Udało mi się skończyć kolejną część co wcale nie było proste w internacie z ograniczonym dostępem do lapka i koleżankami gwa**** się na łóżku obok. W każdym razie udało mi się coś sklecić, jak to moja przyjaciółka mówi „szału nie ma d*** nie urywa”. Korzystając z okazji przepraszam za hu*** zakończenie poprzedniego rozdziału, ale wysyłałam go tego samego dnia w , którym wyjeżdżałam do szkoły. Wszystkie powtórzenia są celowe. W tym rozdziale są dwa zakończenia sami wybierzcie, które bardziej wam psuje i napiszcie w komentarzach.Jeśli chcecie cd piszcie w komentarzach, jeśli nie chcecie to też piszcie:)
Życze miłego czytania moich wypocin.
Rozdział III
„Pół roku przerwy”
„Momenty czystej rozpaczy, odczuwam brak własnego cienia…
Nadzieja była zagubiona ,takie było przeznaczenie”
Jessy
Dobra widomość jest taka, że Izabel nie chciała mnie zadźgać, a zła, że znów zemdlała po wypowiedzeniu przepowiedni.
***
Wziąłem ją na ręce i zniosłem do szpitala, oczywiście ten palant od Apolla, Srack czy jak mu tam jest polazł za nami…
Szpital to nie było jakieś wspaniałe miejsce, rząd łóżek wokół których kręcą się Apollisie… Jedyny plus tego miejsca to fakt, że wraca się tu szybciej do zdrowia niż w normalnym szpitalu, no i tak nie śmierdzi. Położyłem córke Afrodyty delikatnie na najbliższym łóżku, oczywiście zaraz znalazło się przy niej dwudziestu chłopców od gościasłońca- wszyscy idealni w każdym calu, ułożone blond loki, wysportowani, z „cudownym” haiku na zawołanie. Kazali mi spadać, a sami zaczęli mruczeć nad nią jakieś zaklęcia. Nie rozumiem po co oni to robili, ona i tak obudzi się z dwie godziny sama, żadne ich zaklęcia tego nie przyspieszą, gdyby byli milsi powiedziałbym im o tym, ale są durniami, więc będą się męczyć. „Niestety” Srack’son również wyleciał nie był zadowolony, że jego własne rodzeństwo go wywaliło, gdy tylko przekroczyliśmy próg szpitala Pan Patrzcie Jestem Taki Idealny zaczął się na mnie wydzierać.
-Coś Ty jej zrobił?!
-Ja ?-zapytałem skołowany
-Tak Ty, a niby kto jej to zrobił, mądralo- wrzasnął i mnie popchnął
Poczułem ból jakby ktoś przyłożył mi rozważone węgielki do skóry. W miejscu gdzie przed chwilą dotknął mnie Jack, teraz widniały ślady oparzeń w kształcie rąk. Wciekły rzuciłem się na niego. Zaczeliśmy tarzać się po ziemi , to troche dziwne, ale jego dotyk raz mnie parzył, a raz nie. Ciekawe od czego to zależało, może chodziło o to w które miejsce przyłożył dłoń, albo ile wkładał w to siły. A tak w ogóle wiecie jakim cudem ten ciołek ma w rękach toster? To pewnie jakiś bonus od ojca. Dobra, ale mniejsza o to, kiedy się tak tarzaliśmy, ja i żywy toster, nie zauważyłem, kiedy i skąd ten drugi wyciągnął miecz i przystawił mi go do gardła.
-Co jej zrobiłeś? Pytam po raz ostatni.- wysyczał mi do ucha i przycisnął mocniej ostrze
-A ja powtarzam po raz ostatni, ŻE JA JEJ NIC NIE ZROBIŁEM-warknąłem przez zaciśnięte zęby, jednocześnie łapiąc za rękojeść miecza. Oczywiście ten palant nie przewidział moich zamiarów, zamiast wyrwać swoją ręke z mojego ucisku, ten tylko mocniej docisnął garde. Zacząłem się z nim delikatnie siłować, żeby odwrócić jego uwage i go uśpić. Kiedy Jack’owi zaczeły ciążyć powieki, napiąłem wszystkie mieśnie i jednym szybkim ruchem zepchnąłem go z siebie, wyrywając w między czasie mu miecz. Jack przeturlał się pięć metrów dalej, dotarłem do niego, kiedy zaczął się podnosić i przycinałem mu miecz do gardła. Już miałem pchać ostrze, kiedy przygalopował Chejron… Oczywiście dostało nam się, że niby zachowujemy się jak dzieci, według mnie to jedynym dzieckiem tu jest Jack, ale lepiej nie kłócić się z centaurem, kiedy jest zmartwiony .
-Jessy idź i zwołaj wszystkich grupowych w Wielkim Domu- powiedział to takim tonem, że przez chwile przypominał swojego ojca. No wiecie, Kronosa, tego wielkiego i złego.
Jeśli się jeszcze nie domyśliliście to zwołanie grupowych jest moją karą za próbe poderżnięcia gardła apolniątku. Nie mając innego wyjścia powlokłem się w strone domków , miałem w sumie do obejścia dwadzieścia domków nie licząc mojego, z tego parę domków było pustych. Pierwszy był domek Zeusa-władcy idiotów. Był to średniej wielkości dom w kolorze ciemnego grafitu, z prostymi oknami, które były zawsze zasłonięte przez co nie dało się stwierdzić czy Gwen jest w domu. Gwen, a dokładniej Gwendolyn jest chudą szatynką, która zawsze chodzi w czarnych ciuchach i wcale nie jest żadną punkówką tylko ten właśnie kolor idealnie podkreśla jej figure. Nie patrzcie się na mnie jak na idiote, kto powiedział, że ja tak uważam? Nikt, no właśnie ja tylko kiedyś usłyszałem jak tłumaczyła jakiejś dziewczynie od Afrodyty dlaczego nosi tylko czarne ubrania. Zapomniał bym o najważniejszym Gwen jest jedyną dziewczyną, no może nie licząc Rose, która nie ucieka z panicznym krzykiem na mój widok. A wracając do tematu, przez zasłonięte okna nie wiedziałem czy ona jest w domu czy też nie, więc zmuszony byłem zapukać. Wszedłem powoli po schodach i zapukałem do drzwi, po chwili się otworzyły i staneła w nich Gewendolyn, ubrana w czarną dopasowaną sukienke, szpilki(chyba nie musze mówić, że były czarne)miała lekki makijaż podkreślający jej delikatne rysy, włosy upieła w luźny kok.
-Hej, Jessy. Co tam?- powiedziała zamykając za sobą drzwi
-Hej, słuchaj Gwen jest zebranie w Wielkim domu.- odpowiedziałem na jednym wydechu, ja naprawde nie lubie rozmawiać z ludźmy, a co dopiero z dziewczynami.
