Następnego dnia, patrol magicznej granicy Obozu Herosów przypadł w udziale Jackowi i bliźniakom. Chłopcy udali się do lasu z samego rana, jaszcze przed śniadaniem. Powietrze było rześkie i jeszcze dosyć chłodne, a trawę pokrywała rosa. Słońce powoli przedzierało się przez chmury, oświetlając twarze herosów. Chris ziewnął przeciągle i podrapał się po głowie. Jako jedyny z całej trójki jeszcze nie do końca się obudził.
– Przypomnijcie mi, dlaczego zgłosiliśmy się na pierwszą wartę? – spytał.
– Sam nie wiem, tak jakoś wyszło – wzruszył ramionami jego brat.
– Super…
Jack i Arthur roześmiali się, po czym ruszyli w stronę wysokiego dębu, który był najlepszym punktem obserwacyjnym. Synowie Hermesa wspięli się na niego zwinnie i szybko, a zaraz po nich, to samo zrobił Jack. Chłopcy usadowili się na grubych konarach, w niedużej odległości od siebie, ale tak by każdy z nich patrzył w inną stronę. Brunet oparł się o pień i westchnął. Czekały ich długie, dwie godziny nic nie robienia. Jedyną atrakcją może być zmiana drzewa od czasu, do czasu. Nagle zatęsknił do swojej MP3, którą zostawił pod poduszką w domku Posejdona. Jack zaśmiał się w duchu. „Nieźle by mi się oberwało za słuchanie muzyki podczas patrolu… – pomyślał.” Spojrzał w stronę chłopaków. Chris przysypiał na swojej gałęzi, zaś Arthur pogwizdywał, machając nogami i patrzył w niebo. Tak minęło im pierwsze trzydzieści pięć minut. Chwilę później Jack zauważył jakiś ruch po swojej prawej stronie. Pochylił się do przodu i zmrużył lekko oczy, chcąc lepiej widzieć. Między drzewami mignęła mu różowa kurtka. Zaskoczony Jack, o mało nie spadł z drzewa.
– Widzieliście to?
– Co takiego? – ziewnął ponownie Chris, nawet nie otwierając oczu. Drugi bliźniak odwrócił się i spojrzał we wskazanym przez Jacka kierunku. Różowy kolor, migającego co jakiś czas ubrania, od razu rzucił mu się w oczy. Chłopak otworzył oczy ze zdziwienia.
– Na co się tak gapicie? – spytał Chris, przysiadając koło brata.
Ten chwycił jego głowę i obrócił tak, by mógł zobaczyć to samo, co oni. Syn Hermesa już miał się oburzyć, kiedy również zauważył małą osóbkę w kolorowym ubranku. Na moment zapadło milczenie.
– To… co robimy?
Jack uśmiechnął się lekko i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Chyba mamy tylko jedno wyjście – po tych słowach zeskoczył na ziemię.
Herosi właśnie kończyli śniadanie. Większość z nich albo w pośpiechu dojadała ostanie kęsy, albo kierowała się już do domków. Rozi i Ginny zbierały pogniecione lub zwinięte serwetki oraz papierki i wyrzucały je do koszy. Driady kręciły się wokół stołów, zbierając brudne naczynia. Jamie wstał, zebrał z blatu wszystkie swoje śmieci i wrzucił do jednego z pojemników, które trzymały dziewczyny.
– Czekajcie, pomogę wam – zaoferował się. Córka Chloris z wdzięcznością oddała mu swój kosz, po czym zabrała się do wycierania blatów ściereczką. Nagle dobiegł ich dźwięk szybkich kroków. W ich stronę biegł Arthur.
– Czy on czasem nie miał być z Jackiem w lesie? – spytała Ginny. Pozostała dwójka tylko skinęła niepewnie głowami. Syn Hermesa wreszcie się zatrzymał. Chłopak pochylił się, próbując złapać oddech. Zatroskana nimfa podała mu szklankę wody, którą blondyn wypił jednym haustem.
– Dziękuję – zdołał w końcu powiedzieć. – Nie wiedzie gdzie… znajdę Chejrona?
Trójka przyjaciół spojrzała po sobie, zdziwiona.
– Powinien być w Wielkim Domu, ale… co się stało? – Jamie postawił kosz, który trzymał w rękach przez cały ten czas, na ziemię. Arthur pokręcił głową.
