Bez dedykacji 😉 Nie wiem nawet, komu
Wiatr wył bezustannie. Drzewa uginały się, nieustanny szum wprawiał w melancholię. Ciemny las budził podejrzenia, tysiące wątpliwości. Miękka ściółka wyścielała glebę, tłumiąc odgłos kroków. Co chwila na ziemi pozostawał odcisk buta, w tej samej odległości od poprzedniego. Ślady te zostawiała wysoka, czarnowłosa dziewczyna. Jej błękitne oczy wpatrywały się z niepokojem w ciemność, roztaczającą się przed nią. Zaróżowione od chłodu policzki zdobiły jej twarz, mającą idealne, delikatne rysy. Ręce zaciśnięte były na bluzie, która opatulała szczelnie jej ciało. Na głowę założony miała kaptur, aby ochraniał ją od smagającego wiatru. Nie miała spodni, zamiast tego założyła lawendową, miękką i aksamitną sukienkę do kolan. Nie ochraniała ona w żaden sposób łydek, dlatego też dziewczynie drżały nogi. Szła przez tajemniczy las, delikatnie stąpając po ziemi, jakby bojąc się zbyt ciężkich kroków. Można by powiedzieć, że ledwie dotykała podłoża, jakby frunęła, tylko odbijając się nieco od ziemi, aby nie stracić równowagi. Co chwilę oglądała się za siebie z niepokojem. Czuła, jakby ktoś ją bacznie obserwował, śledził. Wciąż sobie powtarzała, że to tylko wyobraźnia- przecież takie rzeczy się zdarzają.
Pokonywała kolejne metry. Wiatr raz to cichł, raz wzmagał się, tworząc piękną kompozycję szumów. Dziewczyna na chwilę przystanęła, wsłuchując się w pieśń żywiołu. Przyzwyczaiła się już do niej, dźwięczała jej w uszach niczym trwały, cudowny dźwięk, który nie może się przerwać.
Czarnowłosa dopiero po chwili się zorientowała, że on ustał. Nie było już go. Wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Nie było jej już tak strasznie zimno w nogi.
Ciszę co jakiś czas przerywał jakiś ryk, ale dziewczyna się tym nie przejmowała. Tyle razy była w tym lesie, że czuła się tam bezpiecznie. Sztylet był przypięty do luźnego paska na jej biodrach, więc miała się czym bronić.
Wreszcie dotarła do celu. Wyszła na plażę. Stopy od razu zapadły się w piasek, przyjemnie ogrzewając. Do jej nozdrzy dotarł zapach soli morskiej. Wciągnęła powietrze i zamknęła oczy. Warto było się wymykać…
Ruszyła w stronę oceanu. Ściągnęła białe pantofelki i weszła do wody. Zagłębiała się coraz dalej, rozkoszując się zimnem ogarniającym nogi. Uśmiechnęła się delikatnie. Tamtego dnia ocean był spokojny- jego fale rozbijały się o brzeg bez agresji, rozlewając na brzegu białą pianę.
Odgarnęła z głowy kaptur. Włosy wiatr rozwiał do tyłu. Zaczęły tańcować w powietrzu, jakby nie mogąc zdecydować się, w którą stronę mają lecieć. Raz spadały kaskadą na plecy, później wiatr porywał je w szalony wir, a potem opadały na czoło. Dziewczyna delikatnie odgarnęła je. Lubiła to robić.
Zacisnęła ręce na ramionach, uporczywie rozcierając je, aby zdobyć choć odrobinę ciepła. Na próżno. Wsłuchała się w szum wody, porzucając chęć rozgrzania się.
