Dla carmel, Annabeth24 i wszystkich, którzy robili spam pod opkiem amello :3
Miłego czytania 😉
CASSANDRA
Wy se nie myślcie, nadal byłam obrażona! Ale też… trochę mi było głupio. No bo od razu się zaczęłam wściekać. Czy się zniechęcił? Ten świat jest tak… okropny. Ech…
Siedziałam w ciężarówce na materacu. W hamaku spała Tori, której nie zamierzałam budzić- może chociaż ona się wyśpi… Nadal dręczyły mnie wątpliwości. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Miałam niejasne, złe przeczucie co do tej małej. Starałam się je zwalczyć. Ale… naprawdę, to było trudne.
Ciekawe, gdzie się podziewał James? Nie wiedziałam, gdzie on poszedł, zniknął bez śladu. Oparłam podbródek na rękach i zamknęłam oczy. Rozkoszowałam się ciszą. Lubiłam wsłuchiwać się w rytm swojego serca, odkrywać na nowo tempo w jakim bije. Biło szybko. O wiele za szybko. Próbowałam się uspokoić. Głowa mnie bolała i kręciło mi się w niej. Czułam się, jakbym wirowała w swoich uczuciach, unikała jak najbardziej bolesnych wspomnień i starała się podtrzymać na duchu radosnymi chwilami. Przypomniało mi się, jak kiedyś tata przyniósł do domu maleńkiego króliczka. Miałam wtedy może pięć lat. Piszczałam jak opętana i od razu zaczęłam błagać tatę, żeby zaprosić Kendrę, żeby ona też zobaczyła moją radość. Nie zgodził się. Cały mój dobry nastrój prysł. Obrażona wzięłam zwierzaka i poszłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Wtulałam królika w moją pierś, łkałam w jego futerko. Byłam wtedy dziesięć lat młodsza, na mnie takie coś, taka odmowa od taty bolała. Teraz też się tak czułam. Jakby coś pękło, jakiś most do szczęśliwości.
Nagle usłyszałam jęk. Co jest?! Komuś coś się stało? Zaniepokojona, wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się czujnie. Na środku polanki siedział Seba. Chociaż „siedział” to nieodpowiednie słowo. On się skulił, obejmował rękami kolana, głowę wciśniętą pomiędzy nogi. Cały się trząsł. Zaniepokoiłam się, jednak coś powstrzymywało mnie przed podejściem do niego. Odważyłam się tylko zawołać:
– Sebastian?!
Cisza.
– Sebastianie?!
Znowu nic.
– Seba?!
Naprawdę się wystraszyłam. Może się obraził? Ale czemu tak dziwnie siedzi?
– Seb?!
Podeszłam do niego szybkim krokiem. Serce mi szybko biło, wstrzymałam oddech. Dotknęłam jego ramienia.
– Seba…
Starałam się go odwrócić do mnie- na próżno. Szarpnęłam jego ramię mocno, chciała, żeby spojrzał na mnie. Niestety, poskutkowało. Czemu niestety?
– O bogowie… – z przerażeniem wpatrywałam się w jego twarz. Była upiornie spokojna, rozciągnięta w wyrazie obojętności. Patrzyła na mnie, jakby go nie obchodziło, że ja tam stoję. Ale najstraszniejsze były jego oczy. Nie były już takie jak zwykle. Nie były ślicznie granatowe, wręcz fioletowe, jak wcześniej. Miały kolor czarny.
Pokręciłam głową. Nie, to nie prawda…
Syn Aresa powoli wstał. Nadal miał taką samą twarz.
– To jakieś żarty, prawda? – zachichotałam histerycznie, jak idiotka. Myślałam, że to jakiś kawał. Ale… jak wytłumaczyć kolor oczu? Co to ma wszystko znaczyć?! Chyba że soczewki… och, co ja myślę, przecież coś mu się stało, a ja muszę mu pomóc!
Sebastian wyciągnął miecz. Wtedy naprawdę się przeraziłam.