-Co ,no kurwa ja się umówiłam!!- wrzasneła podirytowana
-Przepraszam-mruknąłem, nie wiem czemu poczułem się winny całej tej sytuacji , w sumie jak by nie patrzeć Izy wypowiedziała tą całą cholerną przepowiednie po tym jak mnie uzdrowiła. Jestem stuprocentowo pewny iż ta przepowiednia dotyczy mnie i niej…
„Dwa wyjątki los złączy”, wyjątek, ja na pewno zaliczam się do wyjątków, synalek Morfeusza z podwójnym ADHD, niepotrafiący zapanować nad mocą. Izabel też jest wyjątkiem, ale pozytywnym tego słowa znaczeniu. Różni się od innych dziewczyn, które znam nie dlatego, że próbowała mnie zabić, czy fakt, że nie boji się do mnie zbliżać, po prostu jest wyjątkowa. Nie jest plastikową lalą jak jej siostry, nie jest sztuczna jak większość dziewczyn ,jest naturalna, nie udaje kogoś kim nie jest, jest po prostu sobą. Nie zwraca zbytnio uwagi na wygląd, mimo to większość chłopaków już się za nią ogląda. W sumie nie dziwie im się Izy jest ładna, naprawde ładna nie mówie tak tylko dlatego, że ona jest córką Afrodyty, podobała mi się zanim się dowiedziałem, że jest córką bogini miłośći. Bogowie ja się właśnie przyznałem, że się zakochałem. No dobra jak już powiedziałem „a” to powiem „b”. Co mi się podoba w Izy? Wszystko, jej piękne długie, kruczo czarne włosy kontrastujące z jej bladą gładką jak aksamit skórą, ale najbardziej zauroczyły mnie jej oczy, raz błękitne a raz białe, zupełnie jakby promienie księżyca zmieniały kolor jej oczu. Normalnie jej oczy są błękitne i głębokie jak morska toń lecz, gdy padną na nie promienie księżyca stają się prawie białe, przypominają wode oświetloną blaskiem księżyca, nawet mają identyczny blask. Oczywiście te kolory idealnie kontrastują z czarną oprawą jej oczy. Jednym słowem Izabel to wielki zbiór kontrastów. Nigdy nie widziałem tak pięknej dziewczyny, przy niej nawet jej mamuśka wyglądała jak zwykła dziewczyna, a nie jak bogini. W sumie to nic nie znaczy, że mi się podoba, ona nie chce mnie znać i to nawet lepiej dla niej…
Z rozmyśleń wyrwała mnie Gwen machając mi ręką przed twarzą
-Jessy, nie masz mnie za co przepraszać, przecież Ty tylko przekazujesz wiadomość- uśmiechnęła się do mnie pokazując swoje idealne zęby
-No… W sumie tak…
-Ok. To ja lece do zobaczenie w Wielkim Domu- powiedziała po czym zbiegła ze schodów zostawiając za sobą zapach ozonu
***
Obszedłem wszystkie domki rozmyślając o tej idiotycznej przepowiedni według, której ma iść na jakąś misje z Izabel i dwójką innych herosów. Na misje z której powrócą tylko trzy osoby , a „Dziecię gołębicy wyboru dokona…” , boje się, że tą osobą, która nie powróci z misji będzie Izy. I jeszcze ten wers o świecie w bezkresnym śnie pogrążonym, blaskiem słońca obudzonym. Kto może mieć, aż taką moc aby uśpić cały świat? Odpowiedź na to pytanie mnie przeraża, paraliżuje od środka, mam ochote zaszyć się gdzieś głęboko w lesie, żeby nie narażać innych na niebezpieczeństwo. To jest w sumie nie głupi pomysł, pójde na tą badziewne zebranie, odwiedze Izy w szpitalu i uciekne z obozu. Nie wiem, kiedy dotarłem pod Wielki Domu, słysząc Wielki Dom pewnie myślicie, że jest ogromny tak jak Biały Dom jest biały otóż nie, „Wielki Dom” jest nie wiele większy od przeciętnego domku w obozie. Jest pomalowany na jaskrawy pomarańczowy kolor, w niektórych miejscach widać ślady starej farby. Generalnie przypomina on stary zapomniany domek na jeziorem do którego nikt nie przyjeżdża, w środku wygląda podobnie no może nie liczą piwnicy, gdzie Pan D. magazynuje swoje wina. Nasze zabrania odbywają się w sali do ping-ponga, tak jak na sale do ping-ponga przystało stoi w niej stół i pare krzeseł. Zastanawiacie się pewnie jakim cudem dwadzieścia pare osób puls centaur usiądą przy maleńkim stale do ping-pong, na cóż nasz stół nie jest standardowym stołem, gdyż jest on okrągły. Tak mamy okrągły stół do ping-ponga, przy którym stoją krzesła, ostatni wykroczeniem poza normy normalnego stolika jest fakt, iż stół spełnia każdą prośbe, nawet te najbardziej absurdalne, a uwierzcie mi sprawdzałem. Stół stołem, ale sama sala też nie przypomina zwykłej sali, wszędzie jest pełno obrazów Pana D. głównie przedstawiających jego samego w różnych wcieleniach, strojach, na wszelakich imprezach . Jednym słowem można dostać szału, chodź śmiem sądzić, iż taki właśnie był zamiar naszego kochanego pana dyrektora. Ta kolekcja jest jedną z wielu dziwniejszych rzeczy w tym pokoju, nie będę wam o wszystkich opowiadać bo braknie mi czasu, ale opowiem wam jeszcze o jednym, a mianowicie o kolekcji kieliszków do wina Pana Deprechy(cały czas zrzędzi). Nikt nie jest do końca pewny ile sztuk liczy ta kolekcja, nawet on sam. W jej skład wchodzą najróżniejsze kieliszki do różnorakich win, z różnorakich epok, wieków i kolekcji. A zapomniał bym o najważniejszym, nawet najdrobniejsze chuchnięcie na którykolwiek kieliszek grozi natychmiastową zamianą w delfina lub trwałym kalectwem. W każdym razie wszedłem, ostrożnie, omijając kolekcje kieliszków , usiadłem w kącie starając się nie patrzeć na innych. Widziałem grupowego domku Hekate, wysokiego bruneta, trzymającego za ręke Gwen, która siedziała obok niego i szeptała mu coś do ucha. Nie daleko ich siedziała Rose plotkując w najlepsze z córką Ateny. Wybaczcie mi, że mówie jak się nazywają, ale prawda jest taka, że sam nie wiem… W każdym bądź razie siedziałem z piętnaście minut gapiąc się w sufit zanim wszyscy się zebrali, w sumie było nas dwadzieścia dwie osoby plus centaur. Pojawienie tego ostatniego wywołało wielkie zamieszanie.
-Chejronie o co tu chodzi???!!!
-Czy to była przepowiednia????!!!!
-Czemu ona ją wypowiedziała???!!!
-Jak to jest możliwe??!!
-Będzie misja?!