Niedaleko stamtąd, na skraju lasu, o drzewo opierał się postawny chłopak. Miał ciemną cerę i był bardzo dobrze zbudowany. Cechował się czarnymi włosami, puszystymi i krótkimi. Brązowymi oczami wpatrywał się w dziewczynę, nadal stojącą po kostki w oceanie. Była bardzo piękna, w jego typie. Obserwował ją już od dłuższego czasu i musiał przyznać, że zgrabnie się porusza, ma czysty głos i perlisty, niewymuszony śmiech. Teraz, gdy się uśmiechała, wiatr porywał jej włosy, wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle.
Wiedział też, jaka ona jest w środku. Była to delikatna osoba, pomocna i cicha. Na pewno zwracała na siebie uwagę przez swój wygląd, ale nie to go interesowało- chociaż… w sumie też. Lubił na nią patrzeć. Szkoda tylko, że nie zwracała na niego uwagi. Ale obiecał sobie, że to się zmieni.
Wziął głęboki oddech i ruszył w jej stronę. Piasek skutecznie tłumił jego kroki. Nie miał przy sobie nic, co mógłby włożyć na siebie, toteż ramiona marzły mu okropnie. Przystanął nad samym brzegiem. Miał jakąś wewnętrzną blokadę, przez którą nie mógł się zdobyć na podejście do tej dziewczyny. Zrobił jeden krok i jego ciężka stopa głośno plusnęła o wodę. Zagryzł wargę. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła, krzyknęła i straciła równowagę. Brunet szybko chwycił ją w tali, dzięki czemu nie runęła do wody. Powstrzymał się od puszczenia jej- oczywiście było to bardzo przyjemne doznanie, trzymać ją w objęciach, ale przecież on nie jest taki. Woli się trzymać na uboczu, a nie ratować piękne dziewczyny przed upadkiem do wody.
Czarnowłosa wpatrywała się w chłopaka, który ją trzymał. Przestraszyła się go, bo nie była przyzwyczajona, że tacy barczyści bruneci stali tuż za nią. I to jacy przystojni…
Pomógł jej stanąć w pionie. Wpatrywał się w nią z niepokojem swoimi brązowymi oczami. Śliczne były…
Uśmiechnęła się nieśmiało. Chłopak skamieniał. Nie wiedziała, dlaczego, ale miała poczucie, że to przez nią. Chciała coś powiedzieć, ale zupełnie nie wiedziała co. Była zauroczona delikatnością jego chwytu, sposobem, w jaki ją złapał.
– Dziękuję – szepnęła. Odblokował się, zaczerwienił i przełknął ślinę.
– Nie ma za co – powiedział, unikając jej wzroku. Wzruszyła ją jego nieśmiałość. Był słodki, gdy się rumienił i denerwował.
Zapadła cisza, przerywana tylko nieustannym i rytmicznym uderzaniem fal o piaszczysty brzeg. Czuła, jak jej łydki i stopy coraz bardziej marzną. Przestąpiła z nogi na nogę.
Uśmiechnęła się. Chłopak nadal trzymał ją w talii, chyba nie zdając sobie z tego sprawy.
– Jak się nazywasz? – zapytała, marszcząc zadziornie nos.
– Beckendorf. Charles Beckendorf – mruknął, pocierając sobie nos palcem.
– Ja jestem Silena Beauregard – nie czekała na pytanie.
Czarnoskóry chyba dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nadal trzyma ją w objęciach. Prędko zabrał ręce, rzucając jej zaniepokojone spojrzenie.
– Może… może już wrócimy? – zaproponowała, starając się ukryć rumieniec, który rozkwitał na jej twarzy.
– Może – burknął, odwracając się. Silena wyszła z wody i spojrzała na swoje buciki, marszcząc czoło. Jeśliby je włożyła, rozmokłyby i zepsuły. Nie chciała tego, to były jej ulubione pantofelki.
– Och… chyba nie mogę ich włożyć, bo mi się rozkleją! – poskarżyła się, patrząc, jak piasek obklejał jej stopy. – Chyba nie mogę iść, dopóki mi nie wyschną nogi.