– Przestań! – wrzasnęłam. Powoli zbliżał się do mnie z wyciągniętą w moją stronę bronią. A ja stałam jak ta debilka, patrząc, jak wolno sunie w moim kierunku. W jego oczach czaiły się mordercze iskierki, wręcz czułam, jak pała żądzą mordu. Pisnęłam i dopiero, gdy był już naprawdę blisko, odzyskałam czucie w nogach. Odskoczyłam tuż przed chwilą, w której miecz znajdował się tam, gdzie wcześniej było moje serce. Poszukałam ręką sztyletu przypiętego gdzieś u mojego pasa. Zanim go wyciągnęłam musiałam zrobić unik przed cięciem syna Aresa. Może i nie podobało mi się jego zachowanie, ale trzeba mu było przyznać- walczył doskonale.
– Ogarnij się! – zawołałam i zablokowałam pchnięcie. Ostrze miecza przesunęło się po mojej klindze, trafiając mnie nad kolanem. Zacisnęłam zęby, patrząc, jak ciemnoczerwona ciecz wypływa z rany. Jednak pomimo tego nie chciałam atakować. On był moim chłopakiem, coś go opętało, nie mogło być inaczej, po prostu nie mogło!
Ale on napierał. Moja lawendowa sukienka przesiąkła krwią i przylepiła się do rany. Na szczęście potrafiłam blokować i bronić się przed atakami Seby. Sam mnie tego nauczył.
– Proszę cię! – Znowu zostałam trafiona w ramię. Z okaleczonego miejsca zaczęła cieknąć krew. Miałam dość.
Syn Aresa obrócił się i uderzył znad głowy. Zasłoniłam się sztyletem, jednak siła uderzenia powaliła mnie na ziemię. Opadłam na kolana, a z rany zaczęła wypływać nowa dawka krwi pomieszanej z ropą i brudem. Trzymałam mocno sztylet, a nade mną stał Sebastian, napierając na moją broń. Ręce domagały się odpoczynku, a zadrapania na nogach piekły niemiłosiernie. Mimo to postanowiłam, że nie sprzedam skóry tak łatwo.
– Seba, nie pamiętasz mnie? – powiedziałam, przelewając w słowa cały mój ból. Nie wytrzymałam. Ostrze opadło na grunt, a ja pacnęłam głucho o ziemię. Czułam wilgoć pod powiekami, ale surowo sobie zakazałam płaczu.
– Seba… błagam cię… – syn Aresa patrzyła na mnie z góry czarnymi oczami, które wyrażały tylko jedno- pogardę.
– Odezwij się – czułam, że nie wytrzymam bólu ramienia, które po kontakcie z brudną glebą zaczęło boleśnie dawać o sobie znać. – Co ci się stało.
Miał uniesiony miecz tuż nad moją piersią, ale wciąż nic mi nie zrobił. Coś we mnie się załamało, jakaś mała cząstka, która bolała tak bardzo, jak rana.
– Śmiało – uniosłam rękę, ale nie chwyciłam sztyletu. I tak bym nie dała rady się obronić. Wytarłam ręką oczy, które były bardzo blisko od oddania łez na zewnątrz. – Pchnij mnie. Dawaj, na co jeszcze czekasz?! – nie myślałam. Mój mózg odmówił współpracy. Czułam się wyzuta z energii – ale nie z powodu ran. Przez to, że mój własny chłopak mnie atakował. – No, zaatakuj! – zaczęłam trząść się histerycznie. – Słyszysz mnie?! Zabij mnie, skoro tak! No już! – wiem, jestem kretynką. Ale naprawdę, to był ból wewnętrzny, widzieć Sebę w takim stanie.
Nie moja wina- ja starałam się powstrzymać łzy, ale ona same zaczęły płynąć. Nie chciałam płakać, ale tak dawałam upust smutkowi. Myślę, że przedstawiałam dość żałosny widok- ja, cała we łzach, bezbronna, nade mną stał Seba i chce mnie zabić. Och, po prostu lepszej śmierci sobie nie wyobrażałam- zginąć z rąk swojego chłopaka. Genialnie…
Ale coś się stało. Syn Aresa nagle stracił wątek. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, a potem przeniósł wzrok na miecz. Jednak coś innego przykuło moją uwagę- jego oczy na powrót stały się fioletowe. Ucieszyłam się. Było w nich przerażenie.
– Cass – zapytał, patrząc się na moją twarz. – Co ja chciałem zrobić…
Jestem głupia – wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Ale uwierzcie, ulżyło mi.