-ZAMKNIJCIE SIĘ WRESZCIE-zerwałem się z krzesła
– Dziękuje Jessy, możesz już usiąść. Moi drodzy dziękuje, że zebraliście się tu tak szybko mimo iż mieliście inne plany- spojrzał na Gwen i tego chłopaka od bogini magii, pewnie Gwen zdążyła już mu zrobić awantura, że zepsuł jej randke- Właśnie wróciliśmy z Rachel z Olimpu.- dopiero teraz dostrzegłem drobną rudowłosą dziewczyne stojącą za centaurem- Owszem to była przepowiednia i to jak najbardziej prawdziwa.
-Czyli to znaczy, że będzie misja?- spytała córka Ateny siedząca obok Rose
-Tak, ale odbędzie się ona dopiero, gdy Bogowie uznają, że nadszedł na to czas.
-Co?! Przecież oni tak nie mogą
-Owszem mogą
-Dobrze. Skoro wiem, że misja odbędzie się za kilka tygodni , miesięcy możemy wybrać herosów i odpowiedni ich przeszkolić. Wiadomo, że ma być ich czwórka. „Dziecię gołębicy wyboru dokona” , dziecie gołębicy na pewno to dziecko Afrodyty, „Wino przeleje czare goryczy” wino-dziecko Dionizosa, „Świat w wiecznym śnie pogrążony, blaskiem słońca obudzony” jestem pewna, że chodzi o syna Morfeusza i dziecko Apolla.- widziałem jak w głowie córki bogini mądrości szaleje tysiąc myśli na raz
-Ja mogę iść jako syn Apolla- no super teraz Jessy zabrał głos, zdążył się przebrać, nie miał już swojej potarganej bluzki i zakrwawionych spodni- Rose, pójdziesz ze mną?
Blondynka wyglądała na zaskoczoną tym pytaniem, ale się zgodziła
-Tak, pójde
-To dobrze, jeszcze dziecko Morfeusza myśle, że Mike na pewno się zgodzi jak go poprosze, a co do dziecka Afrodyty, Miley ?- zwrócił się do ładnej blondynki siedzącej naprzeciwko mnie
-Yyy… No w sumie czemu nie.
-Dobrze to mamy drużyne, Cheronie jaki mamy plan?
-Wła…- zaczął, ale nie dałem mu skończyć
-Znowu on czymś zapomniałeś Jack’usiu, nasza urocza koleżanka nie przypomniała całej przepowiedni, jak by ktoś nie słuchał Izabel to początek przepowiedni brzmi „Dwa wyjątki los złączy”. Dzieckiem od Afrodyty na pewno nie ma być Miley tylko Izabel.
– A niby po czym to wnioskujesz?- Jack wstał i podszedł do mnie mierząc mnie wzrokiem
-Jack, Jessy wystarczy!- Chejron znów mi popsuł plany- Niestety Jack on ma racje bogowie jedno głośnie stwierdzili, że Izabel nie tylko ma wziąć udział w tej misji, ale jeszcze ją poprowadzić- nie wiem które z pozostałych półbogów miało większego karpia
-Chejronie jak ona ma poprowadzić misje, przecież to tylko marna córeczka Afrodyty- brunet ”chłopak” Gwen pierwszy raz zabrał głos od początku spotkania
-Ej!- krzyknęliśmy jednocześnie z Jack’iem
– Izabel poprowadzi tą misje czy tego chcecie czy nie!! A Ty Jessy pójdziesz z nią czy Ci się to podoba czy nie.
-Co??- wytrzeszczyłem na niego oczy, popsuł mi plan trzymania Izy z daleka od siebie
-To co słyszałeś, jeśli Jack i Rose nadal chcą wziąć udział w misji nie mam nic przeciwko-spojrzał pytająco na każdego z nich osobno
-Idę- powiedzieli jedno po drugim
-Dobrze w takim razie nasze spotkanie uważam za zamknięte. Idźcie teraz zobaczyć jak się czuje Izy, dajcie mi znać jak się obudzi.-powiedział po czym tak po prostu wyszedł. Rzuciłem się na drzwi zaraz po jego wyjściu chciałem jak najszybciej dostać się do szpitala. W połowie drogi dogonił mnie Jack.
-Słuchaj dowiemy się co pamięta, jeśli to będzie dla niej za dużo po prostu ją uśpisz, nie na długo jakieś dwa dni nie dłużej. Rozumiesz?
-Tak- odpowiedziałem bez chwili wahania
***
– Wybryk natury.- powiedział Rose przekraczając próg szpitala
– Zamknij się Rose.- warknął Jack
– Bo co mi zrobisz Jack ? Uleczysz mnie? Czy może ułożysz jakieś haiku?- na twarzy Rose malowała się satysfakcja
– Zamknijcie się oboje , ona sie budzi.- powiedziałem siadając przy jej łóżku, za mną stał Jack razem z Rose. Chwile po moich słowach czarnowłosa podniosła powieki ukazując swoje błękitne oczy.
– To ja pójde powiedzieć Chejronowi, że się obudziła.- Rose rzuciła szybkie spojrzenie na Izabel, poczym spojrzała się na mnie takim wzrokiem jakbym co najmniej jej pół rodziny harmonią wybił. Odpowiedziałem jej spojrzeniem typu WTF. Oczy zaszły jej łzami, wyszła, wręcz wybiegła ze szpitala trzaskając przy okazji drzwiami.
– Jak się czujesz Bella?- spytałem
-Izabel- warknęła i spiorunowała mnie spojrzeniem- I jeśli Cię to w ogóle obchodzi czuje się dobrze.
– Bel.. Izabel co pamiętasz z tamtego wieczoru?- zapytałem z troską
-Rozwaliłam Ci nos..zostałam uznana, moją matką jest Afrodyta- z każdym słowem głos łamał jej się coraz bardzie, a oczy stawały się szkliste, przez co jeszcze bardzie przypominały księżyc odbijający się w wodzie.
Łzy kapały jej na piżame zmywając makijaż podarowany jej przez Matke. Ukryła twarz w rękach ,cała się trzęsła. Jack chwycił mnie za ramie, postawił, a sam usiadł i przytulił Izabel.
– Izabel, już spokojnie. Wszystko będzie dobrze, już cicho.- syn Apolla głaskał Iz po głowie
– Jack!?
– Izabel powiedz nam tylko co jeszcze pamiętasz i damy Ci spokój.- córka Afrodyty patrzyła się jak zaczarowana na Jack, poczułem ukłucie zazdrości, ale w sumie może to dobrze i tak miałem zamiar trzymać ją na dystans.
– Dobrze. Po tym jak mama mnie uznała poszłam do Jessy’ego. Coś mi mówiło że moge go uleczyć. Nie wiem jak to zrobiłam, ale wiem że nie powinnam tego umieć…-mówiła szybko, jakby bała się że ktoś jej przerwie i nie zdoła tego wszystkiego powtórzyć- A potem poczułam chłód..
– Chłód?- zapytaliśmy jednocześnie, a na twarzy Izy pojawił uśmiech
-Tak, chłód. Słyszałam słowa wypowiadane moim głosem, ale te słowa nie były moje.-głos znowu jej się łamał- O co w tym wszystkim chodzi?!
