Coś mało komentarzy, ale no cóż szkoła, trudno się nie dziwić. Albo postanowiliście po zhejtowaniu już nie komentować, bo nie ma co? (ale jesteś narcystyczna ^^)
Miłego czytania.
Niech to szlag! Ała! Gdzie ja jestem? Czego tu jest tak ciemno? Halo! Silva? Milena? Ała!
– Żyje! Przestań, bo połamiesz jej żebra! – bardzo zniekształcony głos… Mileny? – Nadia! Nadia, wiem, że mnie słyszysz! Powiedz coś! – Ostatnie słowa wręcz zadźwięczał mi w uszach.
Żyję, tylko… Nie wiem czy mówię… Mówię?
Spokojnie. To ja Silva. Otwórz oczy. Spokojnie mamy dużo czasu.
Niekoniecznie tak dużo. Bolą mnie płuca.
Przejdzie ci, ale najpierw otwórz oczy.
Nie umiem. Nie umiem takich rzeczy.
Umiesz, umiesz, tylko musisz się postarać.
No dobra. Chwileczkę.
Otworzyłam oczy i usłyszałam krzyki radości. Przynajmniej jeden – Annabeth. Ktoś mnie podparł wyżej ale zobaczyłam białe gwiazdki i znowu opuścił mnie niżej.
Silva? Ty mnie trzymasz?
No a jak. Twój facet też był chwilowo nieprzytomny, więc ja się tym zająłem.
Nie podrywaj mnie, masz za mało lat.
Już nie, popatrz.
Łał. Masz większe skrzydła.
Na mnie popatrz, a nie na skrzydła.
O… Ty chyba sobie żartujesz?
Silvie wydłużyły się włosy o kilka centymetrów, były teraz tak długie jak moje. Miał też starszą twarz, z wysokimi kośćmi policzkowymi, a różowe oczy nabrały cieplejszej barwy.
Może jednak jestem dobrym konkurentem?
Może.
Silva! Jesteś przewodnikiem, a nie podrywaczem podopiecznych.
Daj mu spokój, po prostu jest starszy, tylko tyle.
– Nadia, Heriotza się budzi. – Usłyszałam Percy’ego, gdzieś przede mną – Chłopie spokojnie. To Silva.
– Nie o to mi chodzi. Ona ma za mało krwi, zaraz straci przytomność. – Skąd on to wiedział? Przecież nic mi nie jest – Odsuń się na chwilę SIlva.
– Skąd wiesz, że ja… – On chyba myśli telepatycznie.
– Przymknij się i pij – Przytknął mi nadgarstek pod usta. – No co? Przecież masz kły.
Wgryzłam się głęboko, a on powiedział innym, co widział w wizji. Rzeczywiście byłam spragniona. Połykałam bez opamiętania kolejne dawki życiodajnego płynu, ciepłego niczym kaloryfer.
Percy odsunął przestraszoną Ann. Była jeszcze „młoda”, więc ciężko jej było oprzeć się pokusie krwi. Dygotała lekko gdzieś w głębi pokoju, gotowa do skoku. Percy przytulił ją nie tylko po to, by uspokoić, ale też dla ochrony przed nią samą. Milena w razie czego lekko rozłożyła skrzydła.
Ona też wydoroślała. Czarne włosy rozbłysły różowymi refleksami, prawdopodobnie stała się wyższa ode mnie. Różowe oczy stały się ostrzejsze, bardziej świetliste, miała podobną twarz do brata, z wysokimi kośćmi policzkowymi.
Miło, że tak o mnie myślisz.
Co się stało?
Dorastamy umysłem, nie ciałem. Im bliżej zwycięstwa, tym stajemy się starsi.
Czyli…
Nie martw się, to tak jak u bogów, nie jesteśmy nieśmiertelni, ale szybciej dorastamy. Tak naprawdę mamy po pięć lat.Ale jesteście mądrzejsi nisz pięciolatki?
W tym rzecz, dobrze myślisz.
Już go puść, dość krwi. Milena rozłóż szerzej skrzydła.
Kiedy puściłam nadgarstek Heriotzy, ten mało nie zleciał ze stołu. Osłabiłam go. Oddałabym mu krew, ale byłoby to jak zabawa w kotka i myszkę. Usiadłam więc i zaczęłam w końcu myśleć.
Widziałam sobowtóry. Dokładnie pięcioro. Nie… Sześcioro. Jeden z nich był trochę spokojniejszy. Kogoś…
Chwileczkę… Przecież dusza Adama została zniszczona. Łącząc to z faktem, że był wampem… NIECH TO SZLAG!