– Nie wiem, co ty chciałeś zrobić.
– Coś złego? – puścił do mnie oczko.
– Może… – uśmiechnęłam się. Niemalże czułam, jak wielki kamień spada z mojego serca w dół, do żołądka. Uch, nie chcę wiedzieć co będzie, jak pójdę do toalety…
– Ja… – nie dokończył. Jego oczy na powrót się zamieniły w czarne, a twarz przybrała obojętny wyraz. Znowu…
Już byłam pewna, że coś go opętało. Tak, wiem, tyle pewnie już słyszeliście o kontroli nad umysłem, że macie już tego serdecznie dość. Zresztą ja też. Problem jest w tym, że mój chłopak był opętany, a ja nie mogłam nic z tym zrobić.
– Cass! – wydał zduszony jęk, gdy jego oczy zmieniły się znów w granatowe.
Wiedziałam, że walczył. A przynajmniej miałam taką nadzieję. A tymczasem on zapalczywie siłował się na wole z tą osobą, która śmiała się zrobić mu coś tak okropnego. Jego oczy raz powracały do normalnego koloru, a raz stawały się tą czarną, bezdenną otchłanią. Miałam wrażenie, że mogłabym w nią wpaść, gdybym tylko się zbliżyła, mogłabym spadać…
Szybko odpędziłam od siebie te myśli. Stałam jak zamurowana i patrzyłam, jak Seba stara się wytrącić ze swojej ręki miecz, jednak ona go nie puszcza, tylko wytrwale trzyma. Lewa dłoń drapała prawą, biła ją i starała się pokaleczyć. Nic z tego jednak nie wychodziło.
– Uciekaj! – wydyszał i zwalił się ciężko na ziemię. Nadal próbował się rozbroić.
Nie czekałam. Odwróciłam się i pobiegłam przez pola. Nie patrzyłam przed siebie, byłam zbyt zdekoncentrowana, aby się zastanawiać, gdzie pójdę. Wkrótce przez nieuwagę wkroczyłam pomiędzy kukurydzę. Przedzierałam się przez warzywa, nie zwracając zbytniej uwagi na to, że liście chłostają mnie po twarzy, łydkach i rękach. Moje blond włosy powiewały i podskakiwały zgodnie z rytmem moich kroków. W końcu skończyła się kukurydza. Miałam przed sobą las. Stały przede mną wysokie, smukłe sosny, czułam się, jakby gapiły się na tą niską blondynkę, z widocznymi na twarzy uderzeniami od liści. Weszłam w czerń ziejącą za drzewami. Po policzkach spłynęły pierwsze łzy bezsilności, ale szybko je otarłam. Nie, Cassandro. Nie możesz się rozkleić!
Usiadłam na jakimś obciętym pniu i ukryłam twarz w dłoniach. Do moich nozdrzy docierał przyjemny zapach iglastych drzew, pod moimi balerinkami czułam miękką ściółkę leśną. Łagodny wiatr wiał mi na nogi i poruszał moimi włosami. Uniosłam głowę i wsłuchałam się w dźwięki lasu. Słyszałam ćwierki ptaków i szum drzew.
Martwiłam się. Poszłam na misję, która była… no, niemalże jak samobójstwo. Mieliśmy odnaleźć jakąś wagę, dopóki nie spotkaliśmy Apolla nawet nie wiedzieliśmy, gdzie się kierować. Do tego ciągle atakują nas potwory, a mojego chłopaka coś opętało. Wierzyłam, że walczył. Musiał, on nie mógł się poddać bez walki!
Usłyszałam szelest. Momentalnie sięgnęłam tam, gdzie był mój sztylet. No właśnie- był. Przecież mi upadł.
Głupia! Jak mogłaś pójść gdzieś bez broni! Jesteś skończoną kretynką!
Odwróciłam się i podniosłam z ziemi pierwszą lepszą gałąź. To mi musiało wystarczyć. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że był to James. Piwne oczy wpatrywały się we mnie, zdumione. Usta miał lekko rozchylone. Ja chyba wyglądałam podobnie…
Niespodziewanie przeraziłam się. A co, jeśli on też zostanie opętany?! Co ja wtedy zrobię?! Rzuciłam się ku niemu, upuszczając po drodze gałąź, i zarzuciłam mu ręce na szyję. Cassandra, nie płacz, nie wolno ci płakać… Objął mnie niezdarnie i szepnął:
– Co się stało?!