Charles przyglądał się dziewczynie, nie wiedząc co powiedzieć. Denerwował się, wyciągnął nawet mini długopis, który zrobił, i zaczął go rozkręcać. Jego myśli były rozproszone. W końcu zebrał się na odwagę i z największym trudem wymamrotał obojętnym tonem:
– Mogę cię trochę ponieść…
– Naprawdę? – ucieszyła się, pokazując w uśmiechu idealnie proste, białe zęby. – Możesz to dla mnie zrobić?
– Yhym… – pokiwał niepewnie głową. Podszedł do niej i przystanął. O kurczę, jak się bierze na ręce dziewczyny… pomyślał i wziął głęboki oddech. Nie wiedział nawet, że to może być takie trudne.
Silena nieco mu pomogła- wzięła jego rękę i położyła na swoich plecach.
– Teraz musisz tylko złapać mnie za nogi i podnieść. – zachęciła go. Chyba zdawała sobie sprawę, że chłopak pierwszy raz robi coś takiego.
– Yhym… – powtórzył. Schylił się i, nie odrywając dłoni od pleców dziewczyny, niepewnie dotknął tylniej części kolana dziewczyny. Już miał się zdobyć, żeby nią szarpnąć, jak się szarpie pokrętła maszyn, lecz dziewczyna zawołała:
– Czekaj chwilkę! – kucnęła i wzięła do ręki swoje buciki. – Już możesz.
To nie maszyna powtarzał sobie w myślach. Wziął głęboki oddech i, najdelikatniej jak umiał, podniósł ją i wziął na ręce. Silena prędko położyła mu dłoń na kark, w drugiej trzymała pantofelki. Charles zaczął iść w kierunku lasu, stawiając ciężko kroki. Nie spodziewał się, że dziewczyna będzie taka subtelna, delikatna i lekka. Zawsze porównywał wszystkie kobiety do maszyn, którymi ciężko jest sterować i trudno zrozumieć.
Dotarli do lasu. Postawił ją delikatnie na ziemi. Czarnowłosa otrzepała stopy z piasku, wsunęła je do butów i stanęła prosto, patrząc się mu w oczy i uśmiechając się szeroko.
– Dziękuję – podeszła do niego, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Zaskoczony, odsunął się, czując, jak dziwne ciepło rozchodziło się po całym jego ciele.
– Chodź, trzeba wracać – mrugnęła do niego, wzięła za rękę i pociągnęła.
Miesiąc później
Silena zaśmiała się promiennie.
– Charlie – chichotała. – Naprawdę ten android był wielkości kupy?
– Z całą pewnością – zapewnił ją.
Stali nad jeziorem i delektowali się własnoręcznie zerwanymi truskawkami. Wiatr delikatnie muskał ich twarze.
– Córka Afrodyty się interesuje takimi rzeczami? – spytał, wpatrując się w nią jak w obrazek.
Prychnęła.
– Mój przyjaciel jest synem Hefajstosa, muszę coś takiego wysłuchiwać – uśmiechnęła się.
No tak. Przyjaciela pomyślał Charlie.
– A czemu musisz? – Chciał odbiec od drażliwego dla niego tematu.
– Och, wybacz… – zmieszała się. – Chciałam powiedzieć, że lubię. I jeszcze bardziej lubię ciebie, a to twoje zainteresowanie. – Odgarnęła za ucho niesforny kosmyk.
Lubisz…
– Naprawdę? – pokiwał głową. Po ostatnich zdaniach stracił chęć na rozmowę.
– Charlie, jasne, że cię lubię – objęła go i mocno przycisnęła do siebie.
Jakby na to nie patrzeć, przyjacielski gest… przemknęło mu przez myśl i odwzajemnił uścisk.