Nadia? Coś się stało? – Milena opuściła już skrzydła i przysłuchiwała się moim myślom.
Adam. Adam żyje. Nico mnie okłamał… To… niemożliwe…
– Ale co? – Widocznie zaczęłam mówić do siebie, bo Percy dziwnie się na mnie patrzył – Ann, idź odpocząć.
– Z wielką chęcią. – Wiedziała, że coś się może stać. – Jestem padnięta. Silva, pójdziesz ze mną.
– Co? Ta, jasne. – Widocznie słyszał moje myśli.
Kiedy poszli, Percy siedział przy śpiącym synu Iaso, a Milena okryła mnie ciężkimi piórami.
– Wiem, że Adam był dla ciebie ważny, ale teraz to jest twój wróg. – Mówiła tak cicho, że ledwie ją słyszałam – Jest o wiele silniejszy, a co najważniejsze, jest zły. Jego już tam nie ma. Zostało tyko ciało.
– Wiem, ale.. To na pewno nie był on. On już nie żyje. Nie żyje, bo ugryzł anty-Annabeth. Adam by tego nie zrobił. – Na chwilę zamilkłam – Teraz już wiem, czyja królewska krew zostanie przelana. Nie dożyję zwycięstwa, Mileno. To jest nasza śmierć. Pora się z nią zmierzyć.
Umówiliśmy się tak:
Nie wiemy gdzie są sobowtóry, ale muszą być w pobliżu. Jeżeli nie znamy ich położenia nie jest tak źle, wystarczy kierować się wampirzym instynktem. Zawsze nas doprowadza do drugiej połówki.
Wiemy za to, że chociaż jedno z nich jest ranne. I to, że Jest tam jeden „pełny”, z drugą częścią duszy.
Wnioskując krótką naradą, której tu nie przytoczę, postanowiliśmy porwać się na zabójczy cios i stanąć z nimi twarzą w twarz.
Zanim jednak zdążyliśmy wyruszyć, pojawił się Nico.
– Nie pozwolę wam lecieć. – Po wycieczce cieniem nie powinien być aż tak wykończyny – Nie w tej chwili. Obozy się znalazły. Grecy uciekają, ale krew się leje litrami. Nie mogę ich powtrzymać. Musicie je pogodzić. Na pewno was posłuchają. Błagam, błagam was zróbcie to, bo… powybijają się. – Upadł z wycieńczenia.
Zeskoczyłam z Charmygi i sprawdziłam puls. Był bardzo silny. Nie widziałam ran, ale pewnie dawno nie pił Nektaru. Dla bogów to jak wyrok śmierci.
– Czego zawsze musi mi coś przerywać – Wiem to poważna sprawa, ale to igranie ze mną nie jest przeyjemne – Chłopaki pomóżcie mi. Trzeba go napoić. Ann, odprowadź konie.
Sama mogę się odprowadzić.
Nie marudź, tylko za nią idź.
Coś masz zły humor.
Bardzo zły. Idź już.
Ok. Miłego dnia.
Nawzajem, do zobaczenia jutro.
Wtedy polecimy?
Prawdopodobnie. Poczekaj, nie idź jeszcze. Polecimy gdzieś.
Gdzie?
Dowiesz się w czasie.
Mijając pusty już obóz Jupiter, skierowałyśmy się do Olimpu. Budynek był w fatalnym stanie. Cegły sypały się jak zaschłe liście na jesień, chmury ledwo osłaniały Olimp, a wokół wszystko było w ruinie.
Po co tu przyleciałyśmy?
Chce wbić coś naszym bogom do głowy.
Nie mam mowy. Zawracamy.
Charmyga! Stój!
No proszę nawet koń się przeciwko mnie buntuje. Bogowie, w jakim ja świecie się urodziłam?
Ten świat nazywa się Ziemia i pragnie zmieść wszystkich z powierzchni ziemi.
Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z takimi sucharami. I rusz w końcu, nie chcę tu wisieć wiecznie.
Ale lecimy do domu?
Nie, na Olimp.
Wiesz, że się nie posłucham?
Wiem. Leć do domu.
Nie nabiorę się na to.
No cóż, próbowałam.
