystko Venus.
Hanson zniknęła za kulisami. David pociągnął córkę Hermesa we wskazane przez Annikę miejsce. Nie trudno było odnaleźć Venus. Wyróżniała się wśród tłumu różowym sweterkiem i burzą jasnoblond włosów. Z uwagą śledziła swój scenariusz, co chwila zerkając uważnie na grających. Callie i Dave przemknęli się niepostrzeżenie obok sceny i stanęli obok córki Afrodyty.
– Venus – szepnął Dave. – Planują jakieś zmiany. Zacharias zrezygnował.
Córka Afrodyty drgnęła nieco wystraszona, ściskając mocniej scenariusz. Nie dała jednak po sobie poznać, że jej to przeszkadza. Kiwnęła tylko głową, dając znać, że rozumie. Callie nie mogła się nadziwić w jaki sposób nie spanikowała. Ona pewnie na jej miejscu chciałaby wszystko wiedzieć, a w najgorszym wypadku uciekłaby z krzykiem. Pozytywnie zaskoczyło ją przygotowanie i pełne zaangażowanie wszystkich. Po raz kolejny przyszło jej się zderzyć z niezwykłością atmosfery, która towarzyszyła przedstawieniom Louisa. Może jednak nie był taki najgorszy?
Pozostało im tylko czekać. Scena Anniki zbliżała się nieubłaganie i Callie nie wiedziała czy ma się martwić czy być spokojna. Zerknęła ukradkiem na Rachel, która była wręcz zachwycona całym przedstawieniem. Szkoda by było zepsuć całą jej radość.
I wtedy nagle na scenie pojawiła się Ann. Krążyła po scenie w swoim białym, wełnianym swetrze i jeansach, przypominając niemal wierną kopię siebie sprzed dwóch miesięcy, kiedy to cierpiała przez Louisa. Callie spojrzała wystraszona na Davida, który uspokoił ją jednym spojrzeniem. W tym czasie Annika usiadła na brzegu sceny i bawiła się łańcuszkiem, wylewając swe żale o nieszczęśliwej miłości Amandzie. Callista miała wrażenie jakby była już kiedyś świadkiem tej sceny.
Gdy Amanda wygłaszała swoje porady, tuż za nimi na scenie biegali aktorzy od przygotowania urodzin Rachel. W pewnej chwili zza kulis wyszedł Louis. Callie widząc jakiś czas temu jego śnieżnobiałą koszulę, która wskazywała na to, że na premierze sztuki pokaże się na galowo, nie sądziła, że jako aktor wkomponowałby się w tło grających i ubranych zwyczajnie aktorów. Może stało się to za sprawą oryginalnej bransoletki z koralików, które otrzymywali obozowicze za zakończony rok, a może cała zasługa leżała po stronie jasnych spodni?
– W końcu te spodnie na coś mu się przydały – szepnęła Callie do Davida, który skwitował to pobłażliwym uśmiechem. Nie rozumiał dlaczego jego przyjaciółka tak się czepia ubioru syna Apolla.
Oboje spojrzeli na scenę, gdzie Annika na widok Louisa uciekła za kulisy. Gdy go minęła ten odwrócił się za nią i wykonał gest jakby chciał ją zatrzymać. I wtedy nastąpiła chwila rozmowy pomiędzy „zakochanym” a Amandą. Callie uważnie obserwowała jak Anderws świetnie gra, teraz już nie miała najmniejszych wątpliwości, że za jego czasów aktorstwa w obozie koło teatralne wzbudzało wielkie zainteresowanie. Może mogłaby napisać artykuł o dawnym i współczesnym teatrze? To mogłoby być całkiem niezłe. Żałowała, że nie wzięła ze sobą brulionu, a na ręce nie zamierzała pisać podczas przedstawienia. Bądź co bądź, byłby to brak szacunku dla grających.
– Tego, że on wystąpi to akurat się nie spodziewałem – szepnął David do Callie.
– Nie ty jeden. Myślałam, że to wszystko odwołają – odpowiedziała, wpatrując się w aktorów. – Patrz, pojawiła się Annika.
Następna chwila była jak z bajki. Wszystko było urocze i takie prawdziwe, gdy Louis i Ann stali na przeciwko siebie. Kiedy ją złapał za rękę i zapytał gdzie ucieka nawet Callie przez sekundę wierzyła, że to co mówi jest prawdą, a nie jedną z wielu kwestii ze scenariusza. Gdy trzymał jej dłoń przy swojej piersi i wyznawali sobie miłość po widowni przebiegło ciche westchnienie.