-Izabel to była przepowiednia…
-Jessy, Chejron idzie!- syknął mi do ucha Jack
-Porozmawiamy później Bella- dotknąłem jej policzka, był delikatny i ciepły- Śpij…
***
Oczywiście taki palant jak ja musiał coś sknocić, bogowie czemu ja musze być takim kretynem. Gdy Chejron przyszedł wytłumaczyliśmy mu co się stało i że Izy obudzi się za dwa dni… Niestety się nie obudziła. Pierw próbowały ją obudzić dzieci Apolla, następnie przybył sam Apolla, niestety jego czary też nie dały efektu. Na samym końcu przybył mój ojciec. Zamknął się z Izy sam w pokoju na trzy godziny… Chodziłem w kółko przed szpitalem jak pojebany. Kiedy w końcu wyszedł miałem wydeptaną ścieżkę.
-Izabel obudzi się za jakieś dwa tygodnie, niestety nie mogę wy budzić jej wcześniej nie ryzykując uszkodzenie mózgu, każda próba wy budzenia jej zagraża jej zdrowiu, a teraz chciałbym porozmawiać z moim synem- Morfeusz wziął mnie pod ramie i poprowadził w strone jeziora- Jessy musisz bardziej uważać, nie możesz wkładać w to tyle emocji. Mogłeś ją zabić!!
-Wiem!! Myślisz, że zrobiłem to specjalnie!!
-Już spokojnie wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie. Mówie tylko żebyś na przyszłość bardziej uważał. Musze już wracać na Olimp, uważaj na siebie synku.- przytulił mnie i zniknął, stałem tam zszokowany, kiedy przygalopował Chejron
-Jessy możesz utworzyć bariere usypiającą na łóżko Izabel, bo część jej rodzeństwa próbowało ją dobudzić.
-Nie ma sprawy zaraz to zrobie- zgodziłem się i pomaszerowałem do szpitala.
Bariera nie jest jakoś specjalnie trudna, na mały obszar potrafi rzucić ją każde dziecko boga snu.
***
Dwa tygodnie dłużyły mi się nie miłosiernie. Większość czasu spędzałem przy łóżku Izabel, ponieważ tylko ja nie usypiałem po wpływem czaru, teoretycznie moje rodzeństwo też nie, ale oni spali nawet bez czaru, więc nie miałem co na nich liczyć. Jedyną osobą, która mi pomagała był Jack, nie wiedzieć czemu moje czary działały na niego słabiej niż na innych, ale nie był na nie całkowicie odporny prędzej czy później usypiał. Więc przez dwa tygodnie byłem przy Izy dwadzieścia cztery godziny na dobe, z małymi przerwami. Wtedy kiedy się obudziła siedziałem akurat na stołówce jedząc obiad, kiedy przybiegł jeden z ”lekarzy” córki bogini miłości i twierdząc, że Izabel rzuca się po łóżku i wrzeszczy w niebogłosy. Nie wiele myśląc pobiegłem pędem do szpitala. Faktycznie Izy krzyczała, cała zlana potem rzucała się po łóżku.
Podszedłem do niej i mocno ją przytuliłem…
I wtedy ujrzałem to co jej się śniło…
Była przywiązana, z nadgarstków sączyła się krew…
W oddali ktoś krzyczał i wił się z bólu…
Nie wiedziała kto to, ale ja tak… To byłem JA
Zaryzykowałem i spróbowałem ją obudzić, na szczęście udało mi się, przez chwile Izabel łkała w moją koszulke. Gdy się uspokoiła pierwsze co zrobiła to nawrzeszczała na mnie.
-Ty skończony niedorozwoju, jakim prawem mnie przytulasz!!!- wrzeszczy, jednocześnie odpychając mnie od siebie i niemal zrzucając z łóżka. Izabel próbuje mnie zbić, to dobry znak.- No pytam?! Jakim?
-No…Ja…Ten…- zacząłem się jąkać i skubać skrawek pościeli
-Czy możesz się przestać się jąkać i powiedzieć mi co się tu dzieje?- poprosiła, starając włożyć w to zdanie jak najmniej sarkazmu, na marne.
-Po tym jak wypowiedziałaś przepowiednie i zemdlałaś zaniosłem Cię do szpitala, gdzie teraz jesteś.
-Tyle to ja też wiem… Powiedz mi coś czego nie wiem.
– Za nim się obudziłaś ustaliliśmy z tym durniem od Apollina, że nie będziemy Cię męczyć i w razie czego Cię uśpie…
-Ale?
-Ale coś poszło nie tak i uśpiłem Cię na troche dłużej niż zamierzałem…
-Jak to na dłużej?! To ile ja spałam?
-No…Tak jakby…No tak około…- nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy
-Ile?- zaczeła krzyczeć
-Dwa tygodnie- mruknąłem gdzieś pod nosem
-DWA TYGODNIE!!! A możesz mi wytłumaczyć jakim prawem mnie uśpiłeś i dlaczego to w ogóle zrobiłeś?- mogę się założyć, że było ją słychać w Wielkim Domu
-Zrobiłem to, żeby Ci tego wszystkiego oszczędzić-powiedział spokojnie do jej pościeli
-Oszczędzić? Nie jestem małą dziewczynką o którą trzeba się troszczyć, to, że jestem córeczką Afrodyty nie oznacza nie potrafie o siebie zadać- odparowała i posłała mi spojrzenie pełne nienawiści
-Przestań się na mnie drzeć!- teraz to przesadziła, zacząłem się na nią wydzierać-Chciałabyś to wszystko tłumaczyć wszystkim w koło: Chejronowi, obozowiczom, bogom?!
-A może bym i chciała, nie wpadłeś na to mądralo?- wstała z łóżka i patrząc na mnie z góry, ledwo trzymała się na nogach.
-Wyobraź sobie, że pomyślałem, ale jak się popłakałaś to wiedziałem, że to dla Ciebie za dużo.- ja także się podniosłem, teraz byliśmy sobie równi. Nagle Izy się zachwiała, upadłaby na podłoge gdybym jej nie podtrzymał… Wziąłem ją na ręce i delikatnie położyłem na łóżku.
-Musisz odpocząć, porozmawiamy później Bella- powiedziałem łagodnie.
-Izabel- mruknęła cicho i zrobiła coś czego się nie spodziewałem , złapała mnie za rękę kiedy odchodziłem- Jessy poczekaj, opowiedz mi co się stało po tym jak mnie uśpiłeś. Proszę.
-Dobrze-zgodziłem się i usiadłem na łóżku naprzeciwko niej- Kiedy Cię usypiałem włożyłem w to za dużo emocji i zamiast na dwa dni uśpiłem Cię na dwa tygodnie. Wszyscy próbowali Cię obudzić Chejron, dzieci Apolla, sam Apollo, nawet mój ojciec, niestety bez skutków. Mój ojciec powiedział, że nic nie może zrobić i w końcu obudzisz się sama, ale nie wolno próbować Cię budzić bo możemy uszkodzić Ci mózg.
-Ok.- starał się mówić miłym tonem z marnym skutkiem – Mam jeszcze jedno pytanie, co Ty do cholery robiłeś przy moim łóżku?
