Zapraszam
Soundtrack : Darling I Do – Landon Pigg & Lucy Schwartz
Rozdział VII
ANNABETH
TWARZ NIEZNANEGO WROGA ŚMIAŁA SIĘ DO NIEJ.
To nie była śmiertelniczka, Annabeth wiedziała to od razu. To był ktoś z jej świata, świata bogów.
Miała piękną twarz. Tak piękną, że dziewczyna poczuła w środku ukłucie zazdrości. Czarne włosy opadały wokół równie czarnych oczu, a jasne usta wyginały się w uśmiechu.
Dziewczyna trwała tak przez chwilę, w stanie radosnego uniesienia, ale nagle jej oczy zalśniły i Annabeth rozpoznała czającą się w nich emocje. Strach.
Jej usta poruszyły się, ale blondynka nic nie mogła usłyszeć. Sięgnęła rozpaczliwie dłonią, ale obraz postaci już zaczął się oddalać. I zanim się zorientowała, już siedziała na łóżku, a drzemiąca obok niej na podłodze przyjaciółka, otwierała oczy.
– Annabeth?
Thalia przetarła oczy i potrząsnęła głową, starając się wybudzić z półsnu.
Blondynka zrzuciła z siebie kołdrę, czując niespodziewane gorąco i rozejrzała się nerwowo dookoła.
Ani śladu po tajemniczej brunetce.
– Annabeth? – Thalia powtórzyła pytanie, teraz już znaczenie przytomniejsza.
– Hmm? – Wyrwała się z zadumy, spoglądając na przyjaciółkę.
– Co jest? Masz dziwną minę.
Zawahała się przez sekundę, nim odpowiedziała.
– To nic. Po prostu się nie wyspałam. – Machnęła ręką, po czym spojrzała przez okno. – Chodź. Niedługo będzie świt, trzeba się zbierać.
Thalia pokiwała głową i podniosła się z podłogi, ale Annabeth wiedziała, że nie udało jej się ją przekonać. Na szczęście, nie miały już czasu na rozmowę.
Szybko zerwała się z łóżka, i ciągnąc za sobą dziewczynę, wyszła z domku. Pożegnały się przed jedynką, Annabeth zapewniając kuzynkę, że nie ma czym się martwić, po czym rozeszły się, by się ubrać.
Dziewczyna raz po raz przecierając oczy, przebiegła po trawie, uważając, by aby nikt jej nie zauważył, po czym wbiegła na ganek. Ale zamiast wejść do środka, usiadła na schodkach i schowała twarz w dłoniach.
Wiedziała, wiedziała, że ten sen miał coś wspólnego z Percy’m. Właściwie, to nie był nawet do końca sen. Tylko twarz dziewczyny, wpatrująca się w nią przez całą noc. I to już drugi raz.
Poprzednio była znudzona, może wręcz trochę poirytowana. Tym razem szczęśliwa, i to to szczęście niepokoiło Annabeth. Instynkt mówił jej, że to wróg. Ktoś kto jej zagraża.
Może i powiedziałaby nawet o tym Thalii albo komukolwiek innemu, gdyby tylko nie miała tego przeczucia, że to zaszkodzi Percy’emu.
Tylko gdzie tu był sens, skoro wiedziała, że to twarz wroga?
– Annabeth?
Podniosła się gwałtownie, by zmierzyć się z wysokim blondynem, stojącym w drzwiach jej domku.
– Malcolm. – Odetchnęła z ulgą. – Przestraszyłeś mnie.
– Co tu robisz? – zapytał, mierząc ją uważnie wzrokiem.
W środku cała się trzęsła, ale na twarzy pozostawiła chłodny spokój. Malcolm, jako jedyny z jej rodzeństwa, zawsze był w stanie ją przejrzeć. Dopiero przy nim mogła w pełni doświadczyć uczucia, o jakie sama innych przyprawiała.
– Chciałam chwilę pomyśleć. Przed wyprawą.
Jej brat pokiwał głową, ale nie wyglądał na przekonanego. Nikt nigdy nie wyglądał.
– Powinnaś się ubrać. Niedługo wzejdzie świt.
Mruknęła coś cicho w odpowiedzi i szybko weszła do domku, omijając brata wzrokiem.
Opierał się o wciąż otwarte drzwi i bacznie jej się przyglądał, podczas gdy szybko wrzucała rzeczy do plecaka. Cały czas trzęsły się jej dłonie i wiele razy musiała kilkakrotnie sięgać po ten sam przedmiot, bo ciągle jej wypadał.