W świecie idealnym i każdej innej sztuce scena ta zakończyłaby się pocałunkiem. Callie z pewnym niepokojem, ale i ogromnym zaciekawieniem wpatrywała się w dwójkę stojącą po środku sceny. Panowała cisza, a każdy czuł jakby wokół wirowało tysiące niewypowiedzianych słów. Stali na przeciwko siebie, prawie stykając się ciałami, a jednak nie zrobili tego, czego wszyscy oczekiwali, za to przez kilka długich sekund wpatrywali sobie prosto w oczy. Callie, jako, że nigdy nie była stu procentową romantyczką i nie potrafiła ograniczyć się do myślenia o jednej rzeczy naraz, nagle zaczęła zastanawiać się nad tym, czy Ann widzi swoje odbicie w tęczówkach Lou, czy też może w jego okularach. Jakoś nie potrafiła cieszyć się tą chwilą. Co prawda jeszcze wczoraj wszystko wskazywało na to, że Annika chce pozbyć się Louisa raz na zawsze, ale teraz w Calliście pojawiały się poważne wątpliwości. Bo czy można zagrać tak dobrze uczucie do kogoś? Czy widzowie mogą czuć taką energię płynącą od osób, które nic romantycznego do siebie nie czują?
I wtedy na scenie pojawiła się Amanda, która przyprowadziła ze sobą Rachel. Wyrocznia była uśmiechnięta od ucha do ucha i kręciła z niedowierzaniem głową. Jej rude włosy związane były zieloną wstęgą, taką samą jaką miała na sobie grająca ją dziewczyna. Callie odkryła niesamowite podobieństwo Amandy i Rachel. Nie mogła uwierzyć jak wiele może zdziałać odpowiednia charakteryzacja.
– Sto lat, sto lat!
Począwszy od sceny aż po krańcowe rzędy widowni rozbrzmiała urodzinowa pieśń. Przed Rachel wyniesiono ogromny tort. Wszyscy bili brawa gdy każda z trzydziestu dwóch świeczek została zgaszona. Callie pokręciła głową z uśmiechem, gdy na szyję solenizantki rzuciły się dwa dzieciaki – ośmioletnia Ann Jackson i jej młodszy brat Luke, potomstwo słynnych Percy’ego i Annabeth. Ich też każdy znał w obozie, a sama Callista z radością pomachała do ciemnowłosej dziewczynki. Zazwyczaj to ona i Annika zajmowały się dzieciakami w obozie – ona, bo miała niespożyte pokłady energii, a Ann dzięki świetnemu podejściu do maluchów.
– Dziękuję wam wszystkim! – zawołała ze śmiechem Rachel, wyswobadzając się z uścisków maluchów. Spojrzała po wszystkich zgromadzonych. – Nie sądziłam, że uda wam się mnie nabrać. Teraz już rozumiem dlaczego niczego nie przewidziałam i po co każdy w obozie potrzebował mojej porady.
Callista słuchała tego z niemałym zaskoczeniem. Nie przypuszczała, że sytuacja ze sztuki może znaleźć swoje odzwierciedlenie w prawdziwym świecie. Dlaczego ona nie słyszała o akcji „zaśmiecania” umysłu Rachel różnymi głupotami? Czyżby naprawdę była tak zacofana?
– Myślę, że specjalne gratulacje należą się całej grupie teatralnej, która wykonała fantastyczną robotę – wyrocznia zerknęła uśmiechnęła się do zgromadzonych na scenie aktorów. – I Louisowi, który zorganizował to wszystko – tu spojrzała prosto na Andrewsa, który w dalszym ciągu obejmował ramieniem Annikę. Dopiero teraz Callie zauważyła, że ta dwójka zachowuje się jak gdyby nigdy nic, a ten przyjacielski gest ze strony syna Apolla wyglądał niesamowicie naturalnie i.. tak jakby na miejscu? – Lou, nie sądziłam, że zobaczę cię jeszcze na deskach naszego amfiteatru. Pamiętam twoje początki.
Callie przewróciła oczami. Znów wszyscy wychwalali Louisa. Powoli miała tego dość, choć musiała przyznać, że teraz w pewnym sensie mu się należały. Wykonał więcej roboty niż myślała. Miała jedynie nadzieję, że jego zachowanie nie zachwieje psychiką Ann.
– Muszę wam powiedzieć jedno – Rachel dalej kontynuowała, a uśmiech na jej twarzy stawał się coraz szerszy, o ile w ogóle było to możliwe. – Lou, przytul ją wreszcie, bo się nigdy nie dogadacie.