-Po wizycie Morfeusza jakieś głupiutkie dzieci Afrodyty próbowały Cię obudzić, więc Chejron poprosił abym założył magiczną barier wokół twojego łóżka, nikt nie mógł jej przekroczyć bez uśnięcia, tylko ja mogłem przy Tobie siedzieć no i Jack, ale niestety on też nie mógł tu za długo przebywać, moja moc działałam na niego słabiej niż na innych, ale i tak po pewnym czasie zasypiał.
-Więc mówisz, że siedzisz tu od dwóch tygodni na zmiane z Jack’iem.- stwierdziła zdziwniona
-No mniej więcej tak to wygląda- uśmiechnąłem się- Akuratnie teraz mieliśmy wolne, ale zaczęłaś wrzeszczeć i musiałem tu przyjść…
-Przepraszam, nie musiałeś tu przychodzić przyzwyczaiłam się do koszmarów.- zrobiła mine ala zbity pies.
-Musiałem, tylko ja mogłem Cię wyrwać z tego koszmaru, a jak by nie patrząc uratowałem Cię, bo koszmary też zaliczają się do próby obudzenia.
-Dziękuje- powiedziała i pocałowała mnie w policzek
-Nie ma za co, ratowanie Ci życia to moja specjalność-wstałem z łóżka i spojrzałem jej prosto w oczy- A teraz odpocznij. Zobaczymy się później- powiedziałem i ruszyłem w strone drzwi
-Jessy!- odwróciłem się w jej kierunku- Możesz poszukać Jack’a i poprosić żeby do mnie przyszedł.
-Dobrze- poczułem potworny ból, ale spełniłem jej prośbe. Znalazłem Jessy’ego pod domkiem Dionizosa.
-Hej! Słuchaj Izy się obudziła i chce żebyś do niej przyszedł-rzuciłem obojętnie patrząc w ziemie
-Dobra, dzięki stary- poklepał mnie po ramieniu i pobiegł w strone szpitala
Coś na wzór pauzy w opowiadaniu, wszystkie powtórzenia są celowe.
Dla niej to miała być zwykła lekcja w-fu.
Myślała ,że jest najszczęśliwszą dziewczyną na świecie…
Oni zbliżali się do siebie, byli niemalże nierozłączni …
Teraz ona biegła na końcu swojej grupy,
niby przypadkiem…
Chciała zrównać z nim, który biegł na początku swojej grupy…
Dzieliło ich już dwadzieścia metrów kiedy ona upadła…
z ból…
***
Niemożliwe, żeby TO popsuło najszczęśliwszy dzień w jej życiu. To-choroba, z którą boryka się od wielu lat. Nikt nie wie co to jest… Na początku nie było objawów, z wiekiem zaczeły dawać o sobie znać, pierw ból był delikatny, później zaczął się nasilać. Każdy nowy krok przynosił coraz większy ból…
Mimo to chodziła do szkoły i żyła jak każda normalna nastolatka, przynajmniej próbowała…
Od zawsze była wyrzutkiem, cały czas siedziała sama pod klasą… Sama ze swoim problemami, nikomu nie śmiała zdradzić swojej tajemnicy, zbytnio się bała, że uznają ją za jeszcze większą ofiare.
Tylko on się z nią zadawał, tylko on ją dostrzegł. Był jej jedynym przyjacielem…
Dzięki niemu miała coraz więcej przyjaciół, w większości chłopaków, ale jej to nie przeszkadzało, najważniejsze było, że są… Oni i ból. Z czasem ból stał się nieodzowną częścią jej życia, po pewnym czasie o nim zapomniała. Tak często jej doskwierał , że przestała go zauważać… Do dziś, do dnia w którym miała iść na swoją pierwszą randke z najlepszym chłopakiem na świecie…
Miała przebiec ostatnie okrążenie , iść się przebrać i spotkać się z nim…
Jednak TO popsuło jej plany…
***
Biegła, aż nagle poczuła ból…
Ból o którym zdążyła zapomnieć, ale ten był innym…
Przeszywający ból ogarnął całe jej ciało.
Krzykneła z bólu i upadła na ziemie, każdy nawet najdrobniejszy ruch sprawiał jej piekielny ból. Zacisła zęby, nie chciała pokazać, że jest słaba, znów stała by się wyrzutkiem, musiała być silna dla siebie… dla niego. Podsuneła ręce pod siebie, każdy cząstka jej ciała płoneła, zaczeła z trudem się podnosić, ręce nie były w stanie utrzymać jej ciężaru, upadła by gdyby ktoś jej nie podtrzymał…
***
Usiadła, podniosła głowe i spojrzała prosto w oczy, których barwa przypominała barwę morza…
Oczy w których tak często toneła…
Oczy w które tak często się patrzyła, zawsze roześmiane, pełne życia teraz patrzyły na nią pełne strachu i lęku…
O nią…
To były jego oczy, on bał się o nią…
-Co Ci się stało?- zapytał głosem pełnym troski
-Nic, potknęła się po prostu.- wysiliła się na uśmiech mimo, że czuła potworny ból
-Ty krwawisz- najlepszy przyjaciel Jego wskazał na jej noge. Przerażona spojrzała na nią, większą cześć jej trampka pokrywała szkarłatna ciecz. Krew… Jej krew… „Nie, to nie może się tk skończyć, nie dziś”- myślała.
***
On także spojrzał się w strone wskazaną przez przyjaciela, to co zobaczył przeraziło go najbardziej. Cała jej noga skąpana była w krwi. Podszedł i zaczął ostrożnie zdejmować jej buta. Ona- jego ukochana krzywiła się przy najdelikatniejszym ruchu, starała się udawać, że nic nie czuje, jednak on znał ją za dobrze, cierpiała i to bardzo. Starał się to robić powoli i delikatnie…
***
Kiedy ściągnął skarpatke jej oczom ukazała się ohydna rana na której widok miała ochote zwymiotować. W połowie jej stopy widniało okropne pękniecie z którego sączyła się krew.
-Leć po pomoc- krzyknął do swojego przyjaciela który stał obok, a sam wziął ją delikatnie na ręcę i zaczął nieść ją w strone nauczycieli.
Z każdym krokiem powieki ciążył jej coraz bardziej…
Traciła coraz więcej krwi, nie była w stanie się poruszyć…
Poczuła jak coś mokrego upadło jej na policzek…
Łza.
Jego łza.
Płakał z miłości do niej, wiedział, że może ją w każdej chwili stracić. Jedyną osobe, którą tak naprawde kochał…
Jedyną osobe, która go rozumiała. Osobe, która teraz leżała bezwładnie w jego ramionach walcząc o każdy oddech…
Poczucie bezsilności zżerało go od środka. Miłość jego życia cierpiała, walczyła o życie, a jedyne co mógł zrobić to próbować zanieść ją żywą do nauczycieli…
***
Zamkneła oczy, przegrała walke nie była w stanie ponownie ich otworzyć. Z trudem łapała oddech, jej oddech był płytki i nierówny. Czuła jego łzy spadające na jej poliko.