– A ty czemu nie śpisz? – zapytała, próbując zatuszować zdenerwowanie. – Nie idziesz z nami.
Założył ręce na piersi.
– Chciałem się z tobą pożegnać. Przed waszą… misją.
Czyżby dostrzegła z cień pogardy w jego głosie?
– To miło z twojej strony. – Odwróciła się tyłem do niego, by nie dostrzegł wyrazu jej twarzy. – Ale jestem pewna, że wszystko pójdzie dobrze.
– Na pewno.
Znowu.
Spojrzała na niego przez ramię i uniosła brwi.
– O co chodzi?
– O nic nie chodzi.
Prychnęła.
– Malcom, dobrze cię znam. Jeśli chcesz coś ukryć, to to ukryjesz. Teraz ewidentnie nosisz się z powiedzeniem czegoś i tylko czekasz na mój sygnał. Więc mów.
Chłopak wyprostował się i oderwał od drzwi. Następnie podszedł do szafki nocnej i po jakiejś chwili Annabeth trzymała już w dłoni dwa batoniki.
– Ambrozja?
Pokiwał głową.
– Okej, dzięki. A co ci chodzi, tak naprawdę?
Rzucił jej uważne spojrzenie, jakby upewniając się, że może wysłuchać tego, co ma jej do powiedzenia.
– Myślę, że nie powinniście iść do Rzymian.
Zrobiło jej się ciężej na sercu. A więc o to chodziło…
– Malcolm, dobrze wiesz, że…
– Nie będziesz tam bezpieczna – nalegał.
Jakaś jej część wzruszyła się braterską troską, ale druga, ta większa, poczuła irytacje.
– Umiem o siebie zadbać, dziękuję bardzo.
Pokręcił głową.
– To nie o to chodzi. Nie tylko ty nie jesteś bezpieczna. Wszyscy nie jesteście. To znaczy… – Urwał, a na jego twarz znów wpłynął ten grymas. – Prawie wszyscy.
– Chcesz powiedzieć, że Jason nas oszukuje? – Założyła ręce na biodra. – Przerabialiśmy to już. Jason, Hazel i Frank są godni zaufania, i wiem, że dlatego, że jesteśmy dziećmi Ateny, może być to dla ciebie trudne do zaakceptowania, ale…
Machnął niecierpliwie ręką.
– Dla mnie? Annabeth, może i ta trójka jest w porządku, ale cały rzymski obóz? Idziecie na stryczek, rozumiesz? Nawet jeśli ta Reyna jest wam przechylna, jak mówisz, to wciąż mamy Oktawiana, który, jak nic, wywinie jakiś numer. Albo podstawi tą pretorkę pod ścianą, i każe jej wybierać pomiędzy swoim obozem, a naszym. Zgadnij, co będzie dalej?
Nie bardzo wiedziała, jak ma na to za kontrargumentować.
– Po za tym Annabeth, nawet jeśli tego nie przyznajesz, dobrze wiem, że Rzymianie teraz są ci szczególnie w niesmak. Zwłaszcza Jason.
Mogła się kłócić, i wiedziała, że nawet pewnie i by wygrała, ale w tej chwili nie miała już na to siły. Opadła na łóżko i wlepiła spojrzenie w batonik.
Malcolm miał rację. Odkąd wrócili z pod Wrót Śmierci, unikała towarzystwa Jason, choć wiedziała, ze ten chciał porozmawiać. Ale nie potrafiła, po prostu nie potrafiła, wymazać sprzed oczu chłopaka zamykającego wrota, więżąc jej najlepszego przyjaciele w Piekle.
Każdy inny pewnie zrobiłby to samo. Wrota trzeba było zamknąć, a Percy i tak nie pozwoliłby nikomu innemu na podjęcie takiego ryzyka. Ale wciąż, musiało minąć sporo czasu, zanim będzie mogła znów patrzeć blondynowi w oczy, bez cienia goryczy we własnych.
Nie podobało jej się tylko, że jej brat musiał tak szybko to zauważyć.
– Uważaj. Zrób co w twojej mocy, by porozumieć się z Rzymianami, ale nie ufaj im nawet przez minutę, dopóki nie będziesz całkowicie bezpieczna.
Pokiwała głową, wciąż nie podnosząc wzroku.
– Pójdę sobie. Żebyś mogła się przebrać.
Usłyszała trzaśnięcie drzwi i spojrzała na własne dłonie.
Trzęsły się.
Przebiegała przez błonia w pośpiechu, porzucając już sprawdzanie czasu na zegarku. Spóźniała się, a nie miała prawa.