David stojący obok Callie roześmiał się na cały głos podobnie jak większość ludzi zauważających dziwną relację Anniki i Andrewsa. Callista natomiast ze zdziwieniem rozglądała się dookoła. Była pełna sprzeczności i nagle nie wiedziała co ma zrobić. Bo niby o co chodziło? Czy znów zdarzyło się coś o czym nie wiedziała? Przecież to niemożliwe. Była na bieżąco ze wszystkim co dotyczyło Ann.
Spojrzała prosto na przyjaciółkę. Annika wyglądała na kompletnie zbitą z tropu i nieco zażenowaną sytuacją w której przyszło jej się znaleźć. Spuściła wzrok, próbując odsunąć się od Louisa. Gdy ich spojrzenia się jednak zetknęły, Andrews przyciągnął z powrotem do siebie Ann i po prostu przytulił. Dziewczyna z początku nieco zaskoczona, po chwili wtuliła się w koszulę Louisa. Ten ukrył twarz w jej włosach i coś do niej szepnął. Dookoła rozbrzmiały oklaski, a z gardeł wydobyły się westchnienia jeszcze większe niż podczas przedstawienia.
– Wiedziałem, że to się tak skończy – orzekł David, nawet nie próbując ukryć uśmiechu.
– Ale jakim cudem.. – wyjąkała Callie, podpierając się pod boki. – Jakim cudem do tego doszło? On nie zwracał na nią uwagi, a bynajmniej jego zachowanie nie wskazywałoby na to, że coś do niej czuje. Annika przez niego cierpiała i teraz jak gdyby nigdy nic mieliby być razem?
– Chyba zauważyłaś, że ten gościu jest dobrym aktorem. Może zakochał się już przedtem. Nie każdy potrafi pogodzić się z tym, że się w kimś zadurzył. Jak widać, w końcu przez przypadek doszli do porozumienia, a nasza Rachel ułatwiła im teraz zadanie. – Dave zachichotał, spoglądając ponownie na scenę. – Ann chyba tak szybko się od niego nie odklei. Pewnie nie może się pozbyć rumieńców. Ale Louisowi to chyba za bardzo nie przeszkadza, idealnie się dobrali..
– Nie mogę cię słuchać – Callista przewróciła oczami, odsuwając się od przyjaciela. Stanęła obok Venus, która poważnie się nad czymś zastanawiała.
Ze sceny zeszła już większość ludzi. Teraz wszyscy co chcieli mieli się udać na ognisko aby dalej świętować urodziny Rachel. Callie wypatrzyła w tłumie Annikę, która właśnie zeskakiwała ze sceny przy pomocy Louisa. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Jej przyjaciółka jednak nie musiała cierpieć. Louis czuł do niej to samo, tylko zapomniał jej o tym wspomnieć ostatnim razem. Callie wiedziała, że kiedyś mu to wypomni. Raczej nie było szansy, żeby go stu procentowo polubiła, ale jak to się mówi – przyjaciół trzeba mieć blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Nie może go więc odprawić i pozbyć z życia. W końcu to syn Apolla, nie wiadomo co mu do łba strzeli, więc Callista czuła się w obowiązku być gdzieś w pobliżu, aby pomóc Ann w razie potrzeby.
– Callie?
Córka Hermesa oderwała się od swoich myśli i spojrzała na Venus. Zmarszczyła nieco nos, gdy blondynka rzuciła rozmarzone spojrzenie Davidowi. Z ust córki Afrodyty wyszło ciche, pełne zawodu westchnienie, po czym spojrzała swoimi błękitnymi oczętami prosto na Callistę.
– O co chodzi?
– Och Callie.. Bo ostatnio napisałaś ten artykuł o odkochiwaniu, prawda? – kiwnęła twierdząco głową. Zaczynała się niepokoić o to, dokąd ta rozmowa zmierza. – Potrzebuję porady. Nie jestem ślepa i widzę, że nie mam za wielkich szans u Davida. Co mam zrobić, żeby się, no, hm… odkochać?
O nie! Tylko nie to! Dlaczego musiała przyjść z tym do niej? Nie mogła poradzić się jakiejś siostry? Przecież te od Afrodyty znają się lepiej na sprawach sercowych, a to, że Callie napisała jeden artykuł niczego nie dowodzi! Same problemy przez tą miłość!
– O Zeusie, Venus, ja nie mam pojęcia – Callie nie mogła znieść tego smutnego wzroku dziewczyny. – Mam tylko jedną radę. Nie odkochuj się tak jak Annika. Sama widzisz do czego to doprowadziło – skrzywiła się nieznacznie na myśl o planie, który się nie powiódł.
Venus spojrzała na Louisa, który obejmował Ann.
– Och! Bardzo chętnie odkocham się w taki sposób! – zawołała z entuzjazmem córka Afrodyty, podskakując w miejscu. Z szerokim uśmiechem pełnym nadziei spojrzała na Callie. – Pomożesz mi?!