– Tam… Seba… on nie… opętali go… – zdołałam tylko tyle wykrztusić, zanim dopadł mnie płacz. Syn Apolla stanowczo odsunął mnie od siebie.
– Idziemy. – zarządził i ruszył w stronę pól kukurydzy. Poszłam za nim bez słowa.
Po kolejnym przedzieraniu się przez te złośliwe warzywa i pokonaniu odległości takiej samej, jak ja wcześniej, zobaczyłam syna Aresa. Leżał na ziemi. Miecz był odrzucony na bok, dzięki czemu mogłam podejrzewać, że wygrał tę walkę. Podeszłam do niego szybko i położyłam jego głowę na swoich kolanach. Spodnie były brudne, co świadczyło o tym, że toczył zażarty pojedynek. Bluza i koszulka cała w strzępach, a ramię… o bogowie…
Na jego prawym ramieniu biegła rana – co gorsza, sączyła się z niej krew pomieszana z ropą i brudem. Mogłam być niemalże pewna, że została zakażona. Nagle Seba stęknął cicho i uchylił powieki. Pogładziłam go po włosach i zagryzłam wargę. Oczy miał znów tego cudownego, granatowego koloru.
– Co przegapiłem? – szepnął cicho. Powstrzymywałam się od płaczu.
– Ciiii – przyłożyłam palca wskazującego do jego ust. – Nic nie mów. Jak się…
– …czuję? – dokończył za mnie i zakasłał słabo. – Jak dla mnie to było odrobinę za ostro. Za walecznie.
Zaśmiałam się.
– Nie myślałam, że powiesz kiedykolwiek coś takiego. Masz dość walki? Nieprawdopodobne – blado się uśmiechnęłam.
– Ech, no widzisz, sam się tego nie spodziewałem.
Nagle sobie zdałam sprawę, że trzeba działać. Powiedziałam szybko:
– Słuchaj, nie ruszaj się, zaraz cię przeniesiemy do ciężarówki i wyleczymy.
Ostrożnie położyłam jego głowę na ziemi. Podniosłam się i przywołałam skinieniem głowy Jamesa. Ten zamiast podejść do mnie wszedł do naszego środka transportu. No chyba go zabiję!
Ale nie, zaraz z niego wyszedł, niósł w rękach hamak. Bez słowa podał mi jeden koniec. Ale ja wiedziałam, co robić. Rozłożyliśmy go na glebie i delikatnie złapaliśmy Sebę- syn Apolla wsunął dłonie pod jego plecy, a ja chwyciłam za nogi. Syn Aresa zaczął protestować, ale prędko go uciszyłam. Przenieśliśmy go na hamak, a następnie wnieśliśmy do ciężarówki. Nie odrywałam wzroku od jego rany, głębokiej, sięgającej prawie do kości. Tylko on mógł ciąć tak głęboko.
Po przejściu do wnętrza wszystkim zajął się James. Mnie kazał usiąść i uspokoić oddech, dał mi szklankę wody. Zgodnie z życzeniem zrobiłam to, co chciał. Powoli sączyłam przezroczystą ciecz, wpatrując się w ścianę. Starałam się spokojnie oddychać, ale moje serce stanowczo odmawiało współpracy. Tymczasem syn Apolla opatrywał Sebastiana. Próbował odsączyć ropę. Nie wiem jak, nie chciałam zresztą wiedzieć, nie chciałam patrzeć. Chciałam się wynosić z tamtego miejsca.