-Kocham Cię,… Proszę nie zostawiaj mnie. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu- szeptał i przytulił ją mocniej do siebie- Słyszysz?! Kocham Cię Oliwia, proszę zostań ze mną, nie umieraj…
Błagam nie odchodź…
On ją kochał, tyle rzeczy chciała mu powiedzieć, że też go kocha, że zrobiła by wszystko żeby byli szczęśliwi i wiele wiele więcej, ale nie była w stanie…
Zaczeła płakać, jej łzy łączyły się z jego łzami, spływały po jej poliku i wsiąkały w jego koszule
-Kocham Cię- szepnęła ostatkiem sił, wtuliła się w jego pierś i odeszła…
Izabel
(Wykorzystując czas, kiedy Izabel stoi i patrzy się na domek jak niedorozwinięta, opisze Wan potwory i niektóre osoby, ponieważ opisy Izy ograniczają się do określenia płci, koloru włosów i ewentualnie jeśli postanowi zrobić coś szalonego, wzrostu. Na początek ojciec Izabel, nazywa się Harold Shepard z wykształcenia jest anglistą, a obecnie wykłada literature na uniwersytecie. Nasza Izuś wspominała, że jej ojciec jest alkoholikiem, zastanawiacie się pewnie jakim sposobem taki alkoholik jak Harold wykłada na jednej z bardziej prestiżowych uczelni , otóż to wcale nie jest takie trudne jak się wydaje, jego życie dzieli się na dwie fazy. Pierwsza „wykładowca”, trwa od 7 do 14.30 w tym czasie ojciec Izy wygląda jak typowy wykładowca: garnitur, włosy na żel, nic dziwnego, że kochają się w nim wszystkie studentki. Niestety, ale zawsze po fazie pierwszej następuje faza druga, w tym przypadku „resztki Afrodyty”. W tej fazie następuje driametialna zmiana z przystojnego wykładowcy na obleśnego typka w zarzyganej koszulce, no cóż ideałów nie ma. Następna w kolejność jest dziewczyna Harolda-potwór o twarzy anioła, no wiecie delikatne rysy, piękne blond loki, nie naganna figura jednym słowem ideał, aż nagle bum i zamiast pięknej kobiety masz przed sobą karykature kobiety… Zamiast blond loków zielone strąk, chociaż to jest bardzo ogólnikowe określenie… Widzieliście kiedyś zgniły groszek, jeśli tak to wyobraźcie sobie go długiego na metr przyklejonego do głowy. Tak właśnie wyglądały włosy tej piękności. Jako dodatek do kompletu dostała zieloną pomarszczoną skóre, która idealnie komponowała z jej włosami, jej zgrabne nogi tworzył teraz dziwaczne połączenie metalu, pozostałości po yeti i końskich kopyt. Nie wnikam kto był jej rodzicami… Tera opisze wam Jessy’ego wprawdzie po drodze było jeszcze pare potworów, ale były mało istotne i kończy mi się czas, bo Izy powoli otrząsa się z szoku. Dobra przechodze do sedna Jessy- mega ciacho, Izy uważa go za palanta, ale na serio jest spoko to, że raz jej przyłożył o niczym nie świadczy… Jak wygląda ukochany naszej Izabeli, wyobraźcie sobie najprzystojniejszego faceta na świecie, tak właśnie wygląda Jessy… Żartowała, wcale tak nie wygląda, ale zacznijmy od tego kim jest i tak dalej. Jessy jest herosem, jak już pewnie zdążyliście zauważyć jest synem Morfeusza i ma wielkie ADHD nawet jak na herosa, na dodatek jest nerwowy i impulsywny. Wszyscy w obozie uważają go za dziwaka, aczkolwiek się go boją. Ma blond włosy, średniej długości , które wyglądem przypominają stóg słomy. Jest dość wysoki tak na oko ma metr osiemdziesiąt, czyli dużo wyższy od naszej Belli. Można by jeszcze dużo rzeczy wymieniać, które dowodzą, że jest sexy chodź by dobrze zbudowane ciało itp., ale jego największym jego atutem są oczy… Głęboki, przerażające, ale za razem bardzo pociągające, chodź są niebieskie, są tak ciemne, że wyglądają na czarne. Tak jak widzicie to naprawde ciacho.) Nie żartuj sobie, Jessy wcale tak nie wygląda.(Spadaj, stać przed swoim nowym domkiem jak słup soli z otwartą buzią i daj mi opowiadać.) Dobrze, ale tylko wyprostuje sprawe z wyglądam Jessy’ego, otóż on wcale tak nie wygląda. Synalek Morfusia to raczej mega przeciwieństwo ciacha. To nie prawda, że jest dobrze zbudowany , to takie chucherko na, którym wiszą ubrania jak worki po ziemniakach. A włosy? Wyglądają jak by ktoś wrzucił skrawki białej wełny do żółtej farby i przykleił do głowy dużą ilością kleju. A i te jego wspaniałe oczy, widzieliście kiedyś oczy szaleńca, który był zamknięty przez wiele lat? Tak! To identycznie wyglądają oczy tego dupka. Oto cała prawda o nim. (Niech Ci będzie… Mogę kontynuować ? Dziękuje. No dobra był już Harold, piękna inaczej, Jessy to teraz Chejron. Hmm… Co można o nim powiedzieć, nikt nie wie ile ma lat, ale wiadomo, że dużo. Jest centaurem, dla niewyuczonych tłumanów- centaur to pół człowiek, pół koń. Górna część naszej Pinki przypomina troche dalekiego wujka Izy- Cartera tylko, że on jest mały, siwy i pomarszczony, a pinki ma brązowe włosy i ani jednej zmarszczki, można powiedzieć, że to jest młodsza wersja wuja Cartera. Natomiast dolna część przypomina karego anglika, z jedną różnicą w całej historii tej rasy nie było ani jednego karego konia co najwyżej skarogniade* Chejron jest jedynym swego rodzaju koniem pełnej krwi angielskiej z domieszką ludzkiej o karej maści. Z tego co zdążyła zauważyć wydaje się być miły, ale jak ktoś mu zalezie skóre będzie wiódł ciężki żywot. Z tych ważniejszych został jeszcze Jack.)O nie ja chce opisać Jack’a, a więc…(Ja już Ci coś mówiła!! Idź Ty się lamp na ten domek, zaraz będziesz opowiadać!!!) Ale…(Żadnych, ale! Siedź cicho. Ok, a więc Jack jak pewnie zauważyliście jest synem Apolla i jest mega przystojny. Jak wygląda? Wysoki, umięśniony, piękne blond włosy i cudowne miodowo-brązowe oczy. Ideał, co nie? No