Wzrok Callisty musiał wyrażać najszczersze przerażenie. Zrobiła krok do tyłu, a ręce podniosła w obronnym geście.
– A w życiu! Mam dość problemów miłosnych na resztę życia! – zawołała, cały czas idąc do tyłu.
Venus natychmiast posmutniała. Callie zacisnęła wojowniczo usta, szybko obracając się na pięcie. Omal nie wpadła na roześmianego Davida. Ten to zawsze ma dobry humor!
– Dave, idziemy! – chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą. – Mam dość tego całego odkochiwania. Tego nie da się ogarnąć! Jak następnym razem zabiorę się za jakiś temat związany z miłością to mnie powstrzymaj, nie ważne jak. Możesz mnie wtedy nawet utopić w sedesie.
– Oj Callie, Callie. Miłości nie sposób zrozumieć – spojrzał na nią roześmianymi oczami. – Ale nie martw się. Jakby co, to zawsze sobie jakoś poradzimy. Ann jest chyba bardziej szczęśliwa teraz niż gdyby faktycznie się odkochała.
* * * * * * * * * * * *
Koniec! Marzenia jednak się spełniają! Skończyłam to i mogę sobie poskakać z radości! Rozdział wyszedł długi jak dwa poprzednie razem wzięte i właściwie mogłabym ten rozbić na mniejsze części, ale uparłam się, że zmieszczę się w trzech i udało się! O kurczę! Zżyłam się tak jakoś z tym opowiadaniem. Nie tyle z Callie, co z Louisem i Anniką. W sumie to taki mój ukłon w stronę pierwowzoru Louisa, nawet nie wiecie jak ci dwaj są do siebie podobni! Ale co ja wam będę nudzić.
A co do nudy, mam nadzieję, że was nie zanudziłam na śmierć. Oj dziękuję wam za wasze wsparcie! Pallas Atena, Sucha17, Ziya, carmel, Terpsychora, amello- ten rozdział jest zadedykowany właśnie tym osobom za ich komentarze, które miło było przeczytać, a przy okazji z motywowały mnie do napisania tej historii do końca.
Pozdrawiam was wszystkich i dziękuję, że poświęciliście chwilkę na przeczytanie tej historii
O jeżu! Świetne 😀 Jeśli mam być szczera to miałam cichą nadzieję, że dojdzie do czegoś między Callie, a Davem Nie wiem czemu, tak jakoś pasują do siebie 😉
Specjalnie aż ładowałam tablecika, aby to przeczytać. Cud, mid i malinka. Świetne opisy uczuć, ciekawy wzrot akcji. Tak, miłość jest dziwna, w życiu jej nie zrozumiem 😉 Naprawdę fajne, mam nadzieje, że wpadniesz na pomysł kolejnego opka ;-D
Miesiące w języku polskim z małej litery, marzec, nie Marzec. Po drugie: wchodziłaś kiedyś na dorosłą sosnę? To w normalnych warunkach, bez notesu i długopisu jest zadaniem bardzo trudnym, bo: albo ma gładki pień do wysokości kilkunastu metrów, albo multum konarów, gałęzi i gałązek, porośniętych igłami i zalanych żywicą, co daje bardzo mało miejsca do ruchu. Dodajmy do tego deszcz, sosna, a także jej pień i gałęzie robią się niewiarygodnie śliskie, z góry leci woda, igły kują i utrudniają ruchy (samą swą obecnością), wszystko się ślizga, ciuchy i włosy kleją się do skóry papierowy brulion zamienia się w papierową papkę… Ano właśnie, pisałaś kiedyś w deszczu długopisem po papierze? Papierze wystawionym na deszcz? W tym można co najwyżej rzeźbić.
Wyrażenie ‚łypać spod oczu’ powaliło mnie, jest jednym z najciekawszych, jakie widziałam. Wyobraźcie to sobie. Albo lepiej nie. Dodatkowa para oczu pod oczami… Taka specjalna do łypania…
Poza tym interpunkcja.
Co do fabuły: prosta, choć tym razem to plus, bo opowiadanko lekkie, miłe i przyjemne, całkiem całkiem. Taki odstresowywacz z herosami w tle. Pozytywny, co najważniejsze. Lekko niedoszlifowany, ale ćwiczenie czyni mistrza, więc pisz dalej, bo, wyjątkowo, mam ochotę przeczytać inne Twoje prace. Może inna seria z tymi samymi bohaterami, skoro ich polubiłaś? Taka tam sugestia…
Lubię twoje opka, są ciekawe i miłe