KENDRA
Spokojnie przemierzaliśmy pola. Rozglądaliśmy się po otaczającym nas krajobrazie. Po prawej stronie widzieliśmy nieskończone ilości różnego rodzaju warzyw. Do naszych nozdrzy docierała słodka woń kwiatów, która przyleciała razem z wiatrem. W końcu dotarliśmy do pustej drogi, zrobionej ze żwiru i kamieni. Cały czas stykaliśmy się ramionami, a ja czułam lekkie zażenowanie. Zupełnie nie wiem, dlaczego…
Miałam trochę czasu na rozmyślanie. Jesteśmy w Charleston, co oznacza, że mamy jakąś jedną trzecią drogi. Może dwa, może trzy dni dzieli nas od celu misji. Tylko co się może jeszcze wydarzyć, co nas spowolni…
Niestety, to nie było nasze jedyne zmartwienie. Zapomniałam, że Tori mówiła coś, że wie, co może nas… nie wiem, ścigać, napadać, śledzić. Nie spytałam się jej, kto to taki. Nie miałam również żadnych pomysłów, kto, lub co, może nas tak pilnować. Ktoś, kto nie chce, żebyście dostali wagę wyszeptał cichy głosik w mojej głowie. Ale to było logiczne. Ktokolwiek to był, na pewno nie chciał, abyśmy znaleźli symbol sprawiedliwości i oddali go Temidzie.
– O czym myślisz? – milczenie i moje rozmyślania przerwał Filip. Prawie zapomniałam, że poszliśmy razem.
– A o czym mogę – westchnęłam. – O misji. O tej cholernej misji. Chciałabym znaleźć tą wagę i dać sobie już święty spokój. Od czasu rozmowy z Apollem nie mamy żadnych wskazówek.
– Poradzimy sobie – zapewnił mnie. – Jakoś damy radę. A na razie nie myślmy o przykrych sprawach.
– Ale pozostaje jeszcze jedna kwestia. – przerwałam mu, kręcąc głową. – Przepowiednia. Czas wreszcie się nad nią zastanowić.
– W sumie masz rację – przyznał. – No to lećmy od początku.
– Dziecię Ateny dokonać tego musi. Chodzi o mnie.
– A ja myślę, że jesteś częścią sukcesu, że musimy ci pomóc.
Spojrzałam na niego, unosząc brew do góry.
– Ty wiesz, co się stało? – pokręcił głową. – A to się stało, że moje ego znacznie zmalało!
Syn Zeusa zaczął się śmiać, więc kopnęłam go w piszczel. Momentalnie przestał.
– A, a, a, a, a, jakie to było śmieszne – wykazałam się wybitnie kulturalnym pokazaniem języka. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w szum pól.
– Lubię, kiedy masz zamknięte oczy. Albo jak śpisz. – Uśmiechnęłam się z nadal opuszczonymi powiekami. – Wtedy nie patrzysz na mnie wilkiem.
Oczywiście, jak można było się spodziewać, od razu spojrzałam na niego wilkiem. Odpowiedział mi szerokim uśmiechem.
– Zawsze mi to robisz. Ech, człowieku… – chichocąc, pokręcił głową.
Znów wywaliłam język.
– Czy ty pokazujesz mi język? – zapytał groźnie.
– Nie, przecież ja gram w karty – powiedziałam z ironią w głosie.
– No widać. – prychnął, wrednie się uśmiechając.
– Wiadomo. Ja zawsze mam rację. – wywróciłam oczami.
– No, może oprócz pewnych zdań dotyczących mojej osoby… – Filip poruszył brwiami.
– Jakich zdań? – prychnęłam, starając się zachować poważny wyraz twarzy.
– Że jestem pacanem.
– No bo jesteś. Sam się do tego przyznajesz. – Przyznajecie mi rację, prawda? No przecież wiecie, jak ja Was straaaaaaaaaaaasznie lubię… Widzicie, nawet „was” jest z dużej litery. To znaczy się „Was”…
– Nie-e, wcale. – pokręcił gwałtownie głową.
– Yhy. Kiedyś cię nagram. – zagroziłam. Czułam jednak, że pomimo moich prób zachowania kamiennej twarzy, moje oczy świecą się z rozbawienia.
– Pójdziesz do sądu. – tym razem on zaatakował.
– Nie możesz liczyć na sprawiedliwość. Przecież nie ma wagi. – zauważyłam.
– Ups.
– Jeden zero dla mnie.
– To się okaże. Kochana, na wojnie i w miłości wszystko jest dozwolone. Mamy więc wyrównaną punktację.
– Jak?! – krzyknęłam. Nie zwróciłam uwagi na słowo „w miłości”. To w końcu taki szczegół, nie ważny, może po prostu… nie, nie chciałam robić sobie nadziei…
– Dobra, wróćmy do przepowiedni. – zaoponował i skinął głową. – Dawaj.