dobra Izy teraz Ty) Dziękuje. Musze przyznać, że mój głos doskonale opisał Jack’a…(D…)Nie!! Siedź cicho i mi nie przerywaj, teraz moja kolej. Co to ja tam… A Jack, mój głos zapomniał dodać, że Jack ma wspaniałą skóre idealnie opaloną, która wygląda jak bym wykąpał się w promieniach słonecznych. To by było na tyle jeśli chodzi o opisywanie ludzi, teraz przejdź do tego co działo się kiedy mój głos bawił się w narratora. A więc poszłam z Jack’iem do domku Afrodyty, gdy tylko go ujrzałam stanęłam ja wryta z szeroko otwartą buzią, ponieważ cały mój domek jest RÓŻOWY. Rozumiecie? R-Ó-Ż-O-W-Y!!! Jak by tego było mało w środku wszystko też jest różowe… Wyjątkiem jest mój pokój nr. CNCWW- Czarne włosy, Niebieskie oczy, Chuda, Wysoka, Wyjątkowa/Wybryk natury(wybierzcie sobie którą opcje wolicie) Wiem dziwny numer, ale cóż u Afrodyty wszystko musi być poukładane według wzoru, nawet dzieci. Jak wygląda mój pokój? Zupełne przeciwieństwo reszty domku, mój pokój jest pomalowany na kolor morskiego błękitu bardzo podobnego do koloru moich oczu, na ścianie nad moim łóżkiem widnieją czarne wzorki, a cały pokój pachnie mgiełką arbuzową. Jednym słowem to jest pokój moich marzeń. Po zapoznaniu się z moim rodzeństwem, poszłam jeszcze raz obejrzeć obóz i tym razem podziwiałam GO, a nie Jack’a(Brawo!) Oj, siedź już cicho! Ja idę spać. Dobranoc.(Dobranoc)
***
Kilka miesięcy później
-Jessy, przestań cały czas to robić!!!- dre się niego podnosząc się poraz setny po tym jak Jessy mnie uśpił.( Poprawka podnosisz się dziewięćdziesiąty siódmy, jeszcze trzy razy i będzie setka)Super! Nie potrzebuje kalkulatora!! Czemu on to zawsze musi robić zawsze, gdy jestem blisko niego on łapie mnie za ręke i usypia, a ja za każdym razem gryze ziemie. I tak w kóło od pół roku. Podniosłam się i stanełam przed trzęsącym się ze śmiechu Jessy’m. W ciągu ostatnich miesięcy nasze relacje się polepszyły, ale nadal uważałam go za palnata, którego często miałam ochote zabić.
-Jessy, przestań się wygłupiać i walcz jak normalny półbóg-powiedziałam i rzuciłam się a niego ze sztyletem, niestety zablokował mój cios, za atakował, a ja go zablokowałam, walczyliśmy tak przez dobre dwadzieścia minut (Dokładnie…) Zamknij się!! Powiedziałam Ci, że nie potrzebuje kalkulatora. Kiedy znów byłam na tyle blisko, aby go rozbroić złapał mnie za nadgarstek z chytrym uśmieszkiem. O nie tym razem Ci się nie uda debilu!! Z całej siły skupiłam się, żeby nie pozwolić zawładnąć sobą. I wtedy stało się coś dziwnego Jessy zasnął na tyle długo, że zyskałam pare sekund przewagi dzięki którym zdołałam wytrącić mu miecz z ręki i powalić na ziemie. Przyciskałam mu klinge do szyi jednocześnie przyciskając go kolanem do ziemi.
-Przeproś- poprosiłam ze słodkim uśmieszkiem
-Jak Ty to?
-Przeproś- warknęłam i do cisnełam mocniej kolano i to był błąd
-Auu…-ten krzyk… ja go już słyszałam… Głosie to jego krzyk słysze co noc…( Wydaje Ci się jesteś zmęczona to nie może być Jessy) Ale to jest Jessy, jestem tego pewna. Słyszysz?!!To on… to on zginie… przeze mnie…
Zeszłam szybko z niego i pomogłam mu powoli usiąść, serce wali mi jak oszalałe, staram się ukryć mój strach…
Cała koszulka Jessy’ego była w krwi.
-Bogowie Jessy, co się stało?
-Miałem sztylet za pasem, jak mnie do cisnęłaś wbił mi się w plecy
– Jessy tak Cię przepraszam, zaraz Cię wylecze- zapewniłam go i zaczełam podnosić koszulke, ręce mi się trzęsą, rana jest niewielka, ale głeboka. Wyleczenie jej zajęło mi mniej niż pięć sekund, po ranie nie został nawet ślad.
-Dzięki, chodźmy już chyba nie chcesz spóźnić na przyjęcie- powiedział podnosząc się
-Moje rodzeństwo by mnie zabiła jakbym nie przyszła na czas. Do zobaczeniu na miejscu.- pomachałam mu gdy odbiegał w kierunku łazienek, a ja powlokłam się w strone domku Afrodyty, gdzie od rana wrzało jak w ulu. Jak tylko przekroczyła próg domku zostałam porwana przez część mojego rodzeństwo, które zamierzało zrobić mnie na ”bóstwo”. Po czterdziestu minutach przygotowań i pół godzinnej kłótni o sukienke była gotowa. Miałam na sobie ciemne dżinsy, lekko sprane, baleriny i kremowy top, do tego lekki makijaż.( Do twarzy Ci w tym, chociaż sądze, że w sukience było by Ci ładniej) Już Ci mówiła JA NIE CHODZE W SUKIENKACH. A TERAZ SIĘ ZAMKNIJ.(Ok.) Impreza miała się odbyć na plaży, w sumie była to pożegnanie lata oraz obozowiczów którzy nie są całoroczni (Czyli nie mieszkają cały rok na obozie) Dzieki mózgopenio. Nie nawidze takich imprez, ale obiecałam Jack’owi, że przyjde. Staneła sobie z boku przy scenia, z głośników leciało „On The Floor”. Lubie nawet tą piosenka więc zaczełam sobie nucić pod nosem, nim się zorientowałam stałam już przy mikrofonie…
Zakończenie pierwsze
Ktoś zaczął brząkać moją ulubioną polska piosenke „W strugach deszcz”, nie wiele myśląc zaczełam śpiewać.
Najpierw cichutko
W strugach deszczu rozpływam się, usta drżą i czuję lęk,
po mej twarzy wolno tak toczy się kolejna łza,
w strugach deszczu moknie też fotografia ta w dłoni mej,
wszystko to co zostało mi z tamtych chwil,
te wspomnienia wciąż kręcą się tu,
jak jadowity wąż kusić chcą znów
Potem coraz głośniej, znów czuła się jak mała dziewczynka śpiewająca „Last Christmas” na święta, taka wolna, szczęśliwa, aż do pierwszego uderzenia…
Nie, nie próbuj otwierać ust o nie..
nie dam zranić się już,
powiedz kogo okłamac chcesz,
że przestałeś już chcieć,
nie oszukuj siebie i mnie,
nie oszukuj siebie, nie oszukuj mnie..
