Po długim czasie znowu przybyłam. Przepraszam was za dłuuugą nieobecność, ale no cóż, siła wyższa. Obiecuję poprawę! Miłego czytania!
maya
Obudziły mnie promienie porannego słońca.
Ostatnio wszystko się zmieniło, cały mój pogląd na świat. Prawda wyszła na jaw, a ja nie poczułam z tego powodu ulgi, jakiegoś ukłucia w sercu, że w końcu dowiedziałam się czegoś o moich prawdziwych rodzicach. Chociaż, to co powiedziano to i tak mało.
Zostałam przydzielona do domku o numerze 11, to domek Hermesa, z tego co podsłuchałam tam jest miejsce „nieokreślonych”. Codzienne zajęcia były dość interesujące i czasem wymyślne, jak np. wspinaczka po ścianie z lawą (do dziś mam ślady po oparzeniach na ramieniu).
Kto by pomyślał, że wszystko będzie tutaj takie zwyczajne, spokojne. Czasem czułam jakby czas dla tego miejsca się zatrzymał. Panował tu pewien chaos, a mimo to wszystko było pod kontrolą. Nawet pogoda!
To wszystko sprawiało, że byłam jeszcze bardziej załamana. Jak mogłam się tym wszystkim cieszyć, kiedy mój najlepszy przyjaciel zginął… Najmniejsze wspomnienie o Peterze powodowało u mnie nagłe ataki płaczu i nieopisanego bólu. Zyskałam to wszystko, swoje miejsce na świecie, ale za jaką cenę? Uwierzcie, że gdybym mogła mu przywrócić, życie, to zrobiłabym wszystko, gdyby tylko to było możliwe. Dopiero teraz otworzyłam oczy na to, ile dla mnie znaczyła jego obecność. Tak bardzo chciałabym znowu usłyszeć jego wesołe „hey May, ale masz uwalone trampki!”.
Po chwili zauważyłam, że wszyscy wokoło wychodzą na śniadanie. Naprawdę nie miałam ochoty jeść, od jakiś dwóch dni na jedzenia robiło mi się niedobrze.
– Chodź, chodź – powiedział do mnie Travis Hood. – Powietrze dobrze ci zrobi
Na placu było tłoczno, zaczęłam rozpoznawać coraz więcej twarzy, ale tych najbardziej znajomych nie ujrzałam. Nico zniknął parę dni temu, właściwie chwilę po tym, kiedy się tu znalazłam, a Łucja? Ta dziewczyna była dla mnie wielką niewiadomą. Potrafiła pojawić się znikąd i równie szybko się gdzieś zaszyć. Pomyślałam nawet, że może się przeziębiła, bo ostatnio pogoda w obozie była dość kapryśna, jak humorki Pana D. – dyrektora obozu.
Nasz stolik był najbardziej tłoczny, ale chyba też najbardziej zabawny. Bliźniaki Hood, jak zwykle opracowywali plan uprzykrzenia komuś życia – zapewne znowu skończy się na kimś z domku Afrodyty. Paru chłopców rozmawiało o miejscach, do których chcieliby pojechać. Z naszej gromadki, tylko ja byłam małomówna, co tylko potwierdzało moje podejrzenia, że Hermes nie mógł być moim ojcem.
Rozglądałam się, szukając Łucji, przecież nawet ona musi jeść, chociaż gdyby tak nie było,to by mnie to nie zdziwiło. Wytężałam wszystkie zmysły, ale dziewczyna wsiąkła jak kamień w wodę.
– Kogo tak szukasz? – spytał Connor, brat Travisa.
Czasem naprawdę nie mogłam się połapać, z którym z braćmi rozmawiam, byli do siebie tacy podobni.
– Łucji – odparłam.
Uśmiechnął się:
– Ja bym szukał w domku Hefajstosa, albo na arenie.
Odpowiedziałam mu uśmiechem, za tą cenną wiadomość.
Nurtowało mnie jedno pytanie: „co Łucja miałaby robić u Hefajstosa”?