– Co potwór w swych wdziękach dusi, stanie się pożeraczem ludzi, więc niech nikt się nie łudzi – wyrecytowałam, sama dziwiąc się mojej zarąbistej pamięci.
– To niejasne, trzeba czekać – Oboje jednak myśleliśmy o tym samym- to ten ktoś, kto tak nam przeszkadza. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam następny fragment.
– Syn Zeusa piorunami ciska, z domu pozostają zgliszcza – chodziło o to, że gdy… no wiesz… byliśmy uwięzieni… – wytłumaczyłam. Skinął głową na znak, że pamięta.
– Córka Demeter w walce pokonana, a dziecię Wojny pada na kolana. Czy to możliwe? – wzruszył ramionami. Nie pogłębialiśmy tematu. – I jeszcze: strzał ostatni odda syn wróżby i nie wstanie więcej ze strasznej drużby.
– Czyżby James…? – spuściłam wzrok. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wkurzał mnie, ale z drugiej strony był częścią naszej misji…
– I ta nie usłyszana końcówka. Nie ma pojęcia, czego może dotyczyć. – Starałam się myśleć pozytywnie, ale uwierzcie- w takich chwilach jest trudno mieć taki pogląd.
Doszliśmy do opustoszałego budynku. Na górze widniał napis: „Witajcie u babuni Meduni” Co jak co, ale to imię było dziwne. Ściany były zniszczone, farba była z nich prawie całkowicie zdrapana. W oknach były porozwieszane ogłoszeni- „najlepsza restauracja wszechczasów!”, „Przyjdźcie do nas!”. Zaburczało mi w brzuchu, żałowałam, że nie wzięliśmy kanapek. Spojrzeliśmy na siebie. Mamy broń, gdyby coś nas zaatakowało. Porozumieliśmy się bez słów- byliśmy tak głodni, że chyba byśmy nie wytrzymali.
No i cóż- weszliśmy do środka.
Moje pierwsze wrażenie? O na mądralińską mamuśkę, ale tu jasno!
Nie no, serio, było tak jasno, że aż raziło w oczy. Mimowolnie przytknęłam dłoń do czoła, aby rzucała jakikolwiek cień.
Wyposażenie było… no cóż, skromne. Kilka stołów, zniszczonych i nadgryzionych. Z sufitu zwisały lampy, które dawały bardzo dużo światła. Zauważyłam też małe drzwi do jakiegoś innego pokoju.
– Ale tu jasno – wymamrotał Filip, mrużąc oczy.
– Nie, w ogóle, jest ciemno, nic nie widać – warknęłam.
Powoli wyciągnęłam sztylet i schowałam go za plecami. W razie czego nie będę musiała tracić czasu na dobywanie go.
– Dzień dobry! – zawołałam, rozglądając się czujnie. – Jest tu kto?!
Wolno ruszyliśmy pomiędzy stołami. Nie wiedziałam, czego się spodziewać- potwora, który nagle wyskoczy i nas zaatakuje, herosa, który równie dobrze może być wrogo nastawiony jak i przyjaźnie, czy może zwykłego śmiertelnika, który nie będzie stanowił dla nas zagrożenia. Zaczęłam żałować, że tam weszliśmy, co mogło świadczyć o mojej głupocie i częstym zmienianiu zdania. W trakcie zastanawiania się, czy po prostu się ulotnić z tamtego miejsca, czy raczej podejmowania kolejnych prób zwrócenia uwagi właściciela, usłyszałam skrzypienie. Błyskawicznie obróciłam się i przebiegłam wzrokiem po wnętrzu. Drzwi do nieznanego pokoju otworzyły się. Zamarliśmy w bezruchu. Czułam ramię Filipa ściśnięte obok mojego. Zimne palce zacisnęłam na sztylecie, gotowa, aby użyć go w każdej chwili. Do pomieszczenia weszła kobieta. Miała na sobie długą, ciemną suknię, zupełnie nie rozumiałam, jak ona się w tym jeszcze nie ugotowała. Natura obdarzyła ją bujnymi, blond lokami. Chociaż… prawdę mówiąc nie wyglądały one na naturalne. Miały tak dużą objętość, że… no… nawet ja, właścicielka włosów puszących się, nie miałam tak skołtunionych i wielkich. Na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. Widziałam tylko jej prosty, nieco garbaty nos i pełne usta. Blada skóra stanowiła dość duży kontrast z suknią. Kobieta rozpromieniła się na nasz widok i szybkim krokiem podeszła do nas. Cofnęłam się jeden krok, ale syn Zeusa wpatrywał się w nią jak w obrazek.