– Długo by gadać. Zresztą za chwilę wszystko się wyjaśni, jak dojdą Chris z Jackiem. Ja miałem pobiec przodem i… poinformować Chejrona.
– Ale o czym?! – spytały równocześnie dziewczyny.
Wtedy w oddali dostrzegli idących chłopców, tyle że nie samych. Na ramionach syna Posejdona, siedziała bardzo zadowolona, czteroletnia dziewczynka w różowym płaszczyku.
– Co tu robi to dziecko?!
Grupowi domków i Chejron zebrali się w salce ze stołem do ping-ponga. Wszyscy wpatrywali się w małą, która łakomie sięgała do paczki z paluszkami, leżącej na blacie. Panowała zupełna cisza, przerywana jedynie głośnym chrup-chrup. Centaur skrzyżował ręce na piersi i wbił wzrok w bliźniaków.
– Przecież nie mogliśmy jej zostawić samej w lesie! Jedyne co nam przyszło do głowy to… przyprowadzić ją tutaj – zaczął ich usprawiedliwiać Chris. Chejron pokręcił uspokajająco głową.
– Nie mam wam tego za złe. Dobrze zrobiliście. Chodzi mi o to, jak taka mała osóbka mogła zapuścić się tak daleko między drzewa.
Chłopcy spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. Nie mieli pojęcia. Reszta półbogów również tylko rozłożyła bezradnie ręce lub kręciła głowami. Nagle Jack poczuł, że ktoś ciągnie go za koszulkę. Spojrzał w dół i ujrzał wlepione w niego niebieskie, dziecięce oczy zerkające spod blond grzywki.
– Chce mi się pić – powiedziała dziewczynka cichutko. Chłopak uśmiechnął się do niej, posadził sobie na kolanach i zapytał:
– A na co miałabyś ochotę?
– Na lemoniadę!
Któryś z obecnych półbogów sięgnął do kredensu. Wyciągnął z niego szklankę i podał czterolatce. W naczyniu od razu pojawił się jasnożółty napój z plasterkiem cytryny. Dziewczynka uśmiechnęła się mile zaskoczona i westchnęła z zachwytu. Potem zaczęła pić.
– Trzeba się nią zająć – syn Posejdona spojrzał na zebranych. – Przynajmniej dopóki nie znajdziemy jej rodziców.
– Jack ma rację – zgodziła się Ginny. – Kto wie, może są niedaleko i jej szukają. Poza tym – córka Ateny uśmiechnęła się lekko. – Nie możemy zostawić naszej rodaczki, zwłaszcza tak małej.
Wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy, a Chejron przytaknął.
– Dziewczynka przeszła bez problemu przez magiczną barierę, a to oznacza, że ma w sobie boską krew.
Herosi spojrzeli na blondyneczkę.
– Mini-heroska – powiedział Oliver. Kilka osób zachichotało.
– Wróćmy do tematu – upomniał ich centaur i zamyślił się na chwilę. W końcu powiedział:
– Na poszukiwania wyruszy dziewięciu herosów. Rozdzielą się na trzy grupy i pójdą wzdłuż wybrzeża oraz przeczeszą las. Do tego potrzebujemy kilku osób patrolujących wszystko z góry… może uda im się coś wypatrzeć. Jacyś chętni?
Zgłosiło się wiele osób i zadania szybko zostały rozdzielone. Opiekun półbogów klasnął z zadowoleniem w dłonie.
– No, to kto się zaopiekuje naszym gościem?
Na te słowa podniósł się niesłychany gwar. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać:
– Ja nie mogę, mój domek ma dzisiaj ważny trening!
– U nas jest przemeblowanie. Pełno pyłu, kurzu, brudnych skarpet…
– Dziecko nam będzie przeszkadzać!
– Mamy ją wziąć na arenę i dać do ręki miecz…?!
Centaur zmarszczył brwi i uciszył wszystkich gestem ręki.
– Zrozumiałem. Widzę, że sam muszę dokonać wyboru. Kto nie idzie w teren?
Podniosło się sześć rąk. Przez moment panowała zupełna cisza, nawet dziewczynka przestała na chwilę chrupać paluszki.
– Jamie, Eva i Rozi – postanowił w końcu Chejron. – Wy się nią zajmiecie.
Trójka przyjaciół zastygła w niemym przerażeniu.
– A… ale Chejronie… – zaczęła córka Apolla – Ja…
– No właśnie, my… – dołączył Jamie.