Kilka lat po później
Życie wracało do normy po strasznej bitwie o sztandar, podczas której to Charlesa porwały myrmeki. Wszyscy przygotowywali się do pokazu sztucznych ogni. Po tym, jak Beckendorf zdobył się na odwagę, by zaprosić Silenę na randkę, myślał tylko o tym. Denerwował się, bo bardzo zależało mu na tym spotkaniu. Wciąż zastanawiał się, jak się zachować, aby nie podpaść. Bycie romantycznym niezbyt mu wychodziło. I w tym według niego był największy problem. Codziennie stawał przed lustrem i próbował robić miny zakochanego chłopaka, niestety, z mizernym skutkiem.
Gdy do pokazu został tylko jeden dzień, przechadzał się nad jeziorem, zastanawiając się, jak rozgryźć kobiety. To było tak trudne, zrozumieć, co dziewczyny mają na myśli…
Łagodny szum cieszył ucho, delikatne promienie słońca ogrzewały jego twarz. Po jeziorze rozchodziły się fale, powstałe na skutek łagodnego wiatru.
Z otępienia wyrwał go Percy.
– Chłopie, co jest? – spytał, klepiąc go w plecy.
– Wiesz, mam problem – zaczął. Nie wiedział, jak wytłumaczyć synowi Posejdona jego sytuację.
Wybrał najprostsze rozwiązanie- pozwolił potokowi słów płynąć, nie przejmując się zbytnio treścią. Wciąż powracał do tego samego tematu- dziewczyny. Jak się zachować?
– Bądź sobą. Nie spinaj się. U mnie to działa – mrugnął do niego. – Sorry, że tak niebyt ci wytłumaczyłem, ale muszę lecieć na lekcje. Cześć. – nie czekając na odpowiedź, odbiegł.
Charles popatrzył się za nim i westchnął. Czemu tak trudno być sobą w towarzystwie Sileny?
Dzień później
– Piękne. – szepnęła córka Afrodyty i uśmiechnęła się promiennie.
– Taaa, pięknie. – mruknął Charlie.
Stali na plaży, słona woda co chwilę moczyła ich stopy. Wiał delikatny zefirek, było ciemno i przyjemnie ciepło. Delikatne powiewy odgarniały włosy Sileny na jej plecy. Spojrzała na syna Hefajstosa. Był urzekająco słodki, tak nieśmiały, że chciało się go przytulić i zapomnieć o całym świecie, wtulić w jego pierś i po prostu cieszyć się jego bliskością. Pamiętała jednak o tym, że obowiązuje ją rytuał- musi rozkochać w sobie chłopaka, a potem go rzucić. Czuła jednak, że nie da rady, że ten akurat chłopak zbyt się jej podoba, by go stracić… Miał w sobie to coś, co tak pociąga niektóre dziewczyny i tylko one to rozumieją. Nie chciała go porzucić, chociaż de facto nie byli parą.
Delikatnie dotknęła jego dłoni. Opuszki palców miał twarde, nieco chropowate. Drgnęły. Jakby chciały się wycofać. Ścisnęła jego rękę, tak cudownie ciepłą. Pachniał ogniem, czuła się niemalże jak w kuźni. Oparła głowę na jego ramieniu. Odruchowo objął ją.
– Wiesz – zaczął drgającym głosem. – bo… bo ja… tak sobie trochę myślałem. – mimowolnie ścisnął mocniej jej rękę. – … że no… bo my… to znaczy…
– Wiem – uśmiechnęła się i stanęła naprzeciw niego. Uniosła głowę i pocałowała go w usta. Chyba o niczym innym nie marzyła od kilku lat, jak o tym.
A Charlie w tamtym momencie przestał się czymkolwiek przejmować i zajął się tymi najważniejszymi sprawami.
Kilka tygodni później
– Rzuć go! – warknęła ciemnowłosa osóbka, stojąca przed Sileną.
– Nie! – wrzasnęła. Jeszcze nigdy nie była tak wściekła. – Drew, zrozum, ja go kocham, nie porzucę go tylko przez jakiś głupi rytuał!
– Świetnie – wydyszała. – Jesteś kretynką!- wydarła się.