– Och, goście! – rozłożyła ramiona, jakby chciała nas zagarnąć do siebie i przytulić. Dobrze, że przytrzymałam Filipa za rękę, boby poszedł. Co mu odwaliło, ja się pytam?!
– Dzień dobry – odpowiedziałam grzecznie, dziwiąc się, jak się odzywam. Ta kobieta budziła we mnie nieuzasadniony lęk.
– Och, tak się cieszę – uśmiechnęła się słodko. – Siadajcie! Dawno mnie nikt nie odwiedzał.
Chłopak z ochotą usiadł przy stole, ja jednak wolno osunęłam się na krzesło. Kim była ta kobieta? Czemu Filip się tak dziwnie zachowuje? Ja rozumiem, rozsądkiem i umiejętnościami planowania nie grzeszy, ale żeby aż tak? Nie sądzę, żeby był tak głupi.
– Jesteście głodni, prawda? – mrugnęłam. Na stole pojawiło się jedzenie. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że należy się stąd wynosić.
– My… chyba zjemy gdzie indziej… – zaczęłam. Już chciałam wstać, ale głos tej kobiety podziałał na mnie jak kleszcze, przygważdżające mnie do krzesła.
– Och, moja kochana, Kendro, nie ma pośpiechu. – Skąd… Skąd ona zna moje imię?! Czy ja mam wypisane je na czole czy co?! Oczywiście momentalnie przejechałam rękę nad oczami, ale nie wyczułam czegokolwiek innego poza moją skórą.
– Masz piękne oczy – wpatrywała się we mnie i wyciągnęła rękę. Chwyciła leżącą na stole moją dłoń, ale szybko ją cofnęłam. Popatrzyłam na nią z przerażeniem.
– Takie piękne, szare oczy… – zamruczała. Mój oddech stał się płytki i nierówny. Równocześnie zakręciło mi się w głowie i zrobiło niedobrze. Miałam złe, bardzo złe przeczucia.
Kobieta uniosła dłoń. Przestałam czuć w ręce mój sztylet. Dotknęła opuszkami palców okularów. I nagle wszystko zrozumiałam.
Lekcje historii się jednak przydają.
Babunia Medunia.
Babcia Medunia.
Medunia.
Medu…
…za.
Meduza.
– Nie patrz! – wrzasnęłam i rzuciłam się na Filipa w chwili, gdy rozległ się syk. Zasłoniłam chłopakowi oczy i zwaliłam się z nim z ławki. Wiedziałam tylko tyle, że musimy uciekać.
Wstałam i z zamkniętymi oczami odszukałam ręką jego dłoni. Złapałam ją i pociągnęłam w górę, podnosząc się do pozycji stojącej.
Wybiegłam z budynku, ciągnąc za sobą syna Zeusa i tłumaczyłam mu, że trafiliśmy na Meduzę. Uderzyłam w coś. Otworzyłam na milimetr oczy i ujrzałam wysoką, dość grubą kobietę. Z kamienia. Wpadłam w panikę. Odepchnęłam chłopaka od siebie i wbiegłam w alejki pomiędzy rzeźbami. Co ja gadam! To byli ludzie!
Po omacku wynajdywałam sobie drogę za pomocą rąk. Wiedziałam, że sztylet spoczywa w mojej tylniej kieszeni, ale nie miałam siły go wyjąć. Słyszałam jęki, krzyki… ale one były tylko w mojej głowie… tylko w mojej głowie… dobywały się z posągów… miałam niejasne przeczycie, że to ja je krzywdzę. Że to ja sprawiam im tak wielki ból, że z ich gardeł wydobywa się tak straszny dźwięk. Że przeze mnie oni tak jęczą, boli ich. Już nie odróżniałam wizji od rzeczywistości. Mój umysł krzyczał razem z nimi, przejmującym głosem błagając, żebym zakończyła te cierpienia. Nie byłam w stanie nic zrobić. Nic… Czy każdy trak ma? Czy tylko dzieci Ateny czują to, co ja przeżywałam…
Ktoś gwałtownym ruchem odwrócił mnie. Zacisnęłam powieki. Czułam, jak małe, śliskie i gładkie coś głaskało mnie po policzku. Równocześnie słyszałam syk. Syk węża.