– Czy nie lepiej by było, gdyby Jack zajął się małą? – zaproponowała Rozi. – W końcu ma młodszą siostrę i… – brunet podniósł na nią zdziwiony wzrok.
– Czemu akurat ja? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie poradzicie sobie z czterolatką, co?
To zamknęło im usta, ale ich miny nadal zdradzały niepewność. W tym samym momencie szklanka trzymana wcześniej przez dziewczynkę, upadła na podłogę i roztrzaskała się na kawałeczki.
Gdy cały bałagan uprzątnięto, a obozowicze rozeszli się do swoich zajęć, Rozi wzięła małą za rękę i wyprowadziła z Sali konferencyjnej. Jamie i Eva ruszyli za nią. Wtedy córkę Chloris olśniło.
– Hej, tak właściwie to jak masz na imię? – spytała czterolatkę.
– Suzy – odpowiedziała z uśmiechem. – A ty?
– Rozi. Ten chłopak to Jamie, a dziewczyna obok to Eva. Wymienieni podnieśli ręce w geście powitania. Suzy uśmiechnęła się do nich szeroko, po czym zaczęła rozglądać się ciekawie dookoła. Pełnymi zachwytu oczyma oglądała domki, rzeźby i fontanny, szczerzyła się do przechodzących obok satyrów i wydawała z siebie okrzyki radości, kiedy któryś z nich odmachał. Nagle dziewczynka krzyknęła:
– Koniki!
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyrwała się z uścisku Rozi i pędem pobiegła do stajni.
– Zaczęło się – jęknęła Eva.
W tym samym czasie Misiek, Ginny i Jack lecieli na pegazach ponad lasem. Cała trójka rozglądała się uważnie dookoła, ale nie widzieli nic oprócz drzew. Nagle syn Aresa przyspieszył, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jack uśmiechnął się przebiegle na ten widok i również pospieszył swojego wierzchowca. Rudzielec uniósł brwi. Po chwili również wyszczerzył zęby. Zanim rozpoczęli wyścig, Jack odwrócił się do córki Ateny i zapytał:
– Ścigasz się, Ginny?
Dziewczyna uniosła kącik ust.
– Nie macie szans – odpowiedziała z błyskiem w oku, po czym zrównała się z przyjaciółmi. Pegazy zarżały radośnie, wyczuwając co się święci. Trójka przyjaciół zacisnęła mocniej dłonie na grzywach swoich wierzchowców.
– Gotowi?
– Do startu…
– Start! – wrzasnął Jack i ruszył pierwszy.
– Ty oszuście! – krzyknęła pozostała dwójka i rozpoczęła zacięty pościg, zapominając o swoim zadaniu. Skrzydła pegazów młóciły powietrze szybko i mocno, podzielając entuzjazm herosów. Przez jakiś czas lecieli łeb w łeb. Ginny pochyliła się nisko nad łbem swojej kasztanowatej klaczy.
– No to co, maleńka? Pokażemy im kto tu rządzi? – wyszeptała wprost do ucha pegaza. Klacz prychnęła wesoło przez nos. Ginny uznała to za „tak”. Ścisnęła lekko piętami boki kasztanki, a ta od razu przyspieszyła. Bez problemu wysunęły się na prowadzenie. Blondynka zdołała jedynie dostrzec kątem oka zaskoczone miny chłopców. Potem mogła patrzeć tylko przed siebie. Pęd dźwięczał jej w uszach. Dziewczyna roześmiała się głośno. Ale Jack i Michael nie zamierzali się poddać. Krzyknęli „heja!”, po czym zaczęli gonić oddalającą się córkę Ateny. Nagle, gdzieś w dole, niedaleko jednej z plaż na Long Island, Jack zauważył czerwone auto. Wstrzymał wierzchowca, zmuszając go do zawiśnięcia w powietrzu. Koń prychnął z wyrzutem, ale Jack nie zwrócił na to uwagi. Po chwili usłyszał zawracających przyjaciół. Rudzielec wyszczerzył zęby.
– Co, już zrezygnowałeś?
Jack posłał mu spojrzenie z ukosa.
– Chciałbyś. Następnym razem będziesz łykał mój…
– Dobra! Starczy tego! – przerwała im Ginny. – Czemu się zatrzymałeś? Zauważyłeś coś?
– Owszem. Spójrzcie tam – chłopak wskazał na zaparkowany pojazd.