Zawróciłyśmy. Miałam wygłosić kolejną bohaterską przemowę, ale mi się nie udało. Wiecie, coś w stylu pomóżcie, jakimi jesteście złymi rodzicami et cetera et cetera. No to nic. Zachowam ją na później. O ile to później będzie…
Zrobiłyśmy znowu wielkie koło, tym razem nad Obozem Herosów. Nic, pustka. Nawet duszy tam nie było. Ruiny domków, wszędzie zielonkawa mgła i zgniły odór. Wyobraźcie sobie żółte fale. A teraz dodajcie zdechłe ryby (i bogowie wiedzą co jeszcze). Razem to tworzy obraz, bliski wojnie nuklearnej. Drzewa nawet liście straciły. A z trawy prawdopodobnie nic nie zostało, ale nie mogłam jej dojrzeć, nie ryzykując otruciem się mgłą.
Lecimy? – Charmyga cicho prychnęła – Śmierdzi tu gorzej niż w gorzelni.
Byłaś kiedyś w gorzelni?
Nie.
No to wiedz, że tam wręcz pachnie przy tym trującym gazie. Tak, jasne, że lecimy.
Kurs na wyspę Nereusa.
To ja tu jestem kapitanem.
Ale ja prowadzę.
Fakt.
Im dalej od lądu, tym wody były czystsze, a zielonkawa mgła zanikała. Szybowałyśmy nisko nad wodą. Kilka wodnych driad chciało się pobawić, ale wystraszyły się hippokampów. Te z kolei próbowały poderwać moją klacz, przez co mało ze śmiechu nie wpadłam do wody. Charmyga (już lekko zdenerwowana) podniosła się wyżej i od tej pory śmigałyśmy pomiędzy chmurami.
Dotarłyśmy tak mniej więcej w pół godziny. Wszyscy się niecierpliwili. Nie mam pojęcia, dlaczego. To był przecież tylko mały lot zwiadowczy.
Nie było was pięć godzin.
Mileno kochana, na pewno nie aż tak długo.
Założyłbym się o dziesięć drachm, że nie.
Serio Silva? Taki drobnostkowy jesteś?
Niestety.
– Powiedz, że nie byłaś na Olimpie? – Percy, skąd to wiesz? Aaa… Gada z koniami. – Wiesz, że zmieniliby cię w prażoną sardynkę?
– Prażona sardynka? A to w ogóle jadalne jest? – Zaśmiałam się głupio. – Może chociaż popcorn?
– Przestań sobie żarty stroić. – Heriotza, mój kochany, czego się wściekasz? – wiesz, co my już sobie zdążyliśmy wymyśleć?
– Łał! Ciekawa jestem co? Przestańcie już. Jesteśmy nastolatkami. Za klika dni umrzemy. Po co się martwić. I tak nas nikt za to nie ukara, bo zostaniemy zniszczeni. Kompletnie i bez duszy, prawda Nico? – właśnie wszedł pan Poszkodowany – Ale ty o niczym nie wiesz. Nie, bo kto o nas będzie pamiętał. Tylko uratowaliśmy świat. I to parę razy. To całkowicie przeciętne. A tak poza tym. Wiecie, że nie chcę umierać. Nie… Chcę… Umierać… – Zaczęłam beznadziejnie szlochać, dopiero w tej chwili dowiadując się, że byłam cała we łzach.
– Co się tu dzieje? – A, zapomniałam, Nico był kompletnie nie w temacie. – Wytłumaczcie mi wszystko.
Ktoś wziął mnie pod rękę. Kiedy nie chciałam wstać, to wziął mnie na ręce. To na pewno syn Iaso. Zamiast prowadzić mnie na naradę, to skierował się szerokim korytarzem, do szerokich drzwi, na szerokie i miękkie łóżko.
– Kocham cię. – Ja to powiedziałam? Nie wiem, ale spać i się zachciało. – Kocham cię. – Powtórzyłam to?
Nie wiem. Nic nie wiem. O, patrzcie, zielone kozy. I plastikowe smoki. A tu kartka:
Kocham cię, aniołku. – przeczytałam to?
Nie wiem. Hamburger w gaciach to ostatnie co widziałam.
Całkiem ciekawe, widać poprawę. Pisz dalej. Tylko nie wiem, bo np. jak czytałam Zmierzch, to gdy mówiły wilkołaki było coś takiego jak u cb. I nie jestem pewna, czy ona kłóci się z myślami, czy z kimś rozmawia? Wiem, że w niektórych Amerykańskich książkach mogą występować takie dialogi, ale u cb czasem są od myślników, a czasem po prostu enterami.
Chodzi o to, że to było pisane kursywą, ale jakimś cudem znikło.
Na początku Nadia słyszała głosy, potem się dowiedziała się że są to bliźniaki połączone z nią umysłem.
Charmyga to pegaz z którym może mówić, bo tak jakby zrozumiała jej mowę. Z innymi pegazami już takiej wymiany zdań nie może prowadzić.