– No skarbie, otwórz oczy, swoje szare oczy, chcę w nie patrzeć, gdy będziesz umierać – wyszeptała Meduza, jedną dłonią trzymając mój brzuch, wbijając w niego pazury, i przyciskając mnie do ściany. Nie wiedziałam co się działo. Tylko jej ręka delikatnie głaskała mnie po policzku. A przynajmniej miałam taką nadzieję, że to była ręka…
Wiem, za zakończenie dednę, ale trudno, raz się żyje To lekko smutnawa część, ale obiecuję, że w następnej będzie wesoło.
Raz się żyje i jak tak dalej pójdzie Twój żywot będzie krótki.
A opko dobre, twój styl pisania w porównaniu z początkiem – wielka różnica. Dobry pomysł z Meduzą i opentaniem. Wiesz, co ja już jednak sama nie wiem, czyja narracja była fajniejsza.
Ty mały chamie! Grozisz mi?! Dylematy carmel- która narracja była fajniejsza 😀
Ja?! Chamem?! Siostro, jak mogłaś?! (ciąga nosem, a następnie uśmiecha się złowieszczo) Teraz to już na pewno Twój żywot będzie krótki!
Nie grożę. Pamiętasz ciocię Amelię: groźby są karalne, można tylko mocno ostrzegać ;-D
-_- No, to zobaczymy, kto pierwszy dednie (oj, kochana, jak za jakiś czas, NIEDŁUGI czas nie zobaczę epilogu Pani Cienia, a za niedługo potem nowej serii, to…)
… to mnie przytulisz za to, że wreszcie nie musisz czytać moich bzdetów 😉
W życiu! Dedniesz, bo stracę wzór :'( Albo stracę cierpliwość. Nie chcesz, żebym straciła cierpliwości…
Chcę! Jestem ciekawa, co mi zrobisz 😀
Mam dużo cierpliwości 😀 Ale jeszcze nie czas… Dedniesz, jak skończysz serię… I kolejną (zmuszę cię!) i jeszcze jedną… A potem jeszcze przekonam, żeby jeszcze jedną…
Siostro, powiedz, ile brałaś tego białego proszku?
I nie, nie mam czasu. Mój czas jest święty.
Masz czas. Ja ci to mówię. A co ja mówię, jest święte.
Tego białego proszku… A nie, nie brałam… Jakiś tylko cukierek, ale to się chyba nie zalicza…
Ja ci już pisałam wszystko co o tym myślę na @ Opko dobra, nawet bardzo. A poprawa? niesamowita 😀 Dziękują za dedykację 😛
😀 NIEPRAWDA! Może i jest jakaś poprawa, ale na pewno nie dorównuję tobie czy mojej siostrzyczce. I tak moim zdaniem jest za mało opisów…
A według mnie jest idealnie. Może nie brakuje opisów, opisów miejsc i uczuć, tylko co najwyżej takich ‚ubarwników’ jak: powiedział drapiąc się po nosie. minę miał, jakby zobaczył ducha. albo: nie mogłam uwierzyć, że to mówię. W tym momencie cały mój świat się zatrzymał a uderzenia serca odliczały czas. To tylko przykłady i nie koniecznie powiązane z treścią twojego opka, ale to żeby pomóc 😀
Rozdział bardzo fajny. Jak ja lubię Filipa i Jamesa <3 Sebę mniej, ale jestem ciekawa co się z nim stanie.
Dzięki 😉 *Pipes drapie się po nosie i wygląda, jakby zobaczyła ducha 😀 *
😀 Wcale nie taki smutnawy ten rozdział. Mi się bardzo podoba. Najlepsza była rozmowa Kendry i Filipa Zakończenie ciekawe, mam nadzieję, że wpadnie Filip i uratuje Kendrę 😀
I naprawdę widać ogromną poprawę w pisaniu.
SUUUUUPERMEN!!!!