– Ja przynajmniej wyglądam normalnie i nie kieruję się jakimiś chorymi przesądami, czy jakkolwiek to nazwiesz, głupotami!
– Głupotami?! Śmiesz mówić, że to są głupoty?!
– Tak! Bo ciebie chyba zżera chora ambicja, żeby być taką ważną! – wykrzyknęła. Nawet nie sądziła, że mogłaby powiedzieć coś takiego.
– Tak?! No ty jesteś ważna, TY! – Drew zacisnęła pięści. Jej brązowe oczy paliły złością.
Silena usiadła na łóżku i starała się uspokoić. Były w domku Afrodyty, wyglądającym jak istne mieszkanie barbie. Różowe ściany, białe firaneczki… to wszystko doprowadzało w rezultacie do oczopląsu.
– Widzisz skarbie, ja jestem lojalna wobec Afrodyty. – szepnęła Drew.
– A j jestem lojalna sercu, co jest ważniejsze?! – czarnowłosa znowu poniosła głos.
– A więc dobrze – twarz Drew wykrzywił grymas złości. – Rzucam na ciebie klątwę Afrodyty! Na ciebie i na tego twojego chłoptasia! Zginiecie marnie! – po tych słowach w oddali rozległo się głuche uderzenie pioruna. Klątwa została zaakceptowana.
Wściekła ciemnowłosa wyszła. Silena ukryła twarz w dłoniach, a jej rodzeństwo przyglądało się jej ze współczuciem i niedowierzaniem. Sami sądzili, że taki zwyczaj jest haniebny, zły i wredny, niegodny dzieci Afrodyty. I przez to została rzucona klątwa.
Silena doskonale wiedziała, co jej grozi. Ona i Charlie zginą. Nieodwołalnie. Chciała tylko jednego. Żeby Charlie przeżył. Ale nie dało się. Przez następne noce na próżno błagała swoją matkę, żeby go oszczędziła. Nie dało się. Klamka zapadła. Może i Drew powinna zostać ukarana, ale przeznaczenia nic nie zmieni. I przeszłości też.
Ciemnowłosa poprosiła Afrodytę o jeszcze jedno, z racji tego, że nie można odwrócić klątwy- pragnęła zginąć jako bohater. I ona, i jej chłopak.
To nieco wyjaśnia późniejszy rozwój wypadków.
I jak wam się podoba?
Charlena :33
Bogowie,boskie. Naprawde,coraz lepiej idzie ci pisanie!
Moznaby tam dodac jeszcze fragmenty ich smierci,ale i tak jest wspaniale.
Rany.
Boskie.
Jestem pod wrażeniem.
Widzisz, Pipes?! Ziya też mówi, że piszesz co raz lepiej!
Opko super. Ładne opisy uczuć i krajobrazów, fajny pomysł, szczególnie z końcówką i ostatnim zdaniem. Cud, miód i malinka.
Wszyscy sprzymierzyliście się przeciwko mnie! No wiecie… Ale i tak dzięki
Cóż Pipes, to nie ja powinnam nosić okulary, tylko ty, bo nie zauważasz swojego coraz ładniejszego stylu. I niby, która jest tą przyślepą siostrą 😀
Kyłamiesz!!! Ty będziesz kretem forever 😀
A spadaj na bambusa! To ty jesteś ślepotą oczywistą, już nawet nie baranem!
I tak jesteś kretem Ale i tak cię kocham, siostrzyczko, chociaż musisz sobie zdecydowanie sprawić lepsze okulary 😉
Mówiłam Ci już, że mam mocniejsze, Pipes! Kurde, gadanie z Tobą to jak ze ścianą.