– Lecimy sprawdzić? – zapytał Michael, jakby to nie był oczywiste. Kilka minut później wylądowali na plaży.
– Suzy! Błagam cię odstaw te grabie!
Zachwycona czterolatka biegała z piskiem po stajni, wymachując drucianym narzędziem. Kilka skrzydlatych zwierząt zwrócił łby w jej stronę. To małe stworzonko robiło nadzwyczaj dużo hałasu.
– Suzy! – zawołała zrozpaczona Rozi. Córka Chloris jako jedyna trzymała się jeszcze na nogach. Eva padła na siano kilka minut temu i obwieściła, że nie rusza się stąd choćby o centymetr. Jamie położył dłoń na ramieniu swojej dziewczyny. Jej ciemna skóra była oblepiona była błotem, po karku spływał jej pot, a we warkoczu miała pełno słomy. On sam nie wyglądał lepiej. O Evie nie było co wspominać. Mała Suzy nieźle jej dała w kość, skacząc dookoła niczym różowa piłka. Kiedy dziewczynka wybiegła ze śmiechem ze stajni, z trzech gardeł wydobył się jęk. Suzy porzuciła grabie i skierowała się w stronę pól truskawkowych. Przyjaciele ruszyli za nią. Pierwszy dopadł ją Jamie. Chwycił dziewczynkę pod pachami, podniósł wysoko w górę i usadowił sobie na ramionach. Czterolatka pisnęła z radości.
– Ale fajnie! – zawołała, a syn Eteru uśmiechnął się mimowolnie. Może i Suzy była dość… energiczna, ale nie dało się jej nie lubić.
– Podoba ci się? To co powiesz na to?! – blondyn podskoczył kilka razy, po czym zgiął się szybko w pół i za chwilę wyprostował. Suzy roześmiała się w głos. Stojące za nimi Rozi i Eva również się uśmiechnęły.
– Słodka jest – westchnęła brunetka. Eva spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Jeśli kiedykolwiek powiem coś podobnego, bardzo cię proszę, palnij mnie w głowę.
Rozi otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy nagle usłyszała bum! Jamie i Suzy leżeli na ziemi ze zdziwionymi minami. Po chwili wybuchnęli gromkim śmiechem. Córka Chloris uśmiechnęła się pod nosem.
– Starczy już tych wygłupów – zarządziła. – Czas trochę odpocząć.
Poszli do domku Eteru. Po pierwsze dlatego, że był najbliżej, a po drugie, ponieważ nie musieli się bać o żadnych współlokatorów. Dziewczyny szybko umyły blondyneczkę pod prysznicem i dały jej do przebrania błękitną koszulkę Jamiego, która sięgała jej do samych kostek. Suzy była zachwycona. Potem Eva wyciągnęła skądś kilka białych kartek i ołówek. Kilka minut później obie siedziały przy stole z pochylonymi głowami i zawzięcie szkicowały, kłócąc się co jakiś czas, gdzie narysować słońce a gdzie chmurę. Jamie nie mógł stracić takiej okazji do fotografowania. Szybko wyjął z szafki aparat. Później stwierdził, że udało mu się złapać kilka świetnych ujęć. Rozi wyciągającą sobie zielsko z włosów, Suzy skaczącą po jego łóżku prawie pod sam sufit, Evę śpiącą przy stole wśród kartek i jego ulubione, Rozi trzymającą półprzytomną czterolatkę na kolanach. Gdy mała zasnęła, pochrapując cicho, chłopak odłożył lustrzankę. Brunetka ułożyła Suzy na materacu i przykryła kocem. „Wygląda jak aniołek” – pomyślała ciepło. Jamie usiadł na wielkiej, jasno szarej poduszce, leżącej na podłodze, i westchnął z błogim wyrazem twarzy. Dziewczyna przysiadła się do niego. Oparła głowę na jego ramieniu, a ten złapał ją za rękę.
– Nigdy nie sądziłem, że cisza może być taka piękna – powiedział po chwili.
– Daj spokój, nie było aż tak źle – zaprzeczyła Rozi, odwracając głowę w jego stronę.
– Nie? A jak przewróciła stół z bronią? Albo jak uciekała i Eva poślizgnęła się na błocie? Albo…
– Okej, okej – roześmiała się Rozi, dając mu całusa w policzek. – Zrozumiałam!
Jamie uśmiechnął się do niej i pochylił chcąc ją pocałować. Wtedy światło przed nimi zamigotało, zafalowało i ujrzeli twarz Miśka.