* * *
Już na placu przed domkiem nr 9 usłyszałam krzyki, znajomej mi osoby. Zapukałam do drzwi. Otworzył mi barczysty chłopak, o ile dobrze pamiętałam miał na imię Jake.
– Przepraszam – uśmiechnęłam się serdecznie. – Zastałam może Łucję?
Jego uśmiech był wymowny.
– Idź w lewo, a potem w prawo. – nakazał mi.
Domek był inny niż wszystkie, był o wiele większy i pełen przedziwnych wynalazków, chociaż, jakby tak głębiej pomyśleć, to nic nie jest dziwne, kiedy się mieszka z braćmi Hood.
Krzyki, były coraz bliższe i na tyle wyraźne, że usłyszałam dziwaczne słowa, a po tonie głosu rozpoznałam, że nie mogło to być nic miłego (brzmiało jak połączenie „yep” i „dolly”).
– Jak długo nosiłaś, moją poprzednią nogę? – westchnął jakiś bliżej nieokreślony męski głos.
– Aktualnie, to moja noga i mogę ją łamać kiedy chcę i jak chcę! – krzyknęła Łucja.
Nic z tego nie rozumiałam, dopóki ich nie zobaczyłam.
Dziewczyna siedziała na krześle, a jej lewa noga była pokryta metalem.. a nie zaraz.! Ona była z metalu! Chłopak, którego imienia nie pamiętam, produkował się przy jakiejś części, którą Łucja najwyraźniej musiała złamać.
Z moich ust wymknęło się ciche: „aaam!” i niestety zwróciłam na siebie ich uwagę.
– Ooo! Maya, hej! – moja przyjaciółka wyglądała na nieco zakłopotaną i zawstydzoną.
Chłopak parsknął śmiechem.
– Gdybyś się tak do mnie odzywała.. – powiedział rozmarzonym tonem, ale Łucja natychmiast posłała mu mordercze spojrzenie.
Niechęć do płci przeciwnej był jej „genetycznym problemem”, jak to zwykła mówić. Jedynym, którego tolerowała, a nawet lubiła, był jej wujek Apollo. (Tak wiem, jak to brzmi..)
Najśmieszniejsze było jednak to, że faceci lgnęli do niej jak ćmy do ognia (a szczególnie satyrzy), nie miałam pojęcia, jak ona to robi.
– Jak długo ci zajmie naprawa? – spytała znudzona.
– Nie wiem. Z godzinę..
– Co?! – krzyknęła. – Nie mam tyle czasu!
Ich kłótnia szczerze mnie bawiła.
Nagle rozległ się ogromny hałas i znikąd pojawiła się jakaś dziewczyna. Była dość niska i szczupła. Miała długie brązowe loki i ogromne bursztynowe oczy. Jej uroda była pełna kontrastów, a szczególnie kredowobiała cera i sine pręgi pod oczyma.
– Jeeeny, wszędzie was szukam! – powiedziała wysokim głosem 10latki.
– Zaraz Elena! Daj nam moment! – uspokoił ją chłopak.
Zrobiła minę obrażonej 5latki. Pomyślałam, że chyba ją polubię.
– A właśnie! – przypomniała sobie Łucja. – El to jest Maya.
– Miło mi poznać – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, pokazując swoje idealnie proste, śnieżnobiałe zęby. – Ale Lucy, mi śpieszno trochę!
Wszyscy na nią spojrzeliśmy.
– Lucy, Sadie i Carter mają kłopoty. – wyjaśniła zmartwiona.
Łucja wydała się przerażona:
– Ostrzeż Alice!
Obóz Półkrwi – dzień bez problemu, to dzień stracony! Tylko kim są Sadie, Carter i tajemnicza Alice?
No wreszcie! Myślałam, że już nie doczekam się kolejnej części. Nie zdążyłam jeszcze przeczytać, bo mam dużo nauki, ale nadrobie ten rozdz. wieczorem
Jednak już przeczytałam. Bardzo fajne, trochę krótkie i czekam na CD.