– Uważaj!
Zanim mogłaby się zatrzymać, poleciała na całą długość na burzę rudych włosów.
Na jej szczęście zdołała szybko zachować równowagę, i gdy już upewniła się, że nie ma żadnych poważnych szkód, w końcu przyjrzała się twarzy swojej ofiary.
– Rachel? – zapytała niepewnie.
Bo wyrocznia, wyjątkowo, wyglądała tak, jak na wyrocznię przystało. Włosy dziewczyny były rozwichrzone, a gałki oczne krążyły, jak szalone, jak gdyby dziewczyna śledziła wzrokiem jakąś wyjątkowo szybką muszkę.
Całe dłonie były porysowane czymś szarym, prawdopodobnie grafitem, a palce trzymały jakiś pogięty kawałek papieru i bliżej nieokreślony przedmiot.
– Wszystko gra?
Oczy dziewczyny nagle powróciły do normalności i skierowały na blondynkę przestraszone spojrzenie.
– Annabeth.
Zaraz schowała ręce za plecy, ale blondynka była szybsza. Wyciągnęła rękę do przodu i wyszarpnęła śmiertelniczce coś, co okazało się być szkicem.
Annabeth wpatrywała się w twarz dziewczyny na rysunku przez dłuższa chwilę, nie mogąc załapać połączenia, ale wtedy jej oczy przykuł wyraz ust postaci.
Wciągnęła głośno powietrze, a przyjaciółka wyszarpnęła jej z powrotem kartkę, ale było już za późno.
– Ta dziewczyna… To dziewczyna z mojego snu! Ona jest niebezpieczna! Rachel, czemu ją narysowałaś?!
Ale wyrocznia nie wyglądała na skorą do opowieści. Szybko podarła kartkę i, zamiast niej, podała blondynce mały przedmiot. Dopiero teraz zobaczyła, że był to kamień, mieniący się na fioletowo, i na którego nie było się w stanie do końca patrzeć.
– Skąd to wzięłaś? Czy to jest …
– Będzie ci potrzebny. Schowaj go dobrze, tak by nie dało się go wykryć, i pod żadnym, żadnym pozorem go nie oddawaj.
Annabeth nie wiedziała o co dokładnie chodzi, ale nauczyła się, by nie wykłócać się z wyrocznią.
– Rachel, ta dziewczyna…
Ruda pokręciła rozpaczliwie głową.
– Nie wiem kto to jest. Po prostu miałam jej twarz w głowie.
Była dobra. Ale Annabeth była lepsza.
Chwyciła mocno ramię przyjaciółki i odezwała się stanowczo.
– Wiesz więcej. Ona jest jakoś powiązana z Percy’m, tak?
Rachel niechętnie skinęła głową.
– Kto to jest?
– Annabeth, ja…
– Kto. To. Jest.
– Jakaś nimfa! Nie wiem, proszę, Annabeth, to wszystko!
Dziewczyna uwolniła się z jej uścisku i pobiegła, zostawiając blondynkę osłupiałą.
Nimfa? Wielkim wrogiem Percy’ego i jej była nimfa? Zwykła nimfa?
– Annabeth!
Uniosła głowę.
Przy Sośnie Thalii grupka herosów stała i machała na nią ręką.
Puściła się biegiem.
– Powtarzam wam po raz ostatni, – powtórzyła Annabeth, starając się powstrzymać od uderzenia najbliżej stojącej jej osoby, którą był w tym wypadku Leo – wcale się nie pomyliłam. Rzymski obóz jest w tę stronę.
Wskazała ręką na zagłębienie w lesie, które wyglądało na (nie)szczególnie zachęcająco i fuknęła, poirytowana.
Starała się ich przekonać, i to od bitej godziny, że Atena zawsze, zawsze ma plan, co równało się temu, że jej dzieci, a zwłaszcza córki, także ten plan miały. Nie mogła więc, w żaden sposób, postąpić tak irracjonalnie i nie sporządzić planu drogi, wiodącej do „Rzymu”. Dziwnym trafem, im bardziej zagłębiali się w las, tym bardziej grupa zaczęła w nią powątpiewać. A Annabeth Chase nie była kimś, kto puszczał to płazem.
– Ruszcie się! – warknęła.
Leo, poczuwszy się do obowiązku, najpewniej z powodu swojej dość niefortunnej pozycji, uniósł ręce w górę i starał się wyglądać na jak najmniej przerażonego.
– Słuchaj, Annabeth. Nie żebym wątpił w twoje umiejętności i inteligencję…
– Ja wątpię – burknęła pod nosem Clarrise.