– Ups! Chyba w czymś przeszkodziłem – powiedział, unosząc brwi.
– Nie, nie… – wyjąkała, zarumieniona Rozi.
– Tak – odparł w tym samym czasie Jamie.
Michael wyszczerzył zęby.
– Mniejsza o to. Zbierajcie manatki i idźcie na plażę, a konkretnie… Gdzie oni mają iść?! – krzyknął do kogoś za swoimi plecami.
– Do zachodniej granicy Obozu! – odpowiedziała mu Ginny.
– Słyszeliście?
Para skinęła głowami.
– Super, to do zobaczenia za dwadzieścia minut! – potem połączenie się urwało. Syn Eteru zwiesił smutno głowę.
– No i koniec sielanki…
Suzy tarła piąstkami zaspane oczy, siedząc ponownie na baranach u Jamiego. W kieszeni kurtki miała schowane rysunki. Ziewnęła przeciągle i rozejrzała się. Rozi szła obok uśmiechając się lekko. Dziewczynka bardzo ją polubiła. Eva maszerowała po drugiej stronie. Co prawda nie była tak miła i wesoła jak pozostała dwójka, ale Suzy pokochała ją z całego serca. Szli po piasku. Morskie fale uderzały o brzeg. Wiatr rozwiewał jej włosy, a rozpięta kurtka łopotała wesoło. Nogi rwały ją do biegu. Uwielbiała takie ogromne, puste przestrzenie. Nagle w oddali zobaczyła trzy znajome postaci prowadzące te śmieszne skrzydlate konia, a za nimi…
– Mama! – krzyknęła czterolatka. Jamie postawił ją na ziemi, a dziewczynka pędem rzuciła się w ramiona rodzicielki.
– Suzy! Moja kochana! – trzydziestoletnia kobieta o jasnobrązowych włosach kucnęła, uśmiechając się szeroko. W jej piwnych oczach błyszczały łzy. Matka i córka uściskały się mocno. Wszystkim herosom drgnęło serce. Jak rzadko oni doświadczali takiej miłości i troski ze strony rodziców.
– Bardzo wam dziękuję – powiedziała mama Suzy. – Mam nadzieję, że nie sprawiła wielu kłopotów. To istny wulkan energii!
Rozi, Jamie i Eva nie wyglądali na zaskoczonych tą informacją.
– Zawsze mi się gdzieś wymknie! Zostawiłam ją na chwilę w samochodzie, a ta mała wiercipięta – mówiąc to dźgnęła żartobliwie Suzy w brzuch – od razu skorzystała z okazji!
– Ale tam był taki ładny ptaszek! Taki duży i niebieski! I miał takie dziwne srebrne oczy! – zawołała Suzy. Kobieta posłała przyjaciołom przepraszające spojrzenie.
– No już skarbie, pożegnaj się. Musimy iść.
Dziewczynka wysunęła dolną wargę. Spojrzała na swoich opiekunów i wyciągnęła w górę rączki. Rozi podniosła małą, mocno ją przytulając.
– Pa pa, Suzy – wyszeptała. Jamie również uściskał dziewczynkę. Eva przez chwilę się wahała, ale również przycisnęła blondynkę do piersi. Jack poczochrał czterolatce włosy, a ta zachichotała. Potem wzięła mamę za rękę i razem powędrowały w stronę samochodu. Gdzieś w połowie drogi, Suzy odwróciła się po raz ostatni i pomachała dłonią. W momencie gdy znów się odwróciła, nad jej główką pojawił się srebrny znak. Kaduceusz.
– Do zobaczenia, Suzy. Córko Hermesa – westchnęła Rozi, po czym dołączyła do oddalających się przyjaciół.
Wiem, że ten rozdział był taki… nic nie wnoszący. Ale czułam wewnętrzną potrzebę napisania go Mam nadzieję, że się podobało.
Kira
Nawet spoko, ale ta mala musiala tak latac z tymi grabiami???? i Hermes mial troche opuzniona reakcje
Lubię Twój styl, jest taki… ciepły. Wszystko czyta się lekko i ciekawie. Może i rozdział nic nie wnosi, ale jest fajny, podobał mi się.
Mała rozwala system XD Misiek… ty to umiesz wejść w odpowiednim momencie… jak ja 😉
Boskie w każdym tego słowa znaczeniu
Ej,myslalam,ze z nimi zostanie : [