Ja Ciebie też kocham, siostrzyczko, choć mnie wkurzasz 😀
Najwyraźniej nie aż tak mocne, żeby zobaczyć coś takiego 😀
Ty też mnie wkurzasz, al i tak mam rację
Jenyyy, ile wstydu, kurde, Piper, byłyśmy takie… tęp…ehm, urocze :’)
A opko słabe jak na Ciebie, tylko początek jest spoko ;p ;*
Nie, carmelek. Spadaj, carmelek. Byłam mniej tępa od Ciebie ;*
,,
Piper77 (Artemida) Napisany 26 września 2013 o 21:38
Kyłamiesz!!! Ty będziesz kretem forever 😀 ”
Czy muszę coś dodawać, złotko? ;* A teraz won na priv, nie chcę znowu robić SPAMu ;p
To była sama prawda. Jesteś ślepym kretem :’)
Fajne, bardzo fajne. Piszesz corac lepiej, naprawdę. Nie to co ja, bo ja zatrzymałam się na poziomie pierwszaków.
A tak wg to wczoraj siedzę sobie na fejsie i mnie zatkało. Jesteś jednąz adminek mojej ulubionej strony!!! I Ann też… tak mi jakoś od początku zgadzały się wasze style pisania na fb z tymi tu XD
😀 Ach, przyznajemy się 😉
Nie było już go – Czepiam się szczegółów, ale zła konstrukcja zdania 😀
Zaczęły tańcować w powietrzu – istnieje takie słowo? :O
żeby być taką ważną! – tak ważną
– A j jestem lojalna sercu, – ja
Ogólnie bardzo dobrze, ale jakoś ten moment rzucenia klątwy wydał mi się dość płytki (nie zrozum mnie źle). Po prostu klątwa jest czymś wielkim i ważnym, tu aż się prosi o opisy i odczucia, nie wiem, chociaż jakieś pioruny daj xD
W każdym razie pomyśl – twoja siostra (nie wiem, czy masz siostrę, w każdym razie od teraz masz) rzuca na ciebie klątwę, od której umrzesz. Co robi reszta rodziny? Stoi nad tobą i patrzy. Genialne 😀
Najbardziej właśnie ukuł mnie ten moment rzucania klątwy (ale się uwzięłam no, zła Melia xD ) ale oprócz tego jest super 😀 Można powiedzieć, że ten końcowy niedosyt wypełnia multum opisów na samym początku
Podsumowując – super 😛
Sorry, mój błąd, pioruny były xD
Pioruny <3
Dziękuję ci, jestem strasznie szczęśliwa, że ci się podoba 😀
Śliczne opowiadanie! Takie przyjemne, lekkie i w dodatku motyw Charliego i Sileny…. uwielbiam ^^
O bogowie… Dziękuję 😀 Jestem zaszczycona, że moja mistrzyni opisów komentuje moje opko…
Bez przesady…, ale dziękuję ^^
Jej, czemu nie widziałam tego wcześniej? Nie wiem… wiem, że to jest cudne ;p jestem Pipes pod wrażaniem, podziwiam cię za tą pracę 😀
Wstawiłabym tu zdziwionego mema, ale chyba nie można :-O
Moja miszczyni! Skomentowała! To… to coś! O bogowie, dziękuję 😀 Tak się bałam że mało opisów…
Piper77, skarbie, no ja wiem, że taka prawda, ale nie przesadzajmy już :3
O mamo, laska, znalezienie takiego komentarza jest najcudowniejszą rzeczą na świecie :*
Historia Charliego i Sileny! Ale pięknie!
Dziewczyny wyżej mają rację. Naprawdę lepiej piszesz. Czytało się płynnie i przyjemnie. Opisy na początku bardzo mnie zauroczyły
Też kocham Charlenę
Opisy na początku są cudowne ;)! Bardzo mi się podobało, jedna z lepszych prac jakie czytałam! Historia cudowna, strasznie mi się podobało. Piszesz szalenie dobrze i płynnie, jestem zauroczona. *,* będzie więcej takich prac? proooosze, powiedz, że tak <3 !!!
Szczerze mówiąc nie wiem… Rozumiesz, szkoła