– Bo nie wątpię, – dokończył Leo, rzuciwszy ganiące spojrzenie córce Aresa, – ale jesteś absolutnie pewna? Bo ten las robi się ciemniejszy i ciaśniejszy, i naprawdę nie wiem, gdzie Rzymianie mieliby się niby rozłożyć. Na koronie drzew?
– Leo ma rację, Annabeth – wtrącił się Jason, ostrożnie robiąc krok do przodu, jakby dziewczyna zaraz miała go zaatakować. Co, po prawdzie, krążyło bezwolnie po jej umyślę. – Znam Rzymian. Jestem Rzymianinem. Nie rozbiliby obozu w takim miejscu, gdzie nie ma żadnych warunków. Idąc dalej, tylko narażamy się na jakieś niepotrzebne niebezpieczeństwa.
Annabeth obróciła się tyłem do nich wszystkich i stanęła naprzeciw zagęszczającej się części lasu.
Miała kompas, miała mapę oraz latarkę, miała rozeznanie i miała zwiadowcę. Las nie powinien taki być. Nikt nic nie mówił, że Rzymianie osiedlili się w prawdziwej dziczy, i że zrobienie dwóch kroków bez hałasu było praktycznie niemożliwe. Mimo wszystko jednak, Annabeth nie mogła się pozbyć uczucia i świadomości, że idzie w dobrym kierunku. Tylko po prostu… Coś umykało jej wzrokowi.
Wciągnęła głośno powietrze, uświadomiwszy sobie rozwiązanie i cofnęła się szybko do Jasona.
– Hej, – zapytała chłopaka, nie spuszczając wzroku z gęstwiny drzew, krzewów i cierni przed nią, – Macie w obozie jakieś dzieci Hekate? Albo może legatariuszy?
Jason zastanowił się chwilę, przed odpowiedzią. Annabeth wiedziała, że Hera obiecała Jasonowi na Olimpie, że już niedługo całkowicie odzyska swoje wspomnienia, ale chłopak i tak wciąż jeszcze musiał mocno wytężyć umysł, by przypomnieć sobie wiele spraw. W końcu pokiwał głowa, a Annabeth poczuła, jak przez jej ciało przepływa fala samozadowolenia i jednocześnie niepokoju.
– Chyba, chyba tak. Na pewno jest Tony, syn Hekate, ale zdaje się, że także jest gdzieś grupka legatariuszy. I wiem na pewno, że w Nowym Rzymie osiedlona jest weteranka, może trzydziestoletnia, córka Hekate.
– A czy, – zapytała Annabeth, przełykając gulę w gardle, – ci legatariusze potrafią czarować? Rzucać uroki, zaklęcia… Bariery?
Jason w końcu zrozumiał o co jej chodzi i oczy mu się rozszerzyły.
– Och. Tony coś robił, pamiętam, no i ta weteranka, Kaspine, umiała całkiem sporo. Ale, o ile nic się nie zmieniło, to tylko bezpośredni potomkowie mogą… czarować.
Annabeth pokiwała głową.
A więc dwójka osób, może więcej. Zaklęcie nie mogło być potężne, zwłaszcza jeśli miało ukryć cały legion. Po za tym, Annabeth przypomniała sobie, plując w brodę, że zwiadowca sam był dzieckiem Hekate. Zdarzało się, że część z nich, zwłaszcza synowie, nie odziedziczała mocy, ale była na nią częściowo odporna, tym samym, mogąc jej nawet nie zauważać.
Dziewczyna wyjęła kamień, który podarowała jej Rachel, i uważając by nikt nie patrzył, przesunęła nim po powietrzu, malując kształt, który dopiero co pojawił się w jej głowie. Kiedy tylko skończyła, chowała narzędzie, teraz emanujące energią i wlepiła wzrok przed siebie.
W końcu, drzewa pomału zaczęły się rozwidlać, a przed jej oczami pojawiły się niewyraźne kształty. W pewnym momencie, iluzja całkowicie pękła, ukazując Grekom bandę Rzymian z włóczniami, wymierzonymi wprost na nich.
– Brać ich! – krzyknął Oktawian.
Do Hadesa.
Czytałam w niedziele i dalej jestem tym oczarowana. Genialne, czyta się miło i szybko. Jestem ciekawa, co dalej.
Woah,w takim momencie?!
Mam taki zawalony sprawdzianami tydzień, sle po prostu zobaczyłam ten tytuł i musiałam przeczytać. Świetne. Czekam na CD