Odwróciłam się, chciałam zobaczyć kto gra na gitarze, to co zobaczyła zszokowało mnie aż tak, że o mały włos nie spadłam ze sceny. Na gitarze grał Jessy, zmienił zakrwawioną koszulke na czarny podkoszulek, włosy miał zmierzwione przez wiatr… Patrzył się na mnie i grał tak jakby nie liczył się nikt poza mną, grał dla mnie.. nie dla nich, dla mnie… Tylko ja się dla niego licze…
W strugach deszczu potykam się o swój własny próżny cień,
otworzyć usta chcę i krzyczeć tak,
by usłyszał mnie świat,
te wspomnienia wciąż kręcą się tu,
jak jadowity wąż kusić chcą znów..
może tu w ulewie, we mgle zgubię o Tobie sen,
może gdzieś, gdzies tam daleko zostawię goooooo,
zostawię go…
Śpiewam… Śpiewam dla niego… Jesteśmy jak dobrze naoliwiona maszyna… Rozumiemy się bez słów… Jego gra…
Mój śpiew…
Mówią jedno…
Kocham Cię…
Nie, nie próbuj otwierać ust o nie..
nie dam zranić się już,
powiedz kogo okłamać chcesz,
że przestałeś już chcieć,
nie oszukuj siebie i mnie,
nie oszukuj siebie, nie oszukuj mnie..
Bogowie co ja robie, przecież ja go nienawidze, Jessy to skończony dureń. A ja sobie z nim pląsam w najlepsze.
Skończyłam śpiewać stojąc naprzeciwko Jessy’ego, patrząc się w jego piękne ciemno granatowe oczy, miałam ochote go pocałować, kiedy usłyszałam chrząknięcie, w momencie obróciła się. Stanełam twarzą w twarz z moją Matką.
-Cześć kochanie- Afrodyt uśmiechnął się do mnie
-Cześć Mamo. Co Ty tu robisz?- zapytałam
Twarz Afrodyty w momencie z pochmurniała
-Przyszłam powiedzieć, że misja ma się zacząć jutro o zachodzie słońca.
-Jak misja?
-Tak którą poprowadzisz, pójdziecie razem z Jessy’m…
-NIEEE!!!
Zakończenie drugie
Starałam jak wryta przed całym obozem, miałam ochote zapaść się pod ziemie. Nie śpiewałam przed nikim od przedszkola. Pamiętam to jak by to było wczoraj, ćwiczyłam „Last Christmas” do przedstawienia, kiedy przyszedł mój ojciec… Jak zawsze pijany zaczął się na mnie wydzierać i okładać pięściami. Bił mnie dopóki nie straciłam przytomności, cały czas powtarzając, że nigdy więcej mam nie śpiewać… Na samo wspomnienie zadrżałam.
-Izy- obok mnie stanął Jack, wszystko będzie dobrze. Tu nic Ci nie grozi, zaśpiewaj wiem, że potrafisz- jego wargi delikatnie musnęły mój policzek- Wierze w Ciebie Izabel…
Z głośników poleciał dobrze znana mi piosenka
Zaczełam cichutko, jak piskle wykluwające się z jaja**
No se si hago bien,
No se si hago mal
No se si decirlo,
No se si callar;
Que es esto que siento
Tan dentro de mí,
Hoy me pregunto
Se amar es así…
Potem coraz głośniej, prosto z serca
Mientras algo me hablo de ti,
Mientras algo crecía en mí,
Encontré las respuestas a mi soledad
Ahora se que vivir es soñar.
Ahora sé que la tierra es el cielo,
Te quiero,
Te quiero.
Dostrzegłam Jessy’ego stojącego po drzewem, jakaś niewidzialna siła kazała mi do niego iść.
Que en tus brazos ya no tengo miedo,
Te quiero,
Te quiero.
Que me extrañas con tus ojos,
Te creo,
Te creo…
Que me extrañas
Que me llamas
Te creo,
Te creo…
Sune powoli w jego kierunku, ludzie podążają ze mną wzrokiem.(Izabel co Ty wyprawiasz jeszcze pare godzin temu chciałaś mu wbić sztylet w krtań!! IZABEL!!!)
Te quiero,
Te quiero…
Ahora sé que la tierra es el cielo…
Te quiero,
Te quiero…
Que en tus brazos ya no tengo miedo,
Que me extrañas con tus ojos,
Te creo,
Te creo…
Stanełam przed synem Mofeusza patrząc w jego niemal czarne oczy…
Que me extrañas
Que me llamas
Te creo,
Te creo…
No sé si hago bien,
No sé si hago mal
No sé si decirlo,
No sé si callar
Nasze usta dzieliło pare milimetrów…
-Ekhem…
Odwróciła się tak szybko, że o mały włos nie upadłam. Przede mną stała wysoka blondynka ubrana w biały grecki peplos. Oczy tajemniczej przybyszki uważnie mi się przyglądały, gdy przemówiła jej głos był delikatny, pełen czułości
-Witaj kochanie- uśmiechnęła się.Głosie powiedz, że nie zwariowałam i , że przede mną naprawde stoi moja Mama(Nie zwariowałaś i tak Izy to jest Afrodyta) O ja pierdo…(Nie przy matce Izabel)Przepraszam.
-Co Ty tu robisz?
Afrodyta nie raczyła odpowiedzieć tylko szybko zmieniła temat
-Wyrosłaś, stałaś się prawdziwą kobietą.
-Nie zmieniaj tematu.- ucięłam krótko- Pytałam co Ty tu robisz?- (Izabel troche szacunku przecież to twoja matka.) Matka czy nie mam prawo wiedzieć po co tu przybyła.
-No więc wysłał mnie tu ojciec, żeby przekazać wam, że już czas.-Afrodyta popatrzyła się na zachodzące słonce, a na jej twarzy malował się smutek.
-Na co czas?- zapytałam zdumiona
-Jutro o zachodzie słońca wyruszycie na misje…
-Czekaj, jacy my?- Dobra teraz to już naprawde nie wiem o co jej chodzi.
-Ty, Jessy…
-NIEE!!!- Głosie ja nie mogę z nim iść na misje… Nie mogę rozumiesz on zginie… zginie przeze mnie…
Poczułam ból rozrywający mnie od środka, zachwiałam się…
Jessy złapał mnie w pół ratując przed upadkiem…
*przepraszam za te wywody na temat anglików, ale akurat teraz przerabiam w szkole tą rase, więc sami chyba rozumiecie
** wiem dziwne porównanie, ale tylko takie mi tu pasowało
http://www.youtube.com/watch?v=247_P5tgxWI – link do drugiej piosenki śpiewanej przez Izabel
http://www.youtube.com/watch?v=w4gDHOlvaPM – i do pierwszej
świetne, genialne pisz dalej i czy to 2 jest z Violetty? genialne! nie mogę się doczekać dalszej części masz prawdziwy talent
Dzięki 😀 tak to jest z Violetty. A które zakończenie Ci się podobało bo nie wiem jak dopasować następną część 😀
Myślę, że drugie się oba mi się podobają i nie potrafię się zdecydować. A ty jak wolisz?
W sumie mi też obydwa mi się podobają, dlatego jeśli nie będzie więcej komentarzy za jednym albo za drugim napisze dwie części, po jednej do każdego zakończenia 😀
